1.9 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Gra o tron

W PiS rozpoczęła się otwarta wojna o to, kto będzie rządził Telewizją Publiczną i decydował o wydawaniu 1,5–2 mld zł rocznie.

Gdyby 28 czerwca 1914 r. Serb Gawriło Princip nawet nie zastrzelił w Sarajewie następcy tronu Austro-Węgier arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, I wojna światowa i tak by wybuchła. Podobnie, gdyby 2 sierpnia nie próbowano odwołać Jacka Kurskiego z funkcji prezesa TVP, to wojna o kontrolę nad najbardziej wpływowym państwowym medium i tak by wybuchła. Nawet dziś, borykający się z problemami finansowymi, przerośnięty moloch, jakim jest TVP,  pozostaje ogromnym narzędziem wpływu i korzyści. A w najbliższych miesiącach ma zostać zasilona nowym abonamentem, już powszechnym naliczanym przy rachunkach za prąd, a więc nie do uniknięcia (obecnie regularnie abonament płaci tylko około 10 proc. gospodarstw domowych). Wówczas wydatki TVP mają wzrosnąć do ok. 2 mld zł. TVP więc to nie tylko narzędzie wpływu na opinię publiczną, możliwość stworzenia firm producenckich specjalizujących się w produkcjach na potrzeby telewizji publicznej, lecz także setki doskonale płatnych miejsc pracy, na których można utrzymywać zastępy dziennikarskie. Dlatego szef Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański przy wsparciu szefa „Gazety Polskiej”, „Gazety Polskiej Codziennie” Tomasza Sakiewicza spróbował odwołać Jacka Kurskiego z funkcji szefa TVP. Akcja się nie powiodła, ale Sakiewicz broni nie składa.

Scenariusz przewrotu

Z zaskoczenia, we wtorek 2 sierpnia, nowo powołana Rada Mediów Narodowych (RMN – 3 osoby z PiS, 1 z PO, jedna od Kukiz’15) głosami 4:1 odwołała Jacka Kurskiego z funkcji szefa TVP. Po ogłoszeniu tej informacji przez media, obrady RMN zawieszono i rozpoczęły się intensywne konsultacje telefoniczne. Wreszcie wszyscy (tak główni spiskowcy, jak i ofiara puczu) wylądowali u prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego (coraz jawniej nazywanego Naczelnikiem), który kazał RMN zmienić decyzję. W efekcie tuż po odwołaniu Kurskiego RMN podała informację, że będzie on pełnił swoją funkcję do czasu wyboru nowego prezesa w konkursie, który – jak podkreślił Krzysztof Czabański, polityk PiS i szef Rady Mediów Narodowych – może wygrać, czego  zresztą szczerze mu życzy. Odwołanie Jacka Kurskiego nazwał zaś „żółtą kartką dla prezesa”. Wtórowała mu inna członkini RMN, Joanna Lichocka z PiS (wcześniej dziennikarka „Gazety Polskiej”), że wszystko było zgodnie z planem. Pomijając fakt, iż p.o. prezesa miała zostać przebywająca w sąsiedztwie posiedzenia RMN Małgorzata Raczyńska (była dyrektor TVP 1, która za pierwszych rządów tej formacji ostro podzieliła medialne zaplecze PiS, albo miała oddanych zwolenników, albo zaprzysięgłych wrogów). Jak zauważyli komentatorzy, spiskowcy przegrali bitwę „pod Kurskim”, ośmieszyli się nieskutecznością i stracili efekt zaskoczenia. Całość przypominała jednak bardziej groteskę niż politykę. Obraz, który zobaczyliśmy, przypominał jedną ze scen, o której nakręceniu marzył mistrz Alfred Hitchcock, mianowicie pożar w burdelu.

Bluff Czabańskiego

Człowiekiem, który zaryzykował i spróbował odwołać Kurskiego, bez wyraźnej zgody Jarosława Kaczyńskiego, jest 67-letni Krzysztof Czabański. Dziennikarz z długim rodowodem w PRL-u (do 1980 r. był w PZPR), który później zrobił rachunek sumienia i zaczął być specem od mediów kolejnych partii Kaczyńskiego. Panowie znają się jak łyse konie, a Czabański na wiele w relacjach z Naczelnikiem może sobie pozwolić. Charakterystyczny dla tej relacji jest opis z książki Jarosława Kaczyńskiego, wydanej przed kilkoma tygodniami „Z dziejów PC. Porozumienie przeciw monowładzy”. Dotyczy on konfliktu wokół „Expressu Wieczornego”, który należał do Porozumienia Centrum (ówczesna partia Kaczyńskiego).

