e-wydanie

0.9 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia 2024

Niemiecka okupacja medialna

Dlaczego trzeba zrepolonizować media w Polsce?

„To wielkie zagrożenie dla niezależnego dziennikarstwa i wolności myśli. Stary monopol państwa totalitarnego został w Europie Środkowej zamieniony na monopol obcego kapitału” – napisali autorzy raportu Europejskiej Federacji Dziennikarzy… w 2001 r.! Zwrócili uwagę, że zagraniczni wydawcy kontrolowali wówczas 85 proc. rynku mediów w Europie Środkowej i Wschodniej. A 3/4 z tych zagranicznych inwestorów, to były firmy niemieckie.

Analitycy EFD nie mieli wątpliwości: niemieccy właściciele mediów narzucają redakcjom punkt widzenia zgodny z narodowym interesem Niemiec. Trudno sobie wyobrazić, aby to polscy biznesmeni byli właścicielami największych gazet czy portali niemieckich (o radiach czy telewizji nie wspominając) i bez pardonu recenzowali politykę rządu niemieckiego. Żadne państwo zachodnie nie zezwoliłoby, aby obcy kapitał miał taki wpływ na opinię publiczną. W Polsce niemieccy wydawcy starają się przekonać, że są krzewicielami demokracji i europejskich wartości, a zatrudnieni przez nich dziennikarze mają pełną swobodę wypowiedzi – w granicach etyki zawodowej.

To jednak tylko słowa. W Polsce, aby wygrać wybory, trzeba mieć zaplecze medialne. Paradoksalnie niemieccy wydawcy mają dużo więcej do powiedzenia nad Wisłą niż u siebie w kraju. Tam wszyscy uważnie im się przyglądają. Tak konkurencja, jak i politycy, którzy nie chcą być zakładnikami medialnych baronów, nawet rodzimych. W Polsce nikt poważnie od lat nie podejmuje tematu rosnącej dominacji niemieckich wydawców na rynku medialnym. Każdy, kto próbuje rozpoczynać na ten temat dyskusję, szybko zostaje okrzyknięty oszołomem.

Hasło repolonizacji mediów podniósł podczas kampanii prezydenckiej w 2015 r. Paweł Kukiz, zwracając uwagę na niemiecką dominację. Pomysł Kukiza przyjął jako własny PiS. Gdy jednak pełnia władzy trafiła w ręce tej partii po wyborach, to plan ustawowej repolonizacji mediów zatrzymano. Polska stała się zwyczajnie kolonią medialną potężnego sąsiada. Gdy próbuje teraz zrzucić to jarzmo, to nic dziwnego, że kolonizatorzy bronią swojego stanu posiadania wszelkimi dostępnymi środkami. W tym kosztownymi pozwami sądowymi. Dlaczego? A kto bogatemu zabroni. Liczą, że jest spora szansa, że sędzia prędzej przychyli się do ich wyważonych „proeuropejskich” opinii, niż radykałów krzyczących o konieczności repolonizacji mediów. Z ich punktu widzenia przegrany proces nic nie zmieni. A ewentualna wygrana daje duże plusy, a być może oznacza likwidację konkurencji. W każdym razie na pewno ogranicza krytykę niemieckich mediów. I o to im chodzi.

Mając przewagę w debacie publicznej, boli ich, jak ktoś podnosi pochodzenie kraju wydawcy i zestawia z lansowanymi tezami. Książkę „Niemiecka okupacja medialna” napisałem, by pokazać, że wbrew temu, co próbują nam wmówić dziennikarze mediów należących do niemieckich firm, kapitał ma narodowość.

Najnowsze