-0.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Zimna wojna Putina

Lody Arktyki skrywają wiele tajemnic. Jedną z nich jest ropa naftowa. Rosja już zaczęła swoją grę.

Na jej północnej granicy stacjonuje armia, jakiej nie widziano tam od czasu Zimniej Wojny. W międzyczasie Putin rozpoczął hybrydową wojnę w mieście Barentsburg.

Barentsburg oficjalnie należy do norweskiej prowincji Svalbard, ale norweskich akcentów w nim jak na lekarstwo. Zamiast biało-czerwonego krzyża na czerwonym tle łatwiej znaleźć tam rosyjskie hotele, bary, muzea, a nawet popiersie Lenina. Miasto zamieszkałe jest wyłącznie przez Rosjan i Ukraińców. Kilka dekad temu Związek Radziecki wybudował tam nawet kopalnię węgla, wiedząc, że nigdy nie przyniesie ona zysku. Ba, co roku z państwowego budżetu trzeba do niej dokładać miliony dolarów. Nie o zysk jednak chodzi w tym dziwnym mieście, lecz o wpływy. Topniejące lody Arktyki w niedalekiej przyszłości odkryją gigantyczne pokłady ropy naftowej i gazu ziemnego. Balansując na granicy naruszenia międzynarodowych traktatów, Władimir Putin przymierza się do zgarnięcia całej stawki w grze o czarne złoto.

Skarby Arktyki

Z każdym kolejnym rokiem lodowce Arktyki topnieją w tempie wprost wykładniczym. Ma to oczywiście związek z wyraźnie obserwowalną zmianą klimatu w regionie. Bacznie temu zjawisku przygląda się cały świat, jednak tylko nieliczne państwa są nim bezpośrednio zainteresowane. Kanada, Stany Zjednoczone, Norwegia, Dania. To kraje, dla których rozpływające się w arktycznych wodach lodowce stanowią dziejową szansę na dostęp do wód, pod którymi zalega ropa naftowa oraz gaz ziemny. Naukowcy z „The US Geological Survey” szacują, że w regionie może znajdować się ok. 30 proc. światowych zasobów gazu oraz 13 proc. ropy. Dostęp do nich może totalnie zmienić geopolityczny układ sił nie tylko w regionie, ale również na globie. Ponadto wraz z topnieniem lodowców otworzą się możliwości wytyczenia nowych szlaków handlowych, które skróciłyby drogę łączącą rynek azjatycki z Zachodem. Kto dostanie największy kawałek tego arktycznego tortu, ten w przyszłości będzie kontrolował atrakcyjny szklak handlowy i czerpał z tego tytułu profity.

Chaos z granicami

Jak do tej pory status prawny Arktyki nie został uregulowany żadną umową międzynarodową. Rosja, Kanada, Dania, Norwegia i Stany Zjednoczone od lat tkwią w prawnym impasie. W 1925 roku Kanada zaproponowała wdrożenie tzw. teorii sektorów, zgodnie z którą Arktyka miałaby zostać podzielona wzdłuż południków wyznaczonych przez wschodnie i zachodnie granice każdego z wymienionych państw. Największym beneficjentem takiego rozwiązania byłaby Rosja, która w ten sposób uzyskałaby blisko połowę spornego terytorium. Najmniejszym: USA oraz Norwegia. Ostatecznie odstąpiono od tego pomysłu. Bałagan administracyjny w regionie sprawił, że każde z państw próbuje na różne sposoby uzasadnić swoje roszczenia do konkretnych obszarów Arktyki.

Kanada i Dania od lat prześcigają się w coraz to dokładniejszych badaniach geologicznych, które miałyby potwierdzić, że Grzbiet Łomonosowa jest przedłużeniem ich szelfu kontynentalnego. Dlaczego to takie ważne? Zgodnie z Konwencją o prawie morza to właśnie zewnętrzny skraj szelfu wyznacza granicę jurysdykcji danego państwa. Problem w tym, że to nie rządy poszczególnych krajów samowolnie wyznaczają granice, lecz zadanie to należy do Organizacji Narodów Zjednoczonych. ONZ nie chce jednak wtykać kija w arktyczne mrowisko. Jakakolwiek bowiem decyzja spowodowałaby niezadowolenie jednego z państw. Bezpieczniej tkwić w administracyjnym impasie i trzymać ogień z dala od lontu. Jak do tej pory ONZ zatwierdziła jedynie granicę szelfu dla Norwegii oraz Islandii. Było to zadanie łatwe i niepowodujące napięć, Islandia bowiem od dawna nie wysuwa żadnych roszczeń względem obszarów Arktyki.

