1.9 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

W pogoni za kaliningradzkim mirażem

Poza wszelką wątpliwością stoi twierdzenie o wyjątkowej roli obwodu kaliningradzkiego dla Polski. Od czasu przełomu transformacyjnego w 1989 r., a szczególnie od momentu rozpadu ZSRR i powstania enklawy (eksklawy) kaliningradzkiej, nasza dyplomacja stworzyła aksjomat poprawnych stosunków z Rosją poprzez ożywiony dialog na szczeblu regionalnym, co w realiach geopolitycznych oznaczało głównie obwód kaliningradzki.

Zamrożenie małego ruchu granicznego z obwodem kaliningradzkim wywołało efekt rozerwanego granatu. Na rządzących posypały się gromy, a krytycy żonglowali stratami, jakie poniosły i poniosą polskie gminy objęte działaniem umowy. Tymczasem jeśli przyjrzeć się bliżej ekonomicznym efektom otwarcia Polski na rosyjski region można odnieść specyficzne wrażenie. Sprowadzone do nieustającej pogoni za tak nieuchwytnym króliczkiem, że należy zwątpić w jego istnienie. Z podobnymi wnioskami, choć na swój sposób występuje zresztą Rosja. Jakie są zatem perspektywy dwustronnej współpracy z obwodem kaliningradzkim?

Medialna bomba

W lipcu 2016 r. strona polska jednostronnie zamroziła działanie umowy o tzw. małym ruchu granicznym z obwodem kaliningradzkim. Przypomnijmy, że odpowiednia decyzja Komisji Europejskiej została podjęta w 2012 r., a bezwizowy tryb przemieszczenia objął obywateli zamieszkałych w trzydziestokilometrowej strefie po obu stronach granicy. Zasady zinterpretowano tak, aby na intensywnej wymianie przygranicznej mogły skorzystać gminy województw warmińsko-mazurskiego i pomorskiego oraz większości rejonów administracyjnych rosyjskiego regionu. Trzeba przyznać, że statystyczny bilans czteroletniego działania umowy wygląda imponująco. W 2014 r. liczba podróżujących do i z obwodu kaliningradzkiego zamknęła się pięcioma milionami osób, stanowiąc tym samym 50 proc. całego ruchu pomiędzy Polską i Rosją. Co więcej, jeśli w 2013 r. Rosjanie nabyli w Polsce towarów za 48 mln złotych, to już w następnym roku suma wzrosła dwukrotnie, bo do 92 mln zł. Szacunków dokonała nasza służba celna na podstawie rachunków tax-free, przedstawianych na granicy jako załącznik do rosyjskich zakupów. Nie da się ukryć, że magnesem przyciągającym Rosjan do Polski stała się turystyka zakupowa. Niska cena produktów żywnościowych oraz ich wysoka jakość przebijają w każdym aspekcie ofertę miejscowych handlowców. Tak z Kaliningradu, jak i tzw. wielkiej ziemi, którym to mianem mieszkańcy obwodu nazywają rosyjską metropolię. Jednak polskie towary i usługi okazały się bardzo konkurencyjne dla identycznej gamy produktów oferowanych przez innego unijnego sąsiada rosyjskiej enklawy – Litwę, a tym bardziej „bratnią” Białoruś. Poza żywnością, a szczególnie wyrobami wędliniarskimi, owocami i warzywami, goście ze Wschodu kupowali również sprzęt elektroniczny, gospodarstwa domowego oraz markową odzież. Jednak zyski były dużo większe, ponieważ oprócz obrotów handlowych, rosły także sektory usług turystycznych i gastronomiczno-hotelarskich. Bardzo aktywnie rozwijała się branża usług samochodowych: remontów i serwisowania. Wreszcie na uwagę zasłużyła nasza kultura. Tak, to nie pomyłka, bo z czasem Rosjanie, którzy zaczerpnęli z obfitości naszych dóbr materialnych, sięgnęli również po ofertę muzealną, koncertową i rekreacyjną. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, ze strony naszych władz samorządowych na szczeblu wojewódzkim padały sugestie, a nawet gotowe propozycje, aby działanie umowy o ruchu bezwizowym rozszerzyć na kolejne powiaty i gminy, co spotkało się naturalnie z żywiołowym poparciem rosyjskich partnerów. Nie kto inny, tylko Nikołaj Cukanow, do niedawna gubernator obwodu kaliningradzkiego, wzywał publicznie Brukselę, aby rozszerzyła transgraniczną koncesję na całe terytorium obwodu. Tak czy inaczej, szacunki finansowe skutków umowy mówiły o obrotach finansowych rzędu 200 mln zł w 2014 r. i 180 mln zł w 2015 r. Jak na skalę wojewódzką był to ogromny impuls ożywienia gospodarczego. Szczególnie w przypadku nie najbogatszych przecież gmin województwa warmińsko-mazurskiego. Przy tym dane rosyjskie mówiły nawet o 6 mln obustronnych przekroczeń granicy, z czego najbardziej cieszyły się władze obwodu. Goście z Polski, którzy do 2014 r. kreowali ponad 60 proc. ruchu bezwizowego, kupowali przede wszystkim papierosy, alkohol i paliwa, od benzyny po węgiel. A to przecież towary akcyzowe, które podwyższały obwodowy budżet. Ten sam Nikołaj Cukanow potwierdził, że tylko w 2015 r. Polacy kupili 160 mln litrów rosyjskich paliw. Jeśli chodzi o alkohol brak tak dokładnych danych, ale orientacyjne wielkości zawierają się w tysiącach hektolitrów. A że sto gram dobrze czymś przekąsić, powodzeniem cieszyły się również miejscowe ryby i przetwory rybne oraz słodycze. Można więc powiedzieć, że interes nie tylko kwitł po obu stronach granicy, ale i ciągle się rozwijał, a świadczy o tym fakt, że zgodnie z informacjami polskiego konsulatu generalnego w Kaliningradzie, posiadaczami kart uprawniających do małego ruchu granicznego (MRG) stało się ponad 283 tys. Rosjan z milionowej populacji obwodu. W lipcu wszystko się skończyło i to w trybie nagłym, bo strona polska zawiesiła działanie umowy z trzydniowym wyprzedzeniem. Najpierw czasowo, a obecnie bezterminowo. Z natychmiastowym skutkiem zwrotnym, ponieważ Moskwa wykonała identyczny ruch.

