1.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Zielone ORMO

Fundamentalne prawa, jak własność prywatna, swoboda prowadzenia działalności gospodarczej czy mir domowy, zostały złożone na ofiarnym ołtarzu zwierzęcej rewolucji.

„…na żądanie upoważnionego przedstawiciela organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, Policja lub straż gminna, zapewnia asystę przy odbiorze zwierzęcia. Policjantowi, strażnikowi gminnemu lub przedstawicielowi organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, w asyście policjanta lub strażnika gminnego, przysługuje prawo wejścia na teren nieruchomości, na której przebywa zwierzę, bez zgody lub pomimo sprzeciwu jej właściciela” – tak brzmi art. 7 ust. 3 a zgłoszonego przez PiS (przy osobistym poparciu Jarosława Kaczyńskiego) projektu nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt.

Tym samym takie fundamentalne prawa jak własność prywatna, swoboda prowadzenia działalności gospodarczej czy mir domowy zostały złożone na ofiarnym ołtarzu zwierzęcej rewolucji. Z tą rewolucją bynajmniej nie przesadzam – skrajni ekoaktywiści bowiem otwarcie głoszą, że ich celem jest wyzwolenie zwierząt spod ludzkiej opresji oraz likwidacja wszelkich gałęzi rolnictwa i przemysłu spożywczego związanych z hodowlą, ubojem czy przetwórstwem mięsnym. Innymi słowy, zamierzają narzucić wszystkim przymusowy weganizm – bo nawet pozyskiwanie mleka czy jaj jest przez nich kwalifikowane jako wyzysk i przemoc wobec zwierząt. Słynne twitty Sylwii Spurek o gwałconych krowach są jedynie echem poglądów obowiązujących w tego typu środowiskach i są tam traktowane jak najbardziej serio, podobnie jak zyskujące coraz szersze polityczne poparcie postulaty wysokiego opodatkowania mięsa, zgłaszane chociażby przez niemieckich Zielonych. Zatem zakaz hodowli zwierząt na futra czy uboju rytualnego, tak rozgrzewające dziś opinię publiczną, są jedynie skromnym początkiem, wstępnym etapem wzmiankowanej rewolucji.

Rewolucja jednak wymaga kadr, zgodnie z leninowską maksymą głoszącą, iż „kadry decydują o wszystkim” – i takim zasobem kadrowym są organizacje prozwierzęce, mające otrzymać uprawnienia jakiejś quasi-formacji państwowej po to, by w majestacie prawa i w asyście służb mundurowych wkraczać na prywatne posesje i do mieszkań w celu zarekwirowania zwierząt. Co gorsza, z brzmienia przepisu wynika, że państwowe służby nie mogą takowej asysty odmówić! Zwróćmy uwagę – policja, by wkroczyć do mieszkania, potrzebuje nakazu sądowego lub prokuratorskiego, natomiast w przypadku nagłych interwencji „na legitymację” czynność ta wymaga niezwłocznego zatwierdzenia. Ekoaktywiści podobnymi formalnościami nie będą musieli zaprzątać sobie głowy – wystarczy, że uznają, iż „dalsze pozostawanie zwierzęcia u dotychczasowego właściciela lub opiekuna zagraża jego życiu lub zdrowiu” (art. 7 ust. 3 ustawy), co jest bardzo szeroką kategorią, stwarzającą pole do rozmaitych nadużyć (obrońca zwierząt może chociażby dojść do wniosku, że zwierzę jest otyłe lub cierpi na depresję). Mamy zatem do czynienia ze swoistym, samozwańczym „zielonym ORMO”.

Opisywana tu regulacja umożliwia również nękanie i szantażowanie hodowców oraz innych właścicieli zwierząt. Na podobnej zasadzie organizacje ekologiczne uprzykrzały życie przedsiębiorcom budowlanym, blokując pod byle pozorem inwestycje – oczywiście dopóki przedsiębiorca nie pojął, o co chodzi i nie wpłacił sutego datku na działalność statutową takiej organizacji. Wtedy nagle przeszkody cudownie znikały. Teraz podobny patent będzie stosowany wobec rolników i prorokuję rychłe rozmnożenie się przeróżnych stowarzyszeń i fundacji, które uczynią sobie z wymuszeń sposób na łatwy zarobek. To zresztą już się dzieje. Znane są przypadki aktywistów rekwirujących właścicielom zwierzęta (ich łupem padają np. hodowle rodowodowych psów), by następnie je sprzedać lub otrzymać dotacje na schroniska (w praktyce – często umieralnie dla zwierząt). Z powodu tego typu nadużyć zdelegalizowane zostało niesławne Pogotowie dla Zwierząt. Co więcej, „zieloni ormowcy” wykorzystują nieznajomość prawa swych ofiar, podszywając się pod instytucje państwowe. W tym celu przybierają szumne nazwy w rodzaju „Inspektorat Ochrony Zwierząt”, pracownicy przebierani są w uniformy przypominające umundurowanie policyjnych oddziałów prewencji, zakładają czarne, bojowe kamizelki z napisem „inspektor”, podtykają właścicielom przed oczy urzędowo wyglądające pisma z czerwonymi pieczątkami, machają lipnymi legitymacjami – wszystko po to, by wywołać przeświadczenie, że reprezentują organy państwa. Nic dziwnego, że minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski próbował w kwietniu przeforsować zakaz odbierania zwierząt przez samozwańczych strażników (nawiasem, z reguły nie mających najmniejszych kompetencji merytorycznych, by oceniać stan zdrowia zwierzęcia). Jak widzimy, zmiany idą w dokładnie odwrotnym kierunku, a że zaowocuje to stratami przedsiębiorców rolnych, a nawet zupełnie prywatnych osób, którzy mieli to nieszczęście, że ich domowy pupil znalazł się na celowniku jakiegoś ekologicznego przebierańca? Kto by się przejmował takimi drobiazgami – rewolucja wymaga ofiar!

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news