e-wydanie

8.3 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia 2024

Rosyjski balon

Od kilku lat propaganda i widowiskowe pokazy sprawiają, że świat boi się rosyjskiej armii.

Tymczasem duma Kremla stacza się w kryzys zafundowany przez nieposkromione apetyty generalicji i równie niepohamowane ambicje władzy Kremla.

“Rosyjska armia przeżywa renesans. Jej transformacja jest obliczona na podniesienie bojowego potencjału oraz realizację roszczeniowej polityki Moskwy w świecie”. Tak brzmi główna teza ubiegłorocznego raportu ekspertów NATO, potwierdzająca wzrastającą siłę militarną Rosji i rolę armii, jako strategicznego instrumentu wpływu na globalne wydarzenia. Jednak natowskiej „laurce” towarzyszy poważna refleksja na temat przyszłości i trwałości dokonań rosyjskich wojskowych: „choć modernizacja armii pozostaje priorytetem Kremla, to jednak finansowe możliwości jej zakończenia zostały bardzo poważnie ograniczone z powodu problemów ekonomicznych, które od 2014 r. przeżywa Rosja”. Wