10.3 C
Warszawa
piątek, 29 marca 2024

Swoje też znamy!

Koniecznie przeczytaj

Pytania o sens patriotyzmu gospodarczego wiążą się obecnie nie tylko z jego rzekomymi konotacjami nacjonalistycznymi lub rasistowskimi, choć niewątpliwie nie są one obce niektórym lewakom, lecz także z jego relacją do prawnych gwarancji wolnej konkurencji.

 Patriotyzm gospodarczy to chwytliwe hasło, zakorzenione już w historii Polski i słowniku niektórych partii politycznych. Slogan „Swój do swego po swoje” do dziś budzi skrajne emocje. Można dyskutować, czy warto realizować taki program za wszelką cenę. Z ostatnich badań preferencji konsumenckich wynika, że nie we wszystkich branżach wybieramy rodzime produkty i trudno się temu dziwić.

Od okazji do okazji

Poziom solidarności Polaków z przedsiębiorczymi rodakami trudno ustalić na podstawie sondaży, ponieważ ich wyniki często wzajemnie się wykluczają. Należy też pamiętać, że podobnie brzmiące pytania nie zawsze przekazują tę samą treść. Np. według badania Grupy IQS dla „Pulsu Biznesu” z listopada 2013 r., tylko 7 proc. obywateli naszego kraju kieruje się na zakupach pochodzeniem wyrobów. Co więcej, aż 43 proc. respondentów stwierdziło, że nie ma to dla nich żadnego znaczenia, choć tylko 2 proc. zdecydowanie preferuje produkty zagraniczne. Według tego źródła dla 47 proc. Polaków najważniejszy czynnik oceny asortymentu sklepów to jego jakość, a dla 28 proc. – cena. Świadczyłoby to o bogaceniu się naszego narodu. Osobną grupę stanowią wyznawcy marek o ustalonej pozycji.

Komentujący te wyniki socjologowie i ekonomiści widzieli w nich wyraz rynkowej niedojrzałości rodaków, a także wymiany pokoleniowej – dojścia do głosu generacji wychowanej na dobrach importowanych z Zachodu. W lipcu 2013 r. jedynie 30 proc. ankietowanych przez PBS uważało, że kupowanie owoców pracy rodzimej wytwórczości może pomóc polskiej gospodarce, choć i tak o procent więcej niż liczba wierzących wówczas w dobroczynne skutki zatrudniania lokalnych bezrobotnych. Wygląda jednak na to, że świadomość konsumencka rośnie. W świetle raportu KPMG „Rynek dóbr luksusowych w Polsce. Polskie marki premium i luksusowe. Edycja 2015”, dla 56 proc. respondentów swojskie pochodzenie produktów jest istotne. Jeszcze bardziej jednoznacznych rezultatów dostarczają analizy prof. Dominiki Maison i dra Tomasza Barana (84 proc. miłośników „polszczyzny” na półkach i 86 proc. deklarujących chęć wspierania rodzimych firm w ten sposób).

Nie wszystko od razu

Ostatnio tematyką patriotyzmu gospodarczego zajęła się agencja Open Research. Rezultaty są dość optymistyczne dla nadwiślańskiego biznesu. Poparcie idei preferencji dla rodzimych wytworów deklaruje 60 proc. Polaków, jednak realizacja tego hasła mocno różni się w zależności od branży. Aż 64 proc. z nas nie ufa zagranicznej żywności, za to w dziedzinie RTV i AGD dla dwóch trzecich spośród obywateli RP synonimem jakości wciąż są zachodnie i japońskie koncerny. Dobre oceny na rynku wewnętrznym zbierają wytwarzane u nas meble (41 proc.), jak wiadomo stanowiące także ważny element polskiego eksportu. Dokładnie taką samą estymą cieszą się niezależne od zagranicznych potentatów usługi bankowe i ubezpieczeniowe, co wskazuje na wysoki poziom społecznej akceptacji repolonizacji tego sektora.

Odmienny problem stanowi słaby poziom identyfikacji właścicieli kapitału napędzającego najmocniej obecne w świadomości Polaków marki. 80 proc. badanych utożsamia brzmienie nazwy produktu z miejscem jego wytworzenia. Często jest to mylące, czego najbardziej znanym przykładem są odzieżowe marki Gino Rossi i Reserved. Z drugiej strony, nie ma już polskości w „Żywcu Zdroju” czy wielu markach wódki. W niektórych przypadkach gwarancją miejscowego rodowodu nie jest nawet przyznanie godła „Teraz Polska” (będącego czeską własnością wędliny Pikok).

Praca u podstaw

Tym bardziej należy szanować zapaleńców próbujących edukować rodaków w dziedzinie ekonomii. Jednym jest z nich jest Mirosław Januszkiewicz, inicjator głośnej w 2013 r. akcji „590 powodów, by kupować polskie produkty”. Nazwa projektu pochodzi od kodu kreskowego oznaczającego wyroby „made in Poland”. Przyświecało mu hasło „jeśli wydamy 1 zł na produkt wyprodukowany w Polsce, to 60 gr wraca do nas z powrotem”. Umieszczenie w około tysiącu sklepów plakatów i ulotek służyło m.in. poparciu inicjatywy umieszczenia na opakowaniach produktów powstałych w Unii Europejskiej informacji o kraju pochodzenia, co pomogłoby w walce z fałszywkami. Odpowiednie przepisy zostały przyjęte przez Parlament w Strasburgu 15 kwietnia 2014 r. przy akompaniamencie krytycznych głosów obawiających się obarczających przedsiębiorców kosztów procedur administracyjnych.

Innym interesującym pomysłem jest aplikacja Pola – inicjatywa „Koduj dla Polski”, Klubu Jagiellońskiego i Politechniki Warszawskiej. Jest ona w stanie udzielić bardzo precyzyjnej odpowiedzi na wątpliwości dotyczące pochodzenia produktów. Aby otrzymać 100 punktów w opracowanej przez programistę skali, konieczny jest kapitał polskiego przedsiębiorcy, rejestracja firmy w RP, korzystanie z rodzimych warsztatów pracy i specjalistów oraz niezależność od międzynarodowych korporacji. Jak widać, kryteria są bardzo ostre, czy nie przesadnie – odpowiedzieć musi sobie konsument. Baza danych Poli oparta jest na danych ze stron internetowych i innych mediów, jednak uwzględnia również informacje udzielone przez samych biznesmenów. Jej użytkownicy w liczbie 200 tys. zeskanowali już 2 miliony kodów kreskowych.

————————————————

Więcej w najnowszej „Gazecie Finansowej”

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze

Po co nam KPO?

Co z Ukrainą?

„Szok Trumpa”