Wygląda na to, że libertariański eksperyment, jaki Javier Milei funduje Argentynie, łapie zadyszkę.
Z jednej strony udało się wprawdzie doprowadzić do nadwyżki handlowej, a Argentyna zaczęła spłacać swoje długi wobec zagranicznych wierzycieli, w związku z czym doczekała się pozytywnych recenzji ze strony MFW i Banku Światowego. Opanowano też inflację (w październiku wyniosła ona zaledwie 2,7 proc.). Warto zauważyć, iż dług publiczny Argentyny jest wprawdzie potężny (ponad 155 proc. PKB na koniec 2023 r.), lecz od samej wielkości ważniejsza jest jego toksyczna struktura z ogromny udziałem zadłużenia w obcych walutach. Z drugiej strony jednak, mimo godnych uwagi sukcesów, jest i ciemna strona argentyńskiej transformacji gospodarczej: program drakońskich cięć i austerity doprowadził do tego, do czego musiał doprowadzić – kryzysu społecznego i wzrostu ubóstwa. W biedzie żyje ponad połowa Argentyńczyków, a wskaźnik ubóstwa skrajnego (czyli uniemożliwiającego zaspokojenie podstawowych potrzeb żywieniowych) przekroczył 18 proc. Wzrosła też stopa bezrobocia (do 7,7 proc.). Nic więc dziwnego, że spadła również konsumpcja, a argentyńska gospodarka znajduje się w stanie technicznej recesji (mierzonej miesiąc do miesiąca). Odbija się to na popularności Mileia, która spadła poniżej 50 proc., i rodzi pytanie, jak długo jeszcze będzie on w stanie kontynuować swoje reformy.
W tej sytuacji rękawicę rządowi federalnemu postanowił rzucić gubernator prowincji La Rioja. Określany mianem lewicowego populisty Ricardo Quintela uczynił to w oryginalny sposób – emitując nową walutę nazwaną chachos. Tu trzeba dodać, iż La Rioja to prowincja, której większą część zajmują pustynie i półpustynie, dość zacofana gospodarczo, bazująca głównie na rolnictwie i od lat dotowana z budżetu centralnego. Zaordynowane przez Mileia cięcia wydatków sprawiły jednak, iż zabrakło pieniędzy na wypłaty dla urzędników, a wskaźnik ubóstwa przekroczył 66 proc. Złą sytuację pogłębia zagraniczne zadłużenie prowincji. Sektor publiczny jest w La Rioja jednym z głównych pracodawców, zatem gubernator Quintela miał do wyboru – albo dokonać masowych zwolnień, zwiększając bezrobocie i ubóstwo, albo zdecydować się na emisję waluty alternatywnej. Postawiono na to drugie. Jak donosi portal Obserwator gospodarczy, w sierpniu parlament La Rioja zgodził się na emisję chachos mającą pokryć 30 proc. wynagrodzeń pracowników sektora publicznego, przy czym chachos ma stały kurs wobec pesos w relacji 1:1, a jego wymianą zajmuje się kilka wytypowanych do tego firm w stolicy prowincji – mieście La Rioja. Innymi słowy, lokalne władze postanowiły w praktyce emitować własne pesos, nazwane dla niepoznaki chachos, by uniknąć zarzutów o fałszowanie argentyńskiej waluty.
Podstawową cechą uwiarygadniającą chachos jest możliwość opłacania w niej lokalnych podatków i rachunków za media, może być także honorowana przez firmy prywatne. I tak się dzieje, bo lokalni przedsiębiorcy, tacy jak sklepikarze czy właściciele lokali gastronomicznych, nie mogą sobie pozwolić na zignorowanie środka płatniczego, w którym swoje wynagrodzenia otrzymuje duża część zatrudnionych. Taki też był jeden z celów przyświecających gubernatorowi Quinteli – pobudzenie lokalnej konsumpcji, co ma się przełożyć na generalne ożywienie zamierającej gospodarki. Minusem chachos jest przede wszystkim ograniczony zasięg – miejscowi przedsiębiorcy, jeżeli mają kontrahentów spoza prowincji, muszą się z nimi po staremu rozliczać w pesos lub dolarach. Ponadto nowy pieniądz traktowany jest raczej jako coś w rodzaju bonu towarowego, co nie skłania użytkowników do trzymania w nich oszczędności, a raczej do szybkiego wydania mającego na celu zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych. Prawdziwym testem dla chachos mogłoby być uwolnienie jego kursu, na to jednak władze prowincji się nie zdecydowały – prawdopodobnie dlatego, że już teraz stąpają po kruchym lodzie, naruszając de facto monopol argentyńskiego banku centralnego na emisję pieniądza. Nadmieńmy, że podczas poprzedniego kryzysu po 2001 r. kilkanaście argentyńskich prowincji zaczęło emitować własne waluty, co ostatecznie skończyło się interwencją władz centralnych i przymusową zamianą ich na peso. Przypomina to nieco casus słynnego szylinga Wörgl – ta lokalna waluta wprowadzona przez władze austriackiego miasteczka w 1929 r. również miała na celu podratowanie miejscowej gospodarki w obliczu szalejącego kryzysu i koniec końców została skasowana przez władze państwowe.
Podsumowując – opisana sytuacja pokazuje starcie dwóch skrajnie odmiennych populizmów – libertariańskiego i lewicowego. Jeżeli chachos odniesie sukces, to Milei nie bardzo będzie miał argumentów za jego likwidacją, zwłaszcza że sam chce znieść peso, zastępując je dolarem. A skoro chce przestawić Argentynę na walutę obcą, to dlaczego miałby ograniczać powstawanie walut lokalnych? W końcu – zgodnie z jego własnymi przekonaniami – i tak o wszystkim zadecyduje wolny rynek…