-0.7 C
Warszawa
piątek, 22 listopada 2024

Coaching – opium dla korpoludków

Mam pytanie: czy Państwo również odprawiacie „rytuał płacenia”? Puszczacie sobie nastrojową muzyczkę podczas robienia przelewów i przechodzą Was ciarki podczas uiszczania rachunków? A gdy zabraknie Wam kasy, po prostu przesuwacie na stronie banku suwaczek, by powiększyć Wasze limity i przedostać się do marzeń? Bo takie mniej więcej mądrości wyrzuca z siebie niejaka Riya Sokół na viralowym nagraniu, które zdążyło już obiec wszelkie możliwe „internety”.

Jeśli ktoś jakimś cudem jeszcze tego nie widział, to zamieszczam cytat, bo zaprawdę jest on rzadkiej urody: „Zazwyczaj, jak robię przelew, zwłaszcza taki wielki, zwłaszcza na moje marzenie, to robię sobie taki rytuał z Julią z mojego teamu. Robimy rytuał płacenia. Siedzę z nią na telefonie, robię ten rytuał płacenia, jestem przeszczęśliwa, że wysyłam te pieniądze. Puszczamy muzykę, napięcie rośnie i nagle ja mówię: – o-ou, Julia, nie przyszedł ten przelew. – A co się stało? – Jest napisane, że mam zwiększyć limity. Ja mam takie… wow! Mam zwiększyć limity. Miałam ciarki na całym ciele, bo zobaczyłam, że to dokładnie tak jest. My czasami coś, co nas zatrzymuje, traktujemy jak blokadę, przeszkodę, test od życia. Więc wchodzę na inną stronę, przesuwam suwaczkiem moje limity, zwiększam je i za chwilę mogę przedostać się do moich marzeń!”.

Muszę przyznać, że mnie również podczas słuchania tego strumienia świadomości przechodziły ciarki. Konkretnie, były to ciary żenady. Nagranie pochodzi z ubiegłorocznej edycji eventu „Life Balance Congress” podczas którego rozmaici samozwańczy nauczyciele życia spod znaku „motywacji”, „rozwoju osobistego”, „pozytywnego myślenia” i new age’owej „duchowości” dzielili się swoimi receptami na osobisty i zawodowy sukces. W związku z tym stwierdzam, że chyba nieźle o moim samorozwoju świadczy fakt, iż wciąż potrafię dziwić się światu. Do tej pory bowiem nie zdawałem sobie sprawy, że dzielę tę samą rzeczywistość z autentycznymi kosmitami – i tyczy się to zarówno tych wszystkich nawiedzonych prelegentów, jak i publiki, która zapełniła warszawską halę Expo, płacąc za to niemałe pieniądze. W obliczu rzeczonych „alienów” stanąłem niczym dziecię z rozdziawionymi ustami – bo do jakiego stopnia trzeba mieć zryty beret, by wygłaszać takie brednie? I jaką trzeba mieć kaszę w głowie, by je łykać? Potem zaś tylko turlałem się ze śmiechu, puszczając sobie fragmenty wystąpień kolejnych wujków i ciotek „dobra rada” – bo jako żywo przypominało to satyryczny „stand up”. Albo teledysk Genesis do „Jesus He Knows Me”, na którym Phil Collins parodiuje telewizyjnych kaznodziejów.

Nieco później naszły mnie jednak poważniejsze refleksje. Otóż mamy tutaj do czynienia z produktem cwanych marketingowców służącym do skubania z kasy różnych aspirujących korpoludków. Można przypuszczać, że jedni zapłacili, by odnaleźć drogę do wymarzonego sukcesu, inni by potwierdzić swą przynależność do jakiejś lepszej, bardziej „samoświadomej” i „oświeconej” warstwy społecznej, a jeszcze kolejni znajdują się gdzieś pomiędzy – co ma odzwierciedlenie również w cenach biletów do poszczególnych sektorów, tak by poszczególne „kasty” nie mieszały się ze sobą i by każdy z uczestników obracał się wśród podobnych sobie, tak pod względem statusu materialnego, jak i (jak się domyślam) „rozwoju duchowego”. No bo co może mieć wspólnego plebs, który wybulił zaledwie nędzne 400 złociszy za najdalsze miejsca z VIP-ami, którzy szarpnęli się na 4 tysiące w najbardziej wypasionej strefie?

No właśnie, kasty. Kolejna rzecz, to sekciarska psychomanipulacja jaką przesiąknięte jest to widowisko. Mamy tutaj i zindoktrynowany tłum, i przekaz bazujący na czysto irracjonalnych emocjach, z sugestywną muzyką i hipnotyczną grą świateł, i wreszcie korowód guru-coachów, tak dobranych, by każdy znalazł „swojego” proroka. Nie podoba ci się Riya Sokół? To może spodoba ci się Leilani Jakaśtam z jej „afirmacjami” i „manifestacjami”, albo Dawid Piątkowski, który zasłynął poradą, by „wszystkich przeciętniaków w…ć” ze swojego życia, albo ktoś jeszcze inny. Cała ta szarlataneria oczywiście jest profesjonalnie wyreżyserowana do najdrobniejszego szczegółu – bo chyba nikt przytomny nie uwierzy, że jest tam miejsce na jakąkolwiek spontaniczność?

Lecz sekciarski marketing połączony z merchandisingiem nie wyczerpuje tematu, problem jest głębszy. Mianowicie, na naszych oczach zaistniało coś, co nawet trudno precyzyjnie zdefiniować. Zjawisko to łączy ze sobą tak odległe na pozór dziedziny, jak biznes i ezoteryka, z elementami jakiejś psychologii dla ubogich. Można ów hochsztaplerski produkt nazwać biznesowym new agem, względnie korporacyjną ezoteryką – w każdym razie, jak to mawiają, są to srogie piguły, milordzie. Z próbką czegoś podobnego mieliśmy kiedyś do czynienia w przypadku rozmaitych „sekt biznesowych” w rodzaju osławionego Amwaya. W każdym razie, potwierdza się stara dewiza G. K. Chestertona, że gdy człowiek przestaje wierzyć w Boga, to gotów jest uwierzyć w cokolwiek.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news