Aresztowanie Bartłomieja M. pod zarzutami korupcyjnymi pokazuje, że PiS potrafi wciąż dość skutecznie reagować na nadużycia we własnym obozie, lecz nie radzi sobie z rozliczaniem afer swoich poprzedników.
Od czasów objęcia rządów przez „dobrą zmianę” media publiczne rutynowo informują o zatrzymywaniu kolejnych członków zorganizowanych grup przestępczych, szpiegów oraz polityków oskarżanych o korupcję. W zarządzanej przez Jacka Kurskiego Telewizji Polskiej przekaz w tym zakresie jest wyjątkowo wyrazisty i ma na celu przekonanie opinii publicznej, że służby i organy ścigania dniem i nocą wyłapują złodziei i aferzystów, którzy panoszyli się po Polsce w czasach rządów koalicji Platformy Obywatelskiej oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Plotki, nie rekiny
Propaganda uprawiana przez dziennikarzy TVP dość skrzętnie pomija jednak mało wygodny dla rządu fakt, że jak do tej pory udało się postawić przed sądem zupełnie inne grono osób niż to, które wskazywano przed objęciem władzy. Na dodatek w przypadku zatrzymywanych polityków konkretne zarzuty usłyszeli jak dotąd jedynie działacze, którzy nie odgrywali decydującej roli w życiu politycznym partii i kraju. Najgłośniejsze postępowania prowadzone są obecnie przeciwko politykom PO Józefowi Piniorowi czy też Stanisławowi Gawłowskiemu, którzy, delikatnie mówiąc, nie byli głównymi decydentami w ciągu ostatnich lat. Z perspektywy Kowalskiego ukaranie tak anonimowych osób, jak Pinior czy też Gawłowski nie ma absolutnie żadnego większego znaczenia, gdyż w ogóle nie utożsamia się ich z rządami PO- PSL.
Swoich łatwiej
Aresztowanie asystenta byłego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza zostało przeprowadzone w najbardziej odpowiednim dla PiS czasie. Wobec piętrzących się zarzutów o złą politykę kadrową, której symbolem stały się tajemnicze blond-współpracowniczki prezesa NBP Adama Glapińskiego, partia Kaczyńskiego bardzo potrzebowała wyraźnego sygnału dla wyborców, że nie traktuje własnych polityków jako nietykalnych. Choć wypada wierzyć w niezależność prowadzonego przez CBA postępowania przeciwko Bartłomiejowi M. oraz grupy związanych z nim osób, nakaz zatrzymania wydany w okresie coraz bardziej gęstniejącej politycznej atmosfery budzi wiele domysłów. Opozycyjne media od kilku lat konsekwentnie wykorzystywały nieporadność wizerunkową Macierewicza i jego współpracownika, tworząc skutecznie wizerunek nowej władzy jako pobłażliwej dla dziwacznych układów i sprzyjającej niewykwalifikowanym karierowiczom.
W kwietniu 2017 roku władze PiS zmusiły byłego ministra obrony narodowej do usunięcia Bartłomieja M. ze stanowiska, lecz prawdziwą karę mogły wymierzyć dopiero teraz, gdy Macierewicz stracił już ministerialną tekę. Zatrzymanie Bartłomieja M. zostało przedstawione przez rzeczniczkę PiS, Beatę Mazurek, jako dowód na to, że w jej partii nie ma „świętych krów”. To zdecydowanie słuszna konstatacja, jednakże w odbiorze społecznym partia Jarosława Kaczyńskiego nadal nie może się poszczycić żadnym spektakularnym politycznym „skalpem”. Jak dotąd obecna władza podejmuje szybkie i zdecydowane decyzje przede wszystkim wobec osób z własnego grona, jak choćby byłego szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego. Tego rodzaju działania nie zapewnią jednak wielkiego uznania wyborców, gdyż dotyczą jedynie reagowania na własne nadużycia.
