Narodowy Bank Polski zrobił interes warty 20 mld zł.
Taki zysk przyniosła decyzja o dywersyfikacji państwowych rezerw poprzez zakup złota. Epidemiczna zwyżka cen kruszcu jeszcze raz udowodniła, że hasło „przezorny zawsze ubezpieczony” nie jest pustym frazesem. Europejskie banki centralne, który wyprzedawały złote rezerwy, mogą się dziś obejść smakiem kolosalnych wpływów budżetowych.
Narodowy Bank Polski zrobił „złoty interes” lub „ NBP miał nosa, dokonując zakupów złota”. Na początku sierpnia nagłówki tej treści wpadały w oczy na każdym liczącym się w kraju portalu.
Złoty interes
Trudno się dziwić, skoro cena kruszcu pobiła wszelkie rekordy. Za uncję złota (ok. 31 gramów) trzeba było zapłacić najpierw 1 936 dolarów amerykańskich, a kilka dni później już 2 050 dolarów, czyli 7 600 zł. To historyczny wzrost w porównaniu z tysiącem dolarów za uncję płaconym przez nabywców w 2015 r. Tymczasem w latach 2018–2019 nasz bank centralny zakupił 125 ton kruszcu, podwajając ilość złota w swoich skarbcach. Dziś polskie rezerwy wynoszą 228,5 tony warte 56 mld zł. W świetle rekordowej zwyżki ceny na światowym rynku zysk NBP z partii złota nabytych przez ostatnie dwa lata sięga 12 mld zł.
Natomiast biorąc pod uwagę cały zapas, nadzwyczajny dochód wynosi nawet 20 mld zł. Jak obrazowo wyjaśnił jeden z tytułów, decyzją o zakupie złota NBP sfinansował wypłatę 13 emerytury. Tymczasem gdy w 2018 r. Narodowy Bank Polski rozpoczął skup metalu, decyzja spotkała się z niezrozumieniem lub wręcz krytyką. Zamrażanie walut w kruszcu, zamiast zamiany na papiery wartościowe, nie wydawało się trafi onym pomysłem. Dobra sytuacja gospodarcza, stały przyrost rezerw walutowych, wreszcie stabilnie zwiększający się eksport nie uzasadniały inwestowania w złoto.
Z kolei frontowe położenie Polski na wschodniej flance NATO stało się faktem i geopolityczne napięcie, choć obecne, nie wskazywało na regionalną lub światową katastrofę geopolityczną. Jak więc motywował decyzję NBP? Po pierwsze, zarząd banku centralnego kierował się analizami ryzyka strategicznego. Rosyjski atak na Krym, niekontrolowany napływ nielegalnych imigrantów, zagrożenia terrorystyczne, chińska ekspansja, a wreszcie brexit. Wszystko razem wpływało i wpływa na stabilność Polski i naszego regionu Europy. Ponadto przez wiele lat polscy decydenci, ufni w siłę dolara i euro, zaniedbywali dywersyfikację państwowych rezerw przynajmniej w punkcie zakup kruszców. W 2018 r. Polska zajmowała pod względem rezerw walutowych 24. miejsce na świecie i 34., jeśli chodzi o zapas złota. W 2017 r. zasoby szlachetnego metalu, wynoszące 103 tony, pozwalały mówić, że wleczemy się na szarym końcu banków centralnych Europy.
Oczywiście nie chodziło o porównanie z Niemcami, które posiadając 3 360 ton złota zajmują drugie miejsce globalnie i są absolutnym rekordzistą w Europie. Dla porównania pierwsze na świecie Stany Zjednoczone mają 8 133 tony ulokowane w skarbcach Rezerwy Federalnej (odpowiednik europejskich banków centralnych), m.in. na terenie bazy wojskowej Fort Knox i akademii sił zbrojnych w West Point. Na liście największych posiadaczy złotych rezerw kolejne miejsca zajmują: Włochy (2452 tony), Francja (2436 ton), Rosja (2207 ton) i Chiny (1916 ton). Obecnie Polska przesunęła się na liście światowych rezerw złota o trzy miejsca w górę. Mamy dwukrotnie większe zasoby kruszcu od bogatszej Szwecji (126 ton), nieco większe od Belgii (227 ton) i porównywalne z austriackimi oraz hiszpańskimi (po 280 ton). Przy tym nasz bank centralny okazał się dobrym graczem taktycznym. Skupował kruszec kolejnymi partiami i wykorzystując koniunkturalne wahania kursu, płacił najniższą cenę. Zatem, jak wynika ze sprawozdawczości, w 2018 r. NBP nabył 25,7 ton warte 995 mln dolarów. W 2019 r. zwiększył tempo do 100 ton, za które zapłacił łącznie 4,2 mld dolarów. W tym samym czasie tylko dwa państwa przebiły Polskę, jeśli chodzi o wielkość zakupów. W latach 2018–2019 460 ton nabył rosyjski bank centralny, zaś 359 ton jego turecki odpowiednik.
