8.9 C
Warszawa
poniedziałek, 7 października 2024

Sowiecka alija. Instrument polityki Izraela czy Kremla?

Masowa emigracja sowieckich Żydów kapitalnie wpłynęła na rozwój Izraela. Obecnie rosyjskojęzyczna diaspora jest instrumentem gry politycznej Jerozolimy i Moskwy. Czy stanie się V Kolumną Putina?

Rosyjska uliczka

Rosyjska uliczka, kiełbasiana alija, lecz także fałszywi Żydzi lub wprost goje – tak starzy mieszkańcy Izraela pejoratywnie, jeśli nie pogardliwie, nazywają wielką emigrację z ZSRS, która w latach 90. XX w. osiadła w Ziemi Obiecanej.

Z kolei alija serowa lub putinowska to określenie używane wobec kolejnej fali ucieczkowej, którą w już XXI w. wywołały zniszczenie demokracji i biznesu w Rosji oraz wojna na Ukrainie. 

Dla wyjaśnienia nazwa pochodzi od francuskich lub włoskich serów obłożonych przez Kreml embargiem w odpowiedzi na unijne sankcje. To ich brak w codziennym menu zadecydować miał o emigracji. 

Jednak posowieccy Żydzi to również Roman Abramowicz, Michaił Fridman czy Wiktor Wakselberg. Robią miliardowe interesy w Rosji. Sponsorując reżim Putina, zaliczają się do kremlowskich elit. 

Z kolei Ihor Kołomojski sfinansował kampanię wyborczą prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i steruje kupionymi przez siebie deputowanymi ukraińskiego parlamentu. 

Tymczasem dzięki podwójnemu obywatelstwu wszyscy znajdują poczesne miejsca na liście najbogatszych Izraelczyków. To dzięki ich sutym darowiznom funkcjonują izraelskie partie, szpitale, uniwersytety, a nawet Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Jad wa-Szem. Tylko biznesmen Mosze (Wiaczesław) Kantor przekazał ośrodkowi 30 mln dolarów. Abramowicz – 100 mln. Tak czy inaczej, wielka alija lat 90. XX w.,
przeprowadzona m.in. dzięki polskiej operacji „Most”, zmieniła Izrael w każdym calu. Gdy przybywali sowieccy imigranci, starą ojczyznę zamieszkiwało 4,5 mln Żydów, a parytet narodowościowy przechylał się nieubłaganie na korzyść Arabów. Zastrzyk 1,1 mln nowych wyznawców Tory uratował nie tylko etniczne państwo, ale także jego syjonistyczny fundament.

Emigranci z byłego ZSRS byli dobrze wykształceni, co do połowy lat 80. nie było w Izraelu sprawą oczywistą. Ponad 60 proc. legitymowało się dyplomami wyższych uczelni lub maturami. Dzięki nim izraelska gospodarka wchodząca w erę liberalnego kapitalizmu uległa gruntownej modernizacji technologicznej, włączając się do wyścigu zbrojeniowego, cyfrowego oraz biotechnologicznego. 

Dziś posowieccy Żydzi świetnie sprawdzają się w średnim i małym biznesie innowacyjnym. Oczywiście nie od razu i nie wszyscy. Zalew inżynierów hutnictwa i górnictwa, lekarzy i humanistów był nie do strawienia przez prowincjonalny Izrael. 

Dziesiątki tysięcy imigrantów zamiast Ziemi Obiecanej znalazły nisko opłacaną pracę fizyczną, brak uznania dla dyplomów sowieckich uczelni, popadając we frustrację wywołaną pauperyzacją.

Inaczej przyjęto rosyjską i ukraińską emigrację XXI w. 105 tys. osób przyjechało z własnymi kapitałami, a co najważniejsze – biznesowym dorobkiem lub zaawansowanymi badaniami naukowymi w wianie. To kosmopolici i liberałowie, którzy w odróżnieniu od poprzedników niechętnie przyznają się do kraju pochodzenia, bez problemu asymilując się w społeczeństwie.

Nasz Dom Izrael

Według demografów rosyjskojęzyczna diaspora Izraela liczy ok.1,3 mln osób na 6,5 mln żydowskich obywateli państwa. Co ważne, pozostaje fenomenem. W odróżnieniu od polskich syjonistów uskrzydlonych ideami Teodora Hertza i politycznej emigracji ZSRS lat 70., Żydzi którzy przyjechali na przełomie XX i XXI w. zachowali sowiecką mentalność. 

Osiedlają się zwartymi koloniami, zajmując dzielnice lub wręcz całe miasta. Przede wszystkim są jednak ateistami związanymi z Judaizmem bardzo cienką nicią. Nade wszystko przesiąkli kulturą i posługują się nadal językiem rosyjskim. Jak dowcipnie nazwał przesiedleńców Benjamin Netanjahu – Są mieszanką syjonizmu z sowieckim imperializmem.

To ważne, posowiecka diaspora bowiem nie raz ujawniła siłę polityczną. Na przykład głosując na Partię Pracy w odpowiedzi na rozczarowanie warunkami pobytu zaproponowanymi ówcześnie przez prawicowy rząd.

Obecnie przeszli odwrotną drogę. Od ideałów komunizmu przyswojonych podczas kursów marksizmu w totalitarnym ustroju do syjonizmu, czyli żydowskiego nacjonalizmu. 500 tysiącami regularnie oddawanych głosów zapewnili wieloletnią władzę Likudowi i samemu Netanjahu. 

Ogólnie rzecz biorąc, potencjał wyborczy diaspory jest szacowany na 15-20 mandatów w 120-osobowym Knesecie, co uczyniłoby ich partyjną reprezentację trzecią siłą polityczną Izraela. Trzeba przyznać, że są na dobrej drodze. 

Po wielu niepowodzeniach utworzyli ugrupowanie Jisra’el Betenu (Nasz Dom Izrael), programowo czuwające nad równouprawnieniem tej społeczności. Mimo upływu 30 lat rosyjskojęzyczni Żydzi czują się dyskryminowani zawodowo i socjalnie. 

Średni miesięczny dochód gospodarstwa domowego wynosi 4 tys. dolarów, co oznacza o 20 proc. mniej od dobrze sytuowanych Żydów aszkenzyjskich. Jeszcze gorzej wyglądają proporcje własności nieruchomości. Jeśli chodzi o armię, posowieccy imigranci nie mogą się przebić na wyższe szczeble dowodzenia.

Niemniej jednak partia NDI od razu stała się języczkiem politycznej wagi. Awigdor Lieberman stojący na czele ugrupowania o prawicowym, nacjonalistycznym i antyreligijnym manifeście, jest stałym współkoalicjantem wszystkich gabinetów od dekady. 

Zajmował stanowisko ministra obrony, gdy wyjście NDI z koalicji rządowej Likudu wprowadziło Izrael w permanentny kryzys polityczny, zakończony czterema nadzwyczajnymi turami wyborczymi do Knesetu. – Gdyby nie Lieberman, Netanjahu nie pakowałby teraz swoich rzeczy, by opuścić rezydencję premiera – powiedział Alon Pinkas z liberalnego dziennika „Haaretz” po wyborach przegranych przez Bibi wiosną. Tyle że NDI natychmiast zmienił strony, wchodząc do nowej koalicji rządowej Naftali Bennetta – Ja’ira Lapida.

Izraelsko-rosyjska gra

Cechą szczególną diaspory jest pamięć historyczna. Bez względu na rosyjskie, ukraińskie czy kaukaskie korzenie, rosyjskojęzyczni Żydzi kultywują sowiecką, a dziś kremlowską narrację na temat roli czerwonego imperium w II wojnie światowej. 

O potencjale tej społeczności świadczy fakt, że dokonała istotnego wyłomu w polityce historycznej Izraela opartej na Holokauście. Tymczasem przybysze ze Wschodu czczą pamięć sowieckich Żydów z bronią w ręku walczących przeciwko niemieckiemu hitleryzmowi. 

Świadectwem są pomniki chwały żydowskich bohaterów Armii Czerwonej, oblężonego Leningradu i innych pól bitew, które masowo powstają w miastach Izraela. Sponsorowane przez rosyjskich oligarchów przekształciły się w ważny instrument relacji izraelsko-rosyjskich. 

Władimir Putin brał udział w uroczystym odsłonięciu. Z kolei Benjamin Netanjahu jako jeden z dwóch przywódców zagranicznych, obok prezydenta Serbii, wziął udział w rocznicowej defiladzie 9 maja 2018 r. na moskiewskim Placu Czerwonym.

Przed każdymi wyborami w Izraelu Bibi pielgrzymował na Kreml otrzymując w darze zwłoki żołnierzy Cahalu, którzy zginęli w Syrii lub Libanie. Dzięki operacjom GRU Putin mógł przekazywać kolejne trumny, oczekując na rewanż. Nastąpił. Decyzją Knesetu 9 maja, a więc sowiecka rocznica zakończenia II wojny światowej, uznana została za izraelskie święto państwowe.

W rocznicę wyzwolenia niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz-Birkenau Jad wa-Szem zorganizował obchody – pod Putina. W styczniu 2020 r. za pieniądze Mosze Kantora światowy fałszerz historii mógł zaprezentować rosyjską wizję wydarzeń. Bez Paktu Ribbentrop-Mołotow i sowiecko-hitlerowskich rozbiorów Polski. Wychwalał za to wspólnika zbrodni Stalina za uratowanie tysięcy Żydów. 

Putinowi w  klaskał Bibi, tenże Kantor, dyrekcja muzeum, jednak najbardziej dowartościowana czuła się rosyjskojęzyczna diaspora. W Izraelu nikt nie chciał zwrócić uwagi na to, że wystąpienie rosyjskiego prezydenta było wycelowane w Polskę. 

Wpisywało się w jego wcześniejsze kłamstwa na temat hitlerowsko-polskiej współpracy, która miała doprowadzić do kataklizmu, pochłaniającego miliony Żydów.

Tak wygląda dwustronny pragmatyzm rosyjsko-izraelski z sowiecką społecznością w roli głównej. Moskwa zapewnia sobie współdziałanie Izraela w interwencji syryjskiej.

Jerozolima neutralizuje rosyjskie baterie rakietowe rozmieszczone wokół Damaszku, dzięki czemu izraelskie lotnictwo niszczy irańskie bazy w swoim i rosyjskim interesie. Wypchnięcie wpływów Teheranu z Syrii leży na sercu Putinowi i Jerozolimie.

Przede wszystkim kosztem Polski i prawdy historycznej Izrael dowartościowuje 1,2 – milionową diasporę rosyjskojęzyczną. Tanim kosztem wystawienia wart honorowych przed sowieckimi pomnikami chwały oraz relacjami medialnymi fetującymi Putina.

W sytuacji niepewnej przyszłości nowej koalicji w Knesecie nie ma wątpliwości, że taką strategię przyjmie Naftali Bennett. Nie chce powtórzyć losu Netanjahu, gdy rząd opuści obrażony Awigdor Lieberman, dlatego wspólnie z Putinem nadal będzie milczał na temat prawdy historycznej i roli Polski w II wojnie światowej. W końcu 500 tys. głosów to nie w kij dmuchał.

Tyle, że ambicje NDI, podobnie jak ręce Moskwy sięgają dalej. Kreml za wszelką cenę chce utrwalić sowieckość diaspory, bo to wspaniały instrument wpływu na Izrael, świat i Polskę. 

Przykład? Gdy Putin odwiedził Netanjahu, powiedział: – Gdy Polska niszczy pomniki sowieckich żołnierzy – wyzwolicieli, Izrael, jako jedyne państwo na świecie, honoruje ich pamięć.

Czy Kremlowi uda się przekształcić społeczność rosyjskojęzycznych Żydów w V Kolumnę?

W tej chwili opinie izraelskich i rosyjskich komentatorów są podzielone, jednak krople sowieckiej pamięci historycznej połączone z ciągłym rozczarowaniem Ziemią Obiecaną drążą skałę.

FMC27news