Polska polityka zagraniczna ma być skuteczna, ale bardziej spokojna – taki jest sens ostatniej zmiany na stanowisku szefa naszej dyplomacji.
Nadchodzi czas, kiedy polska dyplomacja będzie musiała wykazać się znacznie większą skutecznością, niż było to za czasów ministra Witolda Waszczykowskiego. Nowy minister pojawił się też po to, by uspokoić ton wypowiedzi naszych dyplomatów. Ostatniemu szefowi MSZ zdarzały się bowiem mało dyplomatyczne językowe wpadki, a w najbliższych miesiącach Polska powinna wzbudzać wśród krajów europejskich sympatię, a nie niepotrzebnie szukać konfliktów.
Spodziewana dymisja
Dotychczasowego szefa MSZ zastąpił profesor Jacek Czaputowicz. O odwołaniu Waszczykowskiego mówiło się od wielu miesięcy. Minister sam zresztą spodziewał się dymisji i był z nią pogodzony. Chyba dlatego zdymisjonowanie ostatecznie nikogo specjalnie już nie zaskoczyło.
Czaputowicz od 15 września 2017 r. pełnił w MSZ stanowisko podsekretarza stanu. Był również dyrektorem Akademii Dyplomatycznej MSZ oraz członkiem rady Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), instytucji analityczno-badawczej, nad której pracą nadzór sprawuje szef resortu spraw zagranicznych. Nie jest więc osobą spoza branży, ale kimś, kto ma już dobre rozeznanie w sytuacji, jaka panuje w naszym MSZ.
Nowy minister jest profesorem nauk społecznych, specjalizującym się w teorii stosunków międzynarodowych. Zanim przyszedł do MSZ, związany był z warszawską Collegium Civitas. Wcześniej wykładał na innych uczelniach, m.in. na Uniwersytecie Warszawskim, w Szkole Głównej Handlowej i Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu. Odbył też kilka staży na uczelniach zagranicznych. Ma również w swoim życiorysie bogatą kartę opozycyjną. W czasach PRL był współpracownikiem Komitetu Obrony Robotników (KOR), Studenckiego Komitetu Solidarności (SKS), a potem działaczem Niezależnego Zrzeszenia Studentów (NZS) i jednym z założycieli pacyfistycznego Ruchu Wolność i Pokój (WiP). W tamtym okresie był również mocno zaangażowany w organizowanie podziemnego ruchu wydawniczego.
Po roku 1989 Czaputowicz trafił do MSZ, pełniąc w nim różne funkcje kierownicze. Kierował m.in. Departamentem Negocjacji Akcesyjnych w Urzędzie Integracji Europejskiej, który koordynował i programował naszą politykę integracji z UE, a potem był szefem Departamentu Strategii i Planowania Polityki Zagranicznej MSZ. Pełnił także wiele innych funkcji społecznych i administracyjnych (m.in. zastępcy szefa Służby Cywilnej, zastępcy przewodniczącego Rady Służby Publicznej przy Prezesie Rady Ministrów).
Czaputowicz ma więc nie tylko teoretyczne przygotowanie do pełnienia stanowiska szefa MSZ, ale i spore doświadczenie. Tyle tylko, że jego poprzednik też mógł pochwalić się niezgorszym dorobkiem, a jednak dyplomacja w jego wykonaniu nie należała do najlepszych.
Niedyplomatyczny dyplomata
Od szefa dyplomacji zawsze oczekuje się powściągliwych wypowiedzi. Warte są bowiem więcej, niż każdego innego członka rządu. Tymczasem publiczne wystąpienia ministra Waszczykowskiego były jego nader słabą stroną. Wystarczy wspomnieć o wypowiedzi ze stycznia 2017 r., odnoszącej się do ponownego wyboru Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Waszczykowski mówił w niej m.in. o ekspertyzach, które miały potwierdzać sfałszowanie wyboru Tuska na to stanowisko. Minister wprawdzie po jakimś czasie sam uznał swoje słowa za niefortunne, ale to niczego już nie zmieniło. Waszczykowski został wtedy mocno skrytykowany nie tylko przez opozycję, co specjalnie nie może dziwić, ale i przez polityków PiS.
Jednak to nie publiczne wypowiedzi Waszczykowskiego były jego największym grzechem. Znacznie większym były decyzje personalne, jakie podejmował w MSZ. Często zdarzało się, że musieliśmy czekać miesiącami na postanowienia, które winny zapaść zaraz po tym, jak tylko objął resort. Tak było m.in. w przypadku ambasadora w Nowym Jorku Ryszarda Schnepfa, który otwarcie sabotował inicjatywy polskiego rządu w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi.
Jeszcze częściej zdarzało się, że Waszczykowski podejmował decyzje personalne całkowicie chybione, jak gdyby w ogóle nie zważał na życiorysy i dokonania tych, których nominacje podpisywał. Można było nawet odnieść wrażenie, że zatwierdza jedynie podsunięte kandydatury. Przypadek szefa Polsko-Rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych prof. Mirosława Filipowicza, który nigdy specjalnie nie skrywał swoich antypatii do PiS (jak opisywały media, Filipowicz miał być uczestnikiem demonstracji KOD), na pewno był jedną z mało fortunnych nominacji. Nic dziwnego, że w wielokrotnie rodziło się kluczowe pytanie, kto to tak naprawdę rządzi w naszym MSZ?
Wbrew pozorom jednak, to nie mało dyplomatyczne wypowiedzi i zła polityka personalna w resorcie były największymi słabościami Waszczykowskiego. Były nimi zaś jego inicjatywy dyplomatyczne. Niektóre okazały się fatalne w skutkach. 24 grudnia 2015 r. minister wystąpił do organu doradczego Rady Europy, jakim jest Europejska Komisja na rzecz Demokracji, znana również jako Komisja Wenecka, z wnioskiem o wydanie opinii na temat zagadnień prawnych będących przedmiotem prac nad nowelizacją ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. W prośbie tej była m.in. mowa o „kontrowersjach politycznych” wokół TK i „wątpliwościach interpretacyjnych” związanych z istniejącą ustawą o Trybunale. Szybko okazało się jednak, że opinie Komisji Weneckiej nie opierają się na faktach, ale jedynie na informacjach przekazywanych przez naszą opozycję. W konsekwencji zaczęliśmy wchodzić w coraz większy spór z Brukselą, trwający zresztą do dzisiaj. Niewątpliwie Waszczykowski swoją nierozwagą znacznie przyspieszył jego wybuch, a potem pozwolił na jego zintensyfikowanie.
Bywało również tak, że były szef naszego MSZ nie podejmował żadnych ruchów w sytuacji, kiedy powinien działać nader energicznie. Tak było w przypadku zeszłorocznych wyborów przewodniczącego Rady Europejskiej, stanowisko o które ponownie ubiegał się Donald Tusk. Polski rząd nie udzielił wówczas poparcia byłemu premierowi i postanowił wystawić własnego kandydata, którym nieoczekiwanie okazał się związany z PO Jacek Saryusz-Wolski. Problem był w tym, że jego kandydatura została wysunięta bez żadnego dyplomatycznego przygotowania. W rezultacie nikt w Brukseli na kandydaturę Saryusza-Wolskiego nie zagłosował. To była porażka polskiego rządu, za którą odpowiedzialność ponosi przede wszystkim Waszczykowski.
Czas na zmiany
„Towarzysze! Najważniejsze są kadry” mawiał kiedyś wódz rewolucji październikowej Włodzimierz Ilicz Lenin. Tak jest i dzisiaj, zwłaszcza w dyplomacji, której skuteczność decyduje o sukcesach państwa i jego pozycji międzynarodowej. I z tym od dawna jest w Polsce wielki problem. Niby od dwóch lat prowadzona była w naszym MSZ wymiana kadr, ale pomimo tego sytuacja nie uległa poprawie. Nadal w naszym resorcie spraw zagranicznych rządzą resortowe klany, swoją genealogią sięgające czasów nieboszczki PRL. To właśnie one kształtują zarówno urzędnicze kariery, jak i mentalność pracowników naszej służby dyplomatycznej. Sprowadza się ona w gruncie rzeczy do traktowania służby zagranicznej jako swoistego biura podróży, dzięki któremu można wyjechać na atrakcyjną geograficznie placówkę i mieć niezłą gażę, przy znikomych obowiązkach służbowych.
Dobrze to widać, gdy w towarzystwie pojawią się pracownicy naszego MSZ. Ich dyskusje koncentrują się zazwyczaj wokół wyjazdów na atrakcyjne placówki. Gdy w styczniu 2016 r. przybyła do Polski delegacja Komisji Weneckiej i odbyło się z nią spotkanie, na które delegowano przedstawicieli ministerstwa, urzędniczy nie mówili o niczym innym, tylko o tym, na jaką placówkę najlepiej wyjechać. Kompletnie nie interesowały ich tematy, jakie były przedmiotem rozmów z przedstawicielami Komisji.
Niestety, tamto spotkanie nie było czymś wyjątkowym. Nasi dyplomaci, nawet ci wywodzący się z młodszej generacji, znają już wprawdzie języki obce i podstawy dobrego zachowania przy stole, ale niewiele chcą z siebie dać dla kraju. Nie widać u nich gotowości do obrony polskich interesów. Od razu można zrozumieć, że proces ich przygotowania do pracy w służbie dyplomatycznej pozostawia wiele do życzenia. Dlatego tak ważne jest, aby zacząć im wreszcie uświadomić, jak ważne zadanie zostało im powierzone, i jak wiele muszą dać z siebie, aby jemu sprostać. To zadanie, jakie stoi przed naszą Akademią Dyplomatyczną.
Aby nasza dyplomacja była bardziej skuteczna, niezwykle ważne jest skoncentrowanie wszystkich jej sił i środków na realizacji zadań na priorytetowych kierunkach. Za takie na pewno należy uznać nasze relacje z Brukselą, które dziś nie należą do najlepszych. Mamy obecnie sytuację, w której Komisja Europejska uruchomiła wobec Polski artykuł 7 traktatu o UE w związku z ustawą o sądach powszechnych, która zdaniem Komisji stwarza „wyraźne ryzyko poważnego naruszenia praworządności”. To pierwsze w historii UE zastosowanie takiej normy prawnej wobec kraju członkowskiego. Oczywiście to dopiero początek całej procedury. Niemniej jednak, atmosfera do podjęcia akcji dyplomatycznej w Brukseli, nie jest zbytnio zachęcająca.
Z perspektywy relacji wewnątrzunijnych, niezwykle ważne są również nasze stosunki z Niemcami i Francją. Z obydwoma krajami są najgorsze od lat. W przypadku Republiki Federalnej trudność polega na tym, że interesy Polski i Niemiec były i są sprzeczne. W rządzonej przez Niemcy unijnej Europie, Polska nie ma odgrywać zbyt istotnej roli. Taka sytuacja sama w sobie jest dla naszego kraju dużym ograniczeniem. Tak czy inaczej, musimy dążyć do poprawy naszych relacji z Niemcami, bo są one dla nas zbyt ważnym partnerem gospodarczym.
W przypadku Francji nasze relacje mogą ulec zmianie, jeśli stworzymy w Polsce jakąś szansę dla zaspokojenia interesów francuskiego przemysłu zbrojeniowego. Krótko mówiąc: musimy zawrzeć z Francuzami znaczący kontrakt zbrojeniowy. Jego sfinalizowanie powinno zdecydowanie poprawić stosunki polsko-francuskie.
Szczególnej uwagi będą wymagały od polskiej dyplomacji relacje z Ukrainą, które w ostatnich miesiącach pozostawiają sporo do życzenia, głównie za sprawą narastających sprzeczności w interpretacji historii obydwu krajów i sposobów jej upamiętniania. Wiedzieliśmy o tym od dawna, nie zważaliśmy jednak na to, że różnice te coraz bardziej psują nasze stosunki dwustronne. Nie możemy jednak dłużej bezwarunkowo udzielać Ukrainie politycznego wsparcia na arenie międzynarodowej, ponieważ ma to również swoje negatywne konsekwencje, zwłaszcza dla naszych relacji z Federacją Rosyjską. Zresztą dalsze wspieranie aspiracji Kijowa do członkostwa w NATO i UE wydaje się już całkowicie bezcelowe. Dotknięta wojną na wschodzie kraju i pogrążona w głębokim kryzysie gospodarczym i politycznym Ukraina nie może dzisiaj nawet o tym realnie myśleć. W każdym razie nasza polityka wobec tego kraju musi o wiele bardziej zadbać o polskie interesy. Na pewno jednym z nich jest kwestia ponownej zgody ukraińskich władz na poszukiwanie szczątków polskich ofiar i respektowanie miejsc polskiej pamięci.
Wyzwaniem dla naszej dyplomacji są również relacje z Federacją Rosyjską, które od wielu lat zdominował chłód, otwarcie demonstrowany już przez naszego wschodniego sąsiada. Największym problemem jest tutaj sprawa katastrofy w Smoleńsku, która kładzie się cieniem na wzajemnych relacjach. Kwestią konfliktogenną jest też płaszczyzna militarna. Zwiększenie obecności wojsk NATO w Polsce Rosjanie odczytali jako wrogi akt. Z kolei manewry rosyjskiej armii na Białorusi, tuż przy granicy z Polską, a także prowokacje ze strony rosyjskich sił powietrznych, zwłaszcza w rejonie Kaliningradu, budują atmosferę rosyjskiego zagrożenia militarnego, nie tylko zresztą w Polsce, ale w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Wyzwaniem w relacjach z Rosją są też sprawy gospodarcze, wśród których kluczowe dla naszego bezpieczeństwa są kwestie energetyczne. To nie tylko sprawa budowy gazociągu Nord Stream II, ale również perspektywy celowości dalszego kupowania rosyjskiego gazu. W roku 2022 kończy się bowiem długoterminowy kontrakt zawarty w 1996 r. przez PGNIG z rosyjskim Gazpromem na dostawy rosyjskiego surowca, które pokrywają 2/3 naszego rocznego zapotrzebowania. Polski rząd już zadeklarował, że nie chce zawarcia kolejnego długoterminowego kontraktu i warunkuje zakup rosyjskiego gazu od jego niskiej ceny. Solą w oku Rosjan jest również rozwijający się coraz bardziej terminal LNG w Świnoujściu, który ma ambicje zaopatrywania w ten surowiec inne kraje środkowoeuropejskie.
Trudno będzie zatem doprowadzić do ocieplenia stosunków polsko-rosyjskich. Dla naszej dyplomacji w najbliższych latach będzie to niewątpliwie najtrudniejsze wyzwanie. Jednak, jak powszechnie wiadomo, nie może być dla niej zadań niewykonalnych.
W gruncie rzeczy idzie o to, aby polska dyplomacja wzniosła się teraz na zdecydowanie wyższy poziom działań i osiągnęła znacznie większy stopień skuteczności w realizacji polskich interesów narodowych.
Miejmy nadzieję, że naszej dyplomacji pod kierownictwem Jacka Czaputowicza, chociaż w części uda się zrealizować nakreślone powyżej zadania.