Podsumowując nasze transakcje, dalekowzroczność NBP okazała się godna podziwu. Ówczesna wartość zakupionego złota wynosiła 5,4 mld dolarów, co dawało 1217 dolarów za uncję. Dziś ta sama ilość kruszcu jest droższa o 3,2 mld dolarów, czyli 12 mld zł. Przy tym już w ubiegłym roku NBP odprowadził do budżetu państwa 7,5 mld zł nadwyżki. Co najważniejsze, udana gra NBP na złocie nie jest transakcją zamkniętą. Perspektywa nadzwyczajnych zysków jest daleka od wyczerpania. Jak wskazują analizy znanych firm konsultingowych, podwyżka cen kruszcu nie osiągnęła jeszcze maksymalnego pułapu. Wśród specjalistów rynku metali szlachetnych przeważa opinia, że mimo chwilowych wahań, czyli obniżek, cena złotej uncji nie zatrzyma się długo w okolicach 2 tys. dolarów. Na przykład eksperci banku Goldman Sachs prognozują nawet zwyżkę o 300 dolarów za uncję w okresie kolejnych 12 miesięcy.
Podobnie jak NBP gratulować mogą sobie prywatni inwestorzy, w tym drobni ciułacze. Kto pół roku wcześniej włożył w złoto 10 tys. zł, w sierpniu może się cieszyć premią w wysokości 2,6 tys. zł. W porównaniu z niskooprocentowanymi lokatami bankowymi to niebywały zysk. Oczywiście NBP nie ujawnia dalszej strategii zakupów złota. Wydaje się, że z powodu pandemii wziął na przeczekanie. Koronawirus jest bowiem główną przyczyną trudności inwestycyjnych w 2020 r. COVID-19 stoi także za totalnym zamieszaniem na światowym rynku złota.
Złota epidemia
Dwa lata temu Narodowy Bank Polski, decydując się na złotą interwencję, oświadczył ustami swoich analityków: „Zwiększenie zasobów kruszcu wzmocni polską wiarygodność walutową i zabezpieczy siłę finansową naszego kraju w nawet skrajnie niekorzystnych warunkach”. Innymi słowy, złoto miało się stać kotwicą utrzymującą złotówkę, a więc gospodarkę na wzburzonym oceanie globalizacji. Raczej trudno posądzać NBP o zdolności paranormalne, czyli jasnowidzenie. W każdym razie skutki podwojenia złotych rezerw ujawniły się z całą siłą po wybuchu globalnej epidemii. Stan polskiej gospodarki czasów zarazy jest oceniany relatywnie dobrze. Wspólnym mianownikiem raportów międzynarodowych firm audytorskich, a także prognoz Komisji Europejskiej jest odporność naszych finansów na stres wywołany gospodarczym zamrożeniem. Nie bez przyczyny Standard&Poors mówi o stabilności złotówki i budżetu państwa osiągniętej dzięki odpowiedniej polityce monetarnej (obniżki stóp procentowych). Za odporność na kryzys w głównej mierze odpowiadają adekwatne do sytuacji rezerwy walutowo-kruszcowe. Tymczasem warto zauważyć, że pandemia negatywnie wpłynęła na wartość euro, a zwłaszcza dolara. Obie waluty uległy osłabieniu, choć amerykańska w większym stopniu niż europejska.
Z drugiej strony, jeśli gospodarka USA zmniejszyła się jak dotąd o 9,8 proc. rok do roku, spadki unijne, a szczególnie strefy euro, są większe. Szacunki strat naszej gospodarki są niższe. W zależności od ośrodka eksperckiego prognozy całoroczne wahają się od 3,5 proc. do 4,6 proc. Jednym z czynników okazuje się dywersyfikacja państwowych rezerw finansowych. Jeszcze w 2018 r. udział złota w zapasach NBP był poniżej średniej banków centralnych na świecie, czyli 10,5 proc. ogółu zgromadzonych rezerw. Jeszcze gorzej wypadało po-równanie z narodowymi bankami Europy, w których poprzeczka średniej zapasów złota wynosiła 20,5 proc. Można powiedzieć, że przez dwa ostatnie lata NBP szedł pod prąd światowych i unijnych trendów. Skupując złoto, narażał się na opinię banku realizującego strategię gospodarek rozwijających się (dawniej Trzeci Świat) lub surowcowych charakterystycznych dla Rosji czy Arabii Saudyjskiej.
