Polska staje się krajem imigracyjnym i wieloetnicznym tak jak Niemcy w czasie bumu gospodarczego lat 50. i 60., gdy ściągano do pracy gastarbeiterów nie tylko z Włoch czy Hiszpanii, lecz także i z Korei Południowej czy Turcji. Trzeba mieć tylko nadzieję, że obecność gastarbeiterów także w Polsce będzie znamionować bum gospodarczy.
Andrzej Derlatka, twórca Agencji Wywiadu i ambasador RP w Seulu
Narody europejskie, zwłaszcza od XIX w., gdy ukształtowało się nowoczesne pojęcie narodu, są dumne ze swojej homogeniczności. Nawet jeśli uczestniczą w uniach czy federacjach, jak Belgia i Wielka Brytania, podkreślają swoją tożsamość w opozycji do innych narodów. Czasem prowadziło to do wojen, czasem miewa wymiar groteskowy, jak wykradzenie historycznego kamienia koronacyjnego Anglikom przez studentów szkockich kilkadziesiąt lat temu. Na szczęście emocje przygasają i uzewnętrzniają się goręcej jedynie np. podczas meczów piłki nożnej, ulubionego sportu Europejczyków. Doświadczenia europejskich państw wielonarodowych pokazują, że obawy eurosceptyków czy wrogów integracji europejskiej o utracie suwerenności narodowej są przesadzone. W „eurokołchozie” (jak w Polsce zwykli nazywać Unię Europejską jej zajadli przeciwnicy) tożsamości narodowe nie zanikną. Tak samo jak państwa narodowe.
To, co przyświecało ojcom założycielom Unii Europejskiej, nie było skopiowaniem Stanów Zjednoczonych Ameryki, a stworzeniem innej Unii – Stanów (Państw) Zjednoczonej Europy, bez tworzenia wzorca jednego narodu europejskiego i narzucania wspólnej kultury, języka, zwyczajów i obyczajowości. Maksyma e pluribus unum (w różnorodności jedność), oryginalnie autorstwa rzymskiego poety Wergiliusza, znalazła się na pierwszej pieczęci nowo tworzącego się amerykańskiego państwa, by podkreślić, że niezależnie od tego, skąd przybywasz, to jesteś częścią jednego państwa, pierwotnie państwa nienarzucającego wspólnej tożsamości.
Dopiero w końcu XIX w. Kongres USA zadecydował, że językiem urzędowym USA będzie język angielski, ze wszystkimi późniejszymi konsekwencjami kulturowymi i politycznymi, jak np. tajna wspólnota państw anglosaskich w ramach Sojuszu Pięciorga Oczu. Kontrkandydatem – z uwagi na ponad 40 mln imigrantów z niemieckiego obszaru językowego, którzy dominowali wówczas wśród imigrantów – był język niemiecki.
Stany Zjednoczone są państwem powstałym dzięki imigrantom z całego świata, głównie z Europy, by tworzyć jedno państwo i jeden naród. Państwo federalne, ale zjednoczone. Imigracja od początku była ściśle kontrolowana i rejestrowana. Do dziś zachowały się „listy okrętowe” przybyszów, do których sięgają miliony Amerykanów, by sprawdzić swój rodowód. Sukces USA jako kraju wolności, demokracji, bezpieczeństwa i dobrobytu stworzył fenomen nielegalnej imigracji. Na początku XX w. relatywnie nielegalna imigracja miała małą skalę i głównie dotyczyła pogranicza. Teraz to masowe zjawisko obejmujące setki tysięcy przybyszów rocznie, którzy osiedlają się w USA „poza systemem” i „znikają” w tym blisko 340-milionowym, wielorasowym i wielonarodowym narodzie. Efektem legalnej i nielegalnej imigracji jest zdominowanie całego południa USA przez język hiszpański, który de facto stał się drugim obiegowym językiem tego narodu. W takich stanach jak Kalifornia czy Floryda nieznajomość języka hiszpańskiego wręcz uniemożliwia normalne funkcjonowanie (znam to z autopsji).
Meksykańskie władze podały niedawno, że w ciągu pierwszych sześciu miesięcy tego roku nielegalnych imigrantów wędrujących przez Meksyk do granicy USA było ponad 717 tys. W ubiegłym roku, w podobnym czasie, było ich ok. 243 tys. Najwięcej nielegalnych imigrantów pochodziło z Wenezueli – ponad 200 tys., Ekwadoru – ponad 73 tys., Hondurasu – ponad 60 tys. i Gwatemali – blisko 57 tys.
