Niemcy wprowadziły właśnie ścisłe ograniczenia w zakresie zakupu kluczowych przedsiębiorstw w obawie przed gospodarczą ekspansją Chin. Czy Polska powinna postąpić podobnie?
Gdy wiosną tego roku przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości rzucili hasło konieczności repolonizacji mediów, w kraju i za granicą padły słowa pełne oburzenia. Polsce zarzucano łamanie zasad wolnego rynku, a rządzących polityków krytykowano za realizowanie protekcjonistycznego i nacjonalistycznego programu. Przeciwnicy takiego kroku wskazywali, iż w państwie demokratycznym nie można sprawować tak dalece idącej kontroli w zakresie własności.
Tego typu oskarżenia nie pojawiły się jednak wcale, gdy na o wiele bardziej protekcjonistyczny krok zdecydowała się niedawno Angela Merkel. W ramach przyjętych przepisów niemiecki rząd będzie miał aż cztery miesiące na dokładne zbadanie każdej oferty przejęcia kluczowego dla niemieckiej gospodarki przedsiębiorstwa. Służby specjalne będą prześwietlały nabywcę i jego powiązania finansowe tak, aby zabezpieczyć się przed utratą gospodarczego know-how na rzecz obcych interesów. Szczególnymi restrykcjami objęte zostały firmy informatyczne zapewniające obsługę sieci elektrycznej i komunikacyjnej, elektrowni, wodociągów, banków czy też lotnisk.
Przeciwko Chinom
Oficjalnie nowe przepisy wprowadzono, mając na uwadze to, aby niemieckie technologie oraz know-how nie były przejmowane przez podmioty spoza Unii Europejskiej. W rzeczywistości zaś tajemnicą poliszynela jest to, iż chodzi przede wszystkim o Chiny, które coraz agresywniej wchodzą na światowe i europejskie rynki. W ciągu ostatniej dekady Państwo Środka zainwestowało ponad 110 mld dolarów w Stanach Zjednoczonych, 92 mld dol. w Australii, a w samym tylko 2016 roku wartość chińskich inwestycji w Afryce wyniosła 49 mld dol. Afryka już dziś nazywana jest nową chińską kolonią, a z roku na rok Pekin zaznacza swoje wpływy także w Ameryce Łacińskiej, starając się wyprzeć słabnących z roku na rok Amerykanów.
Kluczową areną starcia Chiny–Zachód jest Europa. Chińczykom udało się już spenetrować m.in. rynek brytyjski, zawiązać strategiczny sojusz z Rosją, lecz państwa Unii Europejskiej pozostają wciąż niechętne wobec dalszej ekspansji chińskiego smoka, czego najlepszym wyrazem jest właśnie decyzja Angeli Merkel. Niemieckie obawy przybrały na sile szczególnie w wyniku niedawnej sprzedaży producenta robotów Kuka, który trafił w ręce chińskiej Midei oraz prowadzonych właśnie rozmów w sprawie nabycia kolejnych czterech kolejnych firm motoryzacyjnych. Chińczycy bez wątpienia nie inwestują w ciemno i poszukują przede wszystkim firm, które zapewnią im dostęp do nowoczesnych technologii. W USA głośne były niedawne przejęcia spółki informatycznej Ingram oraz części General Electric specjalizującej się w produkcji urządzeń elektrycznych. Co ciekawe, Amerykanie również zdecydowali się na wprowadzenie ograniczeń dla chińskich przejęć, dostrzegając w nich ryzyko dla własnego bezpieczeństwa oraz globalnej dominacji.
Ograniczenia wprowadzone przez rząd Angeli Merkel obnażyły jednocześnie wielką hipokryzję umów o wolnym handlu (CETA, Unia Europejska). Niemcy jako lokalne imperium dążą do wprowadzenia zasad wolnego obrotu towarów i usług jedynie na terytorium, nad którym sprawują polityczną kontrolę, gdyż mogą w ten sposób zapewnić swojemu biznesowi kluczową przewagę (m.in. w Polsce oraz innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej). Wobec wrogich ośrodków władzy, takich jak Chiny, Berlin i Bruksela stosują zaś protekcjonizm oraz bariery wejścia na rynek. Tym samym coraz bardziej upada mit Unii Europejskiej jako rzekomej wspólnoty wolnego handlu i otwartych rynków.
Polska następna?
Wykonany przez Niemcy krok powinien dać wiele do myślenia polskim władzom, które jak dotąd nie obrały żadnej spójnej strategii wobec chińskiej ekspansji. Polska przystąpiła wprawdzie do banku AIIB oraz współuczestniczy w projekcie budowy Nowego Jedwabnego Szlaku, lecz zakres chińskich inwestycji w Polsce był jak dotąd praktycznie niezauważalny. Przełomowy okazał się dopiero miniony rok, w którym Chińczycy zainwestowali nad Wisłą 563 mln dol. Wiele wskazuje jednak na to, że wielkie pieniądze ze Wschodu dopiero zaczną napływać, gdyż w porównaniu do innych krajów chińska obecność jest praktycznie niezauważalna, a Pekinowi będzie bardzo zależało na tym, aby to zmienić. Zestawiając wartość inwestycji chińskich w Polsce z wartościami inwestycji krajów Bliskiego Wschodu czy też Ameryki Południowej można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że Polska była jak dotąd przez Pekin starannie omijana.
Od wielu tygodni coraz głośniej mówi się, że Chiny będą miały w Polsce swoje „wejście smoka” przy okazji budowy Centralnego Portu Lotniczego. Aby pozyskać środki na realizację tego wymierzonego w Niemcy projektu, Beata Szydło wybrała się nawet specjalnie do Pekinu, lecz na razie nie ustalono żadnych konkretów. Chiny mogą jednak w każdej chwili dokonać wielkiego skoku na polską gospodarkę, przystępując do zakupów. Jeśli przez ostatnie dziesięć lat były w stanie wydać ponad 22 mld dolarów na inwestycje w Algierii, to dlaczego nie miałyby wydać choćby zbliżonej sumy w Polsce, w której nie zostawiły jak dotąd więcej niż 1 mld dol.?
Wiadomo już, że Chińczycy zamierzają zainwestować wielkie sumy w elektrownie węglowe. W Polsce zamierzają to uczynić m.in. poprzez fundusze z siedzibą w Czechach, które są zainteresowane przejęciem udziałów w polskim oddziale francuskiej spółki EdF czy też Unipetrolu. Łącznie zainwestowali już ok. 400 mln dol. Latem ubiegłego roku inwestorzy z Państwa Środka nabyli także m.in. firmę zajmującą się zagospodarowywaniem odpadów Novago, a w tym roku doszło do przejęcia jednego z liderów na rynku firm ochroniarskich, Konsalnetu (ochraniającego m.in. polskie bazy wojskowe).
Na razie dokonywane przez Chińczyków przejęcia nie dotyczą firm o szczególnie strategicznym znaczeniu, lecz bez wątpienia znajdujemy się w przededniu zwiększonej aktywności ze strony chińskich inwestorów. W tej chwili wiadomo już, że w obecnym roku wartość chińskich inwestycji pobije nowy rekord. Polska różni się od krajów Zachodu tym, że ma o wiele słabiej rozbudowany sektor dużych firm, a największe z nich znajdują się najczęściej w rękach Skarbu Państwa, co znacznie utrudnia ekspansję obcemu kapitałowi, lecz Chińczycy znani są z tego, że potrafią realizować zamierzone cele wbrew wszelkim instytucjonalnym przeszkodom.
Być może jednak największym wyzwaniem dla ekspansji Chin w Polsce będzie orientacja polityczna polskiego państwa, które w ostatnich miesiącach coraz silniej stawia na współpracę z USA. Dotychczasowy brak dużych inwestycji chińskich w naszym kraju wynikał przede wszystkim z tego, że byliśmy traktowani jako region podlegający kontroli Berlina. Po dojściu PiS do władzy kurek z chińskimi inwestycjami został wyraźnie odkręcony, lecz orientując się na bliską współpracę gospodarczą i militarną z Amerykanami, Polska niejako siłą rzeczy zamyka sobie drzwi na dalsze azjatyckie inwestycje (wrogi im jest szczególnie minister obrony narodowej Antoni Macierewicz).
Chiny zwykło się przez wiele lat uważać za „fabrykę świata”, za prawdziwe eldorado, w którym zachodnie firmy lokowały swoje inwestycje w celu obniżenia kosztów produkcji. Te czasy jednak minęły: w tym roku Chiny osiągnęły najwyższy wzrost w zakresie wartości inwestycji zagranicznych (183 mld dol.), podczas gdy Niemcy ograniczyły ich zakres aż o 2/3. W 2015 roku wartość inwestycji zagranicznych Chin po raz pierwszy przewyższyła wartość inwestycji napływających z zagranicy, co w pewnym sensie zwiastowało zupełnie nową epokę w dziejach gospodarczych świata. W tej nowej epoce Chiny zajmują stopniowo miejsce, które do tej pory należało do Zachodu, a Polska staje się jedną z aren wielkiej, geopolitycznej rozgrywki.