Reakcja na decyzję naszych władz była zrozumiała, a zawiera się w słowie krytyka. Na rządzących posypały się słowa oburzenia. Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe pospieszyły z interpelacjami do MSW i MSZ w celu wyjaśnienia przyczyn, a zarazem perspektyw wznowienia MRG. Taką samą pozycję zajęły wojewódzkie władze samorządowe i miejskie, zainteresowane ekonomiczną koniunkturą. Krytykując, sięgano po argumenty ekonomiczne i finansowe, bo liczby strat wynikających z zawieszenia umowy sięgać miały od 30 mln zł do nawet 1,5 mld co prawda w perspektywie pięcioletniej. Ważnym argumentem została polityka, bo jak inaczej ująć kwestię przerwania ożywionej dyplomacji obywatelskiej, czyli dialogu zwykłych Rosjan i Polaków. Wieszczono nawet kłopoty na linii Warszawa – Bruksela, bowiem zawieszenie umowy miało przynieść negatywne skutki dla rozbudowanej współpracy transgranicznej na szczeblu regionalnym, której program zatwierdziła Komisja Europejska, wspierając znacznymi środkami materialnymi. Słów krytyki nie szczędziła oczywiście Rosja. Zdaniem tamtejszego MSZ polska decyzja stała się kolejnym i bezzasadnym przejawem antyrosyjskiej fobii Warszawy. Ponadto władze kaliningradzkie wykazywały, że Polska strzeliła sobie w stopę, bo ze względu na dysproporcje rozwojowe rejonów nadgranicznych i sporą liczbę naszych obywateli korzystających w różny sposób z dobrodziejstw umowy, to oni są największymi poszkodowanymi. W kaliningradzkich i federalnych mediach ukazywały się artykuły wieszczące ekonomiczny krach województw nadgranicznych, masowe zwolnienia pracowników, upadek małych i średnich firm. Wszystkiemu miały towarzyszyć ogromne protesty społeczne, w tym uliczne, słowem Majdan. I co? I nic lub prawie nic się nie spełniło. Protesty zgodnie z prawami demokracji ograniczyły się petycjami, a obywatele podpisali szereg listów poparcia dla przywrócenia stanu poprzedniego. Jak wskazują informacje polskich służb celnych, intensywność przekroczeń granicy rzeczywiście zmalała. Z 1,5 mln osób po stronie polskiej w 2015 r. do 950 tys. w 2016 r. Jednak od października odnotowano ponowną tendencję wzrostową. Przy tym zdaniem ekonomistów rzeczywistym powodem osłabienia MRG nie było jego zamrożenie, a wcześniejszy kryzys gospodarczy Rosji. Znacząca dewaluacja rubla sprawiła, że zakupy w Polsce stały się nieopłacalne. Z drugiej strony, nie ma wątpliwości, że bez względu na przyczynę, faktycznie ucierpiał nasz sektor handlowy i usługowy, który zarabiał na Rosjanach. Natomiast informacje napływające z drugiej strony granicy stanowią o reakcji dosyć zastanawiającej. W sondażu jednej z kaliningradzkich gazet, tylko 30 proc. zainteresowanych wyraziło zaniepokojenie z powodu wstrzymania umowy. Prawie 40 proc. badanych odebrało polski krok obojętnie, są bowiem posiadaczami wiz schengeńskich. Przecież Warszawa nie zamknęła granicy na cztery spusty i ich dysponenci mogą w każdej chwili udać się z sąsiedzką wizytą do Polski i całej Unii. Pozostali ankietowani wyrazili obojętność, ale z zupełnie innego powodu. 30 proc. mieszkańców obwodu to osoby zbyt ubogie. Nie stać ich na opłacenie żadnego rodzaju wizy i na podróżowanie w ogóle. Mało kto zwrócił uwagę na wypowiedź wiceministra spraw zagranicznych Marka Ziółkowskiego odpowiedzialnego za politykę wschodnią i bezpieczeństwa. Dotyczyła gotowości naszego kraju do otwartego dialogu politycznego i ekonomicznego z Rosją, w tym przywrócenia implementacji umowy o małym ruchu granicznym, gdy zaistnieją ku temu odpowiednie warunki. Mało kto zwrócił również uwagę na wypowiedź ministra spraw wewnętrznych Mariusza Błaszczaka, że ruch bezwizowy nie spełnił polskich oczekiwań. Choć także min. Błaszczak wyraził intencję powrotu do status quo, gdy Warszawa uzna, że warunki bezpieczeństwa zostały przywrócone. Co mieli na myśli obaj wysocy urzędnicy?

