Wizyta niemieckiej kanclerz Angeli Merkel w Polsce na pewno będzie okazją do ugrania wielu korzyści dla naszego kraju. Dzisiaj nie wiemy jednak, czy będą one dla nas trwałe.
15 stycznia rzecznik prasowa PiS Beata Mazurek potwierdziła informację, że z wizytą do Polski przybędzie Angela Merkel. Jak zaznaczyła Mazurek, niemiecka kanclerz ma przyjechać do naszego kraju na zaproszenie premier Beaty Szydło. Mazurek nie ujawniła jednak ani jej terminu, ani tematów, jakie będą poruszane w trakcie wizyty niemieckiej kanclerz, informując jedynie, że to pani premier Beata Szydło jest jej organizatorem i to ona będzie informowała opinię publiczną o szczegółach.
Z kolei prezes PiS Jarosław Kaczyński, z którym również ma spotkać się niemiecka kanclerz, pytany o tematy, jakie będą poruszane w trakcie tego spotkania, stwierdził, że będzie rozmawiał o jakości obecnych polsko-niemieckich stosunków, przyszłości UE, które to sprawy ściśle się ze sobą łączą. Szef PiS zaznaczył również, że będzie musiał powiedzieć niemieckiej kanclerz, że „Niemcy powinni się zdecydować co do charakteru stosunków z Polską, bo nie można naraz Polski atakować, od czci i wiary ją odsądzać i jednocześnie liczyć na to, że te stosunki będą dobre”. Według Kaczyńskiego Polska może również odegrać znaczącą rolę w rokowaniach dotyczących zasad wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Jak podkreślił, Niemcy chciałyby, aby warunki wyjścia Wielkiej Brytanii oddalały ją od UE, natomiast Polska chce, aby Wielka Brytania pozostała jak najbliżej UE, a nawet, aby „w krótkim historycznie czasie” do niej powróciła. W ocenie prezesa PiS, żeby UE mogła przetrwać „bez ciężkiego kryzysu”, potrzebna jest jej daleko idąca reforma. Ale w obszarze tym Kaczyński widzi pewne punkty styczne pomiędzy oczekiwaniami Polski i Niemiec.
Informacje o wizycie kanclerz Angeli Merkel, która według nieoficjalnych informacji ma przyjechać do Warszawy 7 lutego, zaskoczyły całkowicie opinię publiczną w Polsce. Głównie dlatego, że nasze relacje z Niemcami nie są dzisiaj w najlepszym stanie. Nic dziwnego, że dziennikarze i publicyści spekulują od kilku dni na temat faktycznych powodów wizyty. Była to inicjatywa samej Angeli Merkel, która miała zasugerować polskiej premier taką możliwość, a ta miała dopiero po jakimś czasie się na nią zgodzić, znajdując wolny termin w swoim kalendarzu. Najważniejszą częścią wizyty niemieckiej kanclerz w Polsce będzie jej spotkanie z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, od dawna podejrzewanym w Niemczech o to, że wraz z premierem Węgier Victorem Orbanem chce zmontować w Europie antyniemiecką koalicję. Merkel ma w czasie spotkania z Jarosławem Kaczyńskim nawet wręczyć mu swoją biografię z osobistą dedykacją dla niego, a następnie odbyć z nim wyczerpującą rozmowę nie tylko nad przyszłością stosunków polsko-niemieckich, ale i całej Europy. Niemiecka kanclerz ma szukać porozumienia w wielu ważnych dzisiaj dla Niemiec sprawach.
