Kim naprawdę jest jedna z najbardziej wpływowych i kontrowersyjnych postaci w polskich tajnych służbach.
Wiceszef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego pułkownik Jacek Gawryszewski to obecnie jedna z najważniejszych, ale też najbardziej kontrowersyjnych postaci w polskich służbach. Doceniany jest przez politycznych zwierzchników, zarówno tych z Platformy Obywatelskiej, jak i tych z PiS. Po cichu jednak wyśmiewany przez kolegów z pracy, którzy już lata temu nadali mu znaczącą ksywę „Pinokio”. Ma ona nawiązywać do bujnej wyobraźni pułkownika, która każe mu przypisywać sobie nie swoje sukcesy.
To jednak nie złośliwości kolegów z pracy czynią płk. Gawryszewskiego ciekawą osobą, ale fakt, iż protegowany głównych speców od służb w PO Krzysztofa Bondaryka i Bartłomieja Sienkiewicza zdołał bez żadnych problemów wkraść się w łaski PiS. Dziś na Rakowieckiej (siedziba ABW) oficerowie mówią z przekąsem, że słynna scena w kultowym filmie „Psy” Władysława Pasikowskiego, podczas której oficer Służby Bezpieczeństwa grany przez Bogusława Lindę zwraca uwagę członkowi weryfikującej go komisji, iż „czasy się zmieniają, a pan ciągle w komisjach”, jak ulał pasuje do Gawryszewskiego.
Od opozycji do tajnej służby
Warszawiak z urodzenia, jego dzieciństwo przypadało na smutne i siermiężne lata panowania Władysława Gomułki, a następnie krótki okres dobrobytu na kredyt czasów Edwarda Gierka. Miał dobrą kartę opozycyjną. W latach 80., jeszcze jako student na wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego działał w Grupach Oporu „Solidarni”. W 2015 r. został nawet za to odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności. Wtedy nosił jeszcze inne nazwisko – Jacek Winek. Co równie ważne – z działalności w tamtych czasach pamięta go obecny minister koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński, który sam wówczas działał w NZS.
Nie do końca jest jasne, dlaczego zmienił nazwisko. Do przekształconej w Urząd Ochrony Państwa Służby Bezpieczeństwa pomaszerował razem z bratem Jackiem. Został przyjęty i służył aż do samego końca tej formacji. W 2002 r. przeszedł do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pracował w kontrwywiadzie i w Zarządzie Ochrony Ekonomicznych Interesów Państwa. Pierwszy duży awans dostał w czasie rządów PiS–LPR–Samoobrona. W 2006 r. został dyrektorem Departamentu Przeciwdziałania Terroryzmowi ABW. Służył też na zagranicznych placówkach – był w Tunezji, Kolumbii, Meksyku i w Niemczech.
Swoje obecne stanowisko pełni od czerwca 2013 r., a nominację zawdzięczał ówczesnemu szefowi MSW Bartłomiejowi Sienkiewiczowi. Wcześniej też był protegowanym wieloletniego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, który rekomendował prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu odznaczenie go Orderem Odrodzenia Polski. Pseudonim zawdzięcza wizycie w delegaturze w Olsztynie w lipcu 2013 r., gdzie rozmawiając z oficerami, przypisywał sobie zasługi z jednej operacji, w której, jak sprawdzili jego rozmówcy, nie mógł brać udziału z powodu zagranicznych misji. Po tej historii oficerowie zaczęli nazywać go „Pinokiem”. Sprawa olsztyńska, to nie był jednak wyjątek. – Gawryszewski słynął z tego, że się przechwalał, ile to nie zrobił dla firmy. Skonfrontowano jego wypowiedzi z dokumentacją i okazało się, że nos jest dużo dłuższy, niż zakładano – złośliwie komentuje jeden z oficerów ABW.
Kto cię chłopie wystrugał?
Jak wiadomo z bajek, nie ma Pinokia bez lalkarza Dżepetto. Tu jednak jest trochę inaczej – Dżepettów Gawryszewskiego było bowiem przynajmniej dwóch. A ciągłość kariery zawdzięcza znajomym posiadanym w różnych środowiskach. Według oficerów ABW jego rodzice byli bardzo bliskimi przyjaciółmi Bronisława Geremka i to właśnie on, gdy jeszcze żył, miał pomagać mu w karierze.
Drugim promotorem i tu już bez żadnych wątpliwości był generał Krzysztof Bondaryk. O tym, jak bliskie to były relacje świadczy fakt, że to właśnie jemu ówczesny szef ABW powierzył operację, która miała ratować jego chwiejący się stołek pod koniec 2012 r. „Pinokio” z zadania się wywiązał. W listopadzie 2012 r. aresztowano nauczyciela Brunona Kwietnia i oskarżono go o planowanie zamachów terrorystycznych na władze RP. Po 5-letnim procesie został uznany za winnego i skazany na 9 lat więzienia.