Opór sędziowskiej kasty
Tłumacząc się z braku spektakularnych sukcesów w zakresie sądzenia swoich poprzedników, PiS powołuje się nieustannie na niezreformowany wymiar sprawiedliwości, którego wielu najważniejszych przedstawicieli jednoznacznie opowiada się po stronie totalnej opozycji. Obecne sądy nie są w stanie skazać polityków PO czy też PSL za nadużycia, gdyż są upolitycznione i mają chronić interesy postkomunistycznych elit. W swoich wysiłkach na rzecz reformy sądów, partia Kaczyńskiego poczyniła jednak co najmniej kilka błędów, które mogą mieć niebagatelny wpływ na skuteczność jej zabiegów. Jednym z nich była listopadowa kapitulacja wobec żądań Komisji Europejskiej, która domagała się przywrócenia do pracy części sędziów Sądu Najwyższego odesłanych wcześniej w stan spoczynku. Przystając na ten warunek, Prawo i Sprawiedliwość odniosło nie tylko wielką wizerunkową wpadkę, lecz także przestało być przez wielu wyborców postrzegane jako formacja dostatecznie zdeterminowana, by skutecznie zmienić polskie sądownictwo i doprowadzić do osądzenia wszystkich najważniejszych aferzystów. Na dodatek wiele wątpliwości budzi sam sposób przeprowadzanej reformy, która idzie w kierunku stosunkowo silnego podporządkowania sądów władzy wykonawczej. Jeśli PiS-owi naprawdę zależy na wymierzeniu sprawiedliwości i ukaraniu winnych, to projekt powinien być zdecydowanie mniej kontrowersyjny. Być może w ten sposób udałoby się uniknąć zdecydowanego oporu środowisk niekoniecznie sympatyzujących z totalną opozycją.
Audyt bez konsekwencji
Lista nadużyć, które miały miejsce w czasie poprzednich rządów, jest spora. Tuż po przejęciu władzy w 2015 roku premier Beata Szydło poleciła przygotowanie tzw. audytu rządów PO- PSL, z którego wynikało, że Polacy stracili co najmniej 340 mld zł. Długa lista afer i wykroczeń jak do tej pory nie znalazła odzwierciedlenia w prawomocnych wyrokach. Najlepszym tego przykładem są afery: Amber Gold, czy też wyłudzenia podatku VAT. 16 stycznia Marcinowi P., bohaterowi tej pierwszej, udało się nawet uzyskać uniewinnienie w procesie o nieprawidłowości związane z podatkiem dochodowym. W przypadku zaś słynnych karuzeli VAT, skazywanie kolejnych osób dokonuje się niezwykle ślamazarnie, biorąc pod uwagę skalę całego procederu. Ciężko winić PiS za to, że jego wysiłki są nieustannie torpedowane przez wrogą mu kastę sędziowską. Z perspektywy wyborcy liczy się jednak przede wszystkim skuteczność i słowność. Wskazując na afery poprzedników i oskarżając ich o wielomiliardowe nadużycia, obóz władzy rozbudził w społeczeństwie wielkie oczekiwania związane z ukaraniem winnych. Na niecały rok przed datą kolejnych wyborów parlamentarnych, nie udało się skazać żadnego z najbardziej znanych prominentów poprzedniej władzy. Choć na ujawnionych niedawno taśmach z restauracji Sowy i Przyjaciele współpracownik Donalda Tuska, Paweł Graś, podzielił się wiedzą na temat powszechnego procederu wyłudzania podatku VAT, za tolerowanie całego procederu nie odpowiedział jeszcze żaden wysoki rangą polityk.
Zatrzymanie Bartłomieja M. miało zapewne zademonstrować konsekwencję rządzącej partii, i to że jej poszanowanie dla prawa jest silniejsze niż koleżeńskie interesy. W rzeczywistości cała sprawa pokazała raczej, że organy ścigania interesują się zwykle działalnością politycznego planktonu. Młody chłopak, który do ministerstwa obrony narodowej trafi ł wprost z osiedlowej apteki, stanowi o wiele łatwiejszy cel, niż wysoko postawieni decydenci, którzy faktycznie podejmują najważniejsze decyzje. W to, że uda się jeszcze kogokolwiek skazać za największe afery III RP, nie wierzy już dzisiaj chyba nikt.