-1 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Nowy świat Putina i Trumpa

USA nie tylko przenoszą swoją uwagę na Chiny, ale stają się coraz bardziej nieobliczalne.

Strategiczny sojusz z USA dla Polski znaczy wiele. Gorzej, jeśli waszyngtoński sojusznik przewraca światowy porządek do góry nogami. Zupełnie źle z punktu widzenia Warszawy jest jednak wtedy, jeśli demolkę prowadzi zgodny duet Trump – Putin. Jakie będą skutki polityczne i gospodarcze przyszłego ładu?

Szkodnik czy strateg?

„Jeśli idiota staje się zbyt wielkim idiotą, na szczęście przestaje być idiotą pożytecznym”. Tak brzmi cytat „Th e Washington Post” oceniający postawę amerykańskiego prezydenta podczas helsińskiego szczytu z Władimirem Putinem. Diametralnie odmiennego zdania jest portal „American Thinker”, którego zdaniem Trump „rozpoczął w Helsinkach strategiczną grę i posługując się szachową terminologią, rozgrywa pojedynek wyprzedzającymi posunięciami”. Co miałoby stać się jego celem? Według portalu, oryginalne sprawdzenie Putina.

„Jeśli nałgał lub nie dotrzyma, słowa Trump zmieni kurs, a Kreml straci wszystko to, co wydawało mu się, że wygrał”. Jak widać, medialne i eksperckie opinie po helsińskim szczycie pozostają skrajnie rozbieżne, choć nie ma potrzeby ukrywać, że w zdecydowanej większości są bardzo nieprzychylne Donaldowi Trumpowi. Co ciekawe, ostra krytyka nie płynie jedynie z Europy, ale także, a może głównie ze strony amerykańskich elit polityki i biznesu, bez względu na demokratyczną lub republikańską proweniencję. A to już nie przelewki, ponadpartyjny konsensus w USA może bowiem doprowadzić do zablokowania polityki własnego prezydenta, a jego samego do impeachmentu. Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że tak naprawdę nikt nie wie, jaka jest naprawdę strategia międzynarodowa Trumpa, o ile ta w ogóle istnieje. Symbolem poważnych i równie powszechnych wątpliwości jest choćby tytuł „The New Yorker”: „Tak nie można rządzić supermocarstwem. Koniec polityki zagranicznej USA”.

Niewiele więcej mogą powiedzieć na ten temat najwyżsi urzędnicy Białego Domu, departamentu stanu oraz prezydenccy doradcy z Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Jak informuje brytyjski „The Times”, po spotkaniu Trump – Putin w cztery oczy amerykański prezydent nie przeprowadził obowiązkowego briefingu dla szefów swojej administracji, co równa się brakowi wykonawczych wytycznych. Mówiąc prościej rząd, armia, służby specjalne, a przede wszystkim resort spraw zagranicznych USA, nie wiedzą jakie ustne zobowiązania podjął wobec Rosji ich własny zwierzchnik.

Miarą zaniepokojenia jest pomysł kongresmenów, aby wezwać przed specjalną komisję tłumacza Trumpa i pod przysięgą zapytać o przebieg spotkania z Putinem. W tym samym czasie Kreml rozpowszechnia już informacje, a raczej podejmuje skoordynowaną ofensywę międzynarodową „na podstawie porozumienia, jakie osiągnęli obaj przywódcy podczas helsińskiego szczytu”. Być może wszystko można sprowadzić do kolosalnego nieporozumienia wynikającego z kompletnie odmiennego stylu uprawiania polityki przez Trumpa i Putina. Jak w wywiadzie dla „Tageszeitung” mówi rosyjski politolog Aleksiej Małaszenko: „Amerykański prezydent jest zawsze po trochu biznesmenem, a po trochu politykiem. Biega po rynku i spogląda, co sprzedają Północni Koreańczycy, Rosjanie i Europejczycy. Przy tym gra zawsze tylko na siebie”. Tego z kolei nie rozumie Władimir Putin, dla którego spotkanie z amerykańskim kolegą było historycznym wydarzeniem, głównie na wewnętrzny i zewnętrzny użytek propagandowy. Czyżby?

Dziwny świat Trumpa i Putina

Zostawmy na boku emocje oraz medialne porównania Trumpa do dyletanta, który dał się ograć Rosji. Zapomnijmy o jego osobistej fascynacji Putinem, wynikającej z licznych kompleksów, m.in. kosmicznego wprost narcyzmu. Spróbujmy wniknąć w szersze zamysły prezydenta, na serio zaskoczonego falą krytyki jaka spadła na niego po powrocie do kraju. Z oficjalnych przekazów prasowych Białego Domu znamy jedynie agendę, czyli tematy, które poruszyli prezydenci. Każdy, kto choć trochę zetknął się z wielką polityką i przygotowaniem wszelkich spotkań na szczycie, wie dobrze, że krąg spraw do omówienia jest uzgodniony dużo wcześniej. Inaczej tego rodzaju spotkania nie miałyby większego sensu.

