14 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia 2024

Przy Łazienkowskiej bieda aż piszczy

Ponad 100 mln zł przeszło Legii koło nosa. Nadchodzą chude czasy dla „Wojskowych”.

 We wtorek (31 lipca) Legia Warszawa pogrzebała swoje nadzieje na grę w fazie grupowej prestiżowej Ligi Mistrzów. Mistrza Polski wyeliminowała o wiele słabsza drużyna ze Słowacji, Spartak Trnava. Co prawda Wojskowi zwyciężyli przy Łazienkowskiej 1:0, jednak w Trnavie dali sobie wbić dwa gole, nie strzelając ani jednego. Efekt? Pomijając to, że Legia po raz kolejny skompromitowała się na arenie międzynarodowej (w zeszłym sezonie została wyeliminowana przez kazachską FK Astanę), to w dodatku straciła szansę na zainkasowanie ponad 100 mln zł, czyli kwoty, na którą w polskiej ekstraklasie musi harować przez cały sezon.

O tym, jakie dobrodziejstwa kryją się za awansem do Ligi Mistrzów, Wojskowi przekonali się w sezonie 2016/17, kiedy po raz pierwszy od 20 lat polska drużyna zakwalifikowała się do europejskich rozgrywek na najwyższym poziomie (w sezonie 1996/97 Widzew Łódź wystąpił w fazie grupowej Ligi Mistrzów). Na konto Legii wpłynęło wówczas ponad 100 mln zł, czyli blisko jedna trzecia całego budżetu klubu z tamtego sezonu. Wtedy na zarobku Legii skorzystała pośrednio cała ekstraklasa, kilka milionów złotych Wojskowi wpompowali bowiem w polski rynek transferowy. Odkładając międzyklubowe waśnie na bok, nie da się ukryć, że na awansie Legii do Ligii Mistrzów powinno zależeć całej ekstraklasie.

W tym sezonie stracą jednak wszyscy. Sponsorzy Legii, bo ich loga nie pojawią się podczas transmisji na wielkiej imprezie. Zawodnicy, bo stracili szansę na pokazanie się z dobrej strony przed wielkimi klubami. Najwięcej straciła jednak Legia Warszawa jako instytucja biznesowa, która w warstwie werbalnej (za sprawą jej prezesa, Dariusza Mioduskiego) aspiruje do poziomu, chociażby klubów z Beneluksu, w rzeczywistości zaś przegrywa z pół-amatorskimi zespołami pokroju Spartaka Trnavy. Włodarze Legii swoje ambitne plany będą musieli odłożyć na najbliższe lata. W tym sezonie szykuje się kolejny „chudy” rok przy Łazienkowskiej.

Stówa przeszła koło nosa

Ile dokładnie mogła zarobić Legia na awansie do Ligii Mistrzów? To zależy od kilku czynników. Pokonanie słowackiego Spartaka Trnavy dawałoby Wojskowym blisko pół miliona euro (ok. 2,1 mln zł). Za wyeliminowanie rywala w następnej (trzeciej) fazie eliminacji UEFA płaci kolejne 5 mln euro (ok. 21 mln zł). Natomiast przebrnięcie przez ostatnią fazę oznacza dodatkowe 15,25 mln euro na klubowym koncie (ok. 65 mln zł). Zainkasowanie następnych milionów zależy od wyników w fazie grupowej. Za każdy zdobyty punkt na tym etapie rozgrywek hojna UEFA płaci 900 tys. euro. Za awans do fazy finałowej (1/16 finału) federacja nagradza „czekiem” na kwotę 6 mln euro. Jest więc o co się bić.

W minionym sezonie łączna pula nagród dla wszystkich drużyn uczestniczących w Lidze Mistrzów wynosiła 1,4 mld euro (ponad 5,5 mld zł). W wypadku Legii (nie wspominając już o żadnym innym klubie znad Wisły) są to wizje zbyt abstrakcyjne, aby kontynuować ich snucie. Załóżmy jednak optymistycznie, że legioniści wygrali jeden mecz grupowy, jedno spotkanie zremisowali, natomiast pozostałe przegrali. Taki scenariusz zrealizował się zresztą w sezonie 2016/2017, kiedy Wojskowi pokonali 1:0 Sporting Lizbonę oraz zremisowali 3:3 z Realem Madryt w pamiętnym meczu przy pustych trybunach na Łazienkowskiej. W sumie Legia zdobyła wówczas 4 punkty. Oznacza to, że wygrywając oraz remisując po jednym meczu w grupie, można zarobić blisko 4 mln euro. Łącznie, uwzględniając wspomniane wcześniej wypłaty za fazę eliminacji, Legia mogła zgarnąć grupo ponad 90 mln zł od UEFY.

To jednak nie koniec finansowej rozpusty. Dodatkowe miliony Wojskowi otrzymaliby z tytułu praw marketingowych. W tym wypadku Federacja dzieli kasę, uwzględniając nie tylko aspekty czysto sportowe, ale również siłę rynku telewizyjnego kraju, z którego pochodzi dany klub. Ostrożnie można założyć, że z tego tytułu na konto Legii powędrowałoby kilka milionów euro. W sezonie 2016/17 w kategorii „Market pool” Wojskowi otrzymali aż 10 mln euro (ponad 40 mln euro). W sumie podopieczni Jacka Magiery wycisnęli z Ligii Mistrzów ok. 27 mln euro, co przy obecnym kursie (kurs NBP z dn. 7 sierpnia: 4,2554 EUR/PLN) daje 115 mln euro.

Gdzie się podziała kasa?

W sezonie, w którym Legia awansowała do Ligii Mistrzów, klub mógł pochwalić się rocznym przychodem na poziomie blisko 300 mln euro, z czego ponad 1/3 stanowiła kasa za występy w europejskich rozgrywkach. Wówczas pod względem finansowym Wojskowi zdominowali resztę ekstraklasowej stawki. Dość powiedzieć, że drugi pod względem przychodów Lech Poznań zarobił w całym 2017 roku cztery razy mniej od Legii (75,1 mln zł wg raportu firmy EY „Ekstraklasa Piłkarskiego Biznesu 2017”). Ze wspomnianych 300 mln Wojskowym zostało „na czysto” ponad 70 mln zysku netto. To o ponad 60 mln więcej od drugiego w zestawieniu Kolejorza. Finansowa kroplówka z UEFY pozwoliła Legii na zakontraktowanie Artura Jędrzejczyka za 900 tys. euro oraz Węgra Dominika Nagy’ego za 1 mln euro.

Radość z wypchanych kieszeni nie trwała jednak zbyt długo. Już kilka miesięcy po zakończeniu przygody w Lidze Mistrzów klubowa kasa świeciła pustkami. Jak do tego doszło? Budżet Legii został zaprojektowany w ten sposób, że tylko ewentualne wpływy za grę w europejskich pucharach pozwolą klubowi utrzymać się „na plusie”. Wojskowi wciąż mogą powalczyć o występy w mniej prestiżowej Lidze Europy. Na tych rozgrywkach można jednak co najwyżej delikatnie podreperować budżet (UEFA płaci mniejsze pieniądze za awans i występy w LE).

W sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się Legia, awans do Ligi Europy wydaje się jedynym sposobem na uniknięcie deficytu. Z 300 mln zł, zarobionych w sezonie 2016/17 nie została ani jedna złotówka. Przyznał to zresztą właściciel klubu, Dariusz Mioduski, ujawniając przeszło rok temu, że Legia zaczyna „od poziomu zero”. Gdzie zatem podziały się pieniądze z Ligi Mistrzów? Prawie całość została wydana na spłatę zobowiązań wobec wierzycieli, z czego ok. 20 mln zł zostało przelane na konto koncernu ITI, który w przeszłości był właścicielem Legii. Poza tym klub zainwestował ok. 40 mln zł w nowoczesny ośrodek szkoleniowy pod Grodziskiem Mazowieckim.

