1.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Biznes nie dla mazgajów

Sieć delikatesów Alma stanęła w obliczu ostatecznego bankructwa. Przyczyn tego jest wiele, ale najważniejszą z nich były metody zarządzania nieprzystające zupełnie do wyzwań, jakie stawia dzisiaj rynek.

14 października br. władze Almy Market złożyły w Wydziale Gospodarczym Sądu Rejonowego w Krakowie wniosek o ogłoszenie upadłości obejmującej likwidację majątku. Miesiąc wcześniej, 15 września Alma Market złożyła w sądzie wniosek o uruchomienie postępowania naprawczego (sanacyjnego), które stosuje się wobec przedsiębiorców, którzy są zagrożeni niewypłacalnością. Jego celem jest uchronienie ich przed upadłością i doprowadzenie do układu z wierzycielami. W komunikacie Almy, jaki został podany do publicznej wiadomości, wniosek o ogłoszenie upadłości wytłumaczono prawnym wymogiem, wynikającego z faktu, że postępowanie naprawcze nie zostało otwarte w terminie 30 dni. Alma zaznaczyła również, że nadal podtrzymuje złożony miesiąc temu wniosek o uruchomienie postępowania naprawczego. Krakowski sąd ustanowił nadzorcę sądowego w Almie, który ma pomóc mu w rozpatrzeniu obu złożonych przez firmę wniosków i zadecydowaniu o tym, czy Alma dostanie jeszcze szansę na wyjście z kłopotów, czy też zostanie ostatecznie zlikwidowana, a jej majątek rozdzielony pomiędzy wierzycieli. Do momentu wydania takiej decyzji Alma jest pod ochroną przepisów prawa, albowiem wszystkie działania dotyczące ściągania długów przez jej wierzycieli zostają zawieszone.

W zasadzie od dawna można było spodziewać się wniosku o ogłoszenie upadłości Almy. Taki scenariusz był bardzo prawdopodobny od chwili, kiedy pod koniec września br. Zbigniew Kurasz – jeden z wierzycieli Almy – złożył w sądzie wniosek o postępowanie upadłościowe i zabezpieczenie jej majątku. Kilka dni po wniosku Kurasza bank PKO BP wypowiedział Almie trzy umowy kredytowe, tym samym dając jej siedem dni na spłatę zadłużenia wynoszącego wraz z odsetkami 60,9 mln zł. Jakby tego było mało, spółka ochroniarska City Ochrona należąca do Grupy City Security, której pracownicy świadczyli swoje usługi na rzecz Almy, złożyła do prokuratury doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez władze spółki Alma. Gdy dwa tygodnie termu skierowaliśmy do Almy zapytanie w tej sprawie, ta nie chciała się odnieść do złożonego przez spółkę City Ochrona doniesienia do prokuratury. Nie odniosła się też do naszych pytań dotyczących przyczyn obecnej kondycji firmy i tego, jak widzi ona perspektywę swojego dalszego funkcjonowania. Jak zdołaliśmy ustalić przyczyną złożenia zawiadomienia o przestępstwie City Ochrona do prokuratury było niewywiązywanie się przez Almę z obowiązku zapłaty wynagrodzenia dla jej pracowników o łącznej kwocie prawie 1 mln zł. To były posunięcia, które niejako przelały „czarę” wszystkich niepowodzeń Almy, która nie mając już wyjścia, postanowiła złożyć drugi wniosek w sądzie, tym razem o upadłość.