Dziś polityka na przekór NBP okazuje się niezwykle opłacalna, natomiast inne banki narodowe UE plują sobie w brodę. Powiedzieć, że pandemia przewróciła do góry nogami globalny rynek inwestycyjny, a szczególnie złota, to zbyt mało. „Najpierw wykupili makaron, potem papier toaletowy, a teraz jeszcze złoto”, narzeka niemiecki tygodnik „Der Spiegel”, opisując szok pandemii. To reakcja na agencyjne informacje o tym, że w pierwszym półroczu Niemcy kupili 80 ton złota. „Zniknęły wyroby jubilerskie, okolicznościowe monety, a przede wszystkim sztabki, nawet kilogramowe”, przekazała Deutsche Welle. Jak wielka musi być niepewność nastrojów społecznych, jeśli złoto jako ostateczną lokatę wykupują obywatele najsilniejszej gospodarki UE, pyta więc „Der Spiegel”. Tygodnik sarkastycznie ocenia: „Popyt na złoto rośnie w tempie szybszym niż rozprzestrzenia się koronawirus”.
Tymczasem jeśli spojrzeć na wyniki międzynarodowego rynku złota w 2019 r., nic nie zapowiadało rekordowej zwyżki uwarunkowanej nadzwyczajnym popytem na cenny kruszec. Od 2009 r. złoto raczej taniało niż szło w górę. Banki centralne tradycyjnie skupowały najwięcej złota, aż przynajmniej te europejskie uznały, że mają za dużo kruszcu. Pomiędzy 2017 i 2019 r. rozpoczęła się więc ogromna wyprzedaż rezerw. Tylko Szwajcaria pozbyła się około tysiąca ton złota. Francuski regulator rzucił na rynek 600 ton. Dlatego po czteroprocentowym wzroście obrotów w 2018 r. kolejne 12 miesięcy upłynęło pod znakiem osłabionego popytu. Ilość transakcji spadła o 1 proc. rok do roku. Szczególnie zła była dla inwestorów druga połowa 2019 r., gdy popyt upadł o 19 proc. W oczach konsumentów przyczyną była ciągle zbyt wysoka cena kruszcu, która odbiła się na rynkach jubilerskim i wysokotechnologicznym. Jeśli sprzedaż wyrobów jubilerskich spadła o 6 proc., czyli do 2,1 tys. ton kruszcu, to przemysł nowych technologii kupił o 2 proc. mniej złota, obniżając zapotrzebowanie do 327 ton.
Tuż przed wybuchem pandemii największe, bo około 10-procentowe spadki zaliczyły rynki złota w Chinach oraz Indiach. W tym samym czasie na Zachodzie rosły papierowe fundusze inwestycyjne i rynki giełdowych akcji. Podobna tendencja nie ominęła inwestycji w złoto, które wzrosły o 426 proc. W obrocie było 401 ton złota o wartości 19 mld dolarów. W styczniu pod wpływem informacji o sfinalizowaniu brexitu i o wybuchu chińskiej epidemii koronawirusa popyt na fundusze i akcje oparte na złocie osiągnął apogeum. Obroty nimi wzrosły do 2 095 ton o wartości 150 mld dolarów. W inwestycjach rywalizowały giełdy amerykańskie i europejskie. Cena uncji wzrosła z poziomu 1,2 tys. do 1,5 tys. dolarów. Po czym w lutym i marcu 2020 r. rynek kruszcu przeżył załamanie. Nagle podaż złota przewyższyła popyt. Niemiecka gazeta „Süddeutsche Zeitung” zatytułowała nawet artykuł: „Kryzys kryzysowego kruszcu”, bowiem ceny złota gwałtownie spadły. Przyczyną była interwencyjna wyprzedaż złotych rezerw przez prywatnych inwestorów rekompensujących sobie straty w innych dziedzinach gospodarki zamrożonej epidemiczną izolacją.
