10.3 C
Warszawa
piątek, 29 marca 2024

Polska drugą Argentyną?

Koniecznie przeczytaj

Zakładnik obietnic

Licząc zapewne na uzyskanie w najbliższych wyborach takiej liczby głosów, która zapewni większość konstytucyjną, Jarosław Kaczyński obiecał Polakom płacę minimalną w wysokości 4 tys. zł. Pomysł ten może przynieść jednak Polsce ogromne kłopoty.

W prowadzenie programu 500 plus poprzedzone było niezwykle gorącą debatą dotyczącą tego, czy polskie państwo tak naprawdę stać na tak kosztowny program socjalny. Przejąwszy władzę, Prawo i Sprawiedliwość dość szybko pokazało jednak wszystkim wątpiącym, że zadanie to nie przerasta wcale możliwości polskiego budżetu, a po czterech latach rządów ogłosiło nawet pierwszy rok budżetowy zakończony brakiem deficytu (taki ma być 2020 r.). Sukces w przekuwaniu idei na rzeczywistość przełożył się na niezwykle korzystne i stabilne notowania w sondażach. Na nieco ponad miesiąc przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi partia Kaczyńskiego wydaje się praktycznie murowanym kandydatem do zwycięstwa.

Zakładnik obietnic
PiS stał się jednak w ciągu ostatnich lat swoistym zakładnikiem programu 500 plus, ukazując jego wprowadzenie jako jeden z fi larów dokonywanych przez siebie zmian. Liderzy partii od samego początku postawili silnie na przekaz, zgodnie z którym wyróżnikiem „dobrej zmiany” stała się gruntowna zmiana struktury redystrybucji dochodów. Do tej pory, jak przekonywano, to bogaci i beneficjenci okresu transformacji czerpali pełnymi garściami z budżetu, dlatego teraz nastał czas na to, aby środki finansowe płynęły w przeciwnym kierunku. Teoretycznie PiS mógłby postawić silnie na jedną z alternatywnych narracji reklamujących własne rządy (m.in. odwołującą się do „powstawania z kolan”), lecz w ostatecznym rozrachunku najbardziej nośne i odczuwalne w kieszeniach obywateli pozostają argumenty socjalne. Sprawę z tego zdaje sobie najbardziej Jarosław Kaczyński, który zastrzegł sobie nawet w ciągu ostatnich miesięcy przywilej ogłaszania najważniejszych obietnic. Wcześniej pozwalał na to, aby wyręczali go w tym ministrowie lub premierzy, lecz dostrzegając zapewne nośność haseł typu „piątka Morawieckiego”, postanowił sam wcielić się w rolę politycznego św. Mikołaja.

Najnowszy zestaw propozycji PiS, zakrojonych pod wielki i niepozostawiający żadnych wątpliwości triumf wyborczy, różni się jednak w sposób znaczący od poprzednich. W czasie konwencji wyborczej zorganizowanej w Lublinie prezes Kaczyński przedstawił nowy „hattrick”, na który składać się ma druga trzynasta emerytura w 2021 roku, pełne dopłaty do hektara dla rolników oraz podniesienie stawki płacy minimalnej do aż 4 tys. zł w 2023 roku. Uwagę przyciąga przede wszystkim ostatnia z obietnic, która może przynieść ze sobą kolosalne zmiany. Dotychczas głównym anonsującym podwyżkę pensji minimalnej była minister pracy i polityki socjalnej. W czasie konwencji w Lublinie obecny tam premier Mateusz Morawiecki wyjątkowo zapowiedział, że już w 2020 roku ma ona wzrosnąć do poziomu 2 600 zł, lecz niedługo po nim prezes Kaczyński ogłosił, że już w 2023 roku będzie wynosiła aż 4 tys. zł. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa prezes PiS po raz kolejny zaskoczył tym samym nawet premiera i rząd, ogłaszając jednostronnie wprowadzenie w życie zapisu, który może się okazać wielkim zagrożeniem dla całej gospodarki.

Nierealistyczne założenia
Uwagę zwraca przede wszystkim całkowicie nierealistyczna dynamika wzrostu płacy minimalnej, która od 1 stycznia 2019 roku wynosi wciąż zaledwie 2 250 zł brutto. Oznacza to, że w ciągu zaledwie 4 lat jej poziom ma wzrosnąć aż o ok. 78 proc. Biorąc pod uwagę całą dotychczasową historię płac w Polsce w III RP byłby to wzrost nie mający precedensu. Dla porównania w latach 2015–19, czyli okresie dotychczasowych rządów PiS, wynosił on ok. 28 proc. Na dodatek tak znaczący wzrost płacy minimalnej wymagałby ponadprzeciętnego wzrostu produktywności oraz produktu krajowego brutto. Żaden z tych wskaźników nie osiągnął jednak w ostatnim czasie dynamiki wzrostu, która w jakikolwiek sposób nawiązywałaby do tego, co zaproponował Kaczyński. Wydajność pracy w Polsce wzrasta ostatnio w tempie ok. 4 proc., a PKB w tempie 4–5 proc., co w żaden sposób nie uprawnia do podnoszenia stawki płacy minimalnej aż o 78 proc. w ciągu zaledwie 4 lat. Stawka rzędu 4 tys. zł brutto, przy zachowaniu obecnego tempa wzrostu gospodarczego oraz wysokości płac w gospodarce, byłaby czymś uprawnionym co najwyżej ok. 2030 roku. Dążenie do podwyższenia poziomu płacy minimalnej wynika zapewne z tego, że zdaniem decydentów „dobrej zmiany” płace w Polsce rosną w tempie najwyższym od dekady (ok. 5,4 proc.), co jednak dotyczy przede wszystkim najlepiej zarabiających. Działania rządu mają więc z założenia pomóc osobom o niskich dochodach i sprawić, aby Polska przełamała wreszcie swój profil kraju o niskich kosztach zatrudnienia przyciągającym inwestycje niewymagające zbyt dużych kwalifikacji zawodowych. Narzucenie na pracodawców nowych, horrendalnie wysokich kosztów zatrudnienia, spowoduje jednak, że wielu z nich będzie musiało zwyczajnie zmniejszyć zatrudnienie.

Oficjalne dane dotyczące dynamicznego wzrostu płac dotyczą ponadto zakładów pracy zatrudniających co najmniej 9 osób, co w sposób oczywisty zaciemnia rzeczywiste stawki wynagrodzenia w małych i mikroprzedsiębiorstwach. Tymczasem to właśnie one najboleśniej odczują wzrost obciążeń związanych z koniecznością płacenia nowych, wyższych składek i podatków. Teoretycznie Prawo i Sprawiedliwość przedstawia się jako partia stojąca na straży polskich interesów, jednakże ostatnie wydarzenia rzucają na tę kwestię zupełnie inne światło. W wyniku wizyty wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych Mike’a Pence’a polskie władze zdecydowały się odrzucić wprowadzenie nowego podatku cyfrowego, który uderzałby głównie w amerykańskie giganty sektora informatycznego, a niemal w tym samym czasie lider PiS przedstawił propozycję, która oznacza de facto drakońskie zwiększenie kosztów prowadzenia działalności dla polskich przedsiębiorców. Na dodatek kształt proponowanych zmian pozwala przypuszczać, że wprowadzenie płacy minimalnej w wysokości 4 tys. zł brutto w 2023 roku najbardziej przysłuży się dużym, zagranicznym podmiotom, które dzięki swojej przewadze kapitałowej lepiej poradzą sobie z nowymi, wyższymi kosztami.

Nieoczekiwany „hattrick”
Ogłoszona przez Kaczyńskiego propozycja jest wyjątkowo nierealistyczna także ze względu na to, że przy ewentualnym powodzeniu jej wdrażania stawka minimalna wynosiłaby aż 65 proc. wartości średniego wynagrodzenia, co plasowałoby nas w światowej czołówce. Te i inne czynniki świadczą więc na korzyść tezy, że nowy „hattrick” Kaczyńskiego to kolejny przykład beztroskiego i nieodpowiedzialnego podejścia do finansów publicznych ze strony lidera PiS. Sposób, w jaki przedstawia swoje pomysły, każe nadto sądzić, że robi to często bez konsultacji z rządem i z pominięciem jakichkolwiek długofalowych założeń przez niego formułowanych. Płaca minimalna w wysokości 4 tys. zł brutto już za cztery lata to jak na dzień dzisiejszy całkowicie nierealny pomysł, który na dodatek może Polskę pchnąć w kierunku, w którym wcześniej podążyły Grecja czy Argentyna. Najbardziej niepokojące w zapowiedzi Kaczyńskiego jest jednak to, że nie spotkała się jak dotąd z żadnym zauważalnym sprzeciwem w ramach jego własnej partii. Choć postulat bezprecedensowego podniesienia poziomu wynagrodzenia minimalnego powinien wzbudzić konsternację, obóz rządzący nie kryje samozadowolenia i przekonuje, że „zadał nokaut” swoim politycznym przeciwnikom. Prawdziwy cios otrzyma jednak polska gospodarka, jeśli proponowane zmiany faktycznie wejdą w życie. Wypada mieć tylko nadzieję, że PiS w porę się z nich wycofa.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze