-0.5 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

Koniec marzeń frankowiczów

Nie będzie specjalnej ustawy. Prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział, że osoby mające kredyty we frankach szwajcarskich o swoje muszą walczyć w sądach. Na wypowiedzi prezesa PiS, Mateusz Morawiecki zarobił ponad 215 tysięcy złotych w zaledwie trzy godziny!

W czasie kampanii wyborczych 2015 frankowicze, jako poważna grupa wyborców, byli kuszeni propozycjami i obietnicami wyborczymi z każdej strony sceny politycznej. Tak o kwestii kredytów walutowych wypowiadał się kandydat na prezydenta Andrzej Duda: „Uważam, że te kredyty mogłyby być przewalutowane według kursu, po jakim były brane. Będę starał się w tej sprawie interweniować”. W trakcie debaty telewizyjnej z Bronisławem Komorowskim powtórzył swoje stanowisko „Trzeba powrócić do rozliczenia złotówkowego tych kredytów, tak jakby nigdy nie były we frankach zawarte”. Jeszcze w 2015 roku Andrzej Duda twierdził, że to banki odpowiadają za kredyty pseudowalutowe i to one powinny ponieść koszty przewalutowania. Trudno oprzeć się wrażeniu, że chodziło o zdobycie jak największego poparcia wyborczego. Liczbę frankowiczów szacuje się na około 4 miliony obywateli. W zasadzie trudno o większą grupę społeczną w ówczesnej Polsce. Każdy z około miliona kredytów frankowych dotyka średnio 4 osoby będące we wspólnym gospodarstwie domowym. Przy współczynniku aktywnych wyborców na poziomie 25 proc., to około milion głosów. Różnica 518 tysięcy głosów zdecydowała o zwycięstwie wyborczym Andrzeja Dudy. Gdyby głosy frankowiczów przejęła w całości partia Korwin, byłaby trzecią siłą polityczną w Sejmie, PiS zaś nie miałoby samodzielnej większości parlamentarnej. Czyli frankowicze zrobili swoje, a teraz mogą odejść. Przynajmniej do następnych wyborów.

Piękne obietnice i koniec marzeń

Kwestia kredytów pseudowalutowych była od samego początku bolączką rządu i prezydenta. Po zwycięskich kampaniach z 2015 roku, przyszedł czas na realizację obietnic wyborczych. Pomimo olbrzymich oczekiwań, prezydencki projekt ustawy dotyczącej kredytów pseudowalutowych był olbrzymią klapą. Przepychanki pomiędzy NBP a KNF, co do szacowanych kosztów projektu ośmieszyły kancelarię prezydenta. Pokazały też, że decyzja w sprawie tych kredytów zależy od zdania przywódcy większości parlamentarnej. Jak się okazało i to nie do końca było prawdą.

10 lutego 2017 roku Jarosław Kaczyński udzielił wywiadu, w którym wprost odniósł się do problemu frankowiczów: „Ja sądzę, że powinni wziąć sprawy we własne ręce i zacząć walczyć w sądach. Nie dlatego, żeby nie ufać prezydentowi czy rządowi, tylko że prezydent i rząd są w sytuacji, która jest zdeterminowana w wielkiej mierze uwarunkowaniami ekonomicznymi”. Według lidera PiS „rząd nie może podejmować działań, które mogłyby doprowadzić do zachwiania systemu bankowego, bo to byłby cios we wszystkich obywateli”. Oczywiście temat został podchwycony przez opozycję, która do tej pory nie postulowała przewalutowania kredytów pseudowalutowych na polskie złote po kursie z daty zaciągnięcia kredytu. Lider Nowoczesnej Ryszard Petru stwierdził, że to Jarosław Kaczyński jest pierwszym banksterem Rzeczypospolitej i zwrócił uwagę na wzrost notowań akcji banków po wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Rzeczywiście do tego doszło. Akcje banków najbardziej uwikłanych w kredyty pseudowalutowe, czyli Millennium, Getin Noble, mBank, PKO BP, BZ WBK oraz BGŻ BNP Paribas wystrzeliły po wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Akcje Getin Noble Bank w dniu wypowiedzi lidera PiS z 1,78 pln do 2,02 złotego. W porównaniu ze środą 8 lutego 2017 roku zyskały około 25 proc. wartości. Akcje Millennium Bank zanotowały wzrost o ponad 12 procent.

