To więcej niż paradoks, lecz co najmniej podwójne standardy lub mocniej, otwarta hipokryzja Unii Europejskiej.
NGO’sy ratują od śmierci tysiące afrykańskich uchodźców, których nie chce przyjąćżadne państwo UE. W tym samym czasie szereg państw tej samej Unii zarobiło 25 mld euro na tzw. złotych wizach. Bez skrupułów handlują obywatelstwem, depcząc wspólne wartości. Wolność, równość, solidarność? Jeśli tak to tylko dla wybranych.
Trochę późno, ale dobrze, że w ogóle. 23 stycznia Komisja Europejska oficjalnie ostrzegła członków Unii „przed dalszym uprawieniem procederu nieuzasadnionego nadawania obywatelstwa lub prawa stałego pobytu w zamian za inwestycje”. Bruksela zorientowała się, że tak zwane „złote wizy” są zagrożeniem dla wspólnotowego bezpieczeństwa. Za kolejne powody do niepokoju uznano „możliwości legalizacji kryminalnych środków finansowych, korupcję i sprzyjanie oszustwom fiskalnym”. W tym samym komunikacie KE uprzedziła o wzmożeniu kontroli dostosowania narodowych schematów migracyjnych do unijnego prawa, w szczególności pod kątem dyrektyw o rezydentach i łączeniu rodzin. Z drugiej strony nadzór obejmie pochodzenie kapitałów stanowiących fundament komercyjnej praktyki. KE zwróciła szczególną uwagę na Maltę, Cypr i Bułgarię, które przyjęły „rozwiązania różniące się od obowiązujących w UE standardów nadawania obywatelstwa”. Fakt, to akurat kraje, które oprócz złotych wiz, sprzedają unijne paszporty. Problem w tym, że mamy 2018 r., natomiast programy wizowe zostały uruchomione już w 2010 r. Jest tajemnicą poliszynela, że dochodowy interes, choć legalny, od początku budzi ogromne wątpliwości prawne, a przede wszystkim etyczne. Nie bez przyczyny deputowani Parlamentu Europejskiego nazwali „złote schematy wizowe najbardziej niemoralnymi, absolutnie odrażającymi, a zatem głęboko niepokojącymi”.
Podobnego zdania jest Transparency International, która od lat systematycznie alarmuje o zagrożeniach wywołanych brakiem jakiejkolwiek obiektywnej kontroli zarówno nad ilością wiz oraz paszportów, jak i nad źródłami pieniędzy wnoszonych w wianie przez świeżo upieczonych obywateli UE. Ostrzeżenia niezmiennie dotyczą korupcji, a nawet destrukcyjnego wpływu programu na świętą zasadę swobodnego przemieszczania ludzi i kapitałów, czyli jednego z fundamentów Wspólnoty Europejskiej. Głównym zarzutem podnoszonym przez TI okazuje się brak rozpoznania skali zjawiska, i związanych z nim faktycznych i potencjalnych szkód. To stanowi istotę apeli zgłaszanych pod adresem Brukseli o elementarną koordynację polityki wizowej „dla uprzywilejowanych”. Ba, TI wskazała, że nawet istniejące możliwości wymiany informacji i weryfikacji pozostające w dyspozycji KE nie są właściwie wykorzystywane, co wykopało przysłowiową czarną dziurę. Dziś nie wiadomo dokładnie, kto naprawdę skorzystał z dobrodziejstwa „złotych wiz”, ilu jest takich szczęśliwców i skąd wzięli niemałe przecież pieniądze potrzebne do bezproblemowego życia w Europie?
Pytanie wynika z tego, że nad wyraz liberalne podejście do chętnych oraz równie swobodna interpretacja przepisów doprowadziły do praktyki omijania prawa wizowego UE. Powszechnie znanym procederem jest wykorzystywanie ludzi – słupów, którzy odgrywając rolę figurantów, kryją w głębokim cieniu prawdziwych właścicieli inwestycji, nieruchomości oraz intencje, z jakim pojawili się w Europie. Dla przykładu jednym z rozpoznanych beneficjentów, czyli posiadaczem cypryjskiego, a więc unijnego obywatelstwa okazał się oligarcha Oleg Dieripaska. Człowiek, który znalazł się na tzw. kremlowskiej liście amerykańskich sankcji „za bezpośrednie wspieranie rosyjskiej wojny hybrydowej przeciwko zachodnim demokracjom i Ukrainie”. Czym zatem jest program nazywany „złotymi wizami”? Dwadzieścia państw UE w różnym czasie uchwaliło narodowe ustawy, tworzące ulgowe ścieżki nadawania długotrwałego prawa pobytu w zamian za inwestycje. Innymi słowy, chodzi o ekskluzywne prawo przyspieszonego uzyskania obywatelstwa za pieniądze. To bardzo ogólne pojęcie różnie interpretowane w poszczególnych krajach. Pułap finansowy wyznaczony przez Maltę wynosi od 650 tys. do 2 mln euro. Bułgaria zażądała za podobną usługę miliona lei (ok. 500 tys. euro), ale już Luksemburg podniósł poprzeczkę do 5 mln euro.
Inne udogodnienia dotyczą formy płatności. Na przykład w Portugalii każdy zainteresowany może wybrać pomiędzy wkładem kapitałowym w konkretną inwestycję lub ograniczyć się nabyciem nieruchomości za stosowną cenę. Z kolei Austria przedstawia oferentowi preferowany wykaz gałęzi gospodarki wartych jego pieniędzy. Z tym że za wydanie wizy lub paszportu członkom rodziny najczęściej przychodzi zapłacić osobno. Na Malcie każdy dodatkowy dokument pobytu wyceniono na 880 tys. euro. W odróżnieniu od Valletty i Nikozji, większość gościnnych stolic wymaga od beneficjentów fizycznego pobytu w nowej ojczyźnie. Jak widać, warunki finansowe są wyśrubowane. Z drugiej strony na brak chętnych nie można narzekać. Rosjanie, Ukraińcy i obywatele innych państw poradzieckich nie skąpią w wydatkach na komfort życia. Coraz częściej w ich ślady idą bogaci Arabowie, Afrykańczycy, i co interesujące – Chińczycy. W sumie od chwili uruchomienia pierwszego programu państwa UE wydały około 6 tys. paszportów, co odpowiada identycznej liczbie nadanych obywatelstw. Jeśli chodzi o tzw. wizy inwestycyjne, jest ich, znowu około 100 tys. Szacowane zyski zamykają się kwotą ok. 25 mld euro. To naprawdę sporo.
Prawo popytu i podaży
A jak interes działa w praktyce? Rosyjski portal śledczy „Projekt” ocenia, że program złotych wiz to dar niebios dla bogatych rodaków. „Uprzywilejowane warunki emigracji stworzone przez państwa UE przyciągają jak magnes rosyjskich oligarchów”, konkludują dziennikarze. Według danych firmy konsultingowej New World Wealth, w ubiegłym roku Rosja zajmowała szóste miejsce w świecie pod względem liczby dolarowych milionerów, którzy opuścili kraj. Dokładnie wyemigrowało 3 tys. bogatych osób, a głównymi kierunkami wyjazdów była Wielka Brytania, Malta, Cypr, w dalszej kolejności USA i państwa basenu karaibskiego. Szacunki uwzględniają jednak tylko tych milionerów wraz z rodzinami, którzy faktycznie żyją i prowadzą biznes w unijnej jurysdykcji. Rzeczywista liczba nabywców wiz inwestycyjnych jest znacząco większa i co ważne, tak naprawdę nieznana. Przyczyna jest skandaliczna. Okazuje się, że z unijnej dwudziestki, która zainicjowała takie programy, aż siedem państw odmawia dostępu do imiennych list. Dlatego już ponad połowa bogatych Rosjan posiadających majątek powyżej 50 mln dolarów legitymuje się obecnie podwójnym obywatelstwem, najczęściej UE. Kolejne 45 proc. milionerów rozpatruje stałą emigrację do Europy, jako podstawowy wariant na przyszłość. Powodem jest rosyjski kryzys gospodarczy, a zatem zły klimat biznesowy i pogarszająca się jakości życia. Wbrew rozpowszechnionym opiniom, rekordzistami w wydawaniu złotych wiz nie są państwa wymienione w ostrzeżeniu Komisji Europejskiej, a więc Malta, Cypr i Bułgaria.
Palmę pierwszeństwa niezmiennie od lat dzierży Łotwa, która wyraziła zgodę na prawo stałego pobytu dla prawie 7,5 tysiąca bogatych Rosjan. Jednym z pierwszych oligarchów, który wykorzystał okazję w 2010 r., był pretorianin Kremla Arkadij Rotenberg. Bankier należy do najbogatszych ludzi w Rosji, ponieważ ciesząc się osobistym zaufaniem Władimira Putina, został carem zamówień państwowych, monopolizując wręcz sektor kontraktów infrastrukturalnych. W zamian za łotewską wizę Rotenberg stał się szczęśliwym posiadaczem pakietu kontrolnego jednego z miejscowych banków. Wysokie miejsce na liście europejskich dobroczyńców Rosjan zajmuje Hiszpania. Wydała ok. tysiąca wiz inwestycyjnych, za co jej gospodarka tylko przez dwa lata wzmocniła się ok. miliardem euro. Jednak hiszpańska statystyka jest niepełna. Uwzględnia tylko kapitały w sektorach produkcji i usług, podczas gdy filarem rosyjskiej obecności jest rynek nieruchomości. Jak twierdzą miejscowe media, rosyjskie udziały stale rosną od 2014 r., czyli paradoksalnie od momentu pogorszenia relacji Moskwy z Europą po aneksji Krymu. Tylko w latach 2017–2018 zainteresowanie nabyciem hiszpańskich nieruchomości wzrosło rok do roku o 35 proc. W tym miejscu zaczynają się sprawdzać obawy KE o wspólnotowe bezpieczeństwo. Być może Madryt wydał Rosjanom ok. tysiąca wiz inwestycyjnych, ale jak twierdzi hiszpańskie Państwowe Centrum Badan Socjologicznych, w kraju na stałe przebywa ok. 100 tys. obywateli rosyjskich.
Jak to możliwe? Statystyka powstała na podstawie danych lokalnych samorządów, przekonuje, że zamożni Rosjanie upodobali sobie szczególnie nadmorskie kurorty oraz Wyspy Kanaryjskie i Baleary. Tacy ludzie ze względu na posiadane majątki nigdzie nie pracują, bo nie muszą. Dawniej nazywano ich rentierami, obecnie władze hiszpańskie ukuły termin „długotrwale odpoczywających rezydentów turystycznych”. Kto by nie chciał? Problem w tym, że spora grupa ze stutysięcznej diaspory to figuranci, za którymi kryją się prawdziwi beneficjenci pragnący uniknąć identyfikacji. Dlatego większość inwestycji w hiszpańską gospodarkę jest dokonywana na podstawione osoby, najczęściej rodziny. Żony, matki, siostry, a w dalszej kolejności dzieci. Tajemnicę wyjaśnił jeden z licznych adwokatów pośredniczących w rosyjskich interesach. Jak mówi, zdecydowaną większość inwestorów stanowią urzędnicy, oficerowie sił zbrojnych i służb specjalnych, którym prawo zabrania posiadania zagranicznych aktywów lub wręcz prywatnego opuszczania kraju. Tymczasem złote wizy wymagają oficjalnej rezydentury, m.in. otworzenia imiennych kont bankowych.
Aby uniknąć ucieczek informacji, tj. dekonspiracji, wszystkie formalności załatwiają członkowie rodziny lub podstawieni figuranci. Cały system działa jednak tak, aby w dowolnej wybranej chwili prawdziwy beneficjent mógł się ujawnić i natychmiast zalegalizować stały pobyt jako faktyczny inwestor. Oczywiście taki schemat nie dotyczy tylko nieruchomości. Madryt przedstawił chętnym szeroką ofertę, od miliona euro włożonego we wskazane fundusze inwestycyjne do pakietów obligacji państwowych za 2 mln euro. W każdym razie, spośród wszystkich cudzoziemców korzystających z podobnych możliwości, Rosjanie zajmują zdecydowanie pierwsze miejsce. Podobnie jest w Portugalii, która na złotych wizach zarobiła jak dotychczas, co najmniej 6 mld euro. Wprawdzie Rosjanie zajmują w tym kraju dopiero piąte miejsce wśród zagranicznych rezydentów, za to zdążyli skorumpować miejscowe władze. Dziewięciu ministrów oraz urzędników samorządowych powiązanych z programem wizowym ma prokuratorskie zarzuty uzyskania korzyści majątkowych w zamian za nielegalne ułatwienia. Skutek operacji antykorupcyjnej jest taki, że rząd portugalski wprowadził nowy podatek od nieruchomości nabytych przez cudzoziemców, których wartość przekracza 600 tys. euro. Zarobić można na wszystkim. Największa liczba bogatych Rosjan „okupuje” dosłownie Cypr i Maltę. Według brytyjskiego „Guardiana” tylko w ubiegłym roku Nikozja nadała obywatelstwo ok. 400 Rosjanom. Bilans całego programu wizowej naturalizacji rozpoczętego w 2013 r. to 4 tys. paszportów, z czego połowa wydana obywatelom Rosji.
Na kolejnych miejscach znajdują się milionerzy z Ukrainy i obywatele innych państw WNP, od Azerbejdżanu po Kazachstan. Cypryjska ścieżka jest nad wyraz atrakcyjna, ponieważ za 2–2,5 mln euro czas oczekiwania na unijne obywatelstwo wynosi zaledwie 6 miesięcy. Ba, wizowy biznes obiecuje, że za odpowiednią dopłatą cała procedura skróci się do trzech miesięcy. Nie trzeba wcześniejszego, rocznego pobytu. Cypr nie wymaga od nowych obywateli egzaminów językowych, znajomości prawa i historii nowej ojczyzny. Za to do cypryjskiej gospodarki napłynęły 4 dodatkowe miliardy euro. Mowa tylko o wizowych inwestycjach, ale skala korzyści jest nieporównywalnie większa. Miejscowa, czyli unijna jurysdykcja, co trzeba ciągle i głośno powtarzać, stała się „cichą przystanią” dla dziesiątków miliardów dolarów wyprowadzonych z Rosji najczęściej w kryminalny sposób. Niestety ceną jest spekulacyjny profil cypryjskiej gospodarki i opanowanie systemu bankowego przez wątpliwych biznesmenów ze Wschodu. A jeśli już o pieniądzach mowa, w 2014 r. Parlament Europejski uchwalił rezolucję potępiającą Maltę za program komercyjnej naturalizacji identyczny z cypryjskim. Unijni deputowani nie szczędzili słów krytyki za „handel europejskim obywatelstwem, który podważa samą koncepcję wspólnoty, i który nie powinien być przedmiotem żadnego targu”. Tyle że za górnolotnymi sformułowaniami kryje się ostra konkurencja finansowa. Szydło wyszło z worka w 2017 r., gdy kolejna rezolucja wezwała Vallettę do zmiany polityki podatkowej. Specjalny raport ujawnił, że program wizowy, wraz z podatkiem korporacyjnym, spowodowały stratę 14 mld euro, których per saldo nie otrzymała UE. Chodzi o stawkę podatku od obrotów wielkich, a więc także rosyjskich koncernów, których działalność zarejestrowano w tym kraju. Formalnie Malta ma jedną z najwyższych stóp podatkowych w UE, która wynosi 35 proc. W rzeczywistości wszelkie zwroty i dywidendy ograniczają stawkę do 5 proc., przeciwko czemu od lat, także za pośrednictwem euro parlamentarzystów, protestują zazdrosne Niemcy i Francja.
Co na przyszłość?
Pewne opamiętanie przyszło wraz z wybuchem rosyjskiej wojny hybrydowej. Bułgaria, a szczególnie Wielka Brytania zawiesiły programy wiz inwestycyjnych dla Rosjan. Ta ostatnia na skutek słynnego ataku chemicznego w Salisbury. Malta i Cypr dokonały pewnych korekt i ograniczeń, utrudniających nabycie obywatelstw. Portugalia i Hiszpania wzmocniły kontrolę polityk wizowych. Tyle że wiele państw dokonało poprawek pod wpływem nacisków Brukseli, a nawet Waszyngtonu, co ujawnia skalę problemu łatwych wpływów budżetowych, szczególnie jeśli chodzi o mocno ułomne unijne południe Europy. Niestety podjęte działania to tylko półśrodki, które nie zapobiegną migracyjnej katastrofie, która nadciąga nad Europę. Być może jest tylko kolejnym manewrem w oczekiwaniu na ewolucję dochodowych programów wizowych. Po pierwsze, do bogatych rosyjskich przedsiębiorców dołączają masowo biurokraci posługujący się modelem hiszpańskich inwestycji. Obywatelstw unijnych lub praw stałego pobytu związanego z posiadaniem nieruchomości nie wykupują tylko leniwi. Od znanych propagandystów telewizyjnych sławiących Putina i mocarstwowość Rosji, przez deputowanych Dumy, ministrów i gubernatorów, po generalicję.
Najnowszym przykładem jest dyrektor Służby Wywiadu Zagranicznego Siergiej Naryszkin. Jak ujawnili węgierscy dziennikarze, córka, syn i zięć szefa cywilnego wywiadu Rosji okazali się szczęśliwymi posiadaczami nieruchomości w Budapeszcie. Rzecz jasna z prawem stałego pobytu i perspektywą unijnego obywatelstwa. To przekonuje, że na pierwszy sygnał o krachu reżimu, Putin zostanie na pustym Kremlu, jeśli sam nie ucieknie pierwszy. W każdym razie jego najbliższe otoczenie szykuje się poważnie do z góry zaplanowanego odwrotu i życia w unijnych posiadłościach. Po drugie, jak ujawnił portal „Projekt”, rosyjskie władze zaniżają skalę migracji na Zachód. Zgodnie z analizami w 2017 r. Rosję opuściło nie ćwierć miliona osób, tylko sześć razy więcej. Rozpoczyna się wielka ucieczka klasy średniej, czyli młodych wykształconych ludzi, którzy osiadają w UE. Po trzecie, z programów złotych wiz coraz chętniej korzystają Chińczycy. Już pozbawiają Rosjan tytułu głównych rezydentów w takich krajach jak Grecja, Malta i Portugalia. Tyle że problemy Unii nie zniknęły. Programy złotych wiz wymagają albo natychmiastowego przerwania, albo wdrożenia skoordynowanej polityki całej UE. Niestety intratność podobnych działań i kryzys Unii nie jest dobrą wróżbą. To zapowiedź jeszcze poważniejszych kłopotów wewnętrznych wywołanych pazernością i deptaniem wspólnie deklarowanych wartości.