Dlatego agenda szczytu helsińskiego jest wielce symptomatyczna. Poruszono problem globalnego bezpieczeństwa, czyli dalszy los traktatów rozbrojeniowych w sferach strategicznej, broni średniego zasięgu i obrony antyrakietowej. Ponadto rozmawiano o uregulowaniu sytuacji wokół Syrii, obecności irańskiej w tym kraju oraz zapewnieniu bezpieczeństwa Izraelowi. Na dalszych miejscach znalazł się Półwysep Koreański oraz Ukraina, której istnienie po prostu odnotowano. Nie pominięto także kwestii rosyjskiego ataku na amerykańską demokrację i bezpieczeństwa cybernetycznego. Wiele uwagi poświęcono sprawom gospodarczym, choć podobno nie rozmawiano o zniesieniu sankcji USA wobec Rosji. Wszystko razem oznacza, że zakres poruszonych spraw oznacza powstanie identycznego kręgu potencjalnej współpracy obu państw. Ponadto ustalono organizację roboczych struktur konsultacji i dialogu, które mają wypracować konkretne porozumienia we wszystkich dziedzinach. To sukces Rosji i osobiście Putina, który niweczy cztery lata skoordynowanej amerykańsko-europejskiej polityki powstrzymywania i izolacji Kremla na arenie międzynarodowej.

Całość rodzi jednak pytanie o rzeczywiste intencje USA wobec świata. W tym miejscu ważna jest pewna uwaga. Wspaniale i bezpiecznie mieć za sobą największe i do niedawna jedyne, globalne mocarstwo, czyli USA. Trzeba jednak pamiętać, że jak każde państwo na świecie, a zwłaszcza supermocarstwo, Stany Zjednoczone realizują własne interesy narodowe, a nie swoich sojuszników, w tym Polski. Sojusze i partnerstwa obowiązują jedynie wtedy, gdy opłacają się USA. Warto o tym przypominać, aby nie dochodziło do nieporozumień i nadinterpretacji naszych relacji z Waszyngtonem. Tymczasem obecne, egzystencjalne hasło USA brzmi: Chiny. Zaraz po zakończeniu niefortunnego dla Trumpa szczytu odbyła się doroczna konferencja bezpieczeństwa w Aspen, wyznaczająca trendy amerykańskiej polityki zagranicznej, militarnej i wywiadowczej. Oficjalni przedstawiciele CIA, ANB i Rady Bezpieczeństwa Narodowego zgodnie stwierdzili, że największym zagrożeniem dla politycznej i gospodarczej przyszłości USA jest Pekin. Dokładnie: „celem Chin jest pozbawienie Ameryki pozycji światowego lidera”. Dlatego Pekin „rozpoczął wobec USA zimną wojnę, rozumianą jako takie działania tamtejszych władz państwowych, które za pomocą środków politycznych, ekonomicznych i wojskowych mają osłabić konkurenta bez uciekania się do otwartego konfliktu wojskowego, którego Chiny nie chcą”. Na razie.

Jeszcze ważniejsza jest ocena skali chińskiego zagrożenia, wobec której „problemy stwarzane przez Rosję są nieporównywalnie mniejsze”. Równocześnie z wywodami z Aspen pojawił się oficjalny komunikat, w którym Biały Dom zapowiedział utworzenie międzynarodowej koalicji powstrzymania Pekinu w sferze ekonomicznej. „Przystępujemy do tworzenia międzynarodowego sojuszu dla powstrzymania państwowej polityki Chin, która zagraża koniunkturze ekonomicznej, wolnej konkurencji, wymusza przekazywanie technologii oraz zezwala na kradzież własności intelektualnej”. W połączeniu z agendą helsińskiego szczytu wszystko staje się jasne. Trump pragnie doprowadzić do odwrócenia strategicznego partnerstwa rosyjskiego-chińskiego. Partnerstwa opartego na fundamencie antyamerykanizmu i negowaniu obecnego porządku światowego, który uprzywilejowuje strefę euroatlantycką. Oczywiście to program maksimum obliczony na dziesięciolecia. Program minimum to takie wciągnięcie Moskwy w rozwiązywanie kluczowych problemów globalnych, które uwolni potencjał amerykański, a przede wszystkim da USA czas niezbędny dla wewnętrznej modernizacji we wszystkich dziedzinach niezbędnych dla przyszłej konkurencji lub wręcz konfrontacji z Chinami.

Oczywiście można zapytać, dlaczego Rosja, a nie Europa i NATO, dotychczas najbliżsi sojusznicy Waszyngtonu? Z prostego powodu, Trump traktuje UE jako identyczne co Chiny wyzwanie dla amerykańskiej gospodarki. NATO zaś pochłania rezerwy tak potrzebne armii amerykańskiej. Tymczasem Rosja jest ekonomicznym karłem. Jej potencjał gospodarczy ciągle maleje, bo w 2007 r. był mniejszy od amerykańskiego dziewięciokrotnie, a obecnie już dwunastokrotnie. Jednak już obecnie nie można wykluczyć innego rodzaju porozumienia USA-Rosja.

Taką sferą jest energetyka. Na pozór to absurd zważywszy na ciągły sprzeciw USA wobec rosyjskiej dominacji na europejskim rynku gazowym, wyrażony sankcjami wymierzonymi w bałtycki gazociąg North Steam-2. Nie bez powodu obaj prezydenci zgodnie podkreślili potrzebę „bliższego współdziałania na rzecz regulacji rynku ropy naftowej”. Tymczasem „Frankfurter Allgemaine” informuje, że zarówno Trump, jak i Putin nie są zwolennikami zbyt wysokiej ceny surowca, która ujemnie wpływa na gospodarczą koniunkturę w obu krajach. Jak oceniają niemieccy analitycy, idealną ceną jest 70 dolarów za baryłkę i taki poziom można łatwo osiągnąć, regulując poziom wydobycia ropy naftowej w USA, Rosji i Arabii Saudyjskiej.

Stąd spekulacje na temat powołania nowego, trójstronnego kartelu, który działałby ponad OPEC. To jasne, że gdyby powstał, trzymałby w garści rozwój ekonomiczny UE, Chin i Indii, a więc największych rynków konsumenckich, stanowiących zarazem największe wyzwanie dla USA. Wszystko pięknie, tylko jaki rachunek wystawi za całość Rosja? To jasne, że będzie wysoki, choć wiadomo również, jakie będą jego pozycje. W tym kontekście symptomatyczny jest duet Trump – Putin, który zaskakująco zgodnie krytykuje potrzebę istnienia NATO, a więc integralność strefy euroatlantyckiej. Moskwę można zrozumieć, taki cel stawia sobie od dawna. Ale Waszyngton? Niestety Trump jest zwolennikiem nie tylko protekcjonizmu w gospodarce, ale przeniesienia punktu ciężkości polityki międzynarodowej na płaszczyznę bilateralną. Każdemu mocarstwu łatwiej sprowadzić partnera do roli klienta lub w pełni podporządkowanego wasala, niż przestrzegać ograniczeń wynikających z wielostronnych sojuszy, szczególnie gdy są oparte na wspólnym systemie wartości. Oczywiście rozbicie jedności amerykańsko-europejskiej to plan maksimum Putina, który w lustrzanym odbiciu Trumpa widzi szansę na powrót do wymarzonych stref wpływów.

Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że helsińska agenda tematyczna, czyli potencjalne obszary współpracy amerykańsko- rosyjskiej bardzo przybliżają Moskwę do takiej rzeczywistości. Plan minimum to wyjście z izolacji, wycofanie sankcji USA, czyli napływ amerykańskich technologii, a przede wszystkim finansów, bez których gospodarka rosyjska upadnie. Kto nie wierzy, niech uważnie wczyta się w helsińską ideę utworzenia stałego gremium biznesowego, złożonego z „kapitanów” głównych korporacji po obu stronach Cieśniny Beringa. To nic innego, jak otwarta zgoda Trumpa na ożywienie współpracy ekonomicznej we wszystkich dziedzinach nieobjętych embargiem. A jakie wnioski z nowego świata Trumpa i Putina wynikają dla Polski?

Nie jest wesoło

Złośliwie można powiedzieć, że najbliższymi sojusznikami Polski są obecnie dwaj nieskrywani wielbiciele Putina – Trump i Orban. A przecież stare przysłowie mówi, że przyjaciel mojego przyjaciela jest…? Mówiąc poważnie, każde odprężenie pomiędzy USA i Rosją poprawiało nasze bezpieczeństwo. Tyle że nie obecnie, bo kardynalnie zmieniły się okoliczności. Dotychczas USA były przywódcą świata zachodniego, a więc gwarantem i pewnym sojusznikiem Europy. Teraz są z nią coraz bardziej skonfliktowane, a Trump podważa sens istnienia NATO. Polska opierała jak dotąd politykę swojego bezpieczeństwa na obecności w obu organizacjach, a dodatkową rękojmią były uprzywilejowane stosunki z USA.

