Unia Europejska nie może się otrząsnąć z wiosennej fazy zakażeń, gdy zawisło nad nią widmo wtórnej epidemii.
Choć prognozowana, nadchodzi zdecydowanie wcześniej niż sądzono. Gorzej, że kolejny atak koronawirusa zastaje bezbronne gospodarki. Czy druga fala COVID-19 pogrąży Europę? Jak na tle innych państw wygląda sytuacja Polski?
„PKB Unii Europejskiej zmniejszyło się w drugim kwartale o 14,4 proc. w porównaniu z analogicznym okresem 2019 r.”, alarmuje Europejska Agencja Statystyczna. To nie histeria ani medialne wymysły, tylko najgłębsza obsuwa gospodarcza od czasu, gdy w 1995 r. rozpoczęto wspólnotowe szacunki.
Fatalne skutki
Łupem epidemicznego kryzysu padła przede wszystkim strefa euro, na co wskazują mocne tendencje spadkowe dwóch największych gospodarek. PKB Niemiec w drugim kwartale zmniejszyło się o 11,7 proc. ,natomiast produkt krajowy brutto Francji runął o 19 proc. Na tym nie koniec, ponieważ wg Eurostatu największe straty odnotowało południe eurolandu. W porównaniu do ubiegłego roku gospodarka Hiszpanii skurczyła się o 22,1 proc. Europejczykom trudno się zatem pocieszać, że Amerykanie stracili jeszcze więcej. PKB Stanów Zjednoczonych obniżył się w drugim kwartale o rekordowe 32,9 proc. Z polskiego punktu widzenia nie są to teoretyczne dane. Unijne spadki mają przełożenie na nasz eksport, a więc stan całej gospodarki. Oczywiście Polaków interesuje najbardziej ekonomiczna kondycja naszych zachodnich sąsiadów.
Tymczasem wg biznesowego dziennika „Handelsblatt”: „Niemcy odnotowały niebywałe tempo spadku PKB w drugim kwartale 2020 r.”. Jak informuje Federalny Urząd Statystyczny (odpowiednik GUS), „dotkliwie zmniejszył się eksport i import towarów oraz usług. Spadły wydatki konsumpcyjne mieszkańców, a co najważniejsze, inwestycje przedsiębiorstw we własny rozwój”. Niemieckie media nazywają spadki bezprecedensowymi od momentu rozpoczęcia statystyk kwartalnych w 1970 r. Z kolei Deutsche Welle przekazuje dane niemieckich firm, które opublikowano równolegle do komunikatu Federalnego Urzędu Statystycznego. Półroczne sprawozdania wskazują na ogromne straty.
Na przykład niemieckie koleje Deutsche Bahn poinformowały o największych ubytkach w historii. Straty sięgają 3,7 mld euro. Koncern samochodowy Volkswagen nie doliczył się po pierwszym półroczu 1,4 mld euro. Z danych federalnego resortu zatrudnienia wynika, że tylko w branży samochodowej pracę może stracić 800 tys. pracowników. Tymczasem nie powinno być aż tak źle. W opinii Światowej Organizacji Zdrowia Europa należy do tego regionu świata, który najlepiej poradził sobie z wiosenną fazą wypuszczonej przez Chiny zarazy. Jeszcze na początku lipca, gdy Bruksela przywróciła funkcjonowanie strefy Schengen w państwach UE, poziom zachorowań nie przekraczał liczby jeden wskaźnika R, co wskazywało, że epidemia jest w odwrocie. Dlatego cała Unia przystąpiła do poluzowania rygorów sanitarnego bezpieczeństwa, odmrażając praktycznie w jednakowym tempie europejską gospodarkę. Ponadto, a może przede wszystkim, także w lipcu nadzwyczajny szczyt przywódców i szefów rządów 27 państw Unii uzgodnił bezprecedensowy program antykryzysowy. Pakiet o budującej nazwie Next Generation EU „zapewnia Europie środki niezbędne do przełamania wyzwań wynikających z pandemii COVID-19”, czytamy na oficjalnej stronie Rady Unii Europejskiej consilium.europa.eu.