Nurkowanie w dół

Pierwsze zwiastuny kłopotów finansowych sieci handlowej Alma miały miejsce już w 2014 roku. Wówczas, przy 992,8 mln zł przychodów, spółka odnotowała ponad 9,5 mln zł straty. Jeszcze gorszy okazał się rok 2015, bo przy wartości 958,4 mln zł przychodu, spółka zanotowała stratę w wysokości 98,3 mln zł. Nieco lepiej zapowiadał się rok bieżący. Za pierwsze dwa kwartały br. Alma wykazała sprzedaż na poziomie 438,2 mln przy blisko 2,5 mln zł zysku netto. Jednak pomimo zysku netto przychody Almy malały, w pierwszym kwartale 2016 r. o 9 proc., a w drugim kwartale 2016 r. prawie o 13 proc. Za to znacznie gorsza była sytuacja całej grupy kapitałowej Almy Market, w skład której wchodzą następujące spółki zależne: KrakChemia S.A., zajmująca się handlem produktami chemicznymi, Alma Development sp. z o.o., działająca na rynku nieruchomości oraz Krakowski Kredens sp. z o.o. spółka, która zajmuje się produkcją artykułów spożywczych z segmentu tzw. zdrowej żywności. W pierwszych sześciu miesiącach br. grupa kapitałowa Almy Market miała prawie 12 mln zł straty. Eksperci zwracali uwagę, że największy wpływ na te straty miało m.in. pogorszenie wyników spółki KrakChemii, której przychody w ostatnich latach spadały rok do roku. Drugim czynnikiem były rosnące zobowiązania handlowe. Grupa wprawdzie spłaciła w pierwszym półroczu 32 mln zł, ale w niewielkim stopniu poprawiło to jej kondycję, bo rosły jednocześnie nowe zobowiązania. Dotyczyło to również sieci delikatesów Alma, której zaległości handlowe wzrosły w pierwszym półroczu br. ze 148 do 162 mln zł, głównie z tytułu zadłużenia u dostawców towarów. Sytuacja grupy Alma Market robiła się coraz trudniejsza i konieczne były kolejne radykalne działania. Już wcześniej grupa zaczęła pozbywać się swojego majątku, w tym nieruchomości. W tym roku sprzedała aktywa trwałe za 17 mln zł i nieruchomości za 1,6 mln zł. Planowała również pozbyć się akcji Vistula Group, których miała prawie 14 proc., a ich łączna wartość wynosiła ponad 80 mln zł. Miały być też realizowane plany zakładające zmniejszenie powierzchni handlowych, co miało poprawić ich rentowność. Planowano m.in. uruchomienie obiektów franczyzowych pod marką Alma Smart o powierzchni ok. 200-450 metrów kwadratowych, które miały być otwarte w centrach miast oraz na osiedlach mieszkaniowych. Jednak tak się już chyba nie stanie. Piętrzące się coraz bardziej kłopoty, nie mogły nie mieć wpływu na notowania Alma Market na warszawskiej GPW. Potężne tąpnięcie jej akcji miało miejsce 8 sierpnia br., kiedy odnotowały 17-procentowy spadek, ale to nie był jeszcze koniec. Gdy 15 września pojawiła się informacja o złożeniu wniosku o uruchomienie postępowania naprawczego, Alma znowu zanurkowała w dół. Jej akcje spadły o blisko 14 proc. Szacuje się, że tylko w ciągu ostatniego roku nastąpił spadek ich notowań o prawie 70 proc. To mówi samo za siebie. Oficjalnie Alma Market tłumaczy swoją obecną kondycję tym, że nie wypaliły niektóre projekty, jakie realizowała. Wydaje się jednak, że przyczyn jej obecnej kondycji jest znacznie więcej niż tylko ta, o której mówi sama firma. Tak naprawdę „choroby” trawiły Almę już od kilku lat. Na pewno jedną z nich był brak szybkiej reakcji na zmieniającą się sytuację rynkową, co jest jednym z najważniejszych elementów dobrego zarządzania. Nie było tak bez powodu. Na jakość zarządzania w Alma Market niewątpliwie największy wpływ miał prezes jej zarządu, Jerzy Mazgaj, posiadający 34,85 proc. udziałów i aż 55,58 proc. głosów na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy (WZA).

Z PRL-u do wolnego rynku

Jerzy Mazgaj to postać wyjątkowa wśród ludzi polskiego biznesu. Jest m.in. autorem ekscentrycznych książek „Whisky” (2004) i „Cygara” (2006), które mają być przewodnikiem dla polskich konsumentów tych rarytasów. Mazgaj lubi też pokazywać się w mediach i kreować siebie na prawdziwy symbol biznesowego sukcesu. W jednym z wywiadów, jakiego udzielił „Gazecie Krakowskiej” („Opowiem wam, co to jest luksus” – „Gazeta Krakowska” 17 stycznia 2014 r.), chwalił się, że robi w Polsce dużo dobrego. Nie tylko konsumuje swoje bogactwo, ale i „edukuje Polaków, dając im odrobinę luksusu”. To górnolotne stwierdzenie przy innych słowach: „moje kasjerki zarabiają 1760 zł”, jakie padły w tym wywiadzie zabrzmiało dość humorystycznie. Wyszło w tym wywiadzie trochę tak, jakby do swojego plemienia mówił świeżo wybrany wódz, a wszystko działo się gdzieś w głębi czarnej Afryki.  No cóż, Mazgaj nie jest jedynym przedstawicielem polskiego biznesu, który kreuje siebie w taki sposób.

Jerzy Mazgaj – rocznik 1959 – pochodzi z Tarnowa. Rzekomo studiował germanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, jednak do końca nie wiemy, czy ją ostatecznie ukończył, bo dość szybko zajął się biznesem, takim na miarę ówczesnej PRL-owskiej rzeczywistości. Jak ustaliła „Gazeta Polska” w latach 80. Mazgaj zaczął wyjeżdżać do Indii, które były wówczas miejscem eskapad turystyczno-handlowych Polaków. Wozili tam wówczas sprzęt fotograficzny produkcji sowieckiej, lornetki, kryształy i wiele innych produktów, jakie zalegały jeszcze w prawie pustych w PRL-owskich sklepach. Ich sprzedaż w Indiach niekiedy zwracała się dziesięciokrotnie, a nawet dwudziestokrotnie. Za zarobione w ten sposób pieniądze można było kupić atrakcyjne towary na miejscu i wyekspediować je pocztą do komunistycznej Polski. Polacy kupowali wówczas w Indiach odzież, głównie damską, biżuterię, diamenty, a także kawę, herbatę, które trudno było wówczas zdobyć na polskim rynku. Ale ubrania z Indii, podobnie zresztą jak indyjska biżuteria była wówczas w Polsce prawdziwym hitem mody i można ją było sprzedać w każdej ilości i zarobić spore, jak na ówczesne czasy pieniądze. Na tyle duże, by w zupełności wystarczały, aby kilka lat później, gdy zaczęły się w Polsce zmiany polityczne i gospodarcze wystartować z własnym biznesem. Ten zaczynał się zazwyczaj od własnego punktu sprzedaży na ulicy, bazarze, a potem już pod dachem. Jednak zanim zaczęła się w 1989 r. polska transformacja, na swoim indyjskim szlaku Jerzy Mazgaj zaliczył poważną wpadkę. Według dziennikarzy „Gazety Polskiej”, którzy badali jego akta w IPN, Mazgaj został w listopadzie 1985 r. w Indiach aresztowany „za nielegalny przemyt i handel towarami” i miał trafić do tamtejszego więzienia, w którym spędził kilka miesięcy. Ponieważ, jednak jak później sam twierdził, cała sprawa została ostatecznie umorzona, wypuszczono go z więzienia i wrócił przez Moskwę do Polski. Gdy 12 lipca 1986 r. Mazgaj wylądował na warszawskim Okęciu, czekały już na niego służby celne, albowiem strona polska już wiedziała o jego niecodziennych „perypetiach” w Indiach. Jak wynika z jego teczki w archiwum IPN, miał wówczas zostać poddany szczegółowej kontroli celno-skarbowej, w której trakcie, jak podała „Gazeta Polska” „znaleziono dowody nadania paczek adresowanych do różnych osób w Polsce. Całość materiałów dotycząca Mazgaja miała zostać potem przekazana do dyżurnego Wojsk Ochrony Pogranicza, a także do Milicji Obywatelskiej. Jednak po jakimś czasie sprawą indyjskiej eskapady Mazgaja, w której trakcie został aresztowany przez indyjskie władze, zainteresował się Wydział II WUSW w jego rodzinnym Tarnowie, czyli kontrwywiad komunistycznej bezpieki. Ten dwa miesiące później (26 września 1986 r.), zarejestrował Mazgaja w swojej operacyjnej kartotece jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Barbara”. Przyszły biznesmen znalazł się zatem pod ścisłą „opieką” komunistycznej bezpieki. Ta jednak nie chciała ponownie wydać mu paszportu, kiedy planował kolejne handlowe wojaże po świecie. Jednak gdy w jego sprawie zainterweniował płk Józef Schiller z krakowskiej SB, wniosek o paszport został rozpatrzony już pozytywnie. O wydaniu paszportu przesądzić miało jego wstąpienie do ORMO. Do końca nie wiadomo, dlaczego Mazgaj to zrobił. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał wówczas uzależniać swojej kariery od aparatu komunistycznego państwa. W Polsce panowało już przekonanie, że komuniści wcześniej czy później będą musieli oddać władzę. Jednak Mazgaj prawdopodobnie uważał zupełnie inaczej i postanowił związać się na trwałe z organami PRL-u. Tamta decyzja wydaje się kluczem do zrozumienia jego późniejszej biznesowej działalności. Jednak póki co, rzeczywistość w Polsce zaczęła się radykalnie zmieniać. Rozmowy w podwarszawskiej Magdalence, które zaczęły się już we wrześniu 1988 r. zapoczątkowały finalizowanie politycznego kompromisu pomiędzy komunistyczną władzą a częścią solidarnościowej opozycji. W wyniku tego porozumienia rok później zaczęły się w naszym kraju polityczne i gospodarcze zmiany. Miały one zbudować w Polsce prawdziwą demokrację i wolny rynek. I Jerzy Mazgaj dość szybko stał się jednym z tych, którzy zaczęli budować podwaliny wolnorynkowej gospodarki w naszym kraju. Najpierw założył przy krakowskim rynku butik z ekskluzywnymi towarami z zagranicy. Jak po latach podkreślał „miał wówczas dużo wolnej gotówki i mógł ją natychmiast zainwestować”. To był pierwszy krok na jego drodze do bogactwa i pewnego miejsca wśród najbogatszych Polaków. Jednak jeszcze przez lata musiał przebijać się do elity polskiego biznesu, inwestując swoje pieniądze w kolejne przedsięwzięcia, licząc na kolejne sukcesy. Te jednak znacznie częściej zależały od sprytu, odpowiednich znajomości i odpowiednich powiązań. W 1998 Mazgaj stał się udziałowcem krakowskiej hurtowni chemicznej „Krakchemia”, która w 2004 r., zmieniła nazwę na Alma Market, przekształcając się po jakimś czasie w grupę kapitałową Alma Market, w skład której weszły m.in. KrakChemia S.A., zajmująca się handlem produktami chemicznymi, Alma Development spółka działająca na rynku nieruchomości, i wreszcie Krakowski Kredens, spółka zajmująca się produkcją artykułów spożywczych. Uruchomił również sklep internetowy Alma24.pl, wprowadzono markę Krakowski Kredens i program lojalnościowy Klub Konesera. Założył także Paradise Group, reprezentującą w Polsce luksusowe marki odzieżowe takie jak: Ermenegildo Zegna, JM Weston, Burberry, Kenzo, Hugo Boss, Max & Co. Wśród jego firm znalazła się także Premium Cigars (ma 75 proc. udziałów w tej spółce). Został również prezesem spółki Ivy Capital i członkiem rady nadzorczej DCG SA (Deni Cler). Dzięki temu jego majątek urósł do prawie 200 mln zł, co zapewniło mu poczesne miejsc wśród najbogatszych polskich biznesmenów. W czasach rządów PO Mazgaj zyskał także prestiż, na którym zawsze tak bardzo mu zależało. Zaczął bowiem ubierać w swoich firmach odzieżowych polityków rządzącej partii i coraz częściej pokazywać się w ich towarzystwie. Mało tego, uruchomił nawet import wybornych cygar marki Montecristo, które uwielbiał palić premier Donald Tusk. Nie było zatem dziwne, że krakowski biznesmen, w 2011 r. na wieczorze wyborczym PO stanął w pierwszym rzędzie polityków tej partii. Mazgaj nie krył się już ze swoimi sympatiami politycznymi. Nie tylko sympatyzował z PO, lecz także wspierał ją finansowo oraz jak było trzeba, rzucał koło ratunkowe jej ludziom. Tak było m.in. w 2013 r., gdy szef BOR gen. Marian Janicki został odwołany ze swojego stanowiska w atmosferze skandalu, bo okazało się, że jego służba dopuściła się wielu zaniedbań w związku z tragicznym lotem polskiej delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim do Smoleńska. Mazgaj po odejściu Janickiego z BOR bardzo szybko ulokował go w radzie nadzorczej swojej KrakChemii. Gdy w 2015 r. było już jasne, że Platforma nie wygra wyborów i będzie musiała oddać władzę, Mazgaj czuł się coraz bardziej zaniepokojony nadchodzącymi zmianami, dając temu wyraz publicznie. Gdy w maju 2015 r. w wyborach prezydenckich zwyciężył Andrzej Duda, biznesmen zapowiedział wyjazd z Polski na stałe do swojej rezydencji w Monako. To miała być deklaracja jego stanowczego sprzeciwu wobec zmieniającej się w naszym kraju rzeczywistości politycznej, czego nie potrafił i nie chciał zaakceptować. A szkoda, bo cecha ta jest w biznesie równie ważna, jak umiejętność dobrego zarządzania. To jednak nigdy nie było dobrą stroną Mazgaja. Zresztą braki w jego biznesowej wiedzy wiele razy dawały znać o sobie. Nie tylko brak elastyczności i deficyt wiedzy i wykształcenia były jego słabą stroną. Nie potrafił również dobierać sobie ludzi o niezbędnych kwalifikacjach i odpowiednich doświadczeniach w zarządzaniu.

Koniec epoki

Upadek Mazgaja jest coraz bardziej bliski. Biznesmen zapewne zdoła ocalić swój majątek, którego lwią część zdeponował już za granicą. Jemu i jego rodzinie zapewne starczy do końca życia. I niewykluczone, że teraz skupi się na konsumowaniu luksusu, którym jeszcze niedawno chciał obdarować Polaków, sącząc przy tym markowe whisky i paląc ulubione cygara. Tak naprawdę jego życie nie będzie się specjalnie różniło od życia wielu innych polskich biznesmenów, którzy wraz z końcem rządów PO zaczęli wyprzedawać swoje firmy i zamykać się w swojej prywatności. Tak naprawdę wraz z nimi kończy się w Polsce kapitalizm oligarchiczny oparty na państwowych zamówieniach i kontaktach z politykami rządzących partii. Epoka, jaka nadejdzie, będzie wymagała już zupełnie innych ludzi i zupełnie innego modelu funkcjonowania polskiego biznesu. I być może dopiero wtedy będzie on bardziej przypominał ten, który istnieje na Zachodzie.

FMC27news