„Redaktorem naczelnym został Krzysztof Czabański, który musiał natychmiast zmienić »Express« z popołudniówki na gazetę ukazującą się rano, jak „Super Express” i nawet nieźle mu szło. Krzysztof, przy całej mojej sympatii, to jednak dziennikarz. Ogłosił się niezależnym i suwerennym, do czego miał zresztą większe prawo niż ci, którzy uczynili to po nim, bo rzeczywiście przyczynił się bardzo do załatwienia sytuacji finansowej, podczas gdy ja akurat w tej sprawie nic nie zrobiłem”. (…) „Przyszły wybory, oczekiwaliśmy pomocy „Expressu”, a tej nie było. Inne pisma z »Gazetą Wyborczą« na czele, mówiąc wstrzemięźliwie, nie były neutralne, zresztą związki Unii Demokratycznej z »Gazetą« były wtedy wręcz naoczne. Najlepiej to było widać na prowincji. Ponieważ Krzysztof był bardzo uparty, nie mieliśmy wyjścia. Zastąpił go Andrzej Urbański i stanął na wysokości zadania. Powołał »Express Wyborczy« i pewnie temu w dużej mierze zawdzięczamy nasz dobry wynik w Warszawie i wokół Warszawy. Było to jakieś 15–16 proc., czyli prawie dwa razy więcej niż w reszcie kraju. Na dłuższą metę Andrzej Urbański się jednak nie sprawdził, bo, nazwijmy to tak, poszedł zbyt ostro w komercję. Znów trzeba było wrócić do Krzysztofa Czabańskiego” – wspominał Jarosław Kaczyński.

Wiele wskazuje na to, że nowy szef Rady Mediów Narodowych postanowił dokonać zmian leżących w jego kompetencjach, bez wcześniejszych konsultacji politycznych. Liczył na wsparcie Tomasza Sakiewicza i jego mediów (które otrzymał), a także na inne osoby, niezadowolone z polityki Kurskiego, których nie brakuje. Przeliczył się. Kilka godzin po zmianie musiał tłumaczyć się przed prezesem Kaczyńskim i wycofać się ze swojej decyzji.

Później po fiasku „zamachu” Tomasz Sakiewicz, wraz z byłą dziennikarką „Gazety Polskiej” Joanną Lichocką i aktualną Dorotą Kanią, próbowali na antenie TV Republika dać wykładnię tego, co się stało. Jak za dobrych stalinowskich czasów Sakiewicz oskarżył Kurskiego o odchylenie prawicowo-narodowe, a dokładniej o tolerowanie w TVP ludzi związanych z autorem tego tekstu i… Romanem Giertychem. Najlepiej zareagował ten ostatni kpiarsko tłumacząc, że jego człowiekiem w TVP jest… Jarosław Kaczyński, który broni jego wpływów, chroniąc Jacka Kurskiego.

Gazeta Polska atakuje Kurskiego poprzez kluczowych dyrektorów TVP w tym Stanisława Bortkiewicza, dyrektora biura zarządu odpowiedzialnego za reformy w TVP. I znów, głównym zarzutem jest… znajomość z autorem tego tekstu, który z kolei zna Romana Giertycha… Taka „metoda insynuacyjno-śledcza” pozwala oskarżyć praktycznie każdego o wszystko. Sakiewicz skrzętnie pomija fakty, że relacje Bortkiewicza z ekipą PiS sięgają prezydentury Lecha Kaczyńskiego (2002–2006) w Warszawie (był z nominacji tej ekipy szefem warszawskich wodociągów) czy też jego przynależność do Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego (był szefem okręgu olsztyńskiego) i start w wyborach parlamentarnych w 1997 r. Ataki na Bortkiewicza w mediach związanych z „Gazetą Polską” łatwo wyjaśnić, gdyż promowała ona Andrzeja W., wieloletniego prezesa firmy Elektrix, który w kwietniu 2015 r. usłyszał od prokuratury katowickiej zarzut „udzielenia korzyści za załatwienie sprawy w śledztwie”. Andrzej W. jest od kilku lat w sporze właśnie ze Stanisławem Bortkiewiczem. Sakiewicz zatrudnił w swoich mediach dziennikarza Piotra Nisztora, który blisko współpracuje z Wilamowskim. Jego syn był prezesem spółki, która wydała na projekt medialny tygodnika Nisztora ogromne pieniądze. Tytuł splajtował. Ostatni materiał Piotra Nisztora napisany w interesie Andrzeja W. „Gazeta Polska” opublikowała 15 listopada 2015 r. Czy Sakiewicz mógł nie wiedzieć, że materiał (w którym Nisztor atakował Bortkiewicza) był nierzetelny i został napisany przez dziennikarza czerpiącego korzyści finansowe ze współpracy z Andrzejem W.?

Odwoływanie Kurskiego tuż przed konkursem na stanowisko prezesa TVP było czystą walką polityczną, a nie merytoryczną decyzją. Czabański chciał sprawdzić, w jakim stopniu może prowadzić niezależną politykę. Liczył też zapewne na sezon urlopowy. Zdaniem naszych informatorów fakt, że Jarosław Kaczyński był w Warszawie, a nie na urlopie, był dla spiskowców zaskoczeniem.

