2.5 C
Warszawa
środa, 25 grudnia 2024

Kosztowny rachunek z UE

Unia Europejska nie ustaje w swoich staraniach, aby uprzykrzyć życie mieszkańcom Europy. Tym razem w imię walki o równy dostęp do usług i towarów w internecie zamierza sprawić, iż będą one jeszcze droższe niż do tej pory.

Całe przedsięwzięcie jest dokonywane w imię walki o „wolny handel” w sieci, który zdaniem eurokratów nie funkcjonuje tak, jak powinien. Choć wedle danych Eurostatu wartość e-handlu wzrosła od 2014 roku o ponad 14,3 proc. i osiągnęła wartość ponad 423 mld euro, sytuacja nadal wymaga poprawy. Powód? Zasady funkcjonowania rynku nadal nie odzwierciedlają politycznego projektu jednego, europejskiego państwa, a wręcz przeciwnie, oparte są na głębokich różnicach dzielących poszczególne kraje. Taki stan rzeczy jest oczywiście solą w oku europejskich centralnych planistów, którzy przy pomocy nowego ustawodawstwa chcą wymóc na Europie polityczną i gospodarczą jedność.

Propozycje Komisji Europejskiej, które polegają na wprowadzeniu równych zasad dostępu do określonych dóbr i przywilejów, spotykają się najczęściej z pozytywnym odbiorem społecznym, nawet wśród osób najczęściej krytycznie wypowiadających się na temat samego istnienia Unii. Dotyczy to, chociażby takich kwestii jak wolny przepływ ludności, umożliwiony przez przyjęcie Traktatu z Schengen. Nikt nie przepada za kontrolami granicznymi, dlatego ich zniesienie spotkało się z powszechną aprobatą.

Unia Europejska powstawała pierwotnie jako wspólnota mająca na celu ochronę swobód gospodarczych i dlatego zapowiedź „liberalizacji” handlu w internetowej sieci już teraz spotkała się z przychylną reakcją rozmaitych środowisk. Na co dzień Unia Europejska zwykła się raczej kojarzyć z wprowadzaniem kolejnych skomplikowanych i nierzadko absurdalnych przepisów, dlatego zapowiedź wprowadzenia ułatwień w ramach handlu internetowego przyjęto jako pozytywny wyjątek od zasady, którą stały się kolejne ograniczenia.

Ukryte koszty

Na celowniku Komisji Europejskiej znalazły się przede wszystkim wysokie ceny przesyłek przy zakupach dokonywanych w innych państwach członkowskich Unii. Z perspektywy Brukseli obecnie mamy do czynienia z sytuacją, w ramach której poszczególni sprzedawcy złośliwie windują ceny przesyłek zagranicznych lub też świadomie unikają zajmowania się tym właśnie obszarem. Problem polega jednak na tym, że wyższe ceny za przesyłki do innych krajów nie wynikają wcale ze złej woli sprzedawców i firm kurierskich, lecz z obiektywnych kosztów, takich jak, chociażby odległość, czy też odmienne środowisko prawno-instytucjonalne panujące w każdym kraju. Wszystkich tych czynników nie da się zmienić przy pomocy jednej dyrektywy.

Ograniczając swoją ofertę do macierzystego kraju, sklepy internetowe nie robią nikomu na złość, gdyż zdecydowana większość handlowców dąży do maksymalizacji zysków i znalezienia nowych rynków zbytu. Wprowadzane przez nich ograniczenia wynikają przede wszystkim z kosztów oferowania swoich usług na innych rynkach.

Zmuszenie internetowych handlowców do obniżenia cen przesyłek to nie jest niestety jedyny przedmiot nowych przepisów przygotowywanych przez Komisję Europejską. Uwaga legislatorów skupia się przede wszystkim na coraz bardziej popularnym rynku usług cyfrowych (m.in. filmów, nagrań itd.). Obecnie jednym z najbardziej powszechnych narzędzi zabezpieczania przed niepożądanym dostępem jest tzw. Geoblocking, dzięki któremu poszczególne materiały są dostępne jedynie w wybranych krajach.

Stosowanie geoblockingu wynika przede wszystkim ze zróżnicowanego środowiska prawnego i licencyjnego panującego w poszczególnych krajach. Jako taki nie stanowi także niczego złego, gdyż to sprzedawca powinien mieć prawo decydowania o tym, komu i gdzie chce oferować swoje produkty. Warto mieć także na uwadze, że wypowiedzenie wojny geoblockingowi może się odbić bardzo negatywnymi konsekwencjami.

Doskonałym przykładem jest, chociażby rynek kinematograficzny, gdzie podstawowy geoblocking działa już od wielu dekad. Wielkie wytwórnie celowo dokonują premiery najbardziej popularnych produkcji z wyprzedzeniem w krajach bogatych, gdyż znacznie zwiększa to prestiż filmu oraz osiągane zyski. Gdyby unijne przepisy weszły w życie, największe produkcje musiałyby mieć swoją europejską premierę jednocześnie w Paryżu, Londynie oraz Sofii. Wprowadzanie różnych terminów premier może być traktowane jako przejaw nierównego traktowania konsumentów.

————————————————

Więcej w najnowszej „Gazecie Finansowej”

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news