Znów deficyt

Kasa z UEFY sprawiła, że tzw. kapitały własne Mistrza Polski po raz pierwszy od kilku lat przekroczyły wartość długu (o ok. 30 mln zł). Przed przygodą w Lidze Mistrzów ten sam wskaźnik był na minusie ok. 20 mln zł. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku sytuacja budżetowa Legii wróci do „normy”, a więc zadłużenie klubu przewyższy wartość jego majątku. Sprawę dodatkowo komplikują wysokie jak na standardy ekstraklasy, wynagrodzenia dla piłkarzy i sztabu szkoleniowego. W połowie 2017 roku w klubie zatrudnionych było ok. 87 pracowników, wliczając w to piłkarzy oraz kadrę trenerską. Ich średnia miesięczna pensja wynosiła przeszło 100 tys. zł brutto. W sezonie 2016/17 łączne koszty wynagrodzeń wyniosły ok. 60 mln zł, co stanowiło ponad 30 proc. wszystkich kosztów operacyjnych. Utrzymanie takiej rozpusty, przy jednoczesnym braku dopływu gotówki z UEFY, może w dłuższym okresie okazać się zabójcze dla klubowego budżetu.

Jakiś czas temu w mediach pojawiły się informacje, jakoby Dariusz Mioduski zamierzał obniżyć pensje niektórym zawodnikom. Byłby to bardzo ryzykowny ruch. Historia futbolu zna przypadki, gdy piłkarze, w podobnych sytuacjach, buntowali się i lawinowo poszukiwali zamożniejszych klubów. Ratunkiem dla klubowego budżetu byłoby niewątpliwie ulokowanie przy Łazienkowskiej poważnego inwestora. W przeszłości Mioduski nie wykluczał takiej możliwości. Jest on nawet gotów sprzedać mniejszościowy pakiet akcji w klubowej spółce, w zamian za długotrwały kontrakt sponsorski. Wydaje się, że brak awansu do Ligi Mistrzów przybliża realizację takiego scenariusza.

We wtorek (31 lipca) Legia

Warszawa pogrzebała

swoje nadzieje na

grę w fazie grupowej

prestiżowej Ligi Mistrzów. Mistrza

Polski wyeliminowała o wiele słabsza

drużyna ze Słowacji, Spartak Trnava.

Co prawda Wojskowi zwyciężyli przy

Łazienkowskiej 1:0, jednak w Trnavie

dali sobie wbić dwa gole, nie strzelając

ani jednego. Efekt? Pomijając to,

że Legia po raz kolejny skompromitowała

się na arenie międzynarodowej

(w zeszłym sezonie została wyeliminowana

przez kazachską FK Astanę),

to w dodatku straciła szansę na zainkasowanie

ponad 100 mln zł, czyli

kwoty, na którą w polskiej ekstraklasie

musi harować przez cały sezon.

O tym, jakie dobrodziejstwa kryją

się za awansem do Ligi Mistrzów,

Wojskowi przekonali się w sezonie

2016/17, kiedy po raz pierwszy od

20 lat polska drużyna zakwalifikowała

się do europejskich rozgrywek

na najwyższym poziomie (w sezonie

1996/97 Widzew Łódź wystąpił

w fazie grupowej Ligi Mistrzów). Na

konto Legii wpłynęło wówczas ponad

100 mln zł, czyli blisko jedna trzecia

całego budżetu klubu z tamtego sezonu.

Wtedy na zarobku Legii skorzystała

pośrednio cała ekstraklasa,

kilka milionów złotych Wojskowi

wpompowali bowiem w polski rynek

transferowy.

Odkładając międzyklubowe waśnie

na bok, nie da się ukryć, że na awansie

Legii do Ligii Mistrzów powinno

zależeć całej ekstraklasie. W tym sezonie

stracą jednak wszyscy. Sponsorzy

Legii, bo ich loga nie pojawią się

podczas transmisji na wielkiej imprezie.