Kaliningradzki króliczek

Poza wszelką wątpliwością stoi twierdzenie o wyjątkowej roli obwodu kaliningradzkiego dla Polski. Od czasu przełomu transformacyjnego w 1989 r., a szczególnie od momentu rozpadu ZSRR i powstania enklawy (eksklawy) kaliningradzkiej, nasza dyplomacja stworzyła aksjomat poprawnych stosunków z Rosją poprzez ożywiony dialog na szczeblu regionalnym, co w realiach geopolitycznych oznaczało głównie obwód kaliningradzki. A mówiąc wprost, takie rozwijanie wzajemnych relacji, które rosyjską enklawę uczyniłoby obszarem stabilnej współpracy gospodarczej i przyjaznym terytorium z punktu widzenia relacji społecznych. Miało to zapobiec przekształceniu obwodu w niezatapialny lotniskowiec Rosji, a więc obszar silnie zmilitaryzowany, który stanowiłby przyczółek, jeśli nie wprost wojskowej agresji na Polskę i inne państwa bałtyckie, to obszar militarnych prowokacji destabilizujących nasz kraj i basen Morza Bałtyckiego. Nasze działania od początku kierowały się taką przesłanką, a możliwości Warszawy jak się wydawało, znacząco wzrosły od momentu polskiego akcesu do NATO i UE. Szczególnie wejście do zjednoczonej Europy przyniosło nową perspektywę kreowania pożądanego kierunku dialogu z Rosją i z obwodem kaliningradzkim (OK). Spełnieniem marzenia o stabilizacji enklawy były zatem programy współpracy transgranicznej UE oraz ekskluzywna i negocjowana latami zgoda Brukseli na uruchomienie małego ruchu bezwizowego. Jednak nawet takie sukcesy nie spełniły oczekiwań, przy tym nie tylko polskich, ale jak się okazało także rosyjskich. Wynikało to i wynika nadal z kompletnie odmiennej percepcji postrzegania OK w Warszawie, szerzej w UE i w Moskwie. Choć polskie cele pozostają niezmienne, to Warszawa liczyła, że współpraca stabilizująca społeczne i ekonomiczne położenie sąsiedzkiej enklawy przyczyni się do generalnej poprawy relacji polsko-rosyjskich, a zwłaszcza ożywienia relacji gospodarczych z innymi regionami Rosji. Zarazem oczekiwano, że korzyści ze współpracy transgranicznej przechylą kremlowską szalę w kierunku większego otwarcia OK na Zachód. Ponadto ta współpraca zadecyduje o rozwiązaniu bardzo konkretnych, a palących kwestii na linii Warszawa i Moskwa. Na przykład w sprawie otwarcia Zalewu Wiślanego dla pełnomorskiej żeglugi międzynarodowej, co odblokuje rozwój ekonomiczny Elbląga i tej części polskiego wybrzeża. Natomiast Moskwa grała jedynie enklawą w doraźnych celach politycznych, tak z Polską, jak i UE. I tak traktowała zgodę na MRG, jako ważny precedens