Sąsiedzki kryzys
Stosunki polsko-niemieckie wydają się dzisiaj być w najgorszym stanie od roku 1989. Głównie za sprawą strony niemieckiej, która z chwilą przejęcia władzy w Polsce przez PiS zaczęła brutalnie atakować nasz kraj. Można było odnieść wrażenie, jakby Niemcy nie chcieli pogodzić się z faktem, że „plastyczność” Polski doby Donalda Tuska już minęła i przez najbliższe cztery lata będzie w Polsce rządziła partia Jarosława Kaczyńskiego. Ataki niemieckich polityków na Polskę przybrały jeszcze bardziej na sile, gdy na dobre zaczął się u nas polityczny kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego. Wprawdzie inicjatorem tych ataków był obecny przewodniczący Parlamentu Europejskiego (PE) socjaldemokrata Martin Schulz, ale bardzo aktywny w nich udział od samego początku brali również koledzy partyjni niemieckiej kanclerz. Przewodniczący grupy CDU/CSU w Parlamencie Europejskim Herbert Reul domagał się nawet kar finansowych dla Polski za rzekome naruszanie zasad demokracji przez rządzące PiS. Z kolei Volker Kauder, szef klubu parlamentarnego CDU/CSU, domagał się wprowadzenia wobec Polski sankcji z powodu – jak to określił – „lekceważenia norm państwa prawa”. Bardzo łagodne interwencje szefa polskiego MSZ Witolda Waszczykowskiego, u Franka Waltera-Steinmeiera – jego niemieckiego odpowiednika, domagające się zaprzestania tych działań, nie przynosiły żadnego rezultatu. Jednak nie tylko niemieccy politycy atakowali polskie władze. O wiele mocniej robiły to niemieckie media, które w wulgarny sposób drwiły i szydziły z polskiego rządu, prezydenta i samego Kaczyńskiego. Wystarczy wspomnieć o skandalicznych publikacjach niemieckiego „Tageszeitung”, w których premier Beatę Szydło określano jako „marionetkę posłuszną kościołowi” i zadawały retoryczne pytanie: „jak długo będzie ona premierem”? W tej oszczerczej kampanii niemieckich mediów wzięła udział nawet niemiecka telewizja publiczna. W styczniu ub.r., wyemitowała ona wyjątkowo obrzydliwy program satyryczny, w którym podjęty został temat Polski. Nasz kraj z racji swojej religijności został określony w nim jako „popo – Polska” („popo” po niemiecku znaczy pupa), a samego Jarosława Kaczyńskiego nazwano „gnomem”. Koniec rządów PiS przedstawiono w tym programie jako wypadek jadącego jednym rowerem Kaczyńskiego i Szydło, którzy wpadają na kupę gnoju. Jeszcze w grudniu ub.r. niemiecki „Der Spiegel” w niewybredny sposób zaatakował Kaczyńskiego. Do okładkowego artykułu zatytułowanego „Świat znalazł się na krawędzi”, redakcja „Spiegla” zamieściła fotografię przedstawiającą prezesa PiS w towarzystwie amerykańskiego prezydenta – elekta Donalda Trumpa, premiera Węgier Victora Orbana, brytyjskiego europosła Nigela Farage’a oraz przywódczyni francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen, których przyodziano w nazistowskie mundury i przyozdobiono nazistowskimi swastykami. Dodatkowo na piersi Jarosława Kaczyńskiego umieszczony został krzyż, ze złamanymi ramionami. Dziennikarze „Spiegla” wieszczyli wówczas, że rok 2017 będzie kluczowy dla przyszłości zachodniej cywilizacji. Ich zdaniem przejęcie władzy w Polsce przez Jarosława Kaczyńskiego zapoczątkowało wyjątkowo groźny w Europie trend: przejmowania władzy przez populistów depczących demokrację, co może oznaczać prawdziwy koniec UE w jej dotychczasowym kształcie. Trudno się więc dziwić Jarosławowi Kaczyńskiemu, że nie podejmował do tej pory żadnych inicjatyw, które mogłyby poprawić nasze relacje z Niemcami. Kaczyński specjalnie też nie liczył, że może zmienić nastawienie strony niemieckiej do Polski.
Na początku tego roku, nieoczekiwanie niemieckie media zaczęły wysyłać zupełnie inne sygnały pod adresem Polski. Jako pierwszy zrobił to niemiecki „Die Welt”, który obwieścił, że „zamiast krytykować Warszawę, lepiej byłoby postawić na dialog polsko-niemiecki. Potem w podobnym tonie głos na temat Polski zabrzmiał w niemieckiej stacji radiowo-telewizyjnej „Deutsche Welle”, należącej do Związku Niemieckich Nadawców Publicznych (ARD). Ta zmiana politycznego tonu wobec Polski ze strony niemieckich mediów nie była przypadkowa. Tylko nieliczni w Polsce wiedzą, że niemieckie media (w większości prywatne) nie są wcale takie niezależne od niemieckich władz, jak zawsze przedstawiała to strona niemiecka. W urzędzie kanclerskim co jakiś czas organizowane są spotkania dla przedstawicieli czołowych niemieckich stacji telewizyjnych i tytułów prasowych. Zazwyczaj bierze w nich udział 30 – 40 odpowiednio wyselekcjonowanych dziennikarzy niemieckich mediów, mających imienne zaproszenia. Spotkanie to zazwyczaj prowadzi ktoś z najbliższego otoczenia niemieckiej kanclerz. Trudno nazwać te spotkania konferencjami prasowymi. To raczej spotkania instruktażowe dla ludzi niemieckich mediów, w czasie których prezentowana jest optyka postrzegania przez Niemcy sytuacji w Europie i na świecie, a także podejście do krajów, które wydają się istotne z perspektywy realizacji niemieckich interesów. Krótko mówiąc, media za Odrą są takim papierkiem lakmusowym aktualnej niemieckiej polityki. To, że ona w odniesieniu do Polski nagle się zmieniła, nie oznacza wcale tego, że Niemcy staną się teraz partnerami Polski i w niemieckich mediach będzie można usłyszeć i przeczytać same peany pod adresem polskiego premiera, prezydenta i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Zmiana tonu niemieckich mediów wobec Polski oznacza zaś, że kanclerz Merkel dała sygnał do zwrotu niemieckiego kursu wobec polskiego sąsiada.
