0.8 C
Warszawa
piątek, 13 grudnia 2024

Lepkie ręce Google?

Polski naukowiec chce zablokować wniosek patentowy Google. We wniosku amerykańskiego giganta dostrzegł rozwiązania, które udostępnił za darmo w sieci.

Wykładowca Wydziału Matematyki i Informatyki z Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Jarosław Duda złożył protest ws. wniosku patentowego, który Google zgłosił w Stanach Zjednoczonych. We wniosku amerykańskiego giganta zauważył rozwiązania, które za darmo udostępnił kilka lat temu w Internecie.

W pierwszych siedmiu miesiącach 2017 roku Google uzyskało aż 1775 patentów. To czwarty najwyższy wynik na świcie. Wyprzedzają go tylko IBM (5797 przyznanych patentów), Samsung (4143) i Intel (2064). Tuż za Google jest Microsoft (1673 patenty). Jak informował branżowy Benchmark.pl, od 2010 roku Google uzyskał aż 14,9 tys. patentów.
Dzięki patentom z jednej strony firmy zabezpieczają swoje interesy, a z drugiej otwiera im to dodatkową możliwość zarabiania na odpłatnym udostępnianiu swoich rozwiązań innym. Jednak w tym przypadku „własne rozwiązanie” staje pod znakiem zapytania.

Dr Jarosław Duda jest adiunktem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od lat tworzy własne rozwiązania technologiczne, które są rozwiązaniami otwartymi – czyli takimi, które doktor udostępnia za darmo innym. Stworzone przez Dudę kody wzbudziły zainteresowanie m.in. Apple czy Facebooka, które zaczęły z nich korzystać. Największym zainteresowaniem cieszy się tzw. kompresor danych ANS. Było to rozwiązanie, jakie Duda przedstawił i opisał jeszcze w jednej ze swoich wczesnych prac.
Jak działa ów kompresor? W praktyce technologia ta pozwala o kilka procent poprawić wydajność przesyłu obrazów i video. Jest więc niezwykle cenna dla np. video Facebooka czy YouTube Google’a.
– Kompresji wideo używamy docelowo wszyscy – oglądając YouTube czy korzystając z wideokonferencji. Pytanie, kto produkuje kompresory, które mogłyby używać mojego ANS – wyjaśniał Duda w rozmowie z PAP.

W wywiadzie dla portalu INNPoland.pl doktor wspomina początki zainteresowania swoim rozwiązaniem: – Przetłumaczyłem moją magisterkę na angielski, wrzuciłem do sieci i zaczęła się wstępna dyskusja (okres 2007-2008 – red.). Potem przycichła i dopiero pod koniec 2013 roku znowu ożyła. Okazało się, że mój kompresor jest wartościowy i nadaje się do użycia.
Założeniem było, że kompresor Polaka będzie tzw. kodowaniem open source – czyli otwartym. Wśród zainteresowanych jego rozwijaniem był m.in. Yann Collet, który później (w połowie 2015 roku) został zatrudniony przez Facebook, gdzie budował kompresor Zstandard. Jak przekonuje Duda – nie miał on bezpośredniego kontaktu z Facebookiem ani Apple, ale obie firmy zaczęły rozwijać kompresory oparte na rozwiązaniach, które opublikował na przełomie lat 2007 i 2008.

Nowszą wersją, którą doktor opracował i opublikował na przełomie 2013 i 2014 roku, zainteresowali się z kolei programiści z Google.
– Nie opatentowałem tej metody, bo wierzę, że takie podstawowe koncepcje powinny być jednak darmowe i dostępne dla wszystkich. (…) Nie chciałem, żeby ktokolwiek – w tym Google – ograniczał dostęp do tego rozwiązania poprzez opatentowanie – mówił PAP naukowiec.

W przeciwieństwie do Apple czy Facebooka Google nawiązał z polskim naukowcem korespondencję i wyrazili zainteresowanie jego rozwiązaniami.

Skok na patent?

W przypadku Apple i Facebooka firmy nie opatentowały standardu kompresji (aczkolwiek wykorzystujące ją ich produkty są objęte licencjami obwarowanymi zastrzeżeniami). W przypadku Google, który zainteresował się nowszą wersją, sytuacja wyglądała inaczej.

Rozmowy nad wykorzystaniem i rozwojem technologii Polaka trwały aż do końca marca br., gdy Duda zaproponował Google współpracę. Liczył, że zyskają na niej obie strony oraz Uniwersytet Jagielloński, w którym pracuje. Ze strony Amerykanów miała paść sugestia, że coś wymyślą… i na tym kontakt się urwał – wspomina doktor.
– Zdawałem sobie sprawę, że chodzi o dużą organizację, która będzie chciała z tego korzystać. Liczyłem, że uda mi się cokolwiek uzyskać w ramach wsparcia eksperckiego, jakiego udzielałem, czy pracy przy adaptacji kompresora na ich potrzeby oraz wieloletniej pomocy udzielanej firmie Google. Nieoficjalnej, ale dobrze udokumentowanej. (…) Nie mając pozycji do negocjacji, oczekiwałem potem choćby formalnej współpracy Google z UJ, którą oni też przez pewien czas sugerowali. Pozwoliłoby to zbudować zespół, który mógłby zrobić coś więcej – mówił Duda w rozmowie z INNPoland.pl.

Po trzech miesiącach naukowiec wrzucił fragment swojego kodu do wyszukiwarki Google i odnalazł go – na wniosku patentowym firmy, złożonym w amerykańskim Urzędzie Patentowym.

Jak zablokować giganta

– Ten patent wygląda groźnie: wygląda na to, że całkowicie uniemożliwi innym użycia takiej kompresji video (w sensie całej „rodziny kodowania”, jak określiliby to informatycy). Sama procedura sprawdzania jego poprawności może potrwać kilka lat. Tymczasem tu nie ma nic, co zasługiwałoby na patentowanie: wszystko było dostępne wcześniej publicznie – wyjaśnia naukowiec. Dr Dudę poparła uczelnia. Zarówno Uniwersytet Jagielloński, jak i sam naukowiec złożyli protest. Oczekują wycofania patentu lub jego modyfikacji – tak by mogli korzystać z niego wszyscy.

– Rozumiemy pierwotny, idealistyczny zamysł naszego pracownika, dr. Jarosława Dudy, który na swej drodze naukowej wprowadził rodzinę kodowań ANS, aby wynaleziona przez niego metoda była dostępna publicznie i pozostała darmowa. Dlatego złożenie aplikacji patentowej przez firmę Google w amerykańskim urzędzie patentowym, bez porozumienia z dr. Jarosławem Dudą można postrzegać jako działanie kontrowersyjne biznesowo i etycznie. (…) Będziemy domagać się wycofania wniosku patentowego, gdyż zależy nam, podobnie jak twórcy kodu, aby nikt nie blokował do niego dostępu – powiedział PAP rzecznik UJ Adrian Ochalik.

– Podsumowując, polecam badaczom zachowanie ekstremalnej ostrożności w kontakcie z przemysłem. Najgorszy przewidywany scenariusz często okazuje się daleko niedoszacowany. Chyba jedyna opcja to wprowadzenie wszędzie prawników, żeby zabezpieczali każdy kontakt. (…) Trzeba uważać na ujawnianie przypadkiem jakichś ważnych pomysłów, bo jest mnóstwo historii, kiedy podczas niby to przyjacielskiej rozmowy, naukowiec sugerował jakieś rozwiązanie problemu, o którym „nieformalnie” rozmawiano. Po czym okazywało się, że firma rozmówcy wkrótce później to rozwiązanie patentowała. Podobnie trzeba uważać w ramach współpracy w ramach rozmaitych projektów, odpowiednio ją formalizować. Osoby merytoryczne często są najniżej w hierarchii firm, kto jest usytuowany wyżej, myśli wyłącznie o pieniądzach. Była i taka firma, która dostała wielomilionowy grant na tematy pozyskane ode mnie, po czym okazało się, że efektem będą tylko jakieś groszowe podwykonawstwa dla UJ. (…) Nawet przy chęci oddania pomysłu do domeny publicznej, do czego teoretycznie wystarczy upublicznienie np. w postaci artykułu czy kodu na GitHubie, też konieczna jest ostrożność. (…) Jeśli pomysł okaże się dobry, należy spodziewać się stada sepów patentowych, próbujących się nim „zaopiekować”. A to, niestety, łatwo przemycić, szczególnie przez United States Patent And Trademark Office, które domyślnie sprawdza tylko patenty amerykańskie po słowach kluczowych. Zabezpieczenie przed tym wydaje się koszmarnie trudne: trzeba samemu wyłapać taką próbę i złożyć protest – podsumował Duda w rozmowie z INNPoland.pl.

Protest się uda?

Dr Duda przyznaje, że wniosek patentowy Google nie pokrywa się dokładnie z jego rozwiązaniem, ale jak dodaje „wyraźnie widać moje pomysły. Cały tytuł i abstrakt to praktycznie moje sugestie”. Polak nie został też przedstawiony jako autor rozwiązania.

– Wynalazek, aby być opatentowany, musi być nowy. Przed datą zgłoszenia do urzędu patentowego nie może więc zostać publicznie ujawniony. Nigdzie. Ta nowość jest nowością bezwzględną, ogólnoświatową. Niezależnie od tego, gdzie informacja jest opublikowana, ani kto to ją udostępnił. Również publikacja autora wynalazku niweczy przymiot nowości. Jeżeli dr Duda udostępnił swoją koncepcję w Internecie, to nie może być ona potem opatentowana. Inaczej jest, jeżeli nie wszystko zostało wcześniej opublikowane. (…) Poza tym może być tak, że to, co opracował naukowiec, stanowi podstawę do dalszych badań. Jeżeli w wyniku dalszej współpracy powstało kolejne rozwiązanie różniące się od tego pierwotnego, to ono może być przedmiotem patentu, jeżeli spełnia przesłanki zdolności patentowej. (…) Może się więc zdarzyć, że jeden naukowiec jest autorem jakiegoś rozwiązania, a następnie do tego rozwiązania coś zostało dodane, udoskonalone i nowy pomysł nie jest to już tym samym, co naukowiec zaprezentował kilka lat wcześniej. Wtedy możliwe jest przyznanie patentu na to nowe rozwiązanie – oceniła szanse protestu rzeczniczka patentowa Politechniki Warszawskiej dr Grażyna Padée w rozmowie z PAP.

Procedura przyznania patentu może trwać latami. Rozwiązanie polskiego naukowca próbowano już wcześniej opatentować w Wielkiej Brytanii w 2016 roku. Tamtejszy urząd uznał jednak, że nie można opatentować czegoś, co jest za darmo dostępne w Internecie.

Google pytane przez PAP o komentarz w tej sprawie odpowiedziało, że „nie komentuje spraw patentowych będących w toku”.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news