Porozumienie osiągnięte przez unijnych liderów przewiduje, że Komisja Europejska będzie mogła pożyczyć na rynkach finansowych 750 mld euro. Środki zostaną wykorzystane na pożyczki lub wydatki w ramach wieloletnich ram finansowych. Mówiąc prościej, zostaną przyznane poszczególnym państwom członkowskim na gospodarczy restart. Media, pocieszając Europejczyków, uspokajają opinię publiczną. Ekonomiści spodziewają się wzrostu gospodarczego już w drugim półroczu 2020 r. Tyle że pod zasadniczym warunkiem, co w odniesieniu do wszystkich gospodarek zgodnie podkreślają eksperci: o ile nie zwiększy się liczba zakażeń koronawirusem i chorych na infekcję COVID-19.
Druga fala?
Tymczasem ilość europejskich ognisk zakażeń drastycznie wzrasta. Do tego stopnia, że popularne i specjalistyczne tytuły zadają pytanie, czy nad UE zawisło widmo drugiej fali epidemii? Na przełomie lipca i sierpnia nowy atak koronawirusa stał się już bardzo widoczny. Pierwszy sygnał dała Hiszpania, która doliczyła się 200 ognisk zarazy. Na drugi ogień poszły Czarnogóra i Serbia. Obecnie sytuacja staje się mocno niepokojąca we Francji i Belgii, a niewiele mniej nowych przypadków koronawirusa odnotowują Niemcy. Liczba zakażeń w poszczególnych krajach znów oscyluje pomiędzy 2,3 tys. osób dziennie, jak w niektórych regionach Hiszpanii, do tysiąca we Francji i Niemczech. O wartości niższej niż jeden epidemicznego wskaźnika R już nikt nie wspomina. Uruchamia się natomiast wtórna spirala obostrzeń w ruchu osobowym. Na przykład kilka państw Unii oraz Wielka Brytania przeniosły Belgię z zielonej listy obszarów wolnych od koronawirusa na czerwone pole oznaczające niebezpieczeństwo.
Także nasz MSZ, kierując się zaleceniami sanepidu, wydał negatywne rekomendacje dla chętnych do wyjazdu na Bałkany i do Katalonii. Za takimi posunięciami kryje się znowu obowiązkowa kwarantanna graniczna dla wybranych kategorii osób. Czy Europie grozi wiosenna powtórka sanitarnych obostrzeń? Na tak postawione pytanie próbują odpowiedzieć wirusolodzy. Niestety medyczna wiedza o koronawirusie jest nadal skąpa, dlatego można snuć jedynie analogie z epidemiami, które dotknęły kontynent w przeszłości. W tym miejscu do uwarunkowań medycznych włącza się psychologia. Europa drży ze strachu, a może już popada w psychozę grypy hiszpanki, która w latach 1918–1920 zmasakrowała ludność całego świata. To hiszpanka, która w trzy lata zabiła 60–90 mln ludzi, jest podstawowym źródłem wiedzy o możliwym rozwoju obecnej epidemii.
Jak francuskiemu portalowi Atlantico wyjaśnia wirusolog Stéphane Gayet, pojęcie drugiej fali jest bardzo obszerne. Zazwyczaj mamy na myśli erupcję zakażeń porównywalną z tsunami. Tak było faktycznie w przypadku grypy hiszpanki. To druga fala zachorowań była najbardziej śmiercionośna, zabijając trzy czwarte wszystkich ofiar. Wspomnienie rzezi zakodowało się w zbiorowej pamięci historycznej Europy. Jednak zdaniem Stéphane’a Gayet sezonowa grypa też ma trzy fale zachorowań. Ponadto zdaniem francuskiego uczonego istnieją poważne podstawy, aby przypuszczać, że spora część mieszkańców UE jest naturalnie uodporniona na koronawirusa, który jest bardzo bliskim krewnym grypy. Zatem bać się, czy nie bać? Tak brzmi kluczowe pytanie dla Europy.
Pewne są natomiast dwa aksjomaty. Po pierwsze, niepewność zabija unijną przedsiębiorczość, czego dowodem są spadkowe dane PKB wszystkich państw Unii. Po drugie, wszyscy ekonomiści twierdzą zgodnie: ponowny lockdown ekonomiczny, a więc zamrożenie gospodarki, jest niemożliwe. Skrajny wariant jest wyłącznie kwestią teoretyczną, bowiem jeśli Europejczyków nie zabije wirus, jego dzieło przejmą nędza i głód wywołane powszechnym załamaniem ładu społecznego. Tym właśnie grozi powrót do wiosennych, rygorystycznie izolacyjnych metod walki z epidemią.
Dotychczasowa skuteczność
Stéphane Gayet z renomowanego Uniwersytetu w Strasburgu leje miód na polską duszę. „Nabycie zbiorowego immunitetu odegra decydującą rolę w określeniu prawdopodobieństwa nadejścia drugiej fali w konkretnym państwie”. Chodzi o to, że ryzyko jej wystąpienia jest zdecydowanie mniejsze w krajach, gdzie postępy koronawirusa były najpowolniejsze. „Bezwzględnie, tam gdzie koronawirus rozprzestrzeniał się stopniowo i wolno, szansa wypracowania zbiorowej odporności jest największa”, twierdzi francuski naukowiec. Dodaje: „Na tych obszarach ryzyko nadejścia drugiej fali epidemii jest realne, ale medycznych argumentów przeciwko takiemu scenariuszowi jest więcej niż za. To pierwszy, lecz nie ostatni argument na naszą korzyść. Generalnie z powodu fragmentarycznej wiedzy o COVID-19 w ocenie skuteczności narodowych strategii walki z epidemią również panuje chaos. Przykładem są parametry zastosowane przez analityków Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. OECD nazwało metody amerykańskie dobrymi, zaś południowokoreańskie jedynie zadowalającymi. Oczywiście OECD kierowała się kryterium gospodarczej dolegliwości ocenianych strategii.
Z kolei uznane centrum badawcze Deep Knowledge Group z Hong Kongu wykazało, że Europa walczy z pandemią na dwóch prędkościach. Pod względem skuteczności Niemcy znalazły się na drugim miejscu światowego rankingu, co zawdzięczają ogromnemu potencjałowi służby zdrowia, a przede wszystkim efektywnej kwarantannie. Oczywiście Polska ustępuje Niemcom w nakładach na ochronę zdrowotną, ale narodową izolację zrealizowaliśmy tak samo dobrze, jeśli nie lepiej niż nasz zachodni sąsiad. Na liście Deep Knowledge Group zajmujemy pewne miejsce w TOP-20. W kontekście ryzyka dotarcia drugiej fali do Polski warto zwrócić uwagę na analizę renomowanej Wyższej Szkoły Ekonomicznej Uniwersytetu Moskiewskiego. To jeden z ostatnich rezerwatów swobody intelektualnej w Rosji Putina, zatem nie dziwi liczba uznanych w Europie naukowych sław na metr kwadratowy audytoriów tej uczelni.
W każdym razie wyniki interdyscyplinarnych badań WSzE opublikował belgijski „The Brussels Times”. Rosyjska analiza objęła 48 państw świata, w których żyje 82,5 proc. globalnej populacji. Naukowcy skoncentrowali się na trzech aspektach walki z epidemią: medycznym, ekonomicznymi i społecznym. Zgodnie z oczekiwaniami na pierwszym miejscu skuteczności znalazła się Australia, co potwierdza obserwacje innych ośrodków badawczych. Niestety Unia Europejska nie błyszczy w rankingu. Hiszpania znalazła się za Indiami i Meksykiem, zaś listę zamyka Rumunia, której działania oceniono niżej niż amerykańskie. Ogólnym zarzutem pod adresem UE jest zbyt mała ilość łóżek szpitalnych, a szczególnie miejsc na oddziałach zakaźnych. Taki wynik nie jest zaskoczeniem, ponieważ europejską bolączkę w dziedzinie ochrony zdrowia wytyka od dawna OECD.
Z drugiej strony, analitycy WSzE chwalą Unię za skuteczność społeczno- ekonomiczną. Zjednoczona Europa przoduje w takich dziedzinach jak walka z pandemicznym bezrobociem i programy wsparcia socjalnego. Pod tym względem aż siedem państw UE znalazło się w czołowej dziesiątce świata. A propos liderów całościowego rankingu sumującego dokonania każdego z państw we wszystkich ocenianych dziedzinach: Francja i Austria zajmują ósme i szóste miejsce od góry, Niemcy są czwarte, a poza pierwszą dziesiątką znalazły się USA, Wielka Brytania i Korea Południowa. Natomiast do pierwszej trójki państw najlepiej radzących sobie z pandemią wchodzą: wspomniana Australia (78 punktów na 100), Polska (75) i Japonia (74). To jeszcze jeden dowód uznania za wybór optymalnej strategii obrony przed koronawirusem, którą podjęła Warszawa. Kolejny, ponieważ kluczowym wskaźnikiem są nasze parametry gospodarcze. To szczególnie ważne na tle reszty Europy, a zwłaszcza innych państw Unii.
Polskie szanse rosną
„O lockdownie absolutnie nie rozmawiamy”, powiedziała w jednym z wywiadów wicepremier Jadwiga Emilewicz. Jak dodała: „Rząd przygotowuje się na nadejście drugiej fali koronawirusa”. Jakże inaczej brzmi ton naszej polityk od nastrojów panujących w Niemczech! „Nie stać nas na ponowne zamrożenie gospodarki”, oświadczył stanowczo premier ziemi Nadrenia-Anhalt Reiner Haseloff . Polityka wsparli natychmiast czołowi ekonomiści oraz organizacje przedsiębiorców na czele z małym i średnim biznesem. Wspólnie protestują przeciw planom wprowadzenia ponownych zaostrzeń. Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę obecne spadki PKB, straty czołowych koncernów oraz rysującą się skalę bezrobocia.
Tymczasem polska gospodarka znajduje się w dużo lepszej sytuacji. Z najnowszych prognoz Komisji Europejskiej wynika, że spadek naszego PKB zatrzyma się w 2020 r. na poziomie 4,6 proc., czyli co najmniej w połowie dystansu do strat niemieckich. Zresztą Instytut Prognoz i Analiz Gospodarczych podważa prognozę KE, szacując redukcję polskiego produktu krajowego na 3,5 proc. No cóż, żadne państwo na świecie nie wyjdzie suchą stopą z koronawirusowej katastrofy, ale już obronną ręką tak. Właśnie taka jest pozycja wyjściowa polskiej gospodarki w oczekiwaniu na drugą falę epidemii. Co ważne, bardzo optymistycznie brzmią prognozy na 2021 r. W przyszłym roku w pełni możliwe jest odbicie PKB o 4,2 proc. Podobnie jest z krajowym popytem konsumpcyjnym, który w tym roku ulegnie zmniejszeniu o 2,5 proc. po to, aby w kolejnym wzrosnąć o 4 proc. Nie zaglądając w przyszłość, już teraz optymizmem napawa wskaźnik PMI polskiego sektora przemysłowego, który w lipcu poszybował w górę z 47 do 52,8 punktów. Wzrasta zatem wielkość produkcji i nowych zamówień, natomiast zatrudnienie spada w tempie najwolniejszym od początku roku. Mówiąc prościej, rośnie ilość kontraktów biznesowych, a zatem aktywność gospodarcza. Na tle unijnych spadków to prawdziwy fenomen. Zawdzięczamy to w równym stopniu poprawie obecnych nastrojów społeczeństwa i przedsiębiorców, jak i dobrej pozycji wyjściowej gospodarki w chwili wybuchu pandemii. Przy tym według ocen ekonomistów obecna faza poluzowania epidemicznych obostrzeń pozwoliła już na odmrożenie ok. 80 proc. gospodarki, a to oznacza uruchomienie jeszcze większego potencjału wzrostowego.
Oczywiście wiele będzie zależało od wydarzeń, które rozegrają wokół Polski. Nadejście drugiej fali, której nie powstrzymają nasi główni europejscy i globalni partnerzy handlowi, uderzy w naszą gospodarkę. Wpływ takich czynników podkreślają ekonomiści. „Jeśli spojrzymy tylko na dwa najbliższe lata, letnie prognozy Komisji Europejskiej dla Polski są pozytywne. Jednak w przypadku znacznego przedłużenia epidemii w 2022 r. nasze straty mogą wzrosnąć”, mówi analiza Banku Santander. Najwięcej będzie zależało od sytuacji na rynku niemieckim, z którym polski eksport jest związany w największym stopniu. Tymczasem szacunki tego samego banku wskazują, że ze względu na skalę tegorocznego załamania, w 2022 r. niemiecki PKB może być jeszcze na minusie o 3,5 proc. w relacji do stanu sprzed pandemii. Na ten sam czynnik zwraca uwagę Instytut Analiz i Prognoz Gospodarczych: „Powrót polskiej gospodarki do stanu sprzed epidemii utrudni spadek popytu zagranicznego związany z wciąż wysokim natężeniem pandemii za granicą”.
Natomiast opracowanie Wyższej Szkoły Bankowości podkreśla specyficzność pandemicznego kryzysu gospodarczego. Nastąpił wszędzie, a przemysł, handel i usługi zostały zatrzymane metodami administracyjnymi, podyktowanymi koniecznością sanitarnej obrony społeczeństw. Problem drugiej fali polega zatem na tym, że koronawirus może uderzyć w bezbronne, to znaczy tylko częściowo rozmrożone gospodarki. Jednak czynnikiem, który najbardziej uderza w ponowny wzrost, jest niepewność. Identycznego zdania są francuscy eksperci. Michel Ruimy i Olivier Meier twierdzą, że to niepewność przyszłości, a więc rozwoju epidemii, hamuje wszystkie sektory ekonomiczne. Niestety na czele z finansowym, co rodzi największe niebezpieczeństwo dla strefy euro, która już walczy z wysokim deficytem. Poluzowanie polityki monetarnej przez Europejski Bank Centralny może doprowadzić do sytuacji, w której korporacyjni i indywidualni klienci utracą zaufanie do unijnych instytucji finansowych. Na przykład francuskie banki Société Générale i BNP Paribas już poniosły z tego tytułu ogromne straty.
„Przedłużanie pandemii może wywołać efekt domina chaosu i niepewności, które wspólnie wywołają głęboką recesję europejskiego sektora bankowego, a za nim innych działów gospodarki pozbawionych finansowania”, mówią ekonomiści w wywiadzie dla portalu Atlantico. Jak więc uchronić dobre perspektywy wzrostowe polskiej gospodarki przed czynnikami od nas niezależnymi? Europejskie media coraz częściej wzywają unijne rządy do wykorzystania doświadczeń z pierwszej fali epidemii. To praktycznie jedyny atut gospodarczy do czasu opracowania skutecznej szczepionki i powszechnej immunizacji, która zabezpieczy Europejczyków przed koronawirusem. „Europejskie rządy muszą wyciągnąć wnioski z przebiegu wiosennej fazy epidemii. Mamy już wiedzę, które metody okazały się skuteczne jak wykorzystać je ponownie w walce z drugą falą. Kluczowym zadaniem jest niedopuszczenie do ponownego zamrożenia gospodarek”, apeluje belgijski „The Brussels Times”.