Nieudana inicjatywa utworzenia piłkarskiej Superligi pokazuje, jak bardzo zoligarchizowana jest współczesna gospodarka. Najpotężniejsi zawsze chcą grać w innej lidze niż cała reszta.
19 kwietnia 2021 r. przejdzie do historii najpopularniejszego sportu na świecie jako bodajże najbardziej burzliwy moment w dziejach. Przedstawiciele najsłynniejszych i największych klubów piłkarskich z Anglii, Hiszpanii, Włoch i Niemiec (m.in. Manchester United, FC Barcelona czy też Inter Mediolan) ogłosili uruchomienie zupełnie nowych rozgrywek określanych mianem Superligi. Według przedstawionych planów 10 założycielskich klubów miało się podzielić już na starcie kwotą aż 3,5 mld euro, a dodatkowo do zdobycia byłyby kolejne 4 mld do podziału z praw telewizyjnych. Docelowo liga miałaby pomieścić 20 zespołów, dla których większości przychody z uczestnictwa w nowej inicjatywie daleko przewyższałyby ich obecne budżety.
Na ratunek budżetów
O projekcie utworzenia zupełnie nowej ligi dla gigantów futbolu mówiło się już od lat, lecz tylko nieliczni wiedzieli, że w ostatnim czasie prace nad nim wyraźnie przyspieszyły. Przez ostatnie trzy lata dopinano już tylko szczegóły i czekano na najbardziej odpowiedni moment na ogłoszenie wszystkiego światu. Ostatecznie wszystko ułatwiła pandemia, która znacząco nadwerężyła budżety potężnych marek. Wielkie deficyty na rachunkach bieżących skłoniły potentatów do podjęcia bardzo ryzykownej decyzji, która nie miała prawa spodobać się wręcz nikomu poza wąskim gronem najbardziej zainteresowanych.
Formalnie projekt Superligi wciąż jeszcze nie upadł i istnieją wciąż szanse, że wystartuje w tej czy innej formule. Najbardziej ambitnego planu jednak nie udało się zrealizować i po zaledwie dwóch dniach ostrej wymiany zdań między secesjonistami a władzami europejskiej i światowej federacji piłkarskiej, a także przedstawicielami innych klubów stało się jasne, że twórcy Superligi ponieśli spektakularną porażkę. Takie się przynajmniej na razie wydaje.
Nowy twór na pewno nie mógł spodobać się kibicom, którzy nie chcą oglądać wyłącznie starć potentatów, lecz być także okresowo świadkami historycznych porażek wielkich potęg z klubami amatorskimi lub skazywanymi na porażkę outsiderami. Elementem, który uczynił futbol tak lubianym sportem, jest właśnie jego powszechność i równy dostęp do nawet największych trofeów. Zamknięcie się największych drużyn w elitarnym gronie zdecydowanie oszpeciłoby futbol i odarło z resztek romantyzmu. Z tego właśnie powodu fani piłkarscy w całej Europie jednoznacznie sprzeciwili się nowej inicjatywie, występując nierzadko nawet przeciwko zarządom swoich ulubionych drużyn.
Biznesplan w gruzach
Największymi zwolennikami Superligi byli prezes Realu Madryt Florentino Perez oraz prezes Juventusu Turyn Andrea Agnelli. Kluczowe dla inicjatywy były jednak środki, które gotów był wyłożyć bank JP Morgan Chase. W specjalnym oświadczeniu zarząd banku oficjalnie wycofał się z inicjatywy i przeprosił za swoje wychowanie. JP Morgan nie spodziewał się zapewne, że utworzenie nowej ligi dla potentatów spotka się z tak bardzo negatywną reakcją ze strony polityków, wśród których był m.in. brytyjski premier Boris Johnson.
Słynnemu bankowi, zarządzającej Juventusem Turyn rodzinie Agnelli czy też arabskim szejkom wydawało się zapewne, że uruchomienie nowych rozgrywek będzie zwykłą decyzją biznesową, którą władze piłkarskie będą musiały uznać ze względu na finansowe i epidemiczne okoliczności. Przygotowany biznesplan był zapewne starannie dopieszczony i wszystkim sygnatariuszom porozumienia przyniósłby spore zyski. Okazało się jednak, że piłka nożna to bardzo specyficzna dziedzina sportu, która, choć dopuściła w ostatnich latach znaczny zakres komercjalizacji, broni się jeszcze wciąż przed pełnymi rządami pieniądza.