uruchamiający unijną zgodę na wprowadzenie ruchu bezwizowego dla wszystkich Rosjan. Ponadto zbroiła obwód, czyniąc zeń straszak dla całej Europy. W efekcie Kreml nie wypracował spójnej strategii rozwoju OK ani regionalnej strategii współpracy z Polską i UE. Sypał natomiast chwilowymi pomysłami stabilizacji, które doprowadziły do faktycznego zastoju ekonomicznego regionu, przekształcenia go w szarą strefę gospodarczą i terytorium mocno kryminalne. Wszystko razem doprowadziło do wzrostu społecznego niezadowolenia na tle socjalnym, które dało ujście masowymi demonstracjami protestu w 2010 r. Nie ma co ukrywać, że mały ruch graniczny z Polską był dla Kremla ogromną pomocą w wygaszeniu ognisk niezadowolenia ekonomicznego i wyciszeniu rosnących nastrojów separatystycznych obwodu. Jak ważną rolę dla Moskwy odgrywała umowa, świadczy fakt, że nawet zimna konfrontacja pokrymska z Zachodem oraz wprowadzenie wzajemnych sankcji ekonomicznych, nie spowodowały retorsyjnych działań Kremla w transgranicznym status quo. Jak powiedział Władimir Putin: fobie i krzywdy trzeba odstawić na bok, a współpracę transgraniczną obwodu należy rozwijać. I nic ponadto, natomiast Polska i UE dały się nieco ograć, nie uzyskując nic w zamian. Kaliningradzkie zgrupowanie rosyjskich sił lądowych i marynarki wojennej, choć zbyt słabe, aby odegrać samodzielną rolę ofensywną, od 2016 r. jest kluczowym elementem strategii blokady dostępu powietrznego i morskiego sił NATO w Polsce i krajach bałtyckich (A2/AD). I tak, zamiast stabilnego sąsiedztwa oraz wzajemnie korzystnego rozwoju pomiędzy UE i Rosją, której poligonem miał być obwód, region nawarstwia wzajemne problemy. Staje się groźnym przyczółkiem potencjalnych akcji hybrydowych Rosji skierowanych przeciwko Polsce. Współpraca z OK nie spełnia zatem polskich oczekiwań, coraz bardziej oddalając się od wizji polskiej polityki wschodniej. Z politycznego punktu widzenia czasowe zablokowanie małego ruchu granicznego leży w polskim interesie. Mówiąc wprost nasze wieloletnie, wieloaspektowe otwarcie na obwód i starania dwustronne oraz na forum UE, podejmowane tak z myślą o Polakach, jak i mieszkańcach obwodu nie poprawiły bezpieczeństwa naszego kraju, a więc strefy nadgranicznej. Czasowa blokada jest zatem ważnym sygnałem korekcyjnym przesłanym Moskwie. Zostawmy jednak politykę na boku, bo poziom współpracy ekonomicznej z OK także nie spełnia polskich oczekiwań i głównie z tego powodu ruch bezwizowy przestał się wpisywać w bilans naszych korzyści.

