14.4 C
Warszawa
piątek, 29 marca 2024

Kontrola internetu na razie zażegnana

Koniecznie przeczytaj

Parlament Europejski odrzucił projekt nowej dyrektywy w sprawie zmian w prawie autorskim, nazywanej „drugim ACTA”. Obrońcy wolności wygrali bitwę, ale wojna wciąż się nie skończyła.

 Przedmiotem kontrowersji wspomnianej dyrektywy od samego początku stały się przede wszystkim dwa artykuły, 11. i 13., które zakazywały udostępniania skrótów wiadomości i artykułów na portalach społecznościowych oraz narzucały właścicielom stron internetowych obowiązek sprawdzania, czy umieszczany na nich materiał w postaci obrazów, muzyki czy dźwięków nie narusza praw autorskich. Ponieważ portale społecznościowe takie jak Facebook czy Twitter zagospodarowują ogromną część internetowej aktywności mieszkańców Unii, w praktyce oznaczałoby to znaczne ograniczenie swobodnego przepływu informacji i treści w Internecie. Z kolei serwisy internetowe funkcjonujące jako agregatory linków (Wykop) czy też newsów (Squid) w praktyce straciłyby sens swojego istnienia.

Młodzi znów przeciw

Nowe przepisy starano się uchwalić w ekspresowym tempie, co na szczęście przykuło uwagę całej Europy i wyprowadziło ludzi na ulice. Również w Polsce zorganizowano protesty w wielu miastach, a ich uczestnikami byli przede wszystkim młodzi ludzie, którzy siłą rzeczy są najmocniej zanurzeni w wirtualnej rzeczywistości i zmianę przepisów interpretują jako zamach na swoje podstawowe wolności. Do protestu przyłączyła się nawet Wikipedia, która w dniach poprzedzających głosowanie wyłączyła swoje usługi.

Kolejny raz potwierdziło się przy tym, że część młodych ludzi w Polsce jest w stanie wyjść na ulice dopiero w obronie wolności w Internecie. Protesty przeciwko ACTA z 2012 roku były jednym z najbardziej masowych wystąpień z udziałem młodzieży w najnowszej historii Polski (wzięło w nich udział nawet pół miliona osób). Trwające od 2015 roku protesty Komitetu Obrony Demokracji przyciągają od niewielu uczestników, głównie w starszym wieku. Dla młodych osób hasło upadku demokracji pod rządami Prawa i Sprawiedliwości wydaje się mocno wirtualne – o wiele bardziej realne są za to zakusy władzy, aby reglamentować wolność w Internecie. Rzecz jednak w tym, że projekt nowej dyrektywy ws. prawa autorskiego w Internecie nie stanowi wcale wyjątku. Tak naprawdę zakres kontroli treści, z którymi mamy do czynienia w Internecie (i nie tylko) zwiększa się z każdym rokiem. „Acta 2” było projektem oficjalnym, przedstawionym pod obrady Europarlamentu, ale nie wszystkie akty prawne muszą przejść tę samą drogę.

Cenzura w social media

Już w maju 2016 roku Europejska wraz z Facebookiem, Twitterem, Youtube i Microsoftem uzgodniły „Kodeks zwalczania nielegalnej internetowej mowy nienawiści”. Zgodnie z nimi administratorzy tych serwisów mają 24 godziny na usunięcie opublikowanych na nich treści promującej tzw. nielegalne treści. Po otrzymaniu zgłoszenia o naruszeniu zasad serwisy te mają obowiązek zadziałać w roli cenzorów uniemożliwiających szerzenie opinii uważanych jako skrajne.

Na początku obecnego roku Kodeks został przyjęty także przez serwisy Google Plus i Instagram, a Komisja Europejska chwali się, że dzięki jej staraniom udało się wyeliminować nawet 70 proc. wszystkich przypadków „mowy nienawiści”. Dzięki temu posunięciu eurokraci skutecznie zrzucili z siebie odpowiedzialność za stosowanie cenzury na podmioty prywatne. W Brukseli nie powstał żaden nowy urząd cenzorski, za to w przedstawicielstwach amerykańskich gigantów branży IT na całym kontynencie zatrudniono setki osób odpowiedzialnych za nieustanny monitoring treści zamieszczanych przez internautów.

Mało tego, Unia Europejska wykazała się na dodatek wyjątkową dwulicowością, wzywając do siebie szefa Facebooka, Marka Zuckerberga, na przesłuchanie wzorem amerykańskiego Senatu. Założyciel największego na świecie portalu społecznościowego został przedstawiony jako złowrogi lider biznesu, który ukradł ludziom prywatność. Wielki teatr, jaki stanowiło przesłuchanie Marka Zuckerberga w maju przed Parlamentem Europejskim, polegał na tym, że zarówno szef Facebooka, jak i unijni decydenci wiedzieli, że wspólnie cenzurują internetowe treści. Przedstawienie to było jednak potrzebne w celach propagandowych, aby ludzie mieli poczucie, że władza ich broni, a wielki biznes nie jest bezkarny.

Warto zauważyć, że bardzo pozytywną rolę w odrzuceniu projektu niebezpiecznej dyrektywy odegrali polscy europosłowie, których głosy w praktyce były decydujące. Pomimo wcześniejszych deklaracji solidarności z własnymi grupami w Europarlamencie zarówno posłowie Prawa i Sprawiedliwości, jak i Platformy Obywatelskiej tuż przed głosowaniem nieoczekiwanie zmienili front i zagłosowali na „nie”. Stało się tak nawet pomimo tego, że według oficjalnego stanowisko rządu Mateusza Morawieckiego PiS był zwolennikiem rozpoczęcia prac nad odpowiednią ustawą. Stanowisko polskich posłów trudno jest wiązać z protestami w całej Polsce, ponieważ nie były one masowe.

Wydaje się, że ostatecznie zadecydował zdrowy rozsądek, który nakazywał sprzeciwienie się niebezpiecznemu zwiększeniu kompetencji władz na poziomie centralnym. Nie oznacza to niestety jednak, że prace nad zmianami w zakresie kontroli Internetu zostały raz na zawsze przerwane. Propozycje zmian mogą trafić wkrótce pod głosowanie w nieco zmienionym kształcie, a niestety wielu posłów (w tym Platformy Obywatelskiej) wyraziło swój sprzeciw jedynie warunkowo, oczekując pewnego kompromisu. Zasadniczo jednak układ sił w europarlamencie wskazuje na to, że „Acta 2” powróci i wcześniej czy później zostanie przyjęte.

Walka z „mową nienawiści”

Eurokraci uzasadniają konieczność przyjęcia nowych przepisów rzekomą troską o ochronę praw autorskich. Bez wątpienia w dobie wielkich serwisów społecznościowych autorzy oryginalnych treści i materiałów mogą się czuć poszkodowani przez amerykańskich potentatów, którzy skutecznie zagarniają dla siebie większość finansowych korzyści wynikających z obsługi milionowych rzesz internautów. W praktyce jednak forsowane przez Unię Europejską zmiany mają na celu roztoczenie jeszcze większej kontroli nad społeczeństwem, które dzięki swobodnej wymianie treści w wirtualnej rzeczywistości stanowi o wiele trudniejszy przedmiot społecznej inżynierii.

Amerykańskie media społecznościowe w obecnym kształcie stanowią paradoksalnie jedno z cenniejszych źródeł informacji. Podczas gdy główne europejskie media narzuciły w ciągu ostatnich lat skuteczną blokadę informacyjną m.in. w zakresie postępującej islamizacji Europy i jej negatywnych efektów, niezależni publicyści korzystający z Facebooka czy Twittera tworzą faktyczny drugi obieg informacyjny. Nie ulega wątpliwości, że to m.in. przeciwko nim formułowane jest nowe prawo.

Włodarze Unii Europejskiej nie występują w obronie prawa autorskiego, lecz prowadzą faktyczną walkę z tzw. mową nienawiści (tzw. hate speech), którą rzekomo posługują się ich polityczni wrogowie. Pod tą bardzo mglistą kategorią kryją się najczęściej poglądy związane z konserwatywnym światopoglądem odwołującym się do chrześcijańskich korzeni Europy. Eurokraci, pomimo deklarowanego przywiązania do zasad wolności, tak naprawdę bardzo zazdroszczą takim państwom, jak Chiny, w których władze bezpośrednio decydują o tym, jakie treści trafiają do obywateli i nieustannie monitorują aktywność wszystkich grup, które kontestują politykę rządu. Brukseli nie wypada jednak wprowadzić oficjalnej cenzury, dlatego czyni nieustanne podchody na rzecz ustanowienia systemu działającego w nieco bardziej zawoalowany sposób.

Chwilowo wszyscy użytkownicy Internetu mogą odetchnąć, ale tak naprawdę wszystko wskazuje, że już wkrótce Bruksela podejmie kolejną próbę. Oby tylko polscy posłowie nie zmienili zdania.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze