Światowe media stawiają zdecydowanie negatywną diagnozę. Kompromitująca lista błędów i pustych obietnic Olafa Scholza składa się na fiasko przywództwa w Europie. Rosyjskie tango Niemiec unicestwia Ukrainę, zagrażając bezpieczeństwu Europy Środkowej i grożąc rozpadem UE. Wiele faktów wskazuje jednak, że Berlin dąży do wywołania katastrofy z całą premedytacją.
Polityka hańby czy zdrady?
– Po raz kolejny wyrażam przekonanie, że Władimir Putin nie wygra wojny w Ukrainie – oświadczenie takiej treści Olaf Scholz złożył podczas Forum Ekonomicznego w Davos.
– Nie zgodzimy się na wojenny dyktat Rosji. Ukraina może liczyć na nasze wsparcie polityczne i dostawy broni – zadeklarował kanclerz, występując w Bundestagu.
– Mamy do czynienia z brutalną agresją, bardzo brutalną wojną i naprawdę imperialistycznym podejściem. Putin próbuje podbić część terytorium sąsiedniego kraju, a tego nigdy nie zaakceptujemy – to z kolei główna teza wywiadu Olafa Scholza dla rozgłośni Deutsche Welle.
Listę deklaracji zamyka tytuł tej samej stacji: „Scholz i Macron zażądali od Putina zaprzestania wojny w Ukrainie. W rozmowie telefonicznej z prezydentem Rosji wezwali do natychmiastowego zawieszenia broni na Ukrainie”.
Po raz enty od 24 lutego z żadnym skutkiem, choć cytaty z Scholza to plon jego wypowiedzi w dniach 28 maja – 2 czerwca. Czy coś kryje się za paplaniną „kanclerza La-la-landu”, jak Politico ironicznie nazywa szefa niemieckiego rządu? Nie, absolutnie nic – odpowiada portal. Choć właściwym komentarzem jest tytuł utworu „Lady Pank”: „Mniej niż zero”, o czym najdobitniej przekonuje się Ukraina oszukiwana przez Berlin od wybuchu wojny.
Mimo długiej listy obietnic uzbrojenia, wkład pierwszej gospodarki Europy i czołowego na świecie producenta uzbrojenia dla ofiary agresji jest żenująca. Mniejsza niż Polski, Czech, Słowacji, a nawet Litwy. Czym poza 3 tys. granatników przeciwpancernych i 500 Stingerami może się pochwalić Berlin? Niczym oprócz kilkuset archaicznych zestawów przeciwlotniczych, tak niesprawnych, że grożą śmiercią użytkowników.
Wykaz brzmi szczególnie ponuro na tle szumnych obietnic Scholza. Niemiecki parlament przyjął w kwietniu rezolucję o dostawie ciężkiej broni na Ukrainę, ale Scholz nie wysłał jeszcze niczego. Resort obrony zapowiada, że do końca lipca dostarczy 15 samobieżnych zestawów przeciwlotniczych Geprad. Kłopot w tym, że Niemcy mają do nich bardzo mało amunicji, ponieważ Bundeswehra wycofała systemy z uzbrojenia ponad dekadę temu. Ironia zaś polega na tym, że Ukraina nawet nie poprosiła o Gepardy, które z punktu widzenia wojny nie mają żadnej wartości. To, o co prosił Kijów, to możliwość zakupu w Niemczech bojowych wozów piechoty Marder. Złożył w tej sprawie odpowiedni wniosek już 24 marca, gdyż transakcja wymaga zgody rządu. 14 kwietnia producent, koncern Rheinmetall był gotów do szybkiej sprzedaży 100 bwp i 1,5 mln sztuk amunicji za 153 mln euro. Berlin nadal nie zapalił zielonego światła. W tym samym czasie Ukraińcy rozpaczliwie bronią się przed utratą Donbasu.
Zamiast tego Scholz ogłosił umowę o wymianie sprzętu z Grecją. Na jej mocy Mardery zostaną wysłane do Aten, podczas gdy grecka armia wyśle na Ukrainę skandalicznie nieskuteczne bojowe wozy piechoty BMP-1 z czasów sowieckich. Tak samo wygląda obietnica dostarczenia niemieckich haubic samobieżnych w liczbie 12 sztuk. Bundeswehra szkoli ukraińskich artylerzystów, a końca szkolenia nie widać. W tym samym czasie Polska dostarczyła Ukrainie 200 czołgów, 18 najnowszych haubic Krab, nie licząc artylerii rakietowej, Piorunów, granatników przeciwpancernych, karabinków Grot i ton amunicji. Warszawa jakoś zdążyła.
Natomiast w ubiegłym tygodniu Scholz wspiął się na szczyty hipokryzji. Poradował Ukraińców obietnicą dostarczenia najnowszych systemów obrony powietrznej średniego zasięgu. Tyle że broń jest w fazie testowej i jeśli już, może dotrzeć na pole walki w październiku. O ile będzie działać. Ilu ukraińskich żołnierzy, a zwłaszcza cywilów zginęło i zginie z powodu kłamstw Scholza? Czy zamiast operetkowego miana szefa La La Landu, nie należy się mu się status wspólnika zbrodni wojennych Putina lub wprost mordercy Ukraińców?
Scholz odwiedził miejsca konfliktów w Mali i innych częściach Afryki, ale nie postawił stopy w Ukrainie. Stanowczo odmawia wypowiedzenia prostej formuły: My Niemcy i sam chcemy, żeby Ukraina wygrała wojnę. Operuje unikami typu: Ukraina powinna przetrwać lub Rosja nie może wygrać. Rzecz w tym, że Niemcy nie podjęły, a co gorsza nie chcą podjąć decyzji politycznej, która zapaliłaby wszelkie zielone światła pomocowe. Ta zależy od politycznej woli, a tej Scholz, jego rząd, a więc Niemcy nie wykazują. Dlaczego?
Bardzo mocną poszlaką intencji Scholza był jego własny wpis w Twitterze, którym podsumował kolejną bezproduktywną rozmowę z Putinem. Kanclerz napisał, że zażądał natychmiastowego zawieszenia broni, nie nalegając, aby Rosja najpierw wycofała się z Ukrainy. Co od kremlowskiego mordercy usłyszał „bojownik o europejski pokój i demokrację”? Ostrzeżenie, aby nie ważył się dostarczyć Ukrainie ciężkiej broni. Najwyraźniej sugestia Putina to dla Berlina rozkaz.
Natychmiast po twitterowym wpisie Scholz zasiał jeszcze więcej wątpliwości na temat rzeczywistej postawy Niemiec. Podzielił się z mediami złotą myślą na temat tego, czy wojna, a więc pomoc w obronie przed agresorem, jest aby dobrym sposobem rozwiązania konfliktu?
Skutki już widać, ironizuje gazeta „Berliner Zeitung”. W Niemczech odbyło się 13 prorosyjskich wieców i demonstracji, tymczasem jakoś nie widać, żeby Niemcy wychodzili na ulicę naciskać rząd na dostawy Leopardów dla Ukrainy.
To prawda. Niemieckie „elity intelektualne” wzywają do zakończenia wojny kosztem rozbiorów lub wręcz unicestwienia Ukrainy. Profesor renomowanej uczelni określiła się nawet jako zwolennik „pacyfikacji Ukrainy i włączenia jej siłą w nową, a więc wspólną z Rosją architekturę europejskiego bezpieczeństwa”. Oczywiście w imię pokoju. Tyle że Scholz rozumie to pojęcie bardzo specyficznie.
Kompleks Kaisera.
„Podejście kanclerza do Rosji szkodzi nie tylko Ukrainie, ale także podważa i tak słabą pozycję Berlina w UE i NATO” – komentuje politykę Scholza gazeta „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Nazywa własnego kanclerza „problemem i burzycielem niemieckiego wizerunku w Europie”. Zarzuca mu niezdecydowanie i wprowadzanie opinii publicznej w błąd.
– Od początku agresji rząd Scholza wykazuje wstrzemięźliwość wobec dostaw broni dla Ukrainy i stara się nie prowokować Putina – ocenia „FAZ”, przypominając pierwszą ofertę pomocy – 5 tys. starych hełmów. Kanclerz tygodniami „kręci”, gdy odpowiada na pytania o ciężką broń. Przewodniczącemu klubu SPD w Bundestagu Rolfowi Muetzenichowi w ogóle nie pasuje taki aspekt niemieckiej debaty o wojnie. Minister obrony z tej samej partii tłumaczy, że nie może osłabiać Bundeswehry.
Kanclerz wyjaśnia opinii publicznej, że działa rozważnie i w porozumieniu z innymi państwami UE, NATO. Czy z tego wynika, że m.in. Polska wychodzi przed szereg bez zgody europejskich partnerów? Nic podobnego, a więc to Scholz jest kłamcą. Jaki w tym interes?
„Szef rządu wielokrotnie przypominał o przysiędze kanclerskiej, zgodnie z którą ma zapobiegać szkodom dla niemieckiego społeczeństwa. Nie widzi, że zasłanianie się cnotą jest nieuczciwe” – komentuje „FAZ”. Natomiast „Berliner Zeitung” dostrzega u Scholza katastrofalny w skutkach kompleks Kaisera. Tak samo, jak cesarz Wilhelm tłumaczy swoją politykę ochroną Niemców przed nieprzyjemną rzeczywistością. Ta brzmi następująco: Berlin stoi przed końcem historii, czyli własnej potęgi ekonomicznej zbudowanej na tanim rosyjskim gazie. Scholz robi wszystko, aby osłodzić klęskę, tyle że odsuwanie jej w czasie doprowadzi do katastrofy. Dla samych Niemiec i całej Europy.
Dzięki temu ma szansę nałożenia pikielhauby Wilhelma, który zasłynął nieudolną polityką zagraniczną. W sojuszu z Austro-Węgrami wywołał I wojnę światową, a co za tym idzie, tragiczny wzlot Adolfa Hitlera. Zdaniem „Berliner Zeitung”, przypadek Wilhelma to karykatura i opowieść ku przestrodze. Jednak polityka Scholza podążającego wytrwale ścieżką historycznego nieudacznika, wywołuje pytanie wszystkich sojuszników: Dlaczego pozostawia ich oraz Ukrainę „na lodzie”? Kanclerz zataja przed obywatelami, że prowadzi ich wprost do zguby. Jego tchórzostwo może rozlać wojnę na całą Europę. Strategia SPD polega na straszeniu Niemców wojną nuklearną. Szantaż jest skuteczny. Mimo że większość Niemców (58 proc.) opowiada się za wysłaniem ciężkiej broni na Ukrainę, 50 proc. twierdzi, że Scholz dobrze radzi sobie z kryzysem. Natomiast zdaniem światowych mediów, taka retoryka uzasadnia bardzo poważne wątpliwości, czy Scholz faktycznie chce ukraińskiego zwycięstwa? Dlaczego obawia się takiego rozwoju wydarzeń?
To katastrofalna pomyłka Berlina. Niezależnie od tego, czy wyśle uzbrojenie na Ukrainę, czy nie, Niemcy i tak ponoszą konsekwencje własnej, błędnej polityki wobec Rosji. Są tak samo, jak USA, Polska i cały Zachód wrogiem Putina. Faktycznym kluczem do „tańca Scholza na politycznej i moralnej linie” jest gazowa panika. Prawdziwą opcją nuklearną Putina, nie jest uderzenie rakietowe w Berlin, tylko odcięcie dostępu do taniego gazu ziemnego, który napędza niemiecką gospodarkę. Poprzedniczka kanclerza Angela Merkel wpędziła kraj i UE w zieloną pułapkę odnawialnej energii. Wszelkie zapowiedzi budowania większej liczby wiatraków, elektrowni słonecznych lub ostatnio pływających terminali skroplonego gazu to kolejne kłamstwo.
Po pierwsze, będzie trwało dekady. Po drugie, utrata rosyjskiego gazu, który jest znacznie tańszy i łatwiejszy w dystrybucji niż wszystkie alternatywy razem wzięte, zniszczy fundamenty niemieckiego dobrobytu. Rosyjski surowiec stanowi jedną czwartą miksu energetycznego Niemiec. Z tego lwią część zużywa przemysł. Tylko sektor chemiczny odpowiada za ponad 15 proc. wykorzystania paliwa. Największy koncern świata, niemiecki BASF, spala więcej gazu niż Dania. A co z rolnictwem, przemysłem budowlanym, motoryzacyjnym, a zwłaszcza metalurgicznym?
To nie Węgry, Słowacja, a nawet Austria i Włochy, tylko Niemcy są główną przeszkodą we wprowadzeniu unijnego embarga na rosyjski gaz. Z premedytacją przekierowały uwagę na embargo naftowe, którego broniły jak lew. Jednak, według Politico i Bloomberg, broniły tej sankcji nie dlatego, że Berlin wierzy w jej szkodliwość dla Rosji, ale dlatego, że doskonale zdaje sobie sprawę z niewielkich dolegliwości. Moskwa będzie sprzedawać ropę gdzie indziej, prawdopodobnie za mniejszą cenę, ale wpływ finansowy na wojnę Putina będzie mocno ograniczony.
„Piękno unijnego zakazu importu rosyjskiej ropy polega dla Niemiec na tym, że jest to wysoce symboliczny ruch, który ułatwi Berlinowi dalsze opieranie się temu, czego najbardziej się boi: embargu na gaz ziemny. Zarówno Putin, jak i Scholz wiedzą, że w dającej się przewidzieć przyszłości Niemcy będą zależne od Rosji niż odwrotnie” – ocenia Politico, dodając: „Na tym tle stanowisko Scholza wobec zwycięstwa Ukrainy ma głęboki sens”.
Koniec La La Landu
Prawda o polityce wschodniej Niemiec, szczególnie SPD, a więc również o Scholzu jest brutalniejsza. Nie ma nic wspólnego z obroną europejskich wartości i zobowiązaniami wobec innych państw UE, NATO, czyli Polski. Zdaniem „FAZ”: – Podobnie jak wszystkim politykom Zachodu, kanclerzowi nie podoba się to, co dzieje się w Ukrainie. Jednak w przeciwieństwie do innych liderów może z tym żyć. Tak jak Scholz i SPD oraz Angela Merkel i CDU/CSU mogli żyć z rosyjską inwazją na Gruzję, aneksją Krymu, wojną w Donbasie, zestrzeleniem malezyjskiego Boeinga MH-17, otruciem Aleksieja Nawalnego. I tak dalej, i tak dalej. Tylko w czym Scholz i Merkel różnią się u diabła od mordercy Putina?
Wsparcie Niemiec dla rosyjskiej agresji to wynik polityki zdrady Europy, zwanej Ostpolitik. Dziś Scholz niesie Putinowi jasne przesłanie. Bezkarnie okupuj, rabuj, a przede wszystkim morduj. Berlin zadba, aby Moskwa „wyszła z twarzą”. Jest partnerem polityki „biznes jak zwykle”. Tyle że straty, które już ponoszą i będą ponosiły Niemcy, są dla nich niepoliczalne. Przynajmniej w Europie Środkowej i Wschodniej. Berlin był przez lata patronem państw bałtyckich oraz głosem, na który orientowała się Ukraina, Kaukaz i Bałkany. Jeśli chodzi o Polskę, Bruksela często powierzała Berlinowi misję przekonania Warszawy do dyrektywy Komisji Europejskiej czy rezolucji Rady Europejskiej. Z pewnością strategiczna koalicja polsko-niemieckich interesów byłaby fundamentem pomyślności całej Unii. Tyle że dziś to już przeszłość. Berlin zaprzepaścił szansę bilateralną i regionalną. Skompromitował się w stopniu tożsamym z utratą unijnego przywództwa.
Wojna w Ukrainie pozwoliła dostrzec, jak bardzo Merkel i Scholz podkopali autorytet Berlina w Europie Środkowej i Wschodniej. Żeby była jasność, także wśród przywódców starej UE. Zjednoczona Europa nigdy nie była bliżej samorozwiązania, czego dowodem jest gotowość wielu państw do pójścia własną drogą. I nie tylko, integralną częścią rozczarowania jest bowiem aktywne podważanie niemiecko-francuskiego sojuszu. Jeszcze niedawno Berlin pospołu z Paryżem dominowały w procesie decyzji politycznych i ekonomicznych całej UE.
„Nie potrzebujemy niemieckiej ochrony. Teraźniejszość dowodzi, że Berlin stanął po złej stronie historii” – Politico cytuje opinię naszego dyplomaty, który wyjaśnił: – Z chwilą wybuchu wojny Polska wykazała się zdolnością przywództwa. Przyjęliśmy ukraińskich uchodźców, wycofaliśmy się z importu rosyjskiego gazu. Identyczną postawą wykazały się Państwa Bałtyckie i Skandynawia. Także rządy Bułgarii i Rumunii okazały się bardziej asertywne od niemieckiego.
Podczas ostatniej Rady Europejskiej wspólnie zdemaskowały fałsz Berlina, który o niepowodzenie pełnego embarga naftowego oskarżył Węgry. Tymczasem to Niemcy były motorem koalicji wykluczającej z sankcji ropę płynącą do Unii rurociągami. Berlin zaprzeczał jakiemukolwiek udziałowi w tej grze. Przyparty do muru sam musiał się zobowiązać się do zakończenia wszystkich zakupów rosyjskiej ropy do końca roku.
To nie kanclerz wypracował naftowy kompromis tylko Belg Charles Michel. Symptomatyczna jest opinia brukselskiej dyplomacji: „Scholz to prawdziwy problem. Jest po prostu niemieckim kupcem, a nie rzecznikiem kompromisu. Szczególnie w porównaniu z Merkel” – miażdżący komentarz cytuje Politico. A jakby tego było mało, niemieckie media pytają o poczytalność Scholza. Wygłosił dziwaczny komentarz, nazywając działaczy klimatycznych nazistami.
To zaawansowany proces erozji pozycji Scholza w Niemczech i niemieckiego autorytetu w Europie, z którego jednak nie należy się cieszyć, bo niesie szereg wyzwań. Po pierwsze, kanclerz zadeklarował zwiększenie roli swojego kraju w dziedzinie bezpieczeństwa. Obiecał, że Bundeswehra ponownie stanie się największą siłą wojskową Europy. Ze względu na sojusz z Moskwą, oznacza to wzięcie naszego regionu w militarne kleszcze.
Po drugie, europejski ster chce przechwycić Paryż. Emmanuel Macron widzi Francję jako centrum siły narzucające unijne kompromisy. Tyle że, jeśli tak stanie, Rosja zdominuje Europę Środkową szybciej, niż w wyniku niemieckiej polityki.
Po trzecie, Niemcy i Francja to rzecznicy redukcji amerykańskiej obecności militarnej w Europie, a więc zagrożenie dla spójności NATO. Tymczasem USA i Sojusz to jedyne gwarancje realnego bezpieczeństwa dla Polski, Ukrainy i naszego regionu.
Przestrogą jest, tzw. Format Normandzki i rola Berlina, który wraz z Paryżem wymusił na Ukrainie hańbę rozbiorowych porozumień mińskich. Rosyjska napaść na Ukrainę tylko potwierdziła, że narody Europy Środkowej i Wschodniej są pionkami w niemieckiej grze z Rosją. Niemcy stawiają interesy gospodarcze ponad powstrzymanie Putina i wojny. Także, a może jak w to historii już było, głównie kosztem Polski.