Rosja pręży muskuły

O ile Norwegia i Kanada stosują wyrafinowane metody przekonywania opinii publicznej do swoich roszczeń (np. badania geologiczne), o tyle Rosja preferuje działania bardziej bezpośrednie, wywołujące napięcia w regionie. Przykład? Kilka lat temu zdalnie sterowany robot podwodny wbił rosyjską flagę na dnie oceanu arktycznego, tuż w rejonie bieguna północnego. Rosja mogła sobie pozwolić na ten mało dyplomatyczny „psikus”, ponieważ ma najmocniejsze karty w grze o Arktykę, wszak Ocean Arktyczny jest prawie w połowie otoczony przez wybrzeża imperium Władimira Putina.

Moskwa idzie jednak o krok dalej. W ciągu ostatnich kilkunastu lat liczba baz wojskowych, zlokalizowanych wzdłuż jej północnego wybrzeża, wzrosła z kilku do 24. Łącznie stacjonuje tam 45 tys. żołnierzy, mających do dyspozycji 3,4 tys. pojazdów, 41 okrętów, 15 okrętów podwodnych oraz 110 samolotów. Dla Rosji to jednak za mało. Do 2020 roku Putin planuje wybudować ok. 50 wojskowych lotnisk oraz przerzucić na północ kolejne odrzutowce. W międzyczasie oddziały specjalne testują sprzęt w arktycznych warunkach. I wcale nie są to działania tajne. Wręcz przeciwnie – Moskwa chce, by opinia publiczna na całym świecie ujrzała uzbrojonych po uszy rosyjskich żołnierzy, w białych kombinezonach, przeczesujących arktyczne lody na wojskowych skuterach. W świat ma pójść prosta wiadomość: „Rosja nie cofnie się ani o krok z Arktyki”.

Barentsburg – twierdza bez wojska

Największy bój Rosja toczy o Barentsburg. Żeby zrozumieć, dlaczego to, zamieszkałe zaledwie przez 3 tys. osób, miasteczko jest takie ważne, trzeba cofnąć się do 1920 roku. Właśnie wtedy USA, Wielka Brytania, Dania, Francja, Włochy, Japonia, Holandia i Szwecja podpisały tzw. Traktat Spitsbergeński, na mocy którego uznano, że prowincja Svalbard, na której obszarze leży Barentsburg, jest własnością Norwegii. Do dziś Traktat podpisały 42 państwa, Związek Radziecki zrobił to w 1924 roku.

Jeden z punktów porozumienia stanowi, że państwa-sygnatariusze mają równe prawa do korzystania z zasobów naturalnych Svalbardu, mogą czerpać z nich korzyści ekonomiczne oraz prowadzić na jego obszarze badania naukowe. Traktat wprowadził również zakaz umieszczania sprzętu wojskowego oraz żołnierzy na terytorium Svalbardu. Dotyczy to również Norwegii. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by którykolwiek z krajów wybudował w Barentsburgu kopalnię węgla i wysłał do tego miasta armię swoich naukowców. Tak właśnie zrobiła Rosja.

Kopalnia to nie jedyny rosyjski akcent w malutkim miasteczku. Od kilku lat Moskwa przeznacza miliony dolarów na inwestycje w rozwój turystyki na Svalbardzie. Znów jednak nie chodzi o chęć zysku, lecz o geopolityczną grę o region, który w przyszłości może okazać się kopalnią czarnego złota. Dziś poczynania Rosji wydają się wręcz kuriozalne – w miasteczku-widmo powstają hotele i restauracje, których nikt nie odwiedza i które, podobnie jak kopalnia, generują same straty. Na gastronomii i hotelarstwie się jednak nie kończy, ostatnio w Barentsburgu otwarto muzeum, które opowiada o historycznych związkach Rosji z Arktyką. Jeżeli kiedykolwiek dojdzie do podziału arktycznego tortu, Moskwa z pewnością zagra tymi kartami.

Soft-power

Aktywność Moskwy w Barentsburgu często nazywa się „najbardziej pokojową inwazją na obce terytorium”. Jest w tym stwierdzeniu sporo prawdy. Ktoś, kto nie zna geopolitycznych realiów i granic poszczególnych państw, zapewne uznałby, że miasteczko należy do Rosji. Działania Moskwy to podręcznikowy przykład tzw. soft-power, co według autora tego pojęcia – Josepha Nye’a – oznacza „subtelne sprawianie, by inni chcieli tego samego wskutek niewymuszonego wyboru”. I na tym właśnie polega gra Rosji na Svalbardzie – Putin, idąc po śladach swoich poprzedników, chce sprawić, by w przyszłości świat nie miał wyboru, uznając roszczenia Moskwy do Arktyki za uzasadnione. To nic innego jak nieco bardziej wysublimowana odsłona inwazji na Krym.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news