Z punktu widzenia JP Morgan utworzenie Superligi przedstawiało się zapewne podobnie do inicjatywy przekształcenia rozgrywek piłkarskich w system amerykańskich lig zawodowych (m.in. baseballowej, koszykarskiej czy hokejowej). Amerykańskie normy superlig zrzeszających kluby w pełni poddane prawom medialnego show-biznesu nie sprawdzają się wciąż w warunkach europejskiego sportu posiadającego zupełnie inne korzenie.
Brak jakiegokolwiek taktu i wyczucia przy ogłaszaniu projektu Superligi to zjawisko znamienne nie tylko dla zawodowego sportu. Amerykański bank i biznesowi doradcy zaangażowani w projekt Superligi mieli prawo zakładać, że wszystko się uda, ponieważ swoje własne „superligi” posiada niezliczona ilość branż na świecie. W dobie globalizacji banki inwestycyjne pomagają nieustannie wejść na komercyjny szczyt setkom firm, które uzyskując dostęp do wielkiego kapitału poprzez giełdę lub pożyczając środki na przejęcie, wkraczają do zupełnie innego świata. W rezultacie wiele branż na świecie została na trwałe zdominowana przez ograniczoną liczbę podmiotów, grających w swoich własnych „superligach”.
Oligarchizacja współczesnej gospodarki to zjawisko niezwykle powszechne, uderzające we wszystkich tych, którzy pomimo ogromnego talentu nie potrafią przebić się przez biznesowy szklany sufit. Nie powinno nikogo dziwić to, że Superliga miała opierać się na zasadach, które w praktyce zamykałyby dostęp do elity klubom spoza niej. Aby być wielkim i bogatym trzeba być wielkim i bogatym. Pomysłodawcy Superligi wspominali wprawdzie, że czasami do jej grona mógłby przystąpić jakiś nowy klub, ale o awansie nie decydowałby z pewnością czynnik sportowy. W projekcie piłkarskiej elity w sposób symboliczny obecne były wszystkie cechy zoligarchizowanej światowej gospodarki: uprzywilejowanie nielicznych, ograniczenie konkurencji czy też bariery wejścia na rynek.
Sygnatariuszami Superligi nie byli zresztą tylko i wyłącznie potentaci. Oprócz wielokrotnych triumfatorów Ligii Mistrzów czy też krajowych lig do nowych rozgrywek przystąpić miały m.in. Arsenal Londyn, czy też Tottenham Hotspur, które od lat nie osiągnęły praktycznie żadnego realnego sukcesu. Za ich obecnością w Superlidze przemawiały wyłącznie względy prestiżowe.
Dwa światy
Finansowa dźwignia, która zapewnić chciał JP Morgan Chase miała wynieść Superligę na zupełnie nowy poziom. Można jednak zasadnie wątpić w to, czy poziomowi finansowemu towarzyszyłby odpowiedni poziom sportowy. Władze UEFA i FIFA zagroziły bowiem, że uczestnictwo danych piłkarzy w rozgrywkach Superligi dyskwalifikowałoby ich automatycznie z możliwości gry w reprezentacjach krajowych. A ponieważ reprezentacyjna piłka to również ogromny biznes, raczej niewiele osób decydowałaby się na trwałe przenosiny w świat Superligi.
Porażka pierwotnego projektu Superligi nie oznacza oczywiście, że nie zostanie on zrealizowany w inny sposób. Pandemia koronawirusa wyrządza wciąż ogromne finansowe szkody w piłkarskim świecie i dlatego władze piłkarskie oraz kluby wcześniej czy później będą musiały zwrócić się do sektora bankowego o pomoc. Bez poważnego zastrzyku kapitałowego piłkarski świat znajdzie się na zakręcie. Koncepcja Superligi wróci tym samym na wokandę wcześniej, niż mogłoby się wydawać, choć inicjatorzy projektu będą musieli podzielić się częścią zysków z władzami piłkarskich federacji. Święte oburzenie działaczy UEFA czy FIFA może budzić jedynie zażenowanie, ponieważ sami od lat dążą do wcielenia w życie koncepcji nawiązujących do idei Superligi.
Puste trybuny piłkarskich stadionów świadczą o tym, że problemy finansowe świata piłkarskiego będą się nawarstwiać. Dla wielkich klubów utworzenie Superligi miało być wręcz ostatnią deską ratunku. To nie przypadek, że aż pięć spośród dziesięciu najbardziej zadłużonych klubów na świecie gra w angielskiej Premier League i to właśnie im najbardziej zależało na powołaniu do życia nowych rozgrywek. Pierwsze podejście okazało się nieudane, ale pogłębiający się kryzys już wkrótce wymusi opracowanie nowej formuły rozgrywek dla elity. Superoligarchia na pewno nie pozostanie bierna.