W 2014 r. Moskwa podjęła intensywne działania protekcjonistyczne, w które wpisuje się decyzja o sankcjach importowych wobec UE. Kreml dyskryminuje tym samym polskich producentów, chroniąc swój przemysł i sektor rolno-spożywczy. Tymczasem wiceminister spraw wewnętrznych Jacek Skiba potwierdził publicznie, że wykorzystując bezwizowy handel przygraniczny, Polacy kupowali w rosyjskiej enklawie towary akcyzowe, które stanowiły ponad 90 proc. całego obrotu handlowego. Wprost odwrotnie Rosjanie kupowali w Polsce głównie produkty bezakcyzowe stanowiące ponad 80 proc. obrotu. Z tego tytułu polski fiskus tracił corocznie ogromne wpływy. Tylko w pierwszym kwartale 2016 r. do kasy państwowej nie wpłynęło ponad 70 mln złotych. Jeśli chodzi o bilans płatniczy, Rosjanie zostawili u nas 286 mln złotych, natomiast nasi obywatele w Kaliningradzie aż 400 mln zł. Ponadto od zysków naszych przedsiębiorców i handlowców trzeba odliczyć zwrot podatku VAT za towary zakupione przez gości ze Wschodu. W 2015 r. suma takich należności równała się 28 mln zł, a w pierwszym kwartale 2016 r. już 6 mln zł. Przy tym informacje służby celnej potwierdzają, że spadek rosyjskich przyjazdów nie jest tak dramatyczny, jak prognozowano, bo lukę małego ruchu granicznego wypełniły szybko wizy schengeńskie. Dodatkowo wg danych Ministerstwa Finansów, zmniejszyła się znacznie ilość postępowań karnoskarbowych związanych z próbami oszustw i przemytu, dokonywanych przez obywateli polskich w trybie ruchu bezwizowego. Wynika z tego, że spora część wyjazdów była dedykowana takim celom, czyli bardzo specyficznej dyplomacji społecznej. Jak więc podsumował kwestię wicepremier Mateusz Morawiecki, straty z powodu zawieszenia MRG nie są zbyt dotkliwe. Tym bardziej że kuleje także aktywność polskich podmiotów w obwodzie kaliningradzkim. Co chwila w polskich mediach poświęconych gospodarce pojawiają się optymistyczne informacje o aktywności naszych firm na kaliningradzkim rynku. To prawda, że jest kilku liderów, ale ich obecność nie przekłada się na ilość. Zgodnie z informacjami naszego konsulatu, w obwodzie działa 40 polskich podmiotów, w tym żaden nie jest rezydentem miejscowej specjalnej strefy ekonomicznej, z którą związane są największe ulgi i preferencje dla zagranicznych inwestorów. Z drugiej strony, wiele podmiotów nie traci takiej nadziei, na co wskazuje ogromna aktywność biznesowa po naszej stronie granicy. Trzeba oddać prawdę trudu licznych spotkań gospodarczych organizowanych przez władze samorządowe, od Ełku, przez Elbląg, po Suwałki. Należy zdjąć czapkę przed wieloletnimi staraniami środowisk biznesowych, które pragną podjąć współpracę z rosyjskimi partnerami i zaistnieć poważnie na lokalnym rynku. Tylko akcja promocyjna województwa warmińsko-mazurskiego kosztuje rocznie kilka milionów złotych. Jednak problem nie leży w braku chęci polskiego biznesu, tylko ograniczeniach prawnych i ekonomicznych OK. Tamtejszy biznes związany mocno z lokalnymi administracjami jest ogromnie skorumpowany, próbując narzucić podobne reguły gry zagranicznym partnerom. Ponadto oferta inwestycyjna i handlowa jest dostosowana do wielkich graczy o randze monopolistów, co od lat oznacza preferowanie rosyjskich i międzynarodowych korporacji. Taka struktura sprzyja właśnie korupcji i tej dosłownej, i tej politycznej. Dla małych i średnich firm, a taki profil działalności dominuje w Polsce, warunki stawiane przez kaliningradzkie władze są po prostu zaporowe. Wiedzą o tym najlepiej nasi przedsiębiorcy, którzy podejmowali starania o rozpoczęcie działalności w miejscowej strefie ekonomicznej. Ponadto obwodowy rynek jest zbyt mały, a więc ograniczony. I na koniec, jak informuje Ośrodek Studiów Wschodnich, aż jedna trzecia powierzchni obwodu jest zamknięta dla gospodarczego wykorzystania z powodów wojskowych. A zatem czy jest, a jeśli tak to jaka perspektywa relacji ekonomicznych z Kaliningradem?

A jednak króliczek?

Zasadniczo chodzi o to, aby odwrócić tendencję, czyli przyciągnąć Rosjan, zachęcając, aby pozostawiali swoje ruble w Polsce. Takie zadanie jest równoznaczne z inwestycjami po naszej stronie granicy. Po drugie, wiele zależy od samej Rosji, bo tylko ona może polepszyć klimat inwestycyjny w obwodzie, tworząc warunki dla stabilnej działalności polskich małych i średnich podmiotów. I po trzecie, jak nie wylać dziecka z kąpielą, czyli cywilizując przygraniczny handel, nie zablokować prawdziwej dyplomacji społecznej. Spontanicznych i zorganizowanych kontaktów międzyludzkich o charakterze kulturalnym i edukacyjnym. W tym zawiera się kluczowa wręcz idea polskiej Soft Power, mocno niepożądana z punktu widzenia Kremla.

Odpowiedź na pierwsze pytanie kryje się w prawie pewnym projekcie kanału żeglugowego przez Mierzeję Wiślaną, co odblokuje Elbląg jako pełnomorski port przeładunkowy, także w kierunku Rosji. Jest to inwestycja wręcz kluczowa dla zrównoważonego rozwoju całego województwa, a więc strefy przygranicznej. Jej powodzenie wymusi bowiem rozwój infrastruktury logistycznej oraz drogowej, tworząc miejsca pracy i podnosząc poziom życia społeczności lokalnych. Jednak kanał żeglugowy to także nowe otwarcie tej części naszego wybrzeża zarówno na Europę Zachodnią, jak i Wschodnią. Jest więc szansą na powodzenie innego planu dedykowanemu zintegrowanej strefie turystyczno-wypoczynkowej. Mierzeja i Zalew Wiślany są idealnym miejscem na przyciągnięcie rosyjskich i zachodnich turystów. Przez zintegrowany plan należy rozumieć wszelkie rodzaje wypoczynku, z wykorzystaniem obiektów edukacyjnych i zabytkowych, których przecież nie brakuje. Władze samorządowe już planują budowę marin dla jachtów oraz szlaki piesze, wodne i rowerowe. A jeśli wypoczynek, to także turystyka medyczna, bo i w tym zakresie kryje się potencjał regionu. Zresztą takim rodzajem pobytów w Polsce są zainteresowani coraz bardziej Rosjanie. Z drugą kwestią jest nieco gorzej, choć Kreml powoli idzie po rozum do głowy. Mając na karku organizację mistrzostw świata w piłce nożnej, bo część turnieju ma zostać rozegrana w Kaliningradzie, potrzebuje pilnie inwestorów, zasobów, specjalistycznych ekip budowlanych, czyli właściwie wszystkiego. Tymczasem obwód nie ma nic, a nawet dobrego pomysłu na swój rozwój, o czym świadczy klapa innego strategicznego projektu, czyli specjalnej strefy gier hazardowych. Logiczna jest zatem współpraca z Polską w organizacji futbolowych rozgrywek. Sprowadzenie sprzętu, materiałów i ludzi z wielkiej ziemi jest po prostu zbyt drogie. Na razie Kreml zmienił po raz kolejny gubernatora obwodu, tym razem na ekonomistę z wykształcenia, który ma poprawić warunki inwestycyjne. Zaczął dobrze od wynegocjowania z Moskwą ułatwień dla mniejszych podmiotów gospodarczych, tak aby mogły skorzystać z dobrodziejstw specjalnej strefy ekonomicznej. Ponadto nowy gubernator ma wyprowadzić region z szarej strefy korupcji i lokalnych układów administracyjno-biznesowych, co w przypadku choćby częściowego powodzenia może bardzo pomóc polskim firmom. I po trzecie, w grudniu Komisja Europejska zainicjowała kolejną perspektywę polsko-rosyjsko-litewskiego programu współpracy transgranicznej. Tym razem na projekty w dziedzinie edukacji i ochrony pamięci historycznej, zarządzania granicą oraz poprawy infrastruktury Bruksela przyznała ponad 60 mln euro do 2020 r. W poprzedniej perspektywie lat 2007-2013 środki unijne i własne przysłużyły się, m.in. modernizacji przejść granicznych. Obecny program może zostać wykorzystany przez polskie samorządy do realizacji dyplomacji obywatelskiej.

Nie trzeba jednak robić sobie złudzeń. Kreml będzie dążył jak zawsze do instrumentalnego wykorzystania kontaktów transgranicznych, czyli osiągnięcia korzyści politycznych. Los obywateli, w tym przypadku mieszkańców obwodu kaliningradzkiego, schodzi na bardzo daleki plan moskiewskiej strategii. Dlatego nie ma co liczyć na zwiększenie samodzielności tego regionu, równie w perspektywie gospodarczej, jak i samorządowej. Wielka ziemia będzie nadal trzymała enklawę w żelaznym uścisku armii i służb specjalnych, a to z góry nakłada ogromne ograniczenia na współpracę transgraniczną, pewność kontaktów handlowych i inwestycyjnych. Tym bardziej że w przypadku powodzenia polskich inicjatyw żeglugowych Elbląg i logistyczny hub, którym stanie się województwo warmińsko-mazurskie, urośnie do rangi głównego konkurenta Kaliningradu i obwodu. Rosyjska doktryna morska przewiduje bowiem, że enklawa odegra identyczną rolę na Bałtyku jak nasz port. Dlatego w perspektywie średnioterminowej należy liczyć się raczej z kolejnymi ograniczeniami współpracy transgranicznej ze strony Moskwy niż z jej nowym otwarciem.

FMC27news