„Z powodu załamania cen akcji na giełdach inwestorzy rzucali wszystkie dostępne środki, w tym złoto. Wygaszali w ten sposób rosnące zadłużenie, niespłacone kredyty, za które kupili nierentowne obecnie akcje i inne aktywy”, alarmowała Deutsche Welle. Słowem, sprzedawali wszystko, co można było zamienić na żywą gotówkę, łącznie z rezerwami złota. Pod koniec marca tendencja uległa ponownemu odwróceniu z powodu krachu cen na światowym rynku ropy naftowej i gazu. Katastrofa lockdownu załamała globalne zapotrzebowanie na surowce energetyczne. Miliardy dolarów odpłynęły z długoterminowych kontraktów naftowych typu futures na rynek złota, windując astronomiczne ceny kruszcu. W Rosji doszło do największego paradoksu najnowszej historii. W okresie kwiecień–maj br. rosyjskie firmy sprzedały za granicę 65,4 tony złota, uzyskując 3,55 mld dolarów. W tym samym czasie dochody Gazpromu z eksportu błękitnego paliwa wyniosły 2,4 mld dolarów. Co więcej, wpływy z handlu gazem w całym II kwartale przyniosły Rosji równo 3,5 mld dolarów. Kwota nie przewyższyła więc dwumiesięcznego zysku ze sprzedaży złota. Przyczyna leżała w nożycach cenowych.
Wartość złota i innych metali szlachetnych na międzynarodowych giełdach ciągle rośnie. Tendencja przybrała na sile od chwili rozpoczęcia pandemii, bowiem inwestorzy tradycyjnie uważają kruszce za najlepsze aktywy ochronne. Porównując dane rok do roku, eksport rosyjskiego złota wzrósł czternastokrotnie. Dochodowość zwiększyła się z 244 mln do 3,5 mld dolarów. Tymczasem pandemia wpłynęła odwrotnie na ceny gazu. Za sprawą zamrożenia gospodarczego popyt Europy, czyli głównego odbiorcy rosyjskiego surowca, uległ drastycznemu zmniejszeniu. NBP znalazł się w gronie wygranych. Kiedy inne banki narodowe Europy wyprzedawały kruszec, polski regulator wykorzystał okazję cenową dla dokonania korzystnych transakcji. Zdywersyfikował portfel rezerw, zwiększając jednocześnie odporność systemu finansowego i polskiej gospodarki na wstrząs pandemiczny. NBP wygrał po raz drugi na panicznych ruchach globalnych inwestorów windujących ceny złota w obawie przed utratą miliardowych środków.
Co dalej z rynkiem kruszcu? Według prognoz wielu analityków światowa cena złota utrzyma się przez co najmniej kolejny rok. Oczywiście mogą mieć miejsce korekty, takie jak ta z 10 sierpnia, kiedy cena złota obniżyła się o 30 dolarów za uncję. Według analityków JP Morgan warto jednak mieć kruszec w portfelu inwestycyjnym, z tym że nie ma co liczyć na kolejne zwyżki. To koniec cenowego wyścigu, twierdzą eksperci amerykańskiego banku. Natomiast odwrotnego zdania są specjaliści nowojorskiej giełdy COMEX grającej kontraktami futures.
„Na całym świecie przedłuża się epidemiczna niepewność. Rosną obawy o stabilność globalnego systemu finansowego, podobnie jak napięcie wywołane handlowym konfliktem amerykańsko-chińskim”, możemy przeczytać w lipcowym raporcie COMEX. Jak podkreślają giełdowi eksperci, największym ryzykiem jest miękka polityka banków centralnych drukujących pieniądze na potrzeby walki z ekonomicznymi i społecznymi skutkami epidemii. Rośnie masa pieniężna, a wraz z nią inflacja, która zaniża wartość euro i dolara. To główne czynniki utrzymujące ceny na rynku złota. Podobnego zdania są analitycy rosyjskiego producenta złota, koncernu Polus. Zgodnie z ich prognozami na wartość metali szlachetnych trzeba spoglądać z perspektywy długoterminowej wartości. „Istnieje spora szansa, że cena złota osiągnie poziom 2 200 dolarów za uncję, natomiast srebro wzrośnie do 29 dolarów za uncję.
Jednak nie można wykluczyć, że w przypadku dalszego wzrostu masy pieniężnej i kolejnych obniżek stawek procentowych, w połowie 2021 r. cena złota będzie oscylowała wokół 2 700 dolarów za uncję. Taki scenariusz trzeba nazwać w pełni realnym”. Dla NBP, a więc polskiej gospodarki, najważniejszy jest wniosek, że złote transakcje z lat 2018–2019 nie stracą na wartości. Jeszcze długo będą przenosiły wymierny zysk dla budżetu państwa.
O całościowym, także psychologicznym i prestiżowym wpływie na międzynarodowe notowania złotówki i całej gospodarki nawet nie trzeba wspominać. Są więcej niż oczywiste.