Zawodnicy, bo stracili szansę na

pokazanie się z dobrej strony przed

wielkimi klubami. Najwięcej straciła

jednak Legia Warszawa jako instytucja

biznesowa, która w warstwie

werbalnej (za sprawą jej prezesa, Dariusza

Mioduskiego) aspiruje do

poziomu, chociażby klubów z Beneluksu,

w rzeczywistości zaś przegrywa

z pół-amatorskimi zespołami pokroju

Spartaka Trnavy. Włodarze Legii

swoje ambitne plany będą musieli

odłożyć na najbliższe lata. W tym sezonie

szykuje się kolejny „chudy” rok

przy Łazienkowskiej.

Stówa przeszła koło nosa

Ile dokładnie mogła zarobić Legia na

awansie do Ligii Mistrzów? To zależy

od kilku czynników. Pokonanie słowackiego

Spartaka Trnavy dawałoby

Wojskowym blisko pół miliona euro

(ok. 2,1 mln zł). Za wyeliminowanie

rywala w następnej (trzeciej) fazie eliminacji

UEFA płaci kolejne 5 mln

euro (ok. 21 mln zł). Natomiast przebrnięcie

przez ostatnią fazę oznacza

dodatkowe 15,25 mln euro na klubowym

koncie (ok. 65 mln zł). Zainkasowanie

następnych milionów

zależy od wyników w fazie grupowej.

Za każdy zdobyty punkt na tym etapie

rozgrywek hojna UEFA płaci 900

tys. euro.

Za awans do fazy finałowej (1/16 finału) federacja nagradza „czekiem” na

kwotę 6 mln euro. Jest więc o co się

bić. W minionym sezonie łączna pula

nagród dla wszystkich drużyn uczestniczących

w Lidze Mistrzów wynosiła

1,4 mld euro (ponad 5,5 mld zł).

W wypadku Legii (nie wspominając

już o żadnym innym klubie znad Wisły)

są to wizje zbyt abstrakcyjne, aby

kontynuować ich snucie.

Załóżmy jednak optymistycznie, że

legioniści wygrali jeden mecz grupowy,

jedno spotkanie zremisowali,

natomiast pozostałe przegrali.

Taki scenariusz zrealizował się zresztą

w sezonie 2016/2017, kiedy Wojskowi

pokonali 1:0 Sporting Lizbonę

oraz zremisowali 3:3 z Realem Madryt

w pamiętnym meczu przy pustych

trybunach na Łazienkowskiej.

W sumie Legia zdobyła wówczas

4 punkty. Oznacza to, że wygrywając

oraz remisując po jednym meczu

w grupie, można zarobić blisko 4 mln

euro. Łącznie, uwzględniając wspomniane

wcześniej wypłaty za fazę eliminacji,

Legia mogła zgarnąć grupo

ponad 90 mln zł od UEFY.

To jednak nie koniec finansowej rozpusty.

Dodatkowe miliony Wojskowi

otrzymaliby z tytułu praw marketingowych.

W tym wypadku Federacja

dzieli kasę, uwzględniając nie tylko

aspekty czysto sportowe, ale również

siłę rynku telewizyjnego kraju, z którego

pochodzi dany klub. Ostrożnie

można założyć, że z tego tytułu

na konto Legii powędrowałoby kilka

milionów euro. W sezonie 2016/17

w kategorii „Market pool” Wojskowi

otrzymali aż 10 mln euro (ponad

40 mln euro). W sumie podopieczni

Jacka Magiery wycisnęli z Ligii Mistrzów

ok. 27 mln euro, co przy

obecnym kursie (kurs NBP z dn.

7 sierpnia: 4,2554 EUR/PLN) daje

115 mln euro.

Gdzie się podziała kasa?

W sezonie, w którym Legia awansowała

do Ligii Mistrzów, klub mógł

pochwalić się rocznym przychodem

na poziomie blisko 300 mln euro,

z czego ponad 1/3 stanowiła kasa za

występy w europejskich rozgrywkach.

Wówczas pod względem finansowym

Wojskowi zdominowali resztę ekstraklasowej

stawki. Dość powiedzieć,

że drugi pod względem przychodów

Lech Poznań zarobił w całym

2017 roku cztery razy mniej od Legii

(75,1 mln zł wg raportu firmy EY

„Ekstraklasa Piłkarskiego Biznesu

2017”). Ze wspomnianych 300 mln

Wojskowym zostało „na czysto” ponad

70 mln zysku netto. To o ponad

60 mln więcej od drugiego w zestawieniu

Kolejorza. Finansowa kroplówka

z UEFY pozwoliła Legii na

zakontraktowanie Artura Jędrzejczyka

za 900 tys. euro oraz Węgra

Dominika Nagy’ego za 1 mln euro.

