e-wydanie

11.1 C
Warszawa
wtorek, 16 kwietnia 2024

Polowanie na dziennikarzy

Jak politycy wykorzystują służby do walki z mediami?

Czescy dziennikarze śledczy poinformowali, że tamtejsza policja próbuje ich zastraszyć i zniechęcić do badania biznesowej działalności nowego premiera Andreja Babisza. Sprawa wyszła na jaw wkrótce po informacji o zamordowaniu słowackiego dziennikarza, badającego biznesowe powiązania premiera Roberta Fico. W Polsce od dwóch lat, mimo zapowiedzi nowej władzy, służby odmawiają ujawnienia pełnej listy i informacji o inwigilowanych dziennikarzach.

Nowy premier, nowe porządki

Jaroslav Kmenta z magazynu „Reporter”, Sabina Slonkova z portalu Neovlivni. cz i Janek Kroupa z Czeskiego Radia to dziennikarze śledczy badający biznesową działalność Andreja Babisza, szefa ruchu ANO i jednocześnie premiera Czech od grudnia 2017 roku. Chodzi o tzw. bocianie gniazdo – biznesowy projekt obecnego premiera. Według władz śledczych mogło dojść do wyłudzenia dotacji europejskich na budowę hoteli oraz centrum biznesowego. Dotychczasowym efektem śledztwa było odebranie premierowi immunitetu poselskiego. Obecnie przeciwko niemu i dziesięciu innym osobom toczy się postępowanie.

Tydzień temu dziennikarze badający sprawę wydali oświadczenie (za pośrednictwem agencji CTK), w którym twierdzą, że ze strony policji wywierana jest na nich presja. Funkcjonariusze mają ich zastraszać i zniechęcać do dalszego zajmowania się interesami premiera. Reporterów wsparła już m.in. Organizacja Dziennikarzy Republiki Czeskiej. W wydanym oświadczeniu stwierdziła, że policja narusza ich prawa konstytucyjne, a celem działań śledczych jest „doprowadzenie do ujawnienia źródeł informacji” przez dziennikarzy. Dotychczas zarówno policja, jak i funkcjonariusze Generalnej Inspekcji Organów Bezpieczeństwa wielokrotnie wzywali trójkę dziennikarzy na przesłuchania w sprawach dotyczących premiera Babisza. Według GIBS wynika to z postępowania ws. wycieku informacji z dokumentacji śledztwa.

– Jesteśmy przekonani, że te przesłuchania mają nas i nasze źródła zaniepokoić, zastraszyć lub zniechęcić do dalszej pracy. […] Nie wiemy, kto rozpoczął tę akcję. Wiemy tylko, że wszystkie przypadki, o których musieliśmy zeznawać, łączy jedna osoba: premier Andrej Babisz. […] Wzywamy policyjne i prokuratorskie autorytety, żeby nie ulegały naciskowi polityków i żeby nie szukały nitek jakichś spisków na polityczne zamówienie, ale żeby poświęciły się ujawnianiu rzeczywistych przestępstw, które pozbawiają kraj pieniędzy – oceniali serię wezwań dziennikarze, twierdząc, że celem takich działań jest „kryminalizacja” dziennikarstwa śledczego.

Sam premier Babisz zarzuca dziennikarzom, że są częścią spisku, układu, który chce go wyrzucić z polityki. Generalna Inspekcja Organów Bezpieczeństwa oświadczyła, że nie będzie komentować postępowania przygotowawczego, ale działania Inspekcji są zgodne z prawem i nadzorowane przez prokuratora. Z kolei czeska policja wydała oświadczenie na Twitterze, w którym stwierdzono, że „w żadnej sprawie policja nikogo nie zastrasza, jej czynności zawsze wynikają z potrzeby postępowania karnego, które jest nadzorowane przez prokuraturę”. Na oświadczenie dziennikarzy ostro zareagował natomiast czeski minister sprawiedliwości Robert Pelikan. – Czasami wydaje mi się, że niektórzy przedstawiciele środowiska dziennikarskiego mają wrażenie, że stoją ponad prawem – stwierdził Pelikan.

Szara rzeczywistość

Dziennikarze, mimo że cieszą się wsparciem kolegów i rodaków, boją się o swoją przyszłość. Fundusz powierniczy premiera-milionera kontroluje największą czeską grupę medialną Marfa, prywatne media są wobec premiera przyjaźnie nastawione, a państwowe pilnują przekazów. Jeden z dziennikarzy (zatrudniony w Czeskim Radiu) upublicznił informację, że należący do premiera koncern pobiera unijną dotację na ziemię, która nie należy do niego. Przed zwolnieniem uchroniła go tylko solidarność kilkuset innych dziennikarzy radiowych.

Słowacki kryzys

Czescy dziennikarze apelujący o pomoc i solidarność kolegów zwracają uwagę na tragedię oraz skandal, jaki wybuchł niedawno na Słowacji. Sprawa dotyczyła zamordowania dziennikarza śledczego Jana Kuciaka. 27-letni dziennikarz został zastrzelony ze swoją partnerką w mieszkaniu pod Bratysławą. Według szefa słowackiej policji Tobora Gaspara morderstwo prawdopodobnie było związane z pracą zawodową dziennikarza. W stosunku do zbrodni szef policji użył określenia „egzekucja”. Podobnie jak dziennikarze z Czech, Kuciak (który w swojej pracy zawodowej współpracował m.in. z Czeskim Centrum Dziennikarstwa Śledczego Inwestigative.cz) zajmował się interesami polityków. Badał m.in. oszustwa podatkowe związanych z najsilniejszą słowacką partią polityczną SMER, której szefował premier Robert Fico (kilka dni po wybuchu afery i ustąpieniu ze stanowiska ministra kultury, Fico pod presją kolegów z partii i mediów podał się do dymisji). Jednak po podaniu się do dymisji premiera SMER wciąż utrzymuje się u władzy, a sprawa przycichła.

Inwigilacja powszechna

W Polsce sprawy inwigilacji dziennikarzy przez służby w latach 2005– 2007 i 2008–2015 okazały się kilkudniowymi sensacjami. Pierwszy raz o inwigilacji mediów w Polsce zrobiło się głośno pod koniec 2010 roku. Wówczas wyszło na jaw, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ściągała dane o rozmowach m.in. reporterów krakowskiego radia RMF, a Centralne Biuro Antykorupcyjne tropiło źródła dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Łącznie CBA, ABW i policja w latach 2005–2007 zbierały dane na temat rozmów telefonicznych co najmniej dziesięciu dziennikarzy (w tym „Rzeczpospolitej”, RMF FM, „Newsweeka”, „Polityki”, TVN 24 i „Gazety Wyborczej”). Sprawę dotycząca podejrzenia o nielegalną inwigilację prowadziła prokuratura w Zielonej Górze, ale w maju 2010 roku ją umorzyła z powodu „niewykrycia przestępstwa”.

CBA i ABW do końca twierdziły, że telefony dziennikarzy nie były objęte kontrolą operacyjną. Niemniej prowadzący śledztwo zdobył wykaz zleceń od ABW, CBA i policji ws. danych o telefonach dziennikarzy z sieci Era GSM (obecnie T-Mobile). Następcy PiS deklarowali, że kwestię trzeba wyjaśnić i rozliczyć winnych nadużyć. Tak się jednak nie stało. A sytuacja powtórzyła się kilka lat później, gdy PiS ponownie wygrało wybory. Wówczas to ekipa „dobrej zmiany” ogłosiła, że za PO dziennikarze byli inwigilowani, i zapowiedziała wyjaśnienie sprawy i rozliczenie winnych. Sprawa zatrzymała się po publikacji listy z nazwiskami niektórych dziennikarzy, wobec których służby miały stosować podsłuchy. Nietrudno zgadnąć, że na niepełnej liście tym razem znaleźli się dziennikarze sympatyzujący i wspierający nowy rząd.

– Wszystkie operacje inwigilacyjne zakończyły się klapą. Ustalono jedynie, że niektórzy dziennikarze mieli kontakty z ludźmi służb specjalnych. To jednak nie jest żadną tajemnicą, zwłaszcza w przypadku dziennikarzy śledczych. Służbom specjalnym nie udało się natomiast znaleźć żadnych dowodów na to, by konkretne osoby przekazywały informacje mediom – informował sympatyzujący z PiS tygodnik „Do Rzeczy”. Łącznie za rządów koalicji PO- – PSL inwigilowanych miało być 48 dziennikarzy.

Najnowsze