Co Merkel chce ugrać
Rodzi się zasadnicze pytanie: po co kanclerz Merkel postanowiła zmienić dotychczasowy kurs niemieckiej polityki wobec Polski? I dlaczego jej tak bardzo na tym zależy?
Odpowiedź na to pytanie wymaga przynajmniej skrótowego naszkicowania kilku zasadniczych aspektów sytuacji w Niemczech. Merkel rządzi w Niemczech już trzecią kadencję (począwszy od roku 2005). Trzecia kadencja zaczęła się dla niemieckiej kanclerz niefortunnie już na samym początku, kiedy wskutek porażki w wyborach parlamentarnych w 2013 r. jej koalicyjnego partnera – liberałów z FDP, Merkel zmuszona została ponownie zawiązać koalicję z socjaldemokratami z SPD (tzw. wielką koalicję). To samo w sobie wymusiło rezygnację z bardziej samodzielnej polityki niemieckiej kanclerz (CDU) na rzecz utrzymania współpracy z trudnym koalicjantem, jakim zawsze byli niemieccy socjaldemokraci. Potem przyszły kolejne niepowodzenia polityki niemieckiej kanclerz, tym razem na arenie europejskiej, Były one tym bardziej bolesne, że Niemcy pod rządami Merkel chciały być prawdziwym przywódcą unijnej Europy. W 2014 i 2015 r. doszło do nasilenia się ruchu migracyjnego prowadzącego z Bliskiego Wschodu i Afryki do Europy. Propozycja Niemiec rozdzielenia napływających imigrantów na poszczególne unijne kraje szybko spotkała się z falą sprzeciwu, zwłaszcza ze strony krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Niemiecką propozycję od początku krytykowało PiS, podkreślając, że realizacja tego planu nie rozwiąże kwestii napływających uchodźców i przyniesie tylko nowe problemy. Tymczasem negatywne skutki niekontrolowanej migracji zaczęły coraz bardziej dotykać Niemcy. Spośród prawie miliona uchodźców, jacy znaleźli się w tym kraju, jedynie 30 tysięcy znalazło w Niemczech zatrudnienie. Niemcy w żaden sposób nie byli w stanie poradzić sobie z napływającym do nich ludzkim potopem. W efekcie szybko rosło niezadowolenie z rządów Merkel i coraz częściej można było w Niemczech usłyszeć, że to koniec rządów pani kanclerz. Do tego wszystkiego doszedł jeszcze brytyjski Brexit. Wiele krajów za prawdziwego sprawcę brytyjskiego Brexitu zaczęło uważać niemiecką kanclerz, która na siłę forsowała dyslokację imigrantów do poszczególnych unijnych krajów, co od początku było kontestowane przez premiera Davida Camerona. Jednak Brexit przyniósł także ze sobą obawy, że drogą Brytyjczyków mogą zechcieć pójść także inne unijne kraje, co na pewno byłoby końcem istnienia UE.
Polityka Merkel w czasie jej trzeciej kadencji na stanowisku kanclerza Niemiec okazała się również porażką na wielu innych polach, zwłaszcza jeśli chodzi o relacje z wieloma ważnymi dla Niemiec krajami. To przede wszystkim złe relacje z Rosją, którą objęły unijne sankcje, co bardzo poważnie odbiło się na niemieckiej gospodarce. Odczuły to w szczególności niemieckie koncerny, dla których Rosja zawsze była jednym z najważniejszych rynków. To także poważne pogorszenie się relacji ze Stanami Zjednoczonymi, co było skutkiem rewelacji ujawnionych przez WikiLeaks. Okazało się, że amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) podsłuchiwała nie tylko kanclerz Angelę Merkel, lecz także wielu innych członków niemieckiego rządu. W przypadku relacji niemiecko-amerykańskich istnieje jednak obawa, że w trakcie zaczynającej się prezydentury Donalda Trumpa mogą ulec one dalszemu pogorszeniu, o ile Niemcy jako członek NATO nie będą wywiązywały się z sojuszniczych zobowiązań i nie będą ponosiły wymaganych kosztów jego funkcjonowania. Do tego wszystkiego doszły jeszcze skomplikowane relacje z Polską. Krótko mówiąc, trzecia kadencja urzędowania Angeli Merkel kończy się klapą jej polityki. Merkel nie jest w stanie dzisiaj wykazać żadnego swojego sukcesu, a dodatkowo jej polityczna hipoteka obciążona jest nader wieloma błędami. To w perspektywie zbliżających się za kilka miesięcy w Niemczech wyborów parlamentarnych siłą rzeczy zmusiło niemiecką kanclerz do znacznie większego pragmatyzmu i znacznie większej elastyczności. Przyjazd do Polski i osiągnięcie przez niemiecką kanclerz jakiejkolwiek perspektywy na poprawę wzajemnych relacji, może okazać się na wagę złota w czasie nadchodzących wyborów, które Merkel chce wygrać za wszelką cenę.
Poker z Merkel
Nie jest niczym odkrywczym to, że sednem wizyty Angeli Merkel w Polsce będzie spotkanie z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, a nie spotkanie z samą premier Beatą Szydło. W czasie rozmowy z tą ostatnią zapewne poruszone zostaną ważne kwestie, ale na pewno znacznie mniej strategiczne, niż będzie miało to miejsce w przypadku prezesa PiS. Kaczyński podczas spotkania z Merkel będzie mógł zagrać swojego kolejnego politycznego pokera i to o wysoką stawkę. W istocie bowiem grał będzie z najsilniejszym dzisiaj krajem unijnej Europy i naszym strategicznym sąsiadem, który jest dla nas najważniejszym gospodarczym partnerem. Kaczyński będzie też grał z Merkel, mając znacznie silniejsze od niej karty, bo to kanclerz Merkel bardziej zależało na wizycie w Polsce niż jemu samemu. Zresztą Kaczyński już podbił stawkę w tej grze, komunikując publicznie, że kanclerz Merkel musi wybrać albo atak na Polskę, albo współpracę z nią.
O co jednak realnie może zagrać Kaczyński w politycznym pokerze z kanclerz Merkel? Może zagrać o bardzo wiele. Przede wszystkim o polską podmiotowość w ramach UE, która w dużej mierze zależeć będzie od Niemiec. W tym wypadku będzie chodziło m.in. o to, aby Polska jako lider Grupy Wyszehradzkiej standardowo uczestniczyła w podejmowaniu najważniejszych unijnych decyzji, które decydowały będą o jej przyszłości. Kaczyński może również powalczyć o wyłączenie nadal grożącej Polsce perspektywy unijnych sankcji czy wyłączenie perspektywy jakiegokolwiek nadzoru Komisji Europejskiej (KE) nad polską demokracją, rzekomo przez niego notorycznie deptaną. Może również wymusić na Merkel „wyciszenie” niemieckich mediów, aby te nie szkalowały polskich władz i zmieniły swoje dotychczasowe nastawienie do Polski. Może również ugrać wiele na polu gospodarczym. To przede wszystkim sprawa budowy Nord Stream II – nowego gazociągu, jaki ma biec z Rosji do Niemiec po dnie Bałtyku. Ten bowiem podważa tzw. solidarność europejską, bo w sposób bezpośredni uderza w przesył gazu do UE przez Ukrainę, a więc także jej sąsiadów (w tym Polskę), którzy udostępniają swoje terytorium na potrzeby tranzytowe. Stwarza również potężne ryzyko tego, że biegnący przez Polskę Gazociąg Jamalski przestanie być potrzebny, a poza tym wytworzy presję na zwiększenie poboru gazu „niemieckiego” przez Polskę. Kaczyński będzie również mógł powalczyć o nowe inwestycje niemieckiego przemysłu w Polsce, zwłaszcza w branżach wysoko rozwiniętych technologii, które byłyby bardzo korzystne dla polskiej gospodarki i naszego rynku pracy. Poniekąd proces ten już ma miejsce (Daimler-Benz, Volkswagen, Borgers AG, Lufthansa), ale można wymóc na niemieckiej kanclerz deklarację znacznie większych inwestycji w naszym kraju. W czasie tego pokera prezes PiS będzie mógł również powalczyć o wiele innych spraw, które nierozwiązane zostały do tej pory, jak chociażby sprawa polityki niemieckich Jugendamtów wobec polskich rodzin w Niemczech i ich dzieci. Kaczyński nie ryzykuje w tej grze tyle, co Merkel, zmuszona zabiegać o jakiś spektakularny sukces polityczny, jak chociażby poprawa relacji z Polską.
Wygrana Kaczyńskiego w politycznej partii pokera z niemiecką kanclerz nie będzie jednak oznaczała wcale trwałości poprawy polsko-niemieckich stosunków. Interesy Niemiec i Polski są i będą pozostawały zawsze w sprzeczności, nie tylko z racji różnych uwarunkowań geograficznych, historycznych i gospodarczych obu krajów, lecz także dlatego, że Polska i Niemcy zupełnie inaczej postrzegają zarówno architekturę bezpieczeństwa w Europie, jak i perspektywy relacji z Rosją, która dla Niemiec jest znacznie bardziej atrakcyjnym rynkiem niż polski.