Dla osób znających jednak kulisy tej sprawy, wątpliwości czy ABW nie przekroczyła granicy prowokacji i inspiracji, pozostały. – W firmie jest tak zwana półeczka z sukcesami. Zamrożone, ale medialne sprawy, które można jednym szybkim cięciem dokończyć, gdy szef chce się pokazać – mówi nam długoletni funkcjonariusz ABW. Właśnie na tej półeczce Gawryszewski „znalazł” sprawę Brunona Kwietnia, którą nadzorował już, gdy szefował wydziałowi zwalczenia terroru w latach 2006–2007. Nauczyciel o radykalnych poglądach i jednocześnie miłośnik materiałów wybuchowych był dla służb idealnym połączeniem. Operacja polegała na stworzeniu „grupy” przygotowującej zamach na najważniejsze osoby w państwie. Zespół był bardzo specyficzny – składał się z samego Kwietnia, co najmniej trzech funkcjonariuszy ABW i jednego współpracownika tej służby. I to są oficjalne ustalenia. To jednak w niczym nikomu nie przeszkadzało.
Ewidentnie dęta akcja miała wykazać przed decydentami i opinią publiczną, że Bondaryk świetnie sprawdza się w swojej roli i koniecznie trzeba go zostawić na stanowisku szefa agencji. Bondaryk tą akcją przedłużył sobie pobyt na stanowisku o dwa miesiące, ale stołka nie uratował. Jego głowy żądał sam premier Donald Tusk mający wrażenie, iż główny macher od służb w PO zbyt się usamodzielnił i próbuje stać się polskim J. Edgarem Hooverem (legendarny, wieloletni szef FBI mający „haki” na wszystkich kolejnych prezydentów USA).
Prawa ręka szefów
Po nadejściu „dobrej zmiany” szef ABW prof. Piotr Pogonowski nieoczekiwanie nie tylko pożegnał się z płk. Gawryszewskim, ale i scedował na niego nadzór nad bieżącymi operacjami. Ów awans zaufanego człowieka PO próbowano tłumaczyć w różny sposób. Dominują na Rakowieckiej dwa poglądy: pierwsze, że przesądziły osobiste kontakty i chlubna opozycyjna karta, drugi, że decydująca okazała się wiedza Gawryszewskiego. Chociażby na temat afery podsłuchowej, którą badała ABW i roli, jaką mogli w niej odgrywać funkcjonariusze służb związani z PiS.
Teraz, gdy Komisja Śledcza badająca aferę Amber Gold zwróciła się do ABW o pisemne wyjaśnienia działań tej służby, prof. Pogonowski nakazał sporządzenie odpowiedzi właśnie „Pinokiowi”. Konkretnie stwierdził: „Ty tam wtedy byłeś, więc wiesz, co i jak”. Nie trzeba chyba wielkiej przenikliwości, żeby zgadnąć, jak będzie wyglądała odpowiedź dla posłów z komisji śledczej. Jako wiceszef ABW za rządów PO–PSL Gawryszewski nadzorował najważniejsze operacje. W tym także działania w sprawie Amber Gold. Sprecyzujmy – w sprawie zamiecenia Amber Gold pod dywan i krycia związków lokalnych działaczy Platformy ze znanym trójmiejskim gangsterem. Oprócz tego dochodzi też bierność ABW w 2012 r., która nie przeszkadzała specjalnie w „sprzątaniu” afery i ukrywaniu ukradzionych pieniędzy.
Mimo całego zaufania, jakim obdarza go nowy szef, Gawryszewski bardzo chciałby zmienić obecne miejsce pracy. Zdaje sobie sprawę, że ABW to agencja, która zawsze będzie pod politycznym i medialnym obstrzałem. Próbował więc przenieść się do jeszcze tajniejszej służby, która zapewniałaby mu święty spokój do końca kadencji. Gdy szefem Agencji Wywiadu pod koniec grudnia 2016 r. został Piotr Krawczyk, „Pinokio” natychmiast zgłosił mu gotowość służenia w charakterze zastępcy. Propozycja nie spotkała się jednak z żadną życzliwą reakcją. – Krawczyk znał reputację Gawryszewskiego i jego przeszłość. Nie ufał mu za grosz – mówi w rozmowie z „Gazetą Finansową” jeden z oficerów AW.
Po tym niepowodzeniu „Pinokio” zaczął się starać o jeszcze inne stanowisko. Zamarzyła mu się kolejna placówka i to jedna z najbardziej prestiżowych – Iran.
Ostatecznie jednak, zamiast do Teheranu, trafić ma do Chile. A to właściwie zesłanie. Polskę nie łączą z tym krajem tak naprawdę żadne interesy. Nasze służby też nie mają większych powodów, by się tym państwem interesować. – Tam nic nie ma. Nawet narkotyków. Dla nas to jak Syberia – mówi jeden z oficerów ABW. Ale być może Pinokio chce wrócić z owej Syberii, gdy nastaną nowe rządy, w glorii, tego, który cierpiał na zesłaniu. Pasowałoby to do niego.
Jan Piński, Krzysztof Galimski
Nowy numer “Gazety Finansowej” również w formie e-wydania.