Kto z kim przeciwko komu?

Jak dokładnie przebiega linia frontu w walce o telewizję, nie wiedzą zapewne nawet sami walczący. Oprócz polityków PiS zainteresowanych jak największym wpływem na media publiczne, są w tej partii cztery frakcje dziennikarskie. Pierwszą rządzi Tomasz Sakiewicz, skupia ona dziennikarzy wszystkich jego tytułów i części TV Republika. Druga to środowisko braci Karnowskich, skupionych wokół tygodnika „W Sieci” i portalu „Wpolityce.pl”. Media te założone i finansowane były przez SKOK-i wpływowego senatora Grzegorza Biereckiego (twórcę całego systemu SKOK). Trzecia frakcja, najsłabsza, to dziennikarze skupieni wokół tygodnika „Do Rzeczy” Pawła Lisieckiego. Czwartą grupą, być może najsilniejszą, jest o. Tadeusz Rydzyk wraz ze swoimi mediami i szkołą wyższą dziennikarzy, którą prowadzi.

Nieudana próba odwołania Kurskiego przyniosła weryfikację sojuszy. Murem za obecnym szefem TVP stanęły media braci Karnowskich, krytyczne głosy popłynęły także ze środowiska „Do Rzeczy”. Politycznie oprotestował odwołanie Kurskiego Joachim Brudziński, szef szczecińskich struktur w PiS i zaufany prezesa. Największym szokiem dla spiskowców miało być poparcie, które Kurskiemu udzielił Antoni Macierewicz, dotychczas uchodzący za ojca polityczno-duchowego dziennikarzy „Gazety Polskiej”.

Tandem Czabański-Sakiewicz nie zebrał wystarczającego poparcia politycznego, aby przeforsować swój plan. Gra nie idzie tylko o wpływy i posady w TVP. Chociaż dziś publiczna telewizja kuleje finansowo, to w perspektywie kilkunastu miesięcy ma opływać w pieniądze pochodzące z nowego abonamentu. Nawet dziś jednak firma należy do najlepszych płatników na rynku dziennikarskim. Kontrola nad TVP daje możliwość utrzymywania na jej koszt armii dziennikarzy. Poza tym dla słabnącej „Gazety Polskiej” media publiczne mają być trampoliną promocyjną. Już dziś oglądanie TVP.info sprowadza się w sporej części do informacji o tym, o czym napisały media Tomasza Sakiewicza. Ten zaś marzy o tym, aby równie mocno cytowały go główne anteny i to najlepiej w porze najwyższej oglądalności.

Kurski w ostatnich tygodniach również rozpoczął pacyfikację swoich poprzednich nominantów. Wymieniono szefów TVP 1 i TVP 2. Głośno mówiło się o wymianie szefa TAI Mariusza Pilisa, który jednak bronił się przed zmianą. Na stanowisku szefa TAI miałby go zastąpić Piotr Lichota, były szef szczecińskiego ośrodka TVP, a więc człowiek, przynajmniej geograficznie bliski Joachimowi Brudzińskiemu. To zamieszanie sprawiło, że część osób niezwiązanych z Sakiewiczem i Czabańskim sekundowało im w próbie odwołania Kurskiego, widząc w tym szanse na powstrzymanie organizowanych przez niego zmian.

Trudno jest dziś przesądzić o tym, kto wygra walkę o fotel prezesa TVP. Głosy z RMN wyrażające nadzieję, iż to Jacek Kurski przedstawi najlepszy program, trącą czarnym humorem. To z jednej strony kpina w żywe oczy, z drugiej asekuracja, jak okaże się, iż główny Widz (Naczelnik) orzeknie, że to właśnie Jacek Kurski ma rządzić nadal TVP. W zamyśle Jarosława Kaczyńskiego nominacja Kurskiego na szefa dawała mu same plusy. Był to polityk bez zaplecza w PiS i na dodatek raczej nielubiany. Prezes Kaczyński prawdopodobnie nie dopuszcza do myśli oparcia się w rządzeniu mediami publicznymi tylko na jednej z czterech frakcji, o które musi dbać. Spowodowałoby to konflikt. Obecne zamieszanie miało dla niego same plusy. Po pierwsze uświadomiło dzisiejszemu prezesowi Telewizji, że jego los zależy tylko i wyłącznie od decyzji prezesa. Po drugie pokazało Czabańskiemu i Lichockiej granice ich wpływów. Jak zwykle w takich sytuacjach prezes Kaczyński siądzie teraz w fotelu i będzie oglądał zapasy (w błocie), czekając aż wygra lepszy.

Gdy środowisko dziennikarzy i polityków zauważyło (po zdjęciach umieszczonych na Twitterze), że wakacje Jarosław Kaczyński spędza w towarzystwie Joachima Brudzińskiego, to powszechnie uznano, że faworytem jesiennej rundy jest wciąż Jacek Kurski.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news