Nielegalna imigracja stała się jednym z głównych tematów kampanii wyborczej. Donald Trump, który za poprzedniej kadencji był inicjatorem budowy muru na granicy z Meksykiem, by powstrzymać fale migrantów podążające od południa z Ameryki Środkowej i Południowej, zarzuca konkurentce Kamali Harris, że jako wiceprezydent USA odpowiedzialna za rozwiązanie tego problemu nie zrobiła nic, a imigracja, zamiast spadać, rośnie w postępie arytmetycznym. Na początku kadencji prezydenta Bidena w imię poprawności politycznej luzowano restrykcyjną politykę w tym zakresie wprowadzoną przez administrację Trumpa. W kolejnych latach, w obliczu oburzenia Amerykanów wzrostem przestępczości i zachwiania poczucia bezpieczeństwa, próbowano ją zaostrzać. Bez wymiernych efektów. W wywiadzie dla tygodnika „Time” w maju br. Trump ocenił, że „wielu nielegalnych imigrantów to byli więźniowie”. Zapowiedział, że za jego prezydentury deportuje 15-20 mln nielegalnych imigrantów z wykorzystaniem ustawy z 1798 r. o deportacji obywateli wrogich krajów, zwłaszcza cudzoziemskich przestępców, których nazwał zwierzętami. Nie wykluczył także wykorzystania wojska (Gwardii Narodowej) do zwalczania nielegalnej imigracji i przy masowej deportacji. Jego zdaniem z powodu napływu nielegalnych imigrantów Ameryka stała się „śmietnikiem dla świata”. Kamala Harris po tych słowach uznała Trumpa za faszystę.
W społeczeństwie amerykańskim następuje odwrót od poprawności politycznej, liberalizmu, permisywizmu. Obie strony sporu wyborczego – demokraci i republikanie – to dostrzegają i wykorzystują. Zwalczanie nielegalnej migracji jest w programach obu partii. Walczą na pomysły, kto to zrobi lepiej i skuteczniej, mniej więcej w zgodzie z prawem i prawami człowieka.
Znamienne dla zwrotu na prawo są wydarzenia w przemyśle amerykańskim, które umykają opinii publicznej, a są niezwykle doniosłe w skutkach dla całego kraju. W koncernie Boeing zlikwidowano dział ds. różnorodności, określany też akronimem DEI od diversity, equity, inclusion (różnorodność, równość, przyłączenie). Podobnie zrobiono wcześniej w innych wielkich koncernach, jak John Deere, Toyota, Harley Davidson czy Jack Daniels. Boeing dołącza w ten sposób do całego grona korporacji, które odżegnują się od „postępowego” zaangażowania politycznego. Uznano, że uprzywilejowywanie przy zatrudnianiu na określonych stanowiskach mniejszości, w tym rasowych, LGBT, etnicznych itp. w oderwaniu niekiedy od kwalifikacji w konsekwencji szkodzi firmom przez zaniedbania, fatalną jakość i brak kontroli. W przypadku Boeinga po dochodzeniach dopatrzono się w tym m.in. przyczyn niedawnych katastrof lotniczych, w których zginęły setki osób.
Migracja w Unii Europejskiej
Problem nielegalnej imigracji jest też jedną z głównych bolączek Europy. Podobnie jak w USA tu także dominuje czynnik ekonomiczny i próba polepszenia bytu. Przepaść poziomu i perspektyw życia pomiędzy globalnym Południem a bogatą Północą stale się powiększa. Jest to wręcz przepaść cywilizacyjna i wobec Północnej Ameryki i Europy. Praktycznie prawie wszystkie kraje globalnego Południa w Afryce i na Bliskim Wschodzie są ogarnięte permanentnym kryzysem gospodarczym. Niemal wszystkie rządy są skorumpowane i nieudolne. Nawet niezwykle bogate kraje, np. Nigeria, nie potrafią podnieść poziomu życia swoich narodów. Korzysta na tym skorumpowana plutokracja i wojsko. W tej sytuacji swoją szansę widzą islamskie ruchy fundamentalistyczne. Wszędzie, gdzie działają (Sahel, Afryka Zachodnia), narastają walki zbrojne, które islamiści sukcesywnie wygrywają. Jednocześnie rozczarowane wojskowe soldateski (Niger, Czad) usunęły walczące z islamistami kontyngenty wojskowe Francji i USA. W to miejsce zaprosiły rosyjskich najemników, którzy też marnie sobie radzą, ale przynajmniej chronią dochody przywódców soldatesek oraz sami nieźle zarabiają na eksploatacji bogactw naturalnych.
Ludzie uciekają od chaosu, nędzy i groźby utraty życia w wyniku licznych toczących się wojen, masowych mordów i pogromów na Bliskim Wschodzie (Syria, Irak, Jemen, Palestyna) i w Północnej Afryce (m.in. Sahel, Sahara Zachodnia, Libia, Sudan, Somalia, Etiopia). Skala jest ogromna. Ogromne są panika i wola ucieczki oraz determinacja, by dotrzeć do Europy – nowej, bezpiecznej i dostatniej ziemi obiecanej. Europa nie jest w stanie przyjąć dziesiątek milionów potencjalnych nielegalnych migrantów w relatywnie krótkim czasie, a ścieżka legalnej imigracji z zagrożonych regionów jest więcej niż skromna. Unia Europejska staje się coraz bardziej „Twierdzą Europa”. Wszystkie zewnętrzne granice są coraz skrupulatniej kontrolowane. My mamy mur na granicy z Białorusią i zasieki na granicy z Rosją, a np. Hiszpanie toczą walki z imigrantami w otoczonej zasiekami afrykańskiej enklawie Ceuta oraz na morzu, tak samo Włosi oraz Grecy, którzy masowo stosują ich wypychanie (pushbacki) nie tylko przy murze na lądowej granicy z Turcją, ale i na morzu (są dziesiątki ofiar). Nielegalne formalnie pushbacki stosują, nie chwaląc się, wszystkie państwa graniczne Unii. Jako pierwsi zalegalizowali je Finowie, wprowadzając „czasowe wstrzymanie przyjmowania próśb o azyl na określonym obszarze”. Teraz Polska zapowiedziała to samo.
Presja migracyjna jest łatwa do wykorzystania w celach dywersyjnych. Robią to Rosja i Białoruś, organizując kanał przerzutowy przez Polskę do Unii Europejskiej. Chętnych bogatych migrantów, którzy nie mają szans na legalną imigrację, a nie chcą ryzykować życia przeprawą przez Morze Śródziemne, jest wielu. Jak obliczyli Niemcy, już ok. 40 tys. nielegalnych migrantów skutecznie skorzystało z tego kanału, opłacając sowicie służby rosyjskie i białoruskie. Płot na granicy jest niestety dziurawy. Akcja dyplomatyczna wobec Chin, sojusznika Białorusi, któremu zagrożono zamknięciem węzła przeładunkowego głównie towarów chińskich w Małaszewiczach – nie powiodła się. Presja, po pewnym początkowym uspokojeniu, powróciła. Skuteczne okazało się jedynie używanie na granicy broni gładkolufowej strzelającej gumową amunicją. W kontekście obecnej wojny handlowej Chin z Unią Europejską i zapowiedzi Chin, że wstrzymują wszelkie inwestycje w krajach unijnych, które głosowały za podwyższeniem ceł na chińskie samochody elektryczne (które były pretekstem do wojny), zamknięcie Małaszewicz byłoby uzasadnione. Polska jest też na chińskiej liście, a inwestycje chińskie były dotychczas i tak śladowe w porównaniu np. z zaprzyjaźnionymi z Chinami i Rosją Węgrami i Serbią.
Nowa polityka migracyjna Unii
Po latach dyskusji i negocjacji Unia Europejska uzgodniła tzw. Pakt migracyjny. To pięć odrębnych rozporządzeń UE ustalających, w jaki sposób dzielić pomiędzy państwa członkowskie zadania dotyczące polityki migracyjnej i azylowej. Pakt migracyjny został uzgodniony przez Parlament Europejski i Radę Europejską w grudniu ubiegłego roku. W dniu 10 kwietnia br. ostatecznie go przyjęto. Za paktem migracyjnym opowiedziało się 301 deputowanych, 272 było przeciw, a 46 wstrzymało się od głosu. Przeciwko głosowali polscy europosłowie z PiS, PO i PSL. Lewica (oraz Róża Thun z Polski 2050) głosowała za lub wstrzymywała się od głosu – w zależności od tekstu poddanego pod głosowanie. W ramach przyjętego porozumienia państwa członkowskie mają mieć wybór między relokacją migrantów ubiegających się o azyl na swoim terytorium, zapłaceniem 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego nielegalnego imigranta lub wzięciem udziału w operacjach na granicach zewnętrznych Unii. Polska i Węgry zapowiedziały od razu, że nie będą się stosować do regulacji paktu, uważając, że są oderwane od rzeczywistości i przerzucają niezasłużenie obciążenia na kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Migranci chcą dotrzeć do bogatych państw Europy Zachodniej i byli zachęceni przez ich błędną politykę imigracyjną, zwłaszcza Niemiec. Umieszczanie ich z konieczności w strzeżonych obozach przejściowych byłoby wbrew ich woli i interesom państw zmuszanych do ich przetrzymywania. Ponadto Pakt nie zatrzyma presji migracyjnej, bo jej przyczyna leży w krajach Afryki i Bliskiego Wschodu. Nic nie mówi o tym, jak Unia powinna działać, by ją powstrzymać tam na miejscu. Dla mafii przemytniczych stanowić będzie nadal zachętę do tego, by rozwijały swój proceder. Szacuje się, że w pierwszej połowie 2023 r. migranci zapłacili przemytnikom co najmniej 360 mln euro – od 2 tys. do 15 tys. euro za osobę – byle tylko przez Morze Śródziemne dostać się do UE. Znaczne kwoty pozostawiają też w Rosji i na Białorusi. Na podstawie tzw. Dyrektywy azylowej Unii Europejskiej z 14 maja 2024 r., uchwalonej w ramach Paktu, nielegalni imigranci mają otrzymać prawo do świadczeń socjalnych na terenie każdego państwa Unii, tzn. prawa do kwaterunku o ustalonym wysokim standardzie, świadczeń socjalnych, pełnego i bezpłatnego dostępu do opieki medycznej oraz dostępu do rynku pracy.
Podobnie jak w USA obserwować można przesunięcie się poglądów opinii publicznej na prawo. O ile Pakt migracyjny powstawał w czasie dominowania we władzach Unii Europejskiej i w rządach czołowych państw europejskich poglądów liberalnych i lewicowych, co znalazło odzwierciedlenie w jego uregulowaniach, to będzie wdrażany w warunkach dość szybkiej zmiany poglądów społeczeństw na bardziej prawicowe. W Niemczech obecny socjalistyczny rząd kanclerza Scholza nie ma szans się utrzymać. Byłoby dobrze, gdyby opozycyjna chadecja w przyszłorocznych wyborach zdobyła większość i utworzyła rząd koalicyjny. Nacjonalistyczna AfD już święci coraz większe triumfy na wschodzie Niemiec i zgodnie z zasadą śnieżnej kuli będzie rosła też na zachodzie. Nie zdobędzie raczej władzy, ale będzie miała na nią ogromny wpływ.
We Francji liderka nacjonalistycznego Frontu Narodowego Marine Le Pen ma już wręcz zagwarantowane zwycięstwo w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. W systemie prezydenckim oznacza to niemal pełnię władzy. Włochy już po niedawnych wyborach przeszły prawicową przemianę. I AfD, i Front Narodowy, poza sympatiami prorosyjskimi (co dramatycznie może zmienić oblicze polityki Unii Europejskiej oraz postawi Polskę i Ukrainę w trudnej sytuacji), są zdecydowanymi zwolennikami ostrej zmiany polityki azylowej i migracyjnej. W tym kontekście „postawienie się” Polski przeciw Paktowi migracyjnemu, co zrobił rząd premiera Tuska, ma dodatkowy sens.
Kwestia nielegalnej migracji nie zmienia tego, że Polska potrzebuje wielkiej liczby imigrantów zarobkowych. Ludność Polski szybko się starzeje. Żeby utrzymać w równowadze rynek pracy i system emerytalny, liczba pracujących w Polsce cudzoziemców do 2033 r. musiałaby wzrosnąć o ponad 2,6 mln. Dziś jest ich – płacących legalnie podatki – ok. 1,2 mln. Ponadto ocenia się, że jest ok. 1,5 mln pracujących „na czarno”, głównie Ukraińców. Już teraz pozyskiwani są nowi pracownicy z dość odległych kierunków, jak Ameryka Południowa (zwłaszcza Kolumbia) oraz Azja (zwłaszcza Filipiny czy Uzbekistan). To zmienia obraz cudzoziemców zamieszkujących w Polsce. Część Ukraińców emigruje dalej do Zachodniej Europy. W Niemczech mają niekiedy czterokrotnie wyższe pensje na analogicznych stanowiskach pracy co w Polsce, co jest silną pokusą. Ale ich miejsce zamieniają inne narodowości. Polska staje się więc krajem imigracyjnym i wieloetnicznym, tak jak Niemcy w czasie bumu gospodarczego lat 50. i 60., gdy ściągano do pracy gastarbeiterów nie tylko z Włoch czy Hiszpanii, ale i z Korei Południowej czy Turcji. Trzeba tylko mieć nadzieję, że obecność gastarbeiterów także w Polsce będzie znamionować bum gospodarczy.