Donald Trump chce, aby europejskie kraje NATO przeznaczały na obronność nawet 5 proc. PKB. Dla większości z nich może to oznaczać rewolucję w polityce finansowej.
Im bliżej 20 stycznia, czyli dnia, w którym Trump ma powrócić do urzędowania w Białym Domu, tym większe napięcie towarzyszy spodziewanym w związku z tym faktem zmianom w światowej polityce. Kolejnym obszarem, który przynieść może ogromne przetasowania, jest obronność.
Pokój w 24 godziny?
Jest to o tyle zaskakujące, że Trump szedł do wyborów z postulatem deeskalacji konfliktu na Ukrainie. Zgodnie z jego zapowiedziami tocząca się od lutego 2022 r. wojna miałaby się skończyć nawet w ciągu 24 godzin od objęcia przez niego urzędu prezydenta. Trudno je oczywiście potraktować poważnie, ale z całą pewnością powracający po czteroletniej przerwie prezydent posiada nieporównanie lepsze zdolności negocjacyjne niż jego borykający się z demencją poprzednik.
Wielu konserwatywnych wyborców Trumpa poczuje zapewne w nadchodzących miesiącach ogromny zawód z powodu jego poczynań, gdyż wbrew wszelkim zapowiedziom nowa głowa amerykańskiego państwa nie wstrzyma finansowania dla Kijowa. W czasie kampanii wyborczej Trump umiejętnie kokietował środowiska święcie przekonane o tym, że wojna na Ukrainie to zaledwie prywatna rozgrywka polityków Partii Demokratycznej walczących o utrzymanie swoich wpływów nad Dnieprem, lecz tak naprawdę nie brak mu świadomości tego, jaka jest prawdziwa stawka tego konfliktu.
Najlepszym tego dowodem są niedawne doniesienia „Financial
Timesa”, z których wynika, że nowa administracja amerykańskiego prezydenta nie tylko zamierza podtrzymać dotychczasowy poziom finansowania Ukrainy, ale także zmusić europejskich sojuszników do dużo większych niż dotąd nakładów na zbrojenia. Gdyby Trump uważał, że Rosja nie stanowi żadnego większego zagrożenia z pewnością nie wysyłałby już na tym etapie poprzez swoich współpracowników tak wyraźnego sygnału.
Powtórka z pierwszej kadencji
Warto przypomnieć, że już w czasie jego pierwszej kadencji miał miejsce pewien zauważalny zwrot w zakresie zwiększenia budżetów wojskowych krajów NATO. Decyzja, iż każde państwo członkowskie powinno wreszcie spełnić wymóg przeznaczania aż 2 proc. swojego PKB na ten cel zapadła wprawdzie na szczycie sojuszu w Walii w 2014 r., ale rządzący w poszczególnych krajach byli bardzo opieszali w wywiązywaniu się z tego zobowiązania. Urzędujący w latach 2016-2020 Trump regularnie naciskał na Europę, aby wreszcie uczyniła to, co powinna i w rezultacie do końca jego kadencji liczba krajów spełniających finansowy wymóg wzrosła z trzech do dziewięciu.
Można oczywiście dyskutować, jak dalece zmiana ta wynikała faktycznie z nacisków Trumpa, a jak bardzo z suwerennych decyzji krajów członkowskich, lecz wywierane przez niego naciski miały z pewnością dużą siłę rażenia. Nie inaczej będzie zapewne i tym razem. We wspomnianych przeciekach mowa jest wprawdzie o tym, że pewną kompromisową wersję może stanowić wymóg przeznaczania na obronność 3 lub 3,5 proc., lecz i tak stanowiłoby to zauważalną zmianę. W 2024 r. mniej niż 2 proc. wydawały wciąż tak duże kraje, jak choćby Włochy, Hiszpania, Portugalia czy Belgia, a mniej niż 2,5 proc. Francja, Niemcy i Holandia.
Godne odnotowania jest to, że obecnie przynajmniej 3,5 proc. na obronność w całym sojuszu wydają tylko dwa kraje: Stany Zjednoczone i Polska. W oczywisty sposób w inicjatywie Trumpa pobrzmiewa przede wszystkim chęć zdjęcia z amerykańskich podatników ciężaru finansowania bezpieczeństwa dla całego zachodniego świata. W praktyce amerykański polityk miałby jednak szansę przyczynić się do tego, że europejskim podatnikom zostałoby również zdjętych bardzo wiele ciężarów.
