2.6 C
Warszawa
środa, 25 grudnia 2024

Skok na uczelnie

Mamy wreszcie konkretny projekt reformy nauki i szkolnictwa wyższego. Tyle że Ustawa 2.0 nie jest na miarę oczekiwań polityków PiS i samego Jarosława Kaczyńskiego.

Można powiedzieć, że po bardzo długim porodzie góra wreszcie urodziła mysz. Tym lapidarnym powiedzeniem moglibyśmy podsumować przedstawiony w ubiegłą środę (20 września) projekt ustawy mającej zreformować naszą naukę i szkolnictwo wyższe.

Ustawa 2.0 – bo taką nazwę nadał jej sam minister Jarosław Gowin – była przygotowywana aż 574 dni i jeśli idzie o długość prac nad tego rodzaju dokumentami, to na pewno może aspirować do pobicia swoistego rekordu. Zdaniem ministra nowa regulacja jest „wydarzeniem bez precedensu”. Ma zapewnić znacznie większą przejrzystość wszystkich przepisów dotyczących szkolnictwa wyższego, którego funkcjonowanie zostanie teraz oparte na pełnej autonomii uczelni. Zapowiadane są również zmiany w zasadach powoływania ośrodków badawczych, jak również w dotychczasowym modelu kształcenia doktorantów.

Postulowane jest także wydłużenie czasu studiów niestacjonarnych, co bez wątpienia dobrze wpłynie na poziom ich absolwentów. Ustawa ma również dać uczelniom możliwość przywrócenia egzaminów wstępnych, co ma być krokiem w kierunku podwyższania poziomu kształcenia. No i oczywiście zakłada wzrost nakładów na polską naukę.

Cała prezentacja Ustawy 2.0 odbyła się w atmosferze fety, która jednak zawsze wiąże się z jakimś powodzeniem. Tymczasem Gowin jeszcze niczego nie dokonał, a już stara się epatować opinię publiczną sukcesem, jakim ma być samo przygotowanie ustawy. Jeszcze większym zaskoczeniem okazało się że minister nie skonsultował jej ostatecznego kształtu z kierownictwem PiS. Nic dziwnego, że zaraz po zaprezentowaniu Ustawy 2.0 wśród polityków partii Jarosława Kaczyńskiego zapanowała konsternacja. Pochodzący z Krakowa wicemarszałek Sejmu, profesor Ryszard Terlecki nie krył swojego zaskoczenia. Stwierdził, że ustawy Gowina nie zna jeszcze ani rząd, ani klub parlamentarny PiS, a same założenia Ustawy 2.0, są „dziwne”. Wątpi więc, by PiS się na nie zgodził. Podobne uwagi przedstawiła Beata Mazurek, rzeczniczka partii Jarosława Kaczyńskiego, która dodała, że już wcześniej „prezes wyraził swoje zastrzeżenia co do niektórych propozycji”. Takie wypowiedzi dają nader czytelnie do zrozumienia, że w zakresie planowanej reformy nauki i szkolnictwa wyższego ostatecznie nic jeszcze nie zostało przesądzone.

Mimo to Gowin starał się dalej zapewniać wszystkich, że zaprezentowana przez niego Ustawa 2.0 była konsultowana zarówno z członkami Sejmowej Komisji Edukacji, jak i posłami i senatorami klubu PiS oraz z samym Jarosławem Kaczyńskim. Tak czy inaczej, na reformę nauki i szkolnictwa wyższego czekaliśmy zbyt długo, by miała okazać się politycznym falstartem odpowiedzialnego za nią ministra.

Reformatorskie kunktatorstwo Gowina

Prace nad nowymi rozwiązaniami prawnymi zaczęły się zaraz po tym, jak Gowin został szefem resortu nauki. Powołany został wówczas specjalny zespół ekspertów, który miał opracować założenia ustawy. Jednak przez wiele miesięcy w tej materii nie działo się nic specjalnego. Sam Gowin składał tylko kolejne deklaracje, że już niebawem zostaną przedstawione założenia do ustawy. I dalej zapadała cisza.

Potem, gdy zaczęły się rodzić pytania o stan przygotowań do reformy nauki i szkolnictwa wyższego, minister zaczął przedstawiać jakieś robocze założenia i po raz kolejny przekonywał, że jego eksperci potrzebują jeszcze czasu.

Również i nas zaczęła mocno niepokoić ta sprawa. W lipcu na łamach „Gazety Finansowej” pisaliśmy, że już najwyższa pora, aby zacząć wreszcie reformowanie polskiej nauki. Wskazywaliśmy, że taka reforma będzie dla rządzących równie wielkim wyzwaniem, jak zmiany w sądownictwie, ponieważ w tym przypadku będziemy mieli do czynienia z oporem środowiska naukowego. Nie byliśmy także pewni, czy Gowin będzie dostatecznie zdeterminowany, by wprowadzić niezbędne, radykalne rozwiązania. A niewątpliwie obecna sytuacja w polskiej nauce i szkolnictwie wyższym takich działań wymaga. To jednak zawsze prowadzi do czołowgo zderzenia ze środowiskiem, którego reforma właśnie dotyczy. Tymczasem powszechnie znana jest niechęć Gowina do radykalnych rozwiązań, podszyta na dodatek strachem przed reakcją środowiska naukowego.

W trakcie prac nad projektem Ustawy 2.0 uwidocznił się jeszcze inny czynnik, który należy uznać za nader niepokojący. Jest nim zwykłe lenistwo ministra, który nie potrafił dopilnować, aby projekt powstał po prostu szybciej. Oczywiście, można powiedzieć, że pospiech jest zawsze wrogiem dobrego prawa, ale Gowin, obejmując fotel szefa ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego, musiał mieć już jakieś własne założenia przyszłej reformy. W końcu znalazł się w rządzie, który obiecał Polakom, że przeprowadzi w ich państwie gruntowne zmiany.

Trudno zrozumieć, dlaczego minister, który był odpowiedzialny za przygotowanie tak kluczowej reformy, zajmował się w międzyczasie sprawami, które nie leżą w jego kompetencjach. Tak było np. wtedy, gdy Gowin koncentrował swoją aktywność wokół spraw gospodarczych czy też uczestniczył w imprezach branżowych dla bankowców. Wystarczy przywołać ministra Ziobrę, który w swoim ministerstwie pracuje od rana do wieczora i nie zajmuje się sprawami, które leżą w gestii innych ministrów. Tymczasem w przypadku Gowina było zupełnie odwrotnie: był tam, gdzie nie powinien, a nie było go tam, gdzie winien się znajdować.

Co proponuje Gowin?

Ustawa 2.0 ma konsolidować mnogość przepisów, jakie do tej pory obowiązywały w naszej nauce i szkolnictwie wyższym. Jak podkreślał sam minister, nowy akt prawny ma połączyć przepisy dotyczące szkolnictwa wyższego z ustawami o zasadach funkcjonowania nauki, o stopniach i tytułach naukowych, a także o kredytach i pożyczkach studenckich. Ma też zlikwidować około 80 rozporządzeń wykonawczych do wspomnianych regulacji. Krótko mówiąc, Ustawa 2.0 ma uporządkować i ograniczyć ilość przepisów w zakresie nauki i szkolnictwa wyższego.

Ze zmian, które w praktyce ma realizować nowa ustawa, najważniejszą ma być zakres autonomii uczelni wyższych. W praktyce jej rozszerzenie ma zostać dokonane poprzez wzmocnienie roli statutu uczelni, do którego mają zostać przeniesione wszystkie zagadnienia, które do tej pory były regulowane w ustawach i aktach wykonawczych. To jednak oznacza, że nasze uczelnie same będą musiały wypracować wiele regulacji dotyczących swojego funkcjonowania. Zgodnie z Ustawą 2.0 każda z uczelni ma opracować taki nowy statut w ciągu roku od wejścia jej w życie.

Ustawa ma też wprowadzić zasadę, że to uczelnia, a nie jej poszczególne jednostki organizacyjne (wydziały, instytuty), staną się teraz podmiotami w systemie szkolnictwa wyższego. Takie rozwiązanie ma zapobiec wewnętrznej rywalizacji, kiedy to bardzo często dochodziło do niezdrowej konkurencji pomiędzy poszczególnymi instytutami.

Uczelnie będą mogły korzystać również z dwóch flagowych programów, jakie przewiduje dla nich Ustawa 2.0. Pierwszy będzie się wiązał z uzyskaniem statusu „uczelni badawczej”, który będzie zarezerwowany tylko dla niektórych placówek. To one mają wziąć na siebie główny ciężar rywalizacji z uczelniami zagranicznymi i kreować nową polską elitę – zarówno tę naukową, jak i państwową. Pozostałe polskie akademie będą mogły skorzystać z programu „Regionalne inicjatywy doskonałości”, którego wprowadzenie przewidziano w ustawie. Ma on wspierać wieloletnie działania uczelni na rzecz osiągnięcia „doskonałości”. Będzie skierowany do tych placówek, które, nie mając wystarczającego potencjału, aby stać się „uczelnią badawczą”, będą również prowadziły badania naukowe, ale tylko w zakresie tych dyscyplin, w których gwarantują odpowiedni poziom. Pojawia się tylko taki problem, że o tym, kto zostanie włączony do uczelni badawczych,  a kto do tych, które skorzystają z programu „regionalne inicjatywy doskonałości”, mają zdecydować konkursy, o których ustawa jedynie bardzo enigmatycznie napomina.

Zmianie mają ulec źródła finansowania polskich uczelni. Zostaną one ograniczone i zintegrowane. Pozyskiwane środki finansowe będą mogły być też elastyczniej wydawane. Ma to spowodować sprawniejsze przepływy środków finansowych w ramach samych placówek. Zapisane w Ustawie 2.0 rozwiązania dotyczące pozyskiwania i wydatkowanie środków finansowych mają także zwiększać autonomię uczelni.

Ustawa 2.0 wprowadza również nowy system kształcenia doktorantów, który ma być oparty na dwóch zasadniczych trybach. Pierwszy to szkoły doktoranckie, które mają zastąpić dotychczasowe studia doktoranckie. Będą one mogły być zakładane dla co najmniej dwóch dyscyplin, w których uczelnia ma uprawnienia do nadawania tytułu doktora. Będą mogły być także tworzone wspólnie przez uczelnie. Szkoły doktorskie będą mogły też zatrudniać naukowców z zagranicy, co ma być jednym ze sposobów podnoszenia ich jakości.

Druga droga do tytułu doktora to kursy eksternistyczne, które ma być ulepszoną wersją dotychczasowego kształcenia doktorów z wolnej stopy. Przyszli doktorzy mają też zostać objęci powszechnym systemem stypendialnym, co zostało zapisane w ustawie. Minimalna wysokość takiego stypendium ma sięgać 110 procent minimalnego wynagrodzenia w kraju, ale też będzie mogła znacząco wzrosnąć w zależności od ocen doktoranta. Nic dziwnego, ze wielu ekspertów już dzisiaj podnosi, że będzie to jeden z kosztowniejszych aspektów całej reformy.

Ustawa 2.0 likwiduje również obowiązek habilitacji, a także wszelkie związki habilitacji z różnego rodzaju minimami kadrowymi czy innymi uprawnieniami, jakie dotychczas przysługiwały doktorom habilitowanym. Istotnym novum będzie to, że nastąpi spore zróżnicowanie ścieżek uzyskania statusu doktora habilitowanego przy jednoczesnej zmianie znaczenia habilitacji w całym systemie szkolnictwa wyższego m.in. uprawnienia do nadawania habilitacji będą – tak jak do tej pory – miały uczelnie i instytuty naukowe, ale tylko te, które uzyskają odpowiednią kategorię. Doktorzy, którzy będą laureatami grantów z Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC) i innych prestiżowych ośrodków naukowych, niejako „automatycznie” zostaną doktorami habilitowanymi. Tak naprawdę nowa ustawa przyznaje już doktorom wszelkie atrybuty samodzielnego pracownika naukowego, poza prawem do promowania nowych doktorów.

Zmienią się też dotychczasowe minima kadrowe, które w dotychczasowym systemie miały rzekomo chronić uczelnie przed patologiami. Zamiast nich wprowadzone ma być rozwiązanie zakładające, że na studiach o profilu praktycznym co najmniej 50 proc. godzin będą prowadzili nauczyciele akademiccy zatrudnieni w danej uczelni jako w swoim podstawowym miejscu pracy. Z kolei na studiach o profilu ogólnoakademickim próg ma być ustalony na poziomie 50 proc. Efektem odejścia od minimów kadrowych ma być również wzmocnienie roli oceny uczelni ze strony Państwowej Komisji Akredytacyjnej (PKA). Jednak, oprócz oceny PKA, każda uczelnia ma być też poddana znacznie bardziej kompleksowej ocenie, która ma pozwolić na ostateczne zweryfikowanie, w jakim stopniu dana placówka dba o jakość swojego kształcenia.

To najważniejsze elementy Ustawy 2.0, która ma zreformować naszą naukę i szkolnictwo wyższe. Teraz będzie ona czekać na swoją ścieżkę legislacyjną. Jak zakłada minister Gowin, Ustawa 2.0 powinna wejść ostatecznie w życie 1 października 2018 r., czyli równo za rok.

Co się stanie z Ustawą 2.0?

Nowej ustawy nie można jednak zaliczyć do udanych projektów. Jest napisana zbyt niejasnym językiem i w wielu miejscach pozostawia zbyt duże pole do interpretacji. Sam kształt Ustawy 2.0 na pewno nie będzie rewolucją dla polskiej nauki i naszego szkolnictwa wyższego. Tej nie można przeprowadzić, konsultując przez prawie półtora roku proponowane rozwiązania organizacyjne ze środowiskami akademickimi, które nie są zainteresowane nie tylko rewolucją, lecz także i jakimikolwiek zmianami.

Nie wydaje się także, aby Ustawa 2.0, nawet jeśli wejdzie w życie, znacząco poprawiła jakość nauczania na polskich uczelniach i wyniki prowadzonych w nich badań naukowych. Te ostatnie są bardzo często zwykłą imitacją i służą jedynie wyciąganiu ministerialnych grantów. Ustawa również nie rozwiązuje systemowo wielu innych poważnych problemów, jakie trawią dzisiaj polską naukę i szkolnictwo wyższe.

Jednym z nich jest na pewno sprawa rzetelności prac naukowych. To jej brak najbardziej dewastuje polską naukę i szkolnictwo wyższe, bo z naukowców przenosi się na studentów, a potem – na całe społeczeństwo. Tego problemu Ustawa 2.0 na pewno nie rozwiązuje.

Co zatem się stanie z Ustawą 2.0, która miała być jednym ze sztandarowych projektów PiS? Wiele wskazuje na to, że w takim kształcie, w jakim zaprezentował ją minister Gowin, nie ma ona zbyt wielkich szans, aby trafić do Sejmu. Wśród polityków PiS po prezentacji Ustawy 2.0 panuje poruszenie. Nie tylko dlatego, że Jarosław Gowin nikogo nie uprzedził o tym, że zamierza właśnie teraz ją zaprezentować, ale przede wszystkim dlatego, że z nikim do końca nie uzgodnił tego, co właśnie przedstawił. Wielu posłów PiS uważa zresztą, że Ustawa 2.0 zawiera liczne błędy legislacyjne. To jednak nie te niedoróbki będą decydowały o dalszych losach Ustawy 2.0. Wydaje się, że sam jej duch zbyt daleko odbiega od tego, co PiS miało wypisane w swoim programie, gdy jesienią 2015 r. szło po władzę.

Najbardziej zatem prawdopodobnym scenariuszem jest wiec taki, że dyskusje nad kształtem reformy nauki i szkolnictwa wyższego będą trwały jeszcze wiele miesięcy i dopiero gdy najważniejsze postulaty formułowane przez partię Kaczyńskiego zostaną w niej zapisane, ustawa będzie miała szansę stać się obowiązującym prawem. Wydaje się także, że dla PiS ważny jest przy okazji tej ustawy jeszcze jeden aspekt. Reformy w tak istotnych materiach, jak sądownictwo czy nauka, nie mogą być wprowadzane połowicznie i bezboleśnie. Muszą mocno naruszyć istniejącą sytuację, bo tylko wtedy partia Kaczyńskiego może pokazać swoim wyborcom, że rzeczywiście zmienia Polskę. To na pewno ważny element politycznej strategii PiS i całego wizerunku jej reform. Z tego powodu Ustawa 2.0 nie ma zbyt wielkich szans na urzeczywistnienie w kształcie takim, jakim zaproponował to Jarosław Gowin. 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news