Radość z wypchanych kieszeni nie

trwała jednak zbyt długo. Już kilka

miesięcy po zakończeniu przygody

w Lidze Mistrzów klubowa kasa świeciła

pustkami. Jak do tego doszło?

Budżet Legii został zaprojektowany

w ten sposób, że tylko ewentualne

wpływy za grę w europejskich pucharach

pozwolą klubowi utrzymać

się „na plusie”. Wojskowi wciąż

mogą powalczyć o występy w mniej

prestiżowej Lidze Europy. Na tych

rozgrywkach można jednak co najwyżej

delikatnie podreperować budżet

(UEFA płaci mniejsze pieniądze

za awans i występy w LE). W sytuacji,

w jakiej obecnie znajduje się Legia,

awans do Ligi Europy wydaje się

jedynym sposobem na uniknięcie

deficytu. Z 300 mln zł, zarobionych

w sezonie 2016/17 nie została ani

jedna złotówka. Przyznał to zresztą

właściciel klubu, Dariusz Mioduski,

ujawniając przeszło rok temu, że Legia

zaczyna „od poziomu zero”. Gdzie

zatem podziały się pieniądze z Ligi

Mistrzów? Prawie całość została wydana

na spłatę zobowiązań wobec

wierzycieli, z czego ok. 20 mln zł zostało

przelane na konto koncernu

ITI, który w przeszłości był właścicielem

Legii. Poza tym klub zainwestował

ok. 40 mln zł w nowoczesny

ośrodek szkoleniowy pod Grodziskiem

Mazowieckim.

Znów deficyt

Kasa z UEFY sprawiła, że tzw. kapitały

własne Mistrza Polski po raz

pierwszy od kilku lat przekroczyły

wartość długu (o ok. 30 mln zł).

Przed przygodą w Lidze Mistrzów

ten sam wskaźnik był na minusie

ok. 20 mln zł. Wszystko wskazuje

na to, że w tym roku sytuacja budżetowa

Legii wróci do „normy”,

a więc zadłużenie klubu przewyższy

wartość jego majątku. Sprawę dodatkowo

komplikują wysokie jak

na standardy ekstraklasy, wynagrodzenia

dla piłkarzy i sztabu szkoleniowego.

W połowie 2017 roku

w klubie zatrudnionych było ok. 87

pracowników, wliczając w to piłkarzy

oraz kadrę trenerską. Ich średnia

miesięczna pensja wynosiła przeszło

100 tys. zł brutto. W sezonie 2016/17

łączne koszty wynagrodzeń wyniosły

ok. 60 mln zł, co stanowiło ponad

30 proc. wszystkich kosztów operacyjnych.

Utrzymanie takiej rozpusty,

przy jednoczesnym braku dopływu

gotówki z UEFY, może w dłuższym

okresie okazać się zabójcze dla klubowego

budżetu. Jakiś czas temu

w mediach pojawiły się informacje,

jakoby Dariusz Mioduski zamierzał

obniżyć pensje niektórym zawodnikom.

Byłby to bardzo ryzykowny

ruch. Historia futbolu zna przypadki,

gdy piłkarze, w podobnych

sytuacjach, buntowali się i lawinowo

poszukiwali zamożniejszych klubów.

Ratunkiem dla klubowego budżetu

byłoby niewątpliwie ulokowanie

przy Łazienkowskiej poważnego

inwestora. W przeszłości Mioduski

nie wykluczał takiej możliwości.

Jest on nawet gotów sprzedać mniejszościowy

pakiet akcji w klubowej

spółce, w zamian za długotrwały kontrakt

sponsorski. Wydaje się, że brak

awansu do Ligi Mistrzów przybliża

realizację takiego scenariusza.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze