Wybory do Kongresu nie przyniosły rozstrzygającego zwycięstwa republikanów lub demokratów. To właśnie patowa sytuacja na amerykańskiej scenie politycznej staje się największym czynnikiem ryzyka dla Europy i Polski.
Korzystając z wyborów uzupełniających do Kongresu, dwie Ameryki mogą podjąć diametralnie różne werdykty dotyczące prezydentury Donalda Trumpa”. Słowa przedwyborczego komentarza CNN okazały się prorocze, choć zarówno republikanie, jak i demokraci odtrąbili swoje zwycięstwo. Tymczasem prawda jest bardziej skomplikowana. Demokratyczna opozycja wzięła Izbę Reprezentantów, ale szumnie zapowiadana „błękitna fala” (od partyjnych barw) nie zalała USA. Mówiąc prostolinijnie, z politycznego „bęcka” wymierzonego Trumpowi nic nie wyszło. Zdaniem niemieckiej „Deutsche Welle” opozycja wykonała jedynie plan minimum. Natomiast rządzący republikanie obronili izbę wyższą Kongresu, a nawet wzmocnili swoją większość w Senacie. A to dzięki agresywnej kampanii politycznej Donalda Trumpa, który ostro sprzeciwiając się ekonomicznej imigracji z Ameryki Południowej i krajów Trzeciego Świata, wzmocnił podziały wśród wyborców. Jak podkreśla CNN, Ameryka jest dziś spolaryzowana na dwie koalicje: „przemian” i „odrodzenia”.
Osią sporów jest oczywiście polityka Białego Domu. „Trump wywołuje silną antypatię młodzieży i wyborców z grona mniejszości, której towarzyszy równie silny sprzeciw białych, dobrze wyedukowanych Amerykanów, a szczególnie kobiet”. Z drugiej strony, urzędujący prezydent cieszy się niesłabnącym poparciem wśród białych protestantów, ze słabszym wykształceniem i żyjących głównie na prowincji. Pierwsi opowiadają się za Ameryką, która rośnie w siłę dzięki równouprawnieniu i integracji wciąż nowych przybyszów. W polityce zagranicznej są za kontynuacją amerykańskiego przywództwa w świecie, opartego na wspólnocie wartości, charakterystycznej dla całej strefy euroatlantyckiej. Drudzy są zwolennikami hasła „Ameryka przede wszystkim”, a więc wewnętrznego wzmocnienia kraju, tak przywrócić USA globalną hegemonię. Wierzą prezydentowi, ponieważ jak powiedział komentator Radia Swoboda Efim Fistain, „w przeciwieństwie do Baracka Obamy, Trump wywiązuje się z wyborczych obietnic”.
Jak będzie obecnie, to już inna sprawa, gdyż wyniki wyborów stawiają amerykańską scenę polityczną w patowej sytuacji. Stan, gdy Izba Reprezentantów i Senat znajdują się pod kontrolą rywalizujących partii, nie jest w USA niczym nowym. Jak jednak twierdzi niemiecki politolog Thomas Jager, zawsze oznacza to zahamowanie procesów politycznych. Mówiąc prościej, demokratyczna większość w niższej izbie Kongresu jest w stanie zablokować większość inicjatyw ustawodawczych Białego Domu. Oznacza to zaostrzenie politycznej konfrontacji, chyba że Trump, w co trudno uwierzyć, wykaże się skłonnością do kompromisu. Czy do konsensusu jest gotowa także opozycja? Jeśli spojrzeć na pata z punktu widzenia demokratów, to wyraźnie widać przede wszystkim możliwości szkodzenia Trumpowi. Trzeba pamiętać, że w przeciwieństwie do europejskich zwyczajów parlamentarnych, amerykańska większość bierze wszystko, a przede wszystkim komisje Izby Reprezentantów. A to oznacza, że demokraci będą decydować o amerykańskiej ustawie budżetowej, co nijak się ma na przykład do planu Trumpa budowy antymigracyjnej ściany na granicy z Meksykiem.
Nie ma także wątpliwości, że opozycyjni przewodniczący komisji wykorzystają swoje uprawnienia do organizacji przesłuchań, śledztw i powoływania świadków spośród urzędników administracji prezydenta. Demokraci postarają się zmusić samego Trumpa do ujawnienia deklaracji podatkowej, gdyż obecny prezydent pozostaje jedyną głową państwa w historii USA, która nie chce tego uczynić. Mogą i zrobią wszystko, aby prezydent ujawnił szczegóły pamiętnej rozmowy z Putinem w Helsinkach. „Nie może być tak, że Kongres nie zna treści dotyczących amerykańskiego bezpieczeństwa”, jak mówi parlamentarzysta cytowany przez CNN. Na pierwszy ogień pójdzie wznowienie parlamentarnego śledztwa w sprawie nielegalnych relacji sztabu wyborczego Trumpa z Rosją lub osobistych powiązań finansowych prezydenta z rosyjskimi oligarchami, a nawet Kremlem. Całość oznacza wielkie kłopoty, włącznie z wszczęciem procedury impeachmentu. Co prawda nadzwyczajne przerwanie prezydenckiej kadencji z powodów kryminalnych jest mało prawdopodobne. Aby tego dokonać, demokratom brakuje większości w Senacie. No, chyba że dowody zebrane przez Izbę Reprezentantów lub speckomisję Prokuratury Generalnej, przekonają republikańską większość izby wyższej do poparcia takiego wniosku.
Niemniej jednak opozycja parlamentarna już dziś jest w stanie zainicjować pierwszą część procedury, czyli sformułować prawne zarzuty lub oskarżenia, co jak najbardziej leży w kompetencjach Izby Reprezentantów. Słowem, po raz pierwszy od początku kadencji Trump znalazł się pod kontrolą parlamentu. A to zdaniem brytyjskiego „The Telegraph” oznacza, że zawężają się ramy polityki wewnętrznej Białego Domu, co może doprowadzić do tego, że prezydent będzie zmuszony skompensować straty wizerunkowe na niwie zagranicznej.
Fatalne przesłanie dla Kremla
„Putin traci kontrolę nad Izbą Reprezentantów”, tak dla „The New Yorkera” skomentował wyniki wyborów Andy Borowitz. Aktor komediowy i satyryk stwierdził, że głosowanie było „największym rozczarowaniem w politycznej karierze Putina, choć wyniki mogłyby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby Facebook i Twitter nie zablokowały rosyjskich, fejkowych postów”. Żarty na bok, ale w felietonie Borowitza jest więcej niż ziarno prawdy. „Można przewidywać z wielkim prawdopodobieństwem, że na horyzoncie stosunków rosyjsko-amerykańskich brak różowych perspektyw”. Tak, w tonie dyplomatycznym, lecz dobitnie ukazującym pesymizm i minorowe nastroje, skomentował wybory rzecznik prasowy Kremla Dmitrij Pieskow. Nie dość, że demokratom wzrosły możliwości kontroli poczynań Białego Domu, to na dodatek wybory przegrał Dana Rohrabacher, nazywany „ulubionym kongresmenem Putina”.
Członek Izby Reprezentantów od 30 lat szefował parlamentarnej podkomisji do spraw Europy i Euroazji. Kongresmen był znany z ciepłych kontaktów w Moskwie, z której ponoć otrzymywał bezpośrednie informacje, służące lobbowaniu kremlowskich interesów. Obecnie, zgodnie z informacjami opiniotwórczej „Foreign Policy”, demokratyczna większość uzyska poparcie republikanów, co zaowocuje nowymi sankcjami wobec Moskwy. Rostisław Chotin z Radio Swoboda mówi dosadniej: „Rosja będzie bita kolejnymi retorsjami wciąż i za wszystko. Od Krymu i Syrii, przez atak na amerykańską i europejską demokrację, po próbę otrucia byłego ofi cera GRU Siergieja Skripala, czyli atak bronią chemiczną na Wielką Brytanię”. To jest, sankcje są i jeszcze długo będą obowiązywały. Choć Trump słynie powiedzeniem, że lepiej mieć dobre relacje z Rosją niż złe, to co jak co, ale antykremlowskie poglądy podzielają obie partie Ameryki. Cytując „Foreign Policy”: „nowe sankcje zostałyby wprowadzone bez względu na to, kto wygrałby obecne wybory”.
W latach 2016–2017 demokraci złożyli w Izbie Reprezentantów dwa ważne projekty ustaw, które dotąd leżały w poczekalni. Pierwszym był „Akt o obronie amerykańskiego bezpieczeństwa przed agresją Kremla”, kolejnym ustawa „O powstrzymywaniu”. Teraz najprawdopodobniej oba projekty zostaną scalone i co ważniejsze przegłosowane w jednej ustawie. Powiedzieć, że to nic dobrego dla Rosji to nie powiedzieć nic, jeden bowiem z amerykańskich parlamentarzystów nazwał przyszłą ustawę „sankcjami z piekła”. Jeśli wejdzie w życie, USA po raz pierwszy na poważnie uderzą w rosyjski sektor finansowy. Projekty przewidują zablokowanie emisji rosyjskich obligacji państwowych na światowych rynkach finansowych. Jeśli to nie pomoże, Moskwa zostanie odłączona od elektronicznego systemu międzynarodowych transakcji. A to oznacza, że rosyjskie koncerny i ich klienci będą się rozliczać przy pomocy walizek z gotówką.
Rzecz jasna lista firm i osób objętych sektorowymi i personalnymi sankcjami zostanie znacząco rozszerzona i będzie stale aktualizowana, tak aby blokować amerykańskie, a w praktyce wszystkie zagraniczne aktywa. W połączeniu z wykluczeniem z dolarowych rozliczeń oznacza to potencjalny krach rosyjskiej gospodarki. Aby nie być gołosłownym co do kremlowskiego pesymizmu, wystarczy spojrzeć w klauzule najnowszych kontraktów „Rosniefti”. Według Agencji Reutera, rosyjski gigant z kontrolnym udziałem państwa przerzuca na zachodnich kontrahentów koszty kompensacji finansowych wynikających z ewentualnego zerwania umowy pod wpływem amerykańskich sankcji. Bardzo poważnym sygnałem ostrzegawczym była decyzja Białego Domu o uruchomieniu drugiego pakietu retorsji uchwalonych przez Kongres w odpowiedzi na chemiczny atak w Salisbury.
Nie wiadomo kiedy dokładnie wejdzie w życie, ale jak mówi pracownik administracji Kongresu: „jeśli pomiędzy demokratami i republikanami istnieje cień konsensusu, to tylko wobec Rosji”. Jak dodaje „Foreign Policy”, na Putinie mści się zaangażowanie w amerykańskie wybory po stronie Trumpa. Daniel Fried, były wysoki urzędnik Departamentu Stanu w administracji Baracka Obamy mówi, że po rosyjskim ataku informacyjnym 2016 r. „demokraci odkryli w sobie «wewnętrznego Harry Trumana». To temu prezydentowi przypisuje się autorstwo doktryny globalnego powstrzymywania komunizmu. Jak dodaje Fried „Dziś Rosjanie zrobili sobie na złość, niszcząc w demokratach bodźce do uprawiania polityki «spróbujmy pogodzić się z Rosją»”.
Co z Polską i Europą?
W czasie ostatniego pobytu w Polsce, wyznaczonego wykładem w Łodzi, przewodniczący Rady Europejskiej wyraził znamienną opinię oddającą poglądy unijnych elit. Donald Tusk skrytykował europejską politykę Trumpa, mówiąc, że prezydent USA występuje przeciwko „zjednoczonej i silnej Europie”. Natomiast Elmar Brock, zaufany doradca kanclerz Angeli Merkel nie kryje nadziei i obaw związanych z amerykańskimi wyborami. Brock, który przez wiele lat kierował komisją spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego, w wywiadzie dla Deutsche Welle wskazuje korzyści wynikające dla UE ze „zrównoważenia i kontroli” systemu władzy USA, czyli z opanowania Izby Reprezentantów przez opozycję. W ten sposób wyraża nadzieję na zapobieżenie wojnie handlowej ze Stanami Zjednoczonymi. Sądzi, że obecna sytuacja sprzyja wypracowaniu kompromisu pomiędzy Białym Domem i Komisją Europejską, jeśli nie trwałego, to chociaż rodzaju zawieszenia broni.
Niemieckiemu ekspertowi trudno się dziwić. Trump wprowadził zaporowe cła na import stali i aluminium, a obecnie grozi, że kolejne kroki dotkną importu samochodów, czyli kluczowego towaru niemieckiego eksportu. Innego zdania jest Josef Braml z Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej. Ekspert uważa, że silniejsza pozycja demokratów nie doprowadzi do handlowego rozejmu z UE. Nawet oni są obecnie zgodni co do konieczności protekcjonistycznej obrony amerykańskiej gospodarki. Co więcej, jak wskazuje Braml, w Kongresie może dojść do zaskakującej współpracy Białego Domu i opozycji, obie strony forsują bowiem wielkie projekty infrastrukturalne w celu rozpędzenia wzrostu ekonomicznego. Choć demokraci zagraliby na wzmocnienie pozycji Trumpa przed kolejnymi wyborami prezydenckimi, Biały Dom może inteligentnie zagrać na reformach ochrony zdrowia i opieki socjalnej, a to żelazne punkty opozycji.
Również nie napawa optymizmem fakt, że nawet w warstwie werbalnej prezydent Trump nazywa Unię wrogiem, dlatego jego plany gospodarcze brzmią dla Europejczyków jak bajka o żelaznym wilku. Nowa polityka podatkowa i celna, zmiana polityki monetarnej i zaostrzenie reguł finansowych, wszystko może zaszkodzić Europie. Z polskiego punktu widzenia daleko ważniejsze są nowe impulsy polityczne w Waszyngtonie. Po pierwsze, demokratyczna większość w Izbie Reprezentantów może szybko dołączyć do grona krytyków reform wewnętrznych podejmowanych przez Prawo i Sprawiedliwość. Według CNN drogę do takiej ewolucji umożliwia przegrana Dany Rohrabachera. Przewodniczący podkomisji za pełną aprobatą Białego Domu zezwalał na krytykę praw człowieka w Turcji, ale blokował nie tylko antyrosyjskie rezolucje. Dlatego teraz opozycja może upomnieć się o parlamentarne śledztwa w sprawie włoskiego populizmu, niemieckiego nacjonalizmu, a także „ograniczania demokracji w Polsce i na Węgrzech”.
A to nie przysłuży się polskim interesom w USA. Z kolei kontrola ustawy budżetowej, może poważnie wpłynąć na skalę finansowej współpracy Waszyngtonu i Warszawy, choćby w dziedzinie wojskowej i obronnej. Potencjalny konflikt Trumpa i kongresmenów z pewnością utrudni dialog na temat stałego rozmieszczenia jednostek amerykańskich w Polsce. Zasadniczo należy się obawiać, że i tak niewielka rola naszego kraju w amerykańskiej polityce, zostanie rozmieniona na instrumentalne drobne w sporach i targach na wewnętrznej scenie politycznej za oceanem. Drugie niebezpieczeństwo wynika z potrzeby Trumpa, aby skompensować ewentualne porażki wewnętrzne na niwie międzynarodowej. Taka opinia nie jest odosobniona wśród europejskich analityków, szczególnie gdyby demokraci zainicjowali jednak pierwszą część procedury prezydenckiego impeachmentu. Problem polega na tym, że z punktu widzenia opozycji wyniki obecnych wyborów trudno uznać za zadowalające. Jak komentuje telewizja Fox News, jeśli demokraci liczyli na referendum, a więc wygrany plebiscyt na temat polityki Trumpa to srodze się zawiedli.
Ameryka może i jest spolaryzowana na dwa obozy, ale to za sprawą prezydenta republikanie obronili Senat. Podobny rezultat uzyskał w przeszłości tylko Ronald Reagan, któremu ówczesne sondaże nie dawały po dwóch latach prezydentury więcej niż 42 proc. społecznego poparcia. W 2018 r. rankingi Trumpa są podobne, a więc nie ma wątpliwości, że w przededniu kolejnej kampanii prezydenckiej większość Partii Republikańskiej opowie się za jego reelekcją. Jeśli demokraci rozpoczną impeachment Trump, nie będzie miał pola manewru. Może wydać rozkaz zaatakowania państwa rozbójniczego. Pozostaje tylko pytanie, czy będzie to Iran, Korea Północna czy Syria? Każda tego typu operacja natychmiast doprowadzi do globalnej eskalacji, na której straci Europa i polskie bezpieczeństwo. To nie żarty, sygnałem ostrzegawczym jest deklaracja o wyjściu USA z układu o rakietach krótkiego i średniego zasięgu oraz umowy o ograniczeniu zbrojeń strategicznych. To nic, że intencje Waszyngtonu są zrozumiałe, bo parytet osiągnięty z Rosją w żaden sposób nie ogranicza budowy chińskiego potencjału nuklearnego.
Niestety nasze frontowe położenie geopolityczne wskazuje, że staniemy się jedną z pierwszych ofiar odwetowego planowania Moskwy. Istnieje równie poważne ryzyko, że Polska dostanie rykoszetem w amerykańsko – europejskich sporach. Nieprzypadkowo Paryż i Berlin przyspieszają ze strategią politycznego i obronnego usamodzielnienia UE od USA. Rola Warszawy jako europejskiego alianta Trumpa może doprowadzić do podwójnego osamotnienia. Tak wobec Waszyngtonu znajdującego się w wewnętrznym pacie politycznym, jak i unijnych stolic, postrzegających Polskę w kategorii wątpliwego partnera hamującego europejską podmiotowość. W przypadku możliwej eskalacji napięcia międzynarodowego, to ostatnia rzecz, jakiej nam potrzeba.