Państwa europejskie przyzwyczaiły się do tego, że mogą zaniedbywać wydatki zbrojeniowe w związku z domniemanym zabezpieczeniem, jakie stwarzała dla nich amerykańska armia. Agresja Rosji na Ukrainę, ale także potencjalnie wiszący wciąż w powietrzu konflikt amerykańsko-chiński na Pacyfiku całkowicie zmieniły perspektywę w tym obszarze. Pomimo tego w Europie nadal wielu polityków najchętniej przeczekałoby trudny okres i nie wprowadziło żadnych istotnych zmian. W coraz bardziej słabnącej Europie za największe zagrożenie uchodzi wszak rzekomo nadciągający wielki kryzys klimatyczny.
Powracający do urzędowania Trump ma tym razem po swojej stronie dużo więcej skutecznych narzędzi do wpływania na europejskich partnerów. Stany Zjednoczone mają dziś wszystko to, czego Staremu Kontynentowi najbardziej brakuje: najnowocześniejsze technologie, innowacje, wzrost gospodarczy, silną armię, dużo taniego gazu i ropy naftowej, wzrost produktywności i przyzwoitą demografię. Innymi słowy, Donald Trump jest dziś dużo silniejszym partnerem dla Europy i niż w latach 2016-2020 i ma większą moc sprawczą.
Niewielki margines
Europa dostrzega już, że jej flirt z Chinami nie przyniósł spodziewanych korzyści i będzie musiała dostosować się do żądań Trumpa. Oznacza to, że w najbliższych latach czeka ją wielka przebudowa systemu finansów publicznych. Przeznaczania 5 proc. PKB na obronność nie da się zwyczajnie pogodzić z rozbudowanymi wydatkami socjalnymi czy też na politykę klimatyczną. Pokazuje to choćby przykład Polski, która notuje obecnie historycznie rekordowy poziom deficytu oraz wydatków, zmuszający ją do wprowadzenia wielu istotnych cięć w najbliższych latach.
Wielki problem większości krajów europejskich polega na tym, że będąc zmuszonymi do poniesienia jeszcze większych wydatków na obronność, nie mają już zbyt wielkiego marginesu jeśli chodzi o dalsze zadłużanie państwa. Nawet w Niemczech, gdzie specjalny 100-miliardowy fundusz na modernizację armii próbowano sfinansować przy pomocy jednostek pozabudżetowych, okazało się, że nie jest to możliwe bez pogwałcenia konstytucji.
Wzmocnienie obronności będzie się musiało dokonać ze znacznym uszczerbkiem dla obszarów, które mają obecnie status świętej krowy. Komisja Europejska pod rządami Ursuli von der Leyen marzy o wielkich inwestycjach realizowanych przy pomocy emisji wspólnego długu, ale może zostać błyskawicznie ściągnięta na ziemię za sprawą Trumpa. Jeśli dodatkowo uwzględnić fakt, że amerykański prezydent zamierza ponownie wycofać swój kraj z porozumień klimatycznych oraz zapewnić mu za sprawą masowego wydobycia węglowodorów najtańszą energię na świecie, Europę czeka w nadchodzącym czasie wiele trudnych decyzji.
Kraje europejskie mogą wprawdzie chcieć podtrzymać swoją dotychczasową politykę klimatyczną i społeczną przy jednoczesnym zwiększeniu wydatków na obronność, lecz byłoby to dla nich zwyczajnie zabójcze. Zupełnie odmienny efekt może za to przynieść rezygnacja ze zbędnych, realizowanych w większości z powodów ideologicznych zielonych wydatków na rzecz inwestycji w przemysł zbrojeniowy. Deindustrializująca się pod wpływem zielonych lobbystów i fanatyków Europa mogłaby w pewnym sensie powrócić do swoich korzeni i znów stawiać na produkcję realnych dóbr. W ostatnich latach eurokraci za jedno ze swoich największych osiągnięć uważali wprowadzenie rzekomo podziwianego na całym świecie systemu handlu pozwoleniami na emisję CO2 (EU ETS), który jest w praktyce jednym, wielkim finansowym szalbierstwem. Donald Trump stoi przed historyczną szansą sprowadzenia Europy na ziemię.