Z Beatą Drzazgą, przedsiębiorcą, rozmawia Katarzyna Mazur.
Skąd u Pani potrzeba dzielenia się swoją wiedzą, emocjami, doświadczeniami związanymi z prowadzeniem biznesu z młodymi ludźmi dopiero wybierającymi swoją zawodową drogę?
Chciałabym dać młodym ludziom dostęp do wiedzy, której sama nie miałam. Owszem, były książki, można było poczytać o ludziach, którzy osiągnęli sukces, ale już spotkać ich na żywo, zadać konkretne pytania, wyrazić swoje wątpliwości niekoniecznie. A ja lubię dzielić się wiedzą. Sprawia mi radość spotykanie się z ludźmi, opowiadanie im o swoich doświadczeniach. Czasem są to studenci, czasem początkujący biznesmeni, czasem osoby, które od kilku czy kilkunastu lat prowadzą firmy. Przychodzą z różnymi pytaniami, są na różnych etapach zawodowych, życiowych. Mam poczucie, że dzięki mnie, dzięki naszym spotkaniom szybciej będą mogli osiągnąć sukces. To, co dla nich jest nowe, zaskakujące, budzące obawę, ja już przeżyłam, przerobiłam i umiem o tym opowiedzieć z dystansem. Nie udzielam wykładów, bo to nudne i nieefektywne – rozmawiam z ludźmi. To mi daje radość i satysfakcję.
Spotyka Pani swoich rozmówców po jakimś czasie i słyszy od nich, że zaczerpnięta od Pani wiedza w czymś im pomogła?
Tak, to jest fantastyczne! Proszę sobie wyobrazić, że jakiś czas temu spotkałam mężczyznę, który opowiedział mi, że miał kryzys w prowadzeniu biznesu. I wtedy przypomniał sobie, że ja podczas spotkania mówiłam o tym, że wszystkich pracowników do firmy rekrutuję osobiście. Zaczął się zastanawiać, czy właśnie w tym braku znajomości własnych pracowników nie tkwi jego problem. Spróbował mojej metody i firma zaczęła coraz lepiej funkcjonować. To było dla mnie potwierdzenie przekonania, że warto się spotykać, warto się dzielić, być blisko ludzi.
Dlaczego sama Pani rekrutuje?
Nie wyobrażam sobie inaczej. Moje firmy, odzwierciedlają moją osobowość, moje wartości, moje podejście do pracy, ludzi. Muszę znać tych, którzy dla mnie pracują, którzy mnie reprezentują. A ono muszą znać mnie, żeby robić to właściwie. Poza tym, jak można budować relację z pracownikami, nie rozmawiając z nimi, w zasadzie nie wiedząc o ich istnieniu? Ja chcę, żeby ludzie, którzy u mnie pracują, uczestniczyli w życiu i tworzeniu przedsiębiorstwa.
Mówi Pani relacjach zawodowych w mało korporacyjny sposób.
Bo ja jestem bardzo mało korporacyjna. U mnie ludzie mają ze sobą rozmawiać, a nie wysyłać do siebie emaile. Nie ma czekania przed komputerem na odpowiedź. U mnie liczy się współpraca, komunikacja i odpowiedzialność za siebie i zespół. Nie jestem też zwolenniczką pracy zdalnej. Uważam, że relacje buduje się w realnym, fizycznym kontakcie. Nie lubię też konkurowania między sobą w zespołach. Owszem, chcę, żeby ludzie czuli, że się rozwijają, ale nie wprowadzam jakichś ściśle określonych ścieżek awansu. Każdy ma się starać i każdy ma możliwość się rozwijać. Chcę się spotykać ze swoimi pracownikami, rozmawiać z nimi, czasem się spierać. Chcę, żeby moi dyrektorzy czy kierownicy mówili mi, co sądzą o tym, bo może ja nie mam w jakimś aspekcie racji. Mają pełne prawo kulturalnie podważać moje zdanie.
To bardzo rzadkie, ale jakże cenne u zarządzającego.
Kto jest wielki, ten potrafi przyjąć krytykę. (śmiech)
Wracając jeszcze do Pani spotkań z młodymi ludźmi, którzy są na takim etapie decydowania, czy chcą założyć własną firmę, czy chcą pracować dla kogoś, jakie najczęściej z ich strony padają pytania dotyczące prowadzenia działalności, czego są ciekawi?
Najczęściej pytają o to, jakie były moje największe potknięcia i porażki. To pokazuje, że w głowach młodych przyszłych przedsiębiorców jest obawa. Z jednej strony to jest dobre, bo tu nie chodzi o to, żeby w biznesie ryzykować, z drugiej, nie ma czegoś takiego jak pewny biznes. Zawsze coś się może wydarzyć. Ktoś, kto ma w głowie przede wszystkim obawy i czarne scenariusze, nie rozwinie skrzydeł w biznesie.
Przed czym ostrzega Pani młodych przedsiębiorców?
Przede wszystkim trzeba być bardzo ostrożnym w podejmowaniu decyzji o sposobie finansowania przedsięwzięcia. Jeśli to ma być kredyt, to mocno przemyślany i przekalkulowany. Lepiej zaczynać małymi krokami, małymi kwotami, od małej skali, niż zostać z długami. Czasem pomysł, który rodzi się w naszej głowie, niekoniecznie zostanie dobrze przyjęty przez rynek. Nie zawsze biznes pięknie idzie, a jak nie idzie, to trzeba szybciutko dostosować się do zmiany.
Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Nie lubimy zmian.
Oczywiście, ale w biznesie nie ma nic pewnego, dobrze jest być od początku przygotowanym na to, że coś pójdzie nie tak i trzeba będzie wdrażać nową koncepcję. I nie można się wstydzić tego, że plan uległ zmianie. I o ile ja jestem zawsze przygotowana na ewentualność kontroli np. z Urzędu Skarbowego i co do porządku w dokumentach nie jestem w stanie mieć najdrobniejszych ustępstw, to jeśli chodzi o biznesowy plan, w zasadzie każdego dnia jestem gotowa na rewolucję. (śmiech)
Kiedy zakładała Pani firmy, to zakładała je z myślą o tym, co jest pani bliskie, co sprawi Pani przyjemność, czy to była w większej mierze kalkulacja biznesowa?
Kalkulacja biznesowa musi być zawsze. No bo nie otwieramy biznesu tylko po to, żeby tracić. U mnie bez wątpienia każda firma powstała z innego powodu, w innym momencie życia. BetaMed był z miłości i wielkiej czułości. Chciałam się nimi dzielić z ludźmi. Mój sklep z ubraniami powstał, bo nie miałam czasu chodzić po sklepach. Pomyślałam więc, że otworzę sobie sklep i będę swoją najlepszą klientką. (śmiech). To dało mi odskocznie od pierwszego biznesu i uświadomiło, jak bardzo lubię podróżować. Bo przecież po te ubrania musiałam jeździć po całym świcie. (śmiech). To zaś otworzyło mi oczy, że chcę zamieszkać poza Polską. Poleciałam wiec do Stanów Zjednoczonych do szkoły, żeby mieć jakiś cel, jakieś uzasadnienie dla tej zmiany. To, co działo się później przez kolejnych kilka lat, ta moja przemożna chęć robienia ciągle czegoś nowego, doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem dziś. Moje najnowsze biznesowe dziecko, to Global Impact Beata Drzazga. Ta nazwa podkreśla mój globalny wpływ – gdziekolwiek się pojawię, to coś robię coś fajnego.