-1 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Jak wygrać Ukrainę?

Wsparcie europejskich aspiracji Ukrainy i obrona przed Rosją to zbyt mało, aby Polska uzyskała trwały wpływ na wschodniego sąsiada. Zmiany geopolityczne wymuszają na Warszawie zdecydowanie ofensywne działania. Potrzeba zatem wizji i konsekwentnie realizowanej strategii, przekształcającej dwustronne relacje w coś więcej niż strategiczne partnerstwo drugiej kategorii.

Konkurenci czy partnerzy?

Jak brutalnie by to nie zabrzmiało, w polskiej polityce zagranicznej ścierają się wektory silnych obaw, by nie rzec lęków przed Ukrainą, oraz okna możliwości. Przy czym historia, czyli trudna przeszłość, jest jedynie parawanem maskującym pierwszy scenariusz.

Można bowiem powiedzieć, że w kwestii ukraińskiej po 1989 r. Polska ma paradoksalnie szczęście. Jeśli powrócić do finału zimnej wojny, wszelkie dane wskazywały na to, że wschodni sąsiad wyszedł z czerwonego imperium w lepszej kondycji i z lepszymi perspektywami niż my.

Powtarzana jak mantra teza Zbigniewa Brzezińskiego „Nie ma Rosji bez Ukrainy”, ma dokumentalne potwierdzenie. Kijów był najludniejszą i najbardziej rozwiniętą ekonomicznie republiką sowiecką. W 1992 r. ukraiński PKB był zaledwie dwukrotnie mniejszy od chińskiego. Tymczasem ChRL pod przywództwem Deng Xiaopinga już od kilku lat podążała kursem państwowego kapitalizmu.

Ukraińska gospodarka była zatem większa od polskiej, a dodatkowe atuty wskazywały na to, że Kijów będzie nadal zwiększał dystans ekonomiczny. Na korzyść Ukrainy grało wszystko.

Po pierwsze położenie geograficzne. Łagodny klimat i miliony hektarów czarnoziemu czynią z Ukrainy nie tylko rolno-spożywczą potęgę, ale także mocarstwo turystyczne. Z kolei niezamarzające porty Morza Czarnego przekształcają naszego sąsiada w morski korytarz tranzytowy z Rosji i Azji.

W przeciwieństwie do Polski, ubogiej surowcami naturalnymi, los obdarzył Ukrainę nader szczodrze. Od antracytu, przez złoża gazu i ropy naftowej, po uran i rudy metali rzadkich, niezbędnych w XXI w.

Spadek przemysłowy i naukowo-techniczny po ZSRR oraz własne zasoby plasowały Ukrainę pośród ekonomicznych potęg Europy, zapowiadając start w wyścigu technologicznym. Jeśli nie we wszystkich dziedzinach, to z pewnością w sferze lotniczej, kosmicznej, elektronicznej, stoczniowej i zbrojeniowej.

Kijów stał się właścicielem marek znanych na całym świecie, takich jak Antonow, Motor Sicz, Kraz, dniepropietrowski kompleks rakietowy czy charkowska fabryka czołgów.

Ukraina mogła się także czuć bezpieczna. Podział sowieckiej armii oraz zapasów sprzętu i uzbrojenia, klasyfikował jej siły zbrojne na czwartym miejscu światowego rankingu.

Jednak prawdziwym skarbem okazał się system tranzytowy gazu. Budowany od końca lat 70. XX w. finansowym wysiłkiem całego ZSRR na podstawie zachodnich technologi, gwarantował zarówno nietykalność międzynarodową, jak i ogromne, stałe dochody przesyłowe. Był także cenowym fundamentem ulgowych kontraktów gazowych z Rosją.

Ukraińców jest więcej niż Polaków, a potencjał demograficzny i edukacyjny, przekładający się na stan wykształcenia, szczególnie w naukach ścisłych, dawał naszym sąsiadom kolejny atut na starcie w niepodległość.

Wszystko razem sprawiało, że po 30 latach od rozpoczęcia transformacji, miejsca zajmowane dziś przez Polskę i Ukrainę w cywilizacyjnych i ekonomicznych rankingach powinny być, jeśli nie odwrotne, to choćby równorzędne.

Tak nie jest. Co poszło nie tak? Ogólnie rzecz biorąc wszystko, na czele z niską jakością elit władzy i biznesu, społeczeństwa obywatelskiego, a przede wszystkim tożsamościową konstrukcją nowoczesnego narodu słabo poczuwającego się do wspólnoty.

To właściwe środowisko zarówno dla ułomnego funkcjonowania demokracji i państwa prawa, jak i podatności na wstrząsy ekonomiczne, a przede wszystkim na obce wpływy i manipulacje.

Niemniej jednak obawy przed dysproporcjami z Ukrainą determinowały polską politykę zagraniczną. Pragmatyczny cel wynikający z narodowych aspiracji do miejsca w regionie i Europie nakazuje strategię równoważenia przewag sąsiada. Mówiąc wprost, nie na rękę byłoby jego nadmierne wzmocnienie, grożące przerostem ambicji politycznych.

Silna, stabilna i nowoczesna Ukraina natychmiast zajęłaby polskie miejsce w UE i na wschodniej flance NATO, sprowadzając nas do peryferyjnego statusu.

Z drugiej strony, ciągle zachowany, acz niewykorzystany. potencjał Ukrainy kusi. Otwiera okna możliwości nie tylko w relacjach dwustronnych, ale także europejskich. Dostateczny stopień integracji gospodarczej, technologicznej i kapitału ludzkiego, połączony ze strategiczną koordynacją na szczeblu politycznym, stworzyłby dla agresywnych planów Rosji zaporę nie do przejścia.

Polsko-ukraińska wspólnota celów położyłaby Moskwę na łopatki w każdej dziedzinie, nie wyłączając militarnej, stając się tarczą, a zarazem centrum integracji europejskiej na miarę duetu Berlin-Paryż.

Tymczasem Ukraina ze wschodniego limes i równoprawnego udziałowca Zjednoczonej Europy przekształciła się w europejski problem na miarę węzła gordyjskiego, przy którym kocioł bałkański to zabawka.

Natomiast z polskiego punktu widzenia sąsiad umęczony wojną, w zapaści ekonomicznej i targany wewnętrzną niestabilnością, jest stałym zagrożeniem bezpieczeństwa. Wyzwania militarne, kryminalne oraz korupcyjne przekładają się na nasze koszty finansowe i zaangażowanie dyplomatyczne przypominające gaszenie pożaru.

Wyścig o Ukrainę

Historia nie jest jednak zjawiskiem constans, o czym świadczy brak jej końca. Wręcz przeciwnie, obecna dekada wydaje się początkiem kompletnie nowego rozdziału w skali globalnej.

Niewątpliwie jednym z kluczowych momentów jest rywalizacja amerykańsko-chińska, która przenosi punkt ciężkości polityki USA do Azji. Niestety przejęcie władzy przez demokratyczną administrację Joe Bidena, przyspieszające reorientację, doprowadziło do katastrofalnej erozji wpływów USA w innych częściach świata.

Nie ma co ukrywać, Biały Dom kontynuuje strategię międzynarodową Baracka Obamy, która przekłada odpowiedzialność za stabilność i bezpieczeństwo poszczególnych regionów na lokalnych graczy.

W Europie podręcznikowym wręcz przykładem zastosowania doktryny Obamy stał się niedawno podpisany pakt Merkel-Biden. Zezwala Niemcom na ukończenie gazociągu Nord Stream-2, jednak jego głównym beneficjentem jest Moskwa. Putin dostał od USA wolną rękę w agresji przeciwko Ukrainie, a tym samym w przekształceniu Europy Środkowej, a więc Polski, w szarą strefę bezpieczeństwa.

Taki będzie skutek delegowania dotychczasowych zobowiązań USA na Niemcy. Wskazują na to wszystkie znaki na niebie i ziemi, a więc gwałtowne podniesienie cen surowca Gazpromu dla Europy, poprzedzone ich ograniczeniem, co układa się w kolejną odsłonę szantażu energetycznego Kremla.

Jeśli chodzi o Ukrainę, mówią o tym przede wszystkim ujawnione szczegóły porozumienia Merkel – Biden – (Putin). Zmowa wyznacza Berlinowi rolę politycznego i ekonomicznego gwaranta ukraińskiej suwerenności. A to ze względu na partykularne interesy Niemiec będzie realizowane w ścisłym porozumieniu z Moskwą, a więc kosztem i bez udziału Kijowa. Naturalnie duet Berlin-Moskwa pominie także interesy bezpieczeństwa sąsiadów Ukrainy, a więc Polski, a szerzej naszego regionu Europy.

Jak zapobiec kryzysowi 2024 r., gdy wygasną rosyjskie zobowiązania tranzytu surowca ukraińskim systemem gazociągowym? Kijów znajdzie się natychmiast w stanie otwartej wojny z Moskwą albo podzieli los Białorusi. W obu przypadkach rosyjskie czołgi staną na przejściu w Jagodnem, a polski biznes i cała gospodarka będą musiały zapomnieć o ukraińskim rynku.

Na szczęście działania rosyjsko-niemiecki komplikuje wyścig o wpływy na Ukrainie. Jego uczestnikami są Chiny, Turcja, a nawet Węgry i Rumunia. Każdy z graczy kieruje się rzecz jasna swoimi, a nie ukraińskimi interesami.

Pekin łakomie patrzy na te dziedziny gospodarki naszych sąsiadów, które wzmocnią technologicznie jego przemysł obronny. Obecność kapitałowa jest fragmentem konfrontacji z USA. Przykładem jest konflikt o przejęcie zakładów produkcji silników Motor Sicz.

Natomiast dla Ukrainy zależność inwestycyjna i kredytowa to z kolei wstęp do położenia chińskiej ręki na surowcach naturalnych oraz infrastrukturze komunikacyjnej. Jest kluczowa dla kontynuacji projektu globalnej ekspansji Jeden Pas Jedna Droga. Nie ma również wątpliwości, że Chiny instrumentalnie wykorzystując Rosję, oddadzą kawałek ukraińskiego tortu Moskwie.

Turcja stawia przed sobą nie mniej ambitne cele. Rości sobie historyczne pretensje do terytoriów Imperium Osmańskiego zagarniętych przez Rosję. Tyle że bez wpływu na Ukrainę, gwarantującego silną obecność turecką na Krymie, ekspansja Ankary w basenie Morza Czarnego nie będzie możliwa, a tym samym niemożliwe stanie się rozszerzenie strefy interesów na Kaukaz.

Węgry i Rumunia grają na ukraińskim fortepianie etiudę mniejszości narodowych, za którą kryją się resentymenty terytorialne. Bukareszt i Budapeszt utraciły na rzecz ukraińskiej republiki ZSRR regiony uważane za ważne etnicznie.

Oczywiście Stany Zjednoczone nie wycofają się kompletnie ze strategicznej głębi, jaką jest Ukraina, ze względu na sąsiedztwo z Rosją. Jednak swoją obecność ograniczą do kwestii pośredniej pomocy militarnej i finansowej w ukraińską infrastrukturę obronną.

Już realizują program rekonstrukcji baz marynarki wojennej. Aby nie drażnić Moskwy, delegowały część inwestycji na Wielką Brytanię i Kanadę. Tamtędy popłyną także ewentualne dostawy uzbrojenia.

Polski start w wyścigu

W czasie obrad Platformy Krymskiej prezydent Andrzej Duda oświadczył: – Doskonale wiemy, co czuje człowiek, który traci swoje mienie, swoją godność  – powiedział, deklarując jednocześnie Ukraińcom: – Możecie liczyć na nasze wsparcie.

Nie było to pierwsze spotkanie z Wołodymyrem Zełenskim. Podczas jego majowej wizyty w Warszawie obaj przywódcy zapowiedzieli wspólne przywiązanie do europejskich wartości oraz zadeklarowali wysiłki na rzecz wstąpienia Ukrainy do NATO. W sierpniu prezydenci opublikowali artykuł w „Le Figaro” ze znamienną tezą: „Miejsce Kijowa jest wśród stolic Unii Europejskiej”.

Silnym punktem wzajemnych relacji jest sprzeciw wobec Nord Stream-2 skierowany tak przeciwko Moskwie, jak i kapitulanckiej polityce Niemiec i USA. Nie bez przyczyny w przededniu wizyty w Białym Domu Zełenski oskarżył Zachód o obojętność, która może kosztować Ukrainę niepodległość.

Jej wyrazem był ministerialny szczebel obecności sojuszników Kijowa na forum Platformy Krymskiej. Niemcy, Francja, USA, mieniących się gwarantami ukraińskiej suwerenności, nie reprezentowali szefowie rządów lub prezydenci.

Polskę tak, i z cynizmu Zachodu, warunkowanego priorytetem Rosji, wynika dla nas największa szansa. Jednak strategia politycznego i dyplomatycznego wsparcia Ukrainy to daleko za mało. Grozi nam rola instrumentalnego wykorzystania w rozgrywce Kijowa z mocarstwami. Aby tak się nie stało, Warszawa musi z powrotem wejść do grona kluczowych partnerów Ukrainy, a tak nie jest.

Zawirowania historyczne i błędy decyzyjne po obu stronach sprawiły, że Polska wypadła z pierwszej ligi. Doktryna bezpieczeństwa prezydenta Petro Poroszenki w ogóle nie widziała Warszawy w roli strategicznej.

Obecnie Zełenski powrócił do tej koncepcji, ale nadal nie postrzega Warszawy na równi z Paryżem czy Berlinem. Kijów przydzielił nam miejsce drugoplanowe na szczeblu regionalnym i sąsiedzkim, podobnie jak Azerbejdżanowi.

Jeśli pokusić się o wyjaśnienie, wynika to z nowego priorytetu ukraińskiego prezydenta, którym jest gospodarka. To prawda, że w 2020 r. obroty handlowe między Polską i Ukrainą postawiły nas na trzecim miejscu wśród wszystkich partnerów Kijowa, tuż za Chinami i Niemcami. Ukraiński rynek staje się coraz ważniejszy dla naszego eksportu.

Jednak bieżące sukcesy nie są dostateczną gwarancją na przyszłość. Obecny model ukraińskiej gospodarki, oparty w dużej mierze na eksporcie surowców i towarów nisko przetworzonych, naraża ją na koniunkturalne zachwiania, wpływając niekorzystnie na stabilność polityki zagranicznej.

Próbą wyjścia z patowej sytuacji jest strategia rozwoju ekonomicznego Ukrainy do 2030 r. To jak dotąd najbardziej kompleksowy dokument planowania w historii. Wskazuje 20 obszarów o kluczowym znaczeniu dla wzrostu gospodarczego. Strategia opiera się na założeniu, że Ukraina ma przewagi konkurencyjne wynikające z położenia geograficznego, zasobów naturalnych i kapitału ludzkiego.

Nie była jednak dotychczas w stanie ich wykorzystać na skutek braku spójnej polityki rozwoju, a następnie rosyjskiej agresji. Rezultatem są braki inwestycyjne, degradacja infrastruktury, niski poziom technologiczny i emigracja zarobkowa.

Zełenski wydaje się także świadomy swojej bezsilności w wewnętrznym reformowaniu państwa i ukróceniu korupcji. Stąd oferta gigantycznej wyprzedaży, która rękami politycznych i korporacyjnych inwestorów wymusi na Ukrainie porządek według zachodnich standardów.

To jedna z głównych przyczyn wyścigu o polityczne i gospodarcze wpływy na Ukrainie, w którym musi wystartować Polska. Oczywiście nie możemy mierzyć się z potencjałem Pekinu, Berlina czy nawet Moskwy. Mamy jednak wszelkie szanse powodzenia zajęcia premiowanego miejsca. Chodzi o wybór priorytetów i ich konsekwentną realizację.

Na pierwszym miejscu stoi oczywiście współpraca energetyczna nieograniczona do sprzeciwu wobec NS-2, tylko pełna konkretów. Podstawy już są. PKN Orlen, który ma 15 proc. w ukraińskim rynku paliw, winien otrzymać wsparcie polityczne i kapitałowe od państwa, które umożliwi mu kontynuowanie ekspansji.

Intensywnie do gry włącza się PGNiG, które rozpoczyna we współpracy z ukraińskim partnerem eksploatację złóż gazu w zachodniej części Ukrainy. Rząd powinien jednak stworzyć korzystne warunki dla wyboru Polski jako partnera gromadzącego strategiczne rezerwy surowców energetycznych. Kijów ze względów militarnych, infrastrukturalnych i finansowych nie jest w stanie zrobić tego samodzielnie.

Wielkim polem współpracy jest transformacja energetyki naszego sąsiada, wymuszona zarówno chęcią uniezależnienia od Rosji, jak i zieloną strategią UE. Ze względu na koszty społeczne, polski model odchodzenia od paliw konwencjonalnych może stać się hitem eksportowym, stale wiążącym oba systemy energetyczne. Przede wszystkim jednak musimy zrobić wszystko, aby Kijów znalazł się wśród sygnatariuszy i beneficjentów strategii Trójmorza. Tylko uczestnictwo w gigantycznym projekcie geopolitycznym wyeliminuje Ukrainę jako część rosyjskiej strefy wpływów lub fragment niemieckiej Mitteleuropy.

Drugą płaszczyzną jest współpraca przemysłów obronnych. Polska ma technologie i nowoczesną infrastrukturę. Ukraina zapewnia rynki zbytu Trzeciego Świata.

I wreszcie kapitał ludzki. Niewykorzystany, ale kluczowy, jeśli poważnie myślimy o istnieniu wpływowego polskiego lobby nad Dnieprem.

W naszym kraju, ratując zresztą rynek pracy, przebywa obecnie ponad 1,5 mln Ukraińców. Coraz więcej planuje stały pobyt, a więc przyszłość w Polsce. A jeśli tak, stają się wartością dodaną biznesu i gospodarki.

Imigranci zza wschodniej granicy są największą grupą zagranicznych inwestorów napędzających koniunkturę rynku nieruchomości. Według informacji medialnych w Polsce działa już 16 tys. firm założonych przez Ukraińców. Jak mówi ambasador Andrij Deszczyca – w 2014 r. takich podmiotów było jedynie 680. To gigantyczny przyrost, który warto wspierać i kontynuować.

Ponadto na polskich uczelniach kształci się 50 tys. ukraińskich studentów. Część pozostanie w naszym kraju, zasilając kadry przemysłu, handlu i usług. Część wyjedzie w głąb UE. Wielu powróci na Ukrainę, ale wszyscy zachowają osobiste i zawodowe związki z Polską, stając się naszym lobby. Strategia polonizacji aż się prosi o rozwój.

Relacje polsko-ukraińskie wkraczają zatem w decydującą fazę. Wyścig o Ukrainę właśnie nabrał nowego przyspieszenia. To nie jest widzimisię ani przejaw politycznych ambicji.

Polska musi wygrać Ukrainę, aby do starych lęków nie doszły nowe. Jeśli nasze władze nie stworzą długofalowej oferty współpracy, wzmacniającej nasz wpływ na Kijów, to bardzo szybko zetkniemy się z negatywnymi skutkami dwóch scenariuszy.

Albo Ukraina pogrąży się degradacji, zwiększając zagrożenie dla Polski. Albo zamieni w szarą strefę niemieckich, rosyjskich i chińskich interesów, stając się naszym geopolitycznym konkurentem.

FMC27news