Obecnie Warszawa jest skonfliktowana z UE i głównymi państwami europejskimi zaś Waszyngton Trumpa staje się coraz bardziej chimeryczną podporą naszej suwerenności. Dał temu wyraz ostatnio w telewizji Fox News, podważając artykuł 5 Traktatu Waszyngtońskiego. Wyraził wątpliwość czy Stanom Zjednoczonym opłaca się angażować w globalny konflikt z powodu jakiejś Czarnogóry? To znaczy, że i Polska, dopóty pozostaje amerykańskim partnerem, dopóki odpowiada to partykularnym interesom USA, a te przecież odpływają do Chin. Tym bardziej że to dla Stanów Zjednoczonych wyzwanie XXI w. Bez względu na to, czy w Białym Domu będzie mieszkał Trump, czy inny prezydent USA będą realizowały chińską strategię.

Zasadnicze pytanie brzmi zatem, czy Waszyngton nie sprzeda Warszawy w imię swoich korzyści w tym regionie świata, na zasadzie kto da więcej, ten jest najlepszym sojusznikiem? Polska w takim planie nie może oferować USA zbyt wiele, więc dlaczego amerykańscy chłopcy mieliby umierać za Gdańsk? A nawet jeśli, to jak się do Polski dostaną bez niemieckiej czy belgijskiej, a więc natowskiej i unijnej infrastruktury komunikacyjnej? Może więc lepiej wygląda protrumpowskie osamotnienie Warszawy w Europie od strony gospodarczej? Oczywiście amerykańska ropa naftowa, a szczególnie gazowy koncentrat LPG są bez wątpienia gwarancją ekonomicznej suwerenności Polski. Tylko co nam z tego, gdy Trump dogada się z Putinem co do cen surowca oraz podziału światowego rynku?

Ekonomiczne i międzynarodowe problemy Polski nie sprowadzają się jednak wyłącznie do wybuchu hipotetycznego konfliktu militarnego w Europie, a więc rosyjskiej agresji, czy energetycznej niezależności od Moskwy. Sprawa jest daleko poważniejsza, bo dotyczy naszej przyszłości w UE, a raczej miejsca w Europie. Amerykańskie ograniczanie NATO wymusi na naszych partnerach europejskich budowę kontynentalnego systemu obronnego, w który jako amerykański wasal nie musimy być wcale mile widziani. To jeszcze nie wszystko, bo UE w imię swoich interesów ekonomicznych stopniowo będzie wchodziła w chińską orbitę gospodarczą oraz rosyjską w kwestii wspólnego bezpieczeństwa. Polska stanie się samotną wyspą w Europie lub jeśli ktoś chce amerykańskim, a więc wrogim przyczółkiem. Jeśli Trump będzie kontynuował swoją politykę i zostanie w Białym Domu na kolejną kadencję. Tylko żeby zamiast obecnej strategii Polski – europejskiego Izraela, a więc uprzywilejowanego sojusznika USA, nie wyszła zupełnie inna historia, która miała miejsce w latach 70. XX w. Mowa o losie Południowego Wietnamu porzuconego na pastwę komunistów w imię waszyngtońskiej polityki odprężenia z ZSRR i Chinami Mao.

Wniosek jest prosty, musimy szukać alternatyw. Nie trzeba sięgać zaraz po Moskwę lub Pekin, choć kanały ekskluzywnych kontaktów z obiema stolicami też by nie zaszkodziły. Powróćmy do Europy. Przecież to UE, a nie USA jest naszym największym partnerem gospodarczym, od którego zależy nasz dobrobyt, a zatem bezpieczeństwo. W każdym razie większą równowagę polityki zagranicznej podpowiada rozwój wydarzeń w USA. Mało kto zauważył, że helsiński szczyt przeniósł rosyjską wojnę hybrydową wobec USA w nowy, wyższy wymiar. Jak mówi rosyjski politolog Dmitrij Trenin, dotychczas Putin twardo kłamał, że Kreml nie atakował amerykańskiej demokracji, a Moskwa nie grała na żadną ze stron kampanii prezydenckiej. Po niedawnym spotkaniu jest już jasne, że Putin udziela Trumpwi swojego otwartego poparcia, dostrzegając w prezydencie doskonały instrument wewnętrznej destabilizacji USA. Antysystemowy Trump podgrzewa konflikt elit, który przenosząc się na amerykańskie społeczeństwo, najlepiej niszczy waszyngtoński konsensus polityki zagranicznej, na którym opierała swoją egzystencję także Europa. To bodaj najpoważniejszy wniosek i ostrzeżenie przed nowym światem Trumpa i Putina. USA nie tylko przenoszą swoją uwagę na Chiny, ale stają się coraz bardziej niezrównoważone.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news