Najciekawszy jest fakt, że środowiska polityczne, które do tej pory opowiadały się przeciwko przewalutowaniu kredytów hipotecznych odnoszonych do walut obcych, zaczęły punktować Prawo i Sprawiedliwość. Nie można im mieć za złe wykorzystania takiej okazji. W istocie to jest pierwsza obietnica wyborcza rządu PiS, którą złamał od czasów wyborów z 2015 roku. Z okazji skorzystała nawet Platforma Obywatelska, która w czasie wyborów kontestowała pomysły polityków PiS na przewalutowanie po kursie z daty zaciągnięcia kredytów.

Zwykły obserwator może zadać sobie pytanie. Ale, o co tu chodzi? Kaczyński, który broni sektora bankowego. Petru, który nazywa Kaczyńskiego banksterem? Odpowiedź daje statystyka i wyniki sondaży, zwłaszcza tych dotyczących preferencji wyborczych w grupach wyborczych. Frankowicze najchętniej głosowali na Nowoczesną Ryszarda Petru. Ponad 30 procent frankowiczów biorących udział w głosowaniu oddało swój głos na partię kojarzoną głównie z systemem bankowym. Prawo i Sprawiedliwość zgarnęło zaledwie 14 proc. głosów oddanych przez osoby uwikłane w kredyty odnoszone do walut obcych. Taki sam wynik zanotowała Platforma Obywatelska. Zarówno PO, jak i Nowoczesna były chętniej popierane przez osoby z kredytami pseudowalutowymi niż Prawo i Sprawiedliwość. Co więcej, z badań przeprowadzanych w połowie 2016 roku wynika, że zaledwie 37 proc. frankowiczów, którzy poparli PiS, zrobiło to tylko z uwagi na obietnicę przewalutowania. Przy założeniu, że liczba głosujących uwikłanych w kredyty walutowe wynosiła okrągły milion, to strata Prawa i Sprawiedliwości na wyborcach z wycofania się z nierealnych obietnic wyniosłaby zaledwie 51 tysięcy wyborców. Przy wyborczej przewadze nad drugą Platformą Obywatelską wynoszącą ponad 2 milionów głosów, nie stanowi to zagrożenia odpływu elektoratu. Co więcej, przynosi znaczne korzyści ekonomiczne i wizerunkowe. Z partii nieodpowiedzialnej, staje się dla międzynarodowej finansjery gwarantem ładu i porządku. W wymiarze ekonomicznym zachęca do inwestycji na rynku polskim i chroni przed załamaniem systemu finansowego, którego ciężar i tak musiałby ponieść Skarb Państwa. Za popuszczeniem pasa bankom opowiedział się także wicepremier Mateusz Morawiecki, którego CV mówi samo za siebie, po czyjej stronie stoi. Dzięki wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w jednej chwili zarobił on grubo ponad 200 tysięcy złotych, i to w kilkadziesiąt minut.

W odpowiedzi na stanowisko prezesa PiS, frankowicze szykują manifestację, która ma się odbyć w Warszawie. Środowiska nabitych w kredyty hipoteczne już nawołują do udziału w demonstracji, która ma się odbyć 25 marca 2017 roku. Protestujący przejdą spod Pałacu Prezydenckiego pod Ministerstwo Finansów. Trudno oczekiwać, że manifestacja przyniesie coś poza frustracją studentów Uniwersytetu Warszawskiego i ASP. Rząd PiS od dawna słucha bankowych lobbystów.

Powrót kredytów walutowych

Na stronie Rządowego Centrum Legislacji wisi projekt ustawy o „kredycie hipotecznym” oraz nadzorze nad pośrednikami kredytu hipotecznego i agentami. Jeżeli wszedłby w życie, umożliwiłby ponowną akcję kredytową w obcych walutach. Jeszcze za czasów rządów PO-PSL rekomendacja „S” KNF zahamowała rozwój rynku kredytów udzielanych we frankach oraz innych walutach. Banki faktycznie zrezygnowały z ofert zawierających te produkty bankowe. Po tragedii frankowiczów rząd przygotował projekt ustawy zawierającej lukę prawną, która umożliwi na nowo zaciąganie kredytów we frankach szwajcarskich czy euro. Projekt zawiera także definicję kredytu walutowego, jako kredytu indeksowanego i denominowanego. Właśnie o tę definicję walczyły banki, które zaczęły przegrywać sprawy sądowe. Dzięki nowemu prawu kredytobiorcy, którzy zaciągnęli kredyty pseudowalutowe, stracą możliwość obrony swoich praw przed sądami. A sugestia Jarosława Kaczyńskiego o braniu spraw we własne ręce będzie niemożliwa.

Projekt zarejestrowano, jako druk sejmowy 1210. Kredyt hipoteczny będzie mógł zostać udzielony wyłącznie w walucie lub indeksowany do waluty, w której konsument uzyskuje większość swoich dochodów lub posiada większość środków finansowych, lub innych aktywów wycenianych w walucie udzielenia kredytu hipotecznego, lub walucie, do której kredyt hipoteczny jest indeksowany. Zatem jeżeli przewalutujemy swój wkład minimalny (20 proc. od 1 stycznia 2017 roku) i przewalutujemy go na franki szwajcarskie, to będziemy mogli zaciągnąć kredyt w tej walucie.

Oczywiście najistotniejsze jest, po jakim kursie będzie można dokonać przewalutowania swojego kredytu. Otóż zgodnie z projektem ustawy będzie to średni kurs waluty ogłoszony przez NBP w dniu złożenia wniosku. Dlatego, jeżeli ustawa weszłaby w życie w takim brzmieniu, banki miałyby ogromny problem. Po pierwsze, wyeliminowany zostałby „spread walutowy”. Wewnętrzny kurs waluty przyjęty przez bank nie miałby znaczenia przy przewalutowaniu. Co więcej, obowiązywałby kurs NBP z daty złożenia wniosku. Dlatego banki nie mogłyby przeciągać załatwienia wniosków, chcąc uzyskać jak najkorzystniejszy kurs walutowy. Decydujące jest użycie spójnika „lub”, który oznacza zgodnie z zasadami logiki prawniczej, że możliwe są dwie sytuacje lub tylko jedna.

Prawnicy, którzy zajmują się walką z bankami ws. kredytów indeksowanych lub denominowanych w obcych walutach – alarmują. Wszystko przez zapis projektu ustawy, która wprowadza definicję kredytu walutowego. Jest nim także kredyt denominowany w obcej walucie oraz kredyt indeksowany. Oznacza to, że dotychczasowa linia orzecznicza, która twierdziła, że te kredyty nie są w swej istocie kredytami, tylko innymi produktami bankowymi, traci na ważności. Zgodnie z przepisem art. 4 pkt. 20 projektu ustawy, kredytem hipotecznym w walucie obcej będą kredyty masowo udzielane w latach 2004-2010. Co więcej, przyjęcie takiej definicji kredytu walutowego, którym jest kredyt indeksowany i denominowany, w istocie cofa nas co najmniej o dekadę. Przyjęcie takiej definicji jest równoznaczne z zalegalizowaniem oszukańczych kredytów, które z kredytem walutowym nie mają nic wspólnego.

Inicjatywa ustawodawcza rządu uważana jest przez osoby wgryzione w temat kredytów indeksowanych i denominowanych za próbę przeforsowania tylnymi drzwiami do polskiego prawa kredytu indeksowanego oraz denominowanego. Po raz pierwszy w historii polskie prawo będzie wprost pozwalało na sprzedaż takich produktów. Do tej pory kredyty te były uważane za „produkty kredytowe”, czyli nie do końca za kredyty. I na tym opierali swoje roszczenia frankowicze. Tym razem oszukańcze kredyty będą instytucją prawną. Istnieje ryzyko, że na tej podstawie sądy będą oddalać pozwy wystosowane przez konsumentów przeciwko bankom o przewalutowanie kredytów hipotecznych i zwrot nadpłaconego kredytu. Zatem nawet rada Jarosława Kaczyńskiego w sprawie kredytów walutowych będzie pusta. Co więcej, gdy sądy, wskutek zmiany prawa, zaczną orzekać na korzyść banków, rząd będzie mógł schować się za marmurowymi fasadami wymiaru sprawiedliwości. Tak więc sprawa kredytów walutowych umarła, przynajmniej do kolejnych wyborów.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news