-1.7 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Kapitalizm po Chińsku

Los założyciela Alibaba Group wisi na włosku. Pekin nie podjął jeszcze decyzji o „być albo nie być” najbogatszego biznesmena Chin. Za to wiadomo, że Xi Jinping bierze na krótką smycz giganty technologiczne. Zbytnio urosły w siłę i zagrażają monopolowi partii komunistycznej.

„Jack Ma zaległ na dno”, „Alibaba Group znalazła się w najtrudniejszym momencie swojej 20-letniej historii” lub „Najbogatszy człowiek Chin popadł w niełaskę Xi Jinpinga”. Tak największe tytuły świata komentują mocno niepewny los miliardera. Agencja „Bloomberg” pyta wprost, dlaczego Pekin wziął na celownik flagowy projekt gospodarki, własność wzorowego członka partii komunistycznej i „człowieka, który całe życie uczciwie pracował dla Chin?”

Z pewnością sedno afery kryje się w opinii wysokiego urzędnika komunistycznych władz, który anonimowo powiedział „The Wall Street Journal”: „ Xi jest obojętny na miejsce człowieka w światowych rankingach miliarderów. Natomiast przewodniczącego bardzo interesuje, co taka osoba robi z zarobionym bogactwem i czy jego działania są zgodne z potrzebami państwa”. Tyle że, jak komentuje „Bloomberg”, „w przypadku systemów autorytarnych, takich jak chiński, biznesowi szczególnie trudno wymierzyć, gdzie znajduje się czerwona linia, której przekroczenie jest karalne”.
Zbrodnia Ma
W styczniu gazeta „The Financial Times” poinformowała, że miliarder Jack Ma nie pojawił się na planie własnego show telewizyjnego „Africa’s Business Heros”. W odpowiedzi przedstawiciel Grupy Alibaba odpowiedzialny za produkcję oświadczył, że wszystkiemu winne są napięte plany szefa, które kolidują z występem przed kamerami.
Sumienni dziennikarze zauważyli jednak, że nazwisko miliardera zniknęło z listy jurorów show, a to nie wszystko, ponieważ od października 2020 r. Jack Ma przestał się pojawiać na łamach i antenach chińskich mediów.
A przecież w 2019 r. najbogatszy człowiek kraju, zachowując kontrolę nad Grupą Alibaba, zrezygnował z fotela prezesa. Zajął się podróżami po świecie, podczas których propagował, na swoim przykładzie, karierę biznesową, zachwalając równocześnie zalety chińskiej ścieżki globalnego sukcesu.
Tymczasem droga ku przepaści zaczęła się od głośnego wystąpienia przedsiębiorcy na Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Szanghaju. W październiku miliarder ostro skrytykował reguły rządzące światowym rynkiem finansowym i bankowością.
Z tym że podczas szczytu chińskiej śmietanki biznesowej jako przykład podał krajowe regulacje. Porównał Bazylejski Komitet Nadzoru Bankowego (międzynarodowy nadzór nad regułami zarządzania ryzykiem) i nazwał go „klubem starych ludzi”.
Był to jednak wstęp do ataku na chiński sektor finansowy. Prezesom państwowych banków zarzucił, że kierują się mentalnością „właścicieli drobnych lombardów”. Zaproponował, aby w miejsce banków udzielających wysokooprocentowanych kredytów, potrzeby różnych działów gospodarki zasilał „system finansowych jezior, strumieni i źródeł”.
„Aby regulować przyszłość, nie możemy się posługiwać wczorajszymi metodami”, zakończył Ma, mieszając faktycznie z błotem chińską bankowość, co bardzo nie spodobało się partyjnym urzędnikom zarządzającym gospodarką. Co ciekawe, gdy Ma pokazał przed forum brudnopis wystąpienia, kilka wpływowych osób usilnie zalecało złagodzenie tonacji. „Jack to Jack. Po prostu chciał i powiedział, co myśli”, tak jego krytyczne wystąpienie skomentował jeden ze świadków skandalu.
Kara
Tyle że w Chinach wyrażenie poglądów sprzecznych z rzeczywistością kreowaną przez KPCh bywa kosztowne nawet dla faworyta. Prawdą jest także, że nad założycielem Grupy Alibaba ciemne chmury niełaski zbierały się od dawna.
Szanghajskie wystąpienie posłużyło tyko jako pretekst uruchomienia nagonki przez wpływowych przeciwników. Przysłowiową świnię podłożył członek ścisłego kierownictwa komunistycznego, wice-premier ds. gospodarki Liu He. To on sprawił, że teczka ze „zbrodniami” Ma trafiła prosto do przewodniczącego Xi, który uderzył pięścią w biurko.
Uznał, że ma dość rosnących wpływów technologicznych gigantów, które coraz silniej decydują o prosperity chińskiej gospodarki. Firmy takie jak Alibaba wychodzą przed szereg w kwestii strategii rozwoju ekonomicznego Państwa Środka. Co gorsza stają się intelektualną alternatywą dla politycznego monopolu komunistów.
W kilka dni po szanghajskim wystąpieniu miliarder został wezwany na rządowy dywanik. Bank centralny w błyskawicznym trybie przygotował raporty o działalności Grupy Alibaba. Szczególnej krytyce poddał należącą do miliardera spółkę Ant Group, nazywaną „centrum biznesowego ekosystemu Ma”.
To nic innego, jak macierzysta firma systemu płatności elektronicznych Alipay z ambicjami globalnymi. W ostatnich latach Ant Group wykupiła największych operatorów e-płatności w Azji Południowo-Wschodniej: Ascend Money i HelloPay. Następnie przejęła 50 proc. udziałów indyjskiego odpowiednika Paytm oraz zainwestowała kolejne miliony w koreańskiego operatora Kakao Pay.
Co najważniejsze, Ma przygotował prospekt emisyjny Ant Group. Debiut na giełdzie szanghajskiej miał być osobistym triumfem biznesmena, reklamując zarazem globalne ambicje chińskiej gospodarki.
Zainteresowanie inwestorów było ogromne. Wyrazili chęć nabycia przyszłych akcji za 35 mld dolarów, co uczyniłoby debiut najdroższym w giełdowej historii świata. Ant Group szacowana na 280 mld kapitalizacji rynkowej przebiłaby ceną identyczne przedsięwzięcie Saudi Aramco (29 mld dolarów) oraz macierzystej Alibaby (24 mld).
Tymczasem chiński rząd kazał odwołać Jackowi Ma całe przedsięwzięcie. Wartość akcji Alibaby na światowych giełdach runęła natychmiast o 15 proc., natomiast wycena Ant Group zmniejszyła się aż o 100 mld dolarów. Ma osobiście stał się uboższy o 10 mld dolarów.
Źródła „The Wall Street Journal” poinformowały, że ratując giełdową transakcję stulecia miliarder zaoferował, aby chińskie władze przejęły na własność państwa inną, dowolną spółkę należącą do struktur Alibaby.
Okup nie pomógł. Rząd stanowczo rekomendował, żeby Ma nie ważył się opuszczać chińskiego terytorium. Faktycznie biznesmen „zaległ” w kwaterze głównej koncernu w mieście Hangzhou oczekując na werdykt Xi Jinpinga.
Wyrok
Takie słowo pasowałoby najbardziej, biorąc pod uwagę, że kapturowy sąd już się odbył. Z kontrolowanych zapewne przecieków wynika, że Pekin chcący zmniejszyć wpływ technologicznych gigantów na gospodarkę i politykę, zamierza przymusowo podzielić imperium Ma na niezależne podmioty.
Niepohamowana ekspansja Ant Group w Azji oraz niedoszły debiut giełdowy wywołały zatem skutek odwrotny od zamierzonego przez twórcę. Z jednej strony chińscy komuniści wystraszyli się rosnącej potęgi Ma, której przejawem jest krnąbrność, w innych kręgach kulturowych zwana innowacyjnością. Z drugiej strony, zdominowany przez państwo sektor bankowy Chin pozbywa się niebezpiecznego konkurenta. W ostatnim czasie Ant Group przeszła od profilu operatora płatności do szerokiego spektrum usług finansowych.
Przede wszystkim chodzi o mikropożyczki dla małego i rodzinnego biznesu, którego wiarygodność kredytowa pozostaje daleka od kryteriów bankowych. Pretekstem do uderzania w Ma był zarzut wpędzenia młodych i mało zasobnych Chińczyków w spiralę zadłużenia.
Dlatego według nowych reguł narzuconych arbitralnie przez rząd, „Alibaba ma powrócić do źródeł działalności”, czyli ograniczyć się do e-handlu i obsługi e-transakcji płatniczych.
Jednak dzięki aferze Ma, Xi Jinping uderzył w cały sektor technologiczny. Platformy usług finansowych mają dziś obowiązek zabezpieczenia 30 proc. każdej transakcji ze środków własnych. Istotą jest nałożenie chińskiemu sektorowi IT krótkiej smyczy, czyli mówiąc wprost, wzmocnienie kontroli państwa. Ma to być gwarancja zmniejszenia ryzyka kryzysu całej gospodarki i finansów w szczególności.
To prawda, że branża wysokich technologii była przez Pekin regulowana nader miękko, ale też wnosiła coraz większy udział we wzrost PKB i globalną ekspansję Chin. Z drugiej strony, Xi Jinping najwyraźniej chce uniknąć wstrząsów, jakie niesie rozmieszczanie akcji chińskich firm na światowych giełdach.
Handlowa wojna z USA pokazała dobitnie, że Waszyngton dysponuje większym zapasem amunicji. Pociskiem głównego kalibru okazał się np. dekret Donalda Trumpa, który zakazał obrotu akcjami chińskich spółek technologicznych związanych z armią. Lecz w decyzji Xi Jinpinga o „utemperowaniu” Jacka Ma widać wyraźnie jeszcze jeden amerykański podtekst. Komuniści z Pekinu obawiają się ingerencji miliarderów w ideologię. Nie mogą dopuścić, aby ludzie pokroju Ma uzyskali monopol wpływu na opinię publiczną, który stał się udziałem właścicieli Facebooka, Twittera czyli Google.

FMC27news