Aby powstrzymać radykalną politykę klimatyczną, potrzeba będzie protestów znacznie większej liczby grup zawodowych niż tylko rolników.
Jakub Wozinski
Trwające w całej Europie protesty rolników zdołały po raz pierwszy na tak dużą skalę uzmysłowić opinii publicznej problematyczność wdrażania polityki Zielonego Ładu. Do tej pory niezadowolenie społeczne dawało o sobie znać jedynie w poszczególnych krajach i to w sposób nieskoordynowany. Przykładem może być choćby referendum w sprawie przyspieszenia wdrażania agendy zeroemisyjności, które zorganizowano w marcu ubiegłego roku w Berlinie. Jego negatywny wynik zademonstrował, że społeczeństwo nie zgadza się na tak forsowne tempo zmian, jakiego chcieliby najbardziej radykalni ekologiści.
Rolnictwo czułe na radykalizm
Głos przeciwko przyspieszeniu Zielonego Ładu jest jednak czymś zdecydowanie innym niż głos przeciwko Zielonemu Ładowi jako takiemu. Protesty rolników właśnie tym różnią się od wszystkich innych manifestacji akcentujących niezadowolenie z polityki klimatycznej, że w sposób odważny kwestionują samą jej zasadność. Paraliżujący centra miast i węzły komunikacyjne mieszkańcy wsi w sposób wyraźny dają do zrozumienia, że nie akceptują agendy zeroemisyjności jako takiej.
W tym momencie zasadne jest postawienie pytania o to, dlaczego właśnie rolnicy stali się grupą zawodową, która w tak ostry sposób wyraża swój sprzeciw wobec najważniejszej zasady kształtującej obecną politykę gospodarczo-społeczną niemal na całym świecie. Odpowiedzi należy szukać w fakcie szczególnej wrażliwości sektora rolnego na wszelkiego rodzaju regulacje. W Unii Europejskiej, gdzie od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku obowiązuje wspólna polityka rolna wraz z systemem dopłat, produkcja rolna jest podporządkowana tak znaczną ilością regulacji, że swoim systemem kwot produkcyjnych i limitów cenowych przypomina niekiedy socjalistyczne centralne planowanie. Z biegiem lat koszty funkcjonowania w tym skrajnie zbiurokratyzowanym otoczeniu stały się na tyle wysokie, że przetrwali jedynie rolnicy umiejący rozwijać skalę działalności i odnajdujący się w gąszczu przepisów. Jeszcze w 2006 roku w całej Unii Europejskiej funkcjonowało 14,5 mln gospodarstw, lecz już w 2020 roku było ich zaledwie 9,1 mln (z czego i tak znaczna część była odrębnymi gospodarstwami jedynie formalnie, gdyż w praktyce dzierżawiła swoje grunty większym producentom).
Usilnie wprowadzany od lat model ekonomiczny dla rolnictwa został nagle z dnia na dzień podporządkowany wymogom zielonej transformacji. Na rolników grom z jasnego nieba spadł dokładnie w lipcu 2021 roku, gdy ogłoszono program „Fit for 55”, niepozostawiający już żadnych złudzeń co do przyszłych losów produkcji rolnej. Od tego momentu wbrew kilku dekadom ugruntowywania zupełnie innej polityki nagle ogłoszono, że przyszłość polega na niewielkich eko-uprawach i skromnej skali produkcji.
Nie dziwi więc fakt, że to właśnie rolnicy jako pierwsi wyszli na ulice, gdyż nagła zmiana priorytetów w tak czułej na regulacje branży zirytowałaby nawet najbardziej spokojne osoby. Równie istotny jest fakt, że zarządzając wielohektarowymi obszarami rolnicy, szybciej niż inni zrozumieli, z czym w praktyce będzie się wiązało wprowadzenie w życie zeroemisyjnego porządku. Większość obywateli mieszka na obszarach zurbanizowanych i dysponując zaledwie skromnymi działkami, nie zdaje sobie wciąż sprawy z ogromu zmian, które czekają nas wszystkich w nieodległej przyszłości. Przeciętny obywatel ma najczęściej mgliste wyobrażenie na temat tego, jak wielkie wyrzeczenia będzie musiał ponieść, gdyż polityka klimatyczna kojarzy mu się co najwyżej z zakazem sprzedaży aut spalinowych od 2035 roku oraz przesiadką do „elektryków”.
Lawina wydatków
Za hasłem „Zielony Ład” kryje się zaś prawdziwa lawina wydatków, która nie zdążyła jeszcze zsunąć się na społeczeństwa całej Europy tylko dlatego, że zgodnie z rozpisanym szczegółowo harmonogramem jej najcięższe uderzenie zostało zaplanowane od drugiej połowy obecnej dekady. Na 2027 rok zaplanowano m.in. wprowadzenie w życie mechanizmu EU ETS2, rozszerzającego dotychczasowy obowiązek zakupu pozwoleń na emisję CO2 na sektor budynków i całego transportu. Oznacza to, że miliony obywateli zostaną obarczone kolejnym dotkliwym podatkiem, który w połączeniu z innymi dyrektywami, nakazującymi m.in. przeprowadzanie termomodernizacji budynków lub dostosowywanie ich do wymogów zeromisyjności może okazać się wręcz zabójczy dla oszczędności całych grup społecznych.
Liczba finansowych i regulacyjnych ciężarów, które w imię „ratowania planety” chce nam narzucić władza, może budzić przerażenie. Już wkrótce w życie ma wejść mechanizm tzw. cła węglowego (CBAM) narzucający wszystkim eksporterom konieczność wypełniania skomplikowanych deklaracji oraz opłacania wysokich stawek za wywóz towarów poza granice Wspólnoty. Od stycznia działa on w formie pilotażu i przedstawia się wręcz dramatycznie, wykazując wszelkie znamiona projektu przygotowanego w pośpiechu i bez odpowiedniej dbałości.
Obecnie szacuje się, że całkowity koszt wdrożenia zasad zeroemisyjności w Unii Europejskiej może kosztować nawet 40 bln euro. Ten horrendalny koszt przekładać się będzie na kolejne podatki, rosnące na każdym kroku opłaty i obciążenia regulacyjne. Nie sposób nie wspomnieć także o tym, że swoją gotowość do udzielenia wsparcia w forsownym marszu ku zeroemisyjności wyraziły również banki centralne, w tym oczywiście Europejski Bank Centralny. Masowy dodruk pieniądza, absolutnie niezbędny w celu sfinansowania wszystkich inwestycji związanych z Zielonym Ładem, przełoży się oczywiście na wzrost inflacji, za którą zapłacą zwykli obywatele.
Potrzebny masowy bunt
Radykalizm rozwiązań kryjących się za polityką klimatyczną jest na tyle duży, że wcześniej czy później protestować zaczną także kolejne branże. Już teraz do rolników dołączają m.in. przedstawiciele przewoźników. W gruncie rzeczy jednak swój protest muszą wyrazić w tej czy innej formie także inne grupy zawodowe, branżowe i producenckie. Dopiero masowy i powszechny bunt przeciwko obecnym rozwiązaniom jest w stanie powstrzymać triumfalny pochód zeroemisyjności.
Do przyjęcia takiego wniosku skłaniają skutki dotychczasowych protestów rolników w całej Europie. W Niemczech masowe protesty, których kulminacją było zablokowanie centrum Berlina, nie przyniosły jak dotąd żadnego skutku poza odsunięciem w czasie zakazu stosowania pestycydów czy redukcją dopłat do paliwa. Część rolników protestuje w wybranych miastach dalej, ale nie udało się doprowadzić do żadnej realnej zmiany. W Polsce dotychczasowy przebieg protestów wskazuje na to, że obóz rządzący jest gotowy rozpędzić je siłą lub zdyskredytować przed opinią publiczną, przy pomocy usłużnych mediów albo prowokacji. Nie zanosi się na to, aby pod wpływem rolników rząd Tuska miałby nalegać w Brukseli na choćby minimalną korektę zeroemisyjnego kursu. Do jakichkolwiek ustępstw w tym zakresie mógłby go skłonić jedynie masowy protest, przede wszystkim własnych wyborców.
Do owego masowego buntu w końcu kiedyś dojdzie i można w zasadzie jedynie dywagować nad tym, kiedy dokładnie nastąpi. O ile Europa nie zamieni się w Chiny z systemem powszechnej inwigilacji, cyfrową walutą banku centralnego i wszechobecną cenzurą, społeczeństwo w końcu obudzi się i wyrazi swój zdecydowany bunt. Zasadnicze pytanie brzmi jednak, czy nie będzie już wówczas za późno na to, aby uratować gospodarkę. Skala destrukcji dokonanej w imię walki z ociepleniem klimatu rośnie niemal z każdym dniem, co skrupulatnie wykorzystują choćby wschodnie potęgi. Gdy ulica wytłumaczy wreszcie politycznym doktrynerom, na czym polega ich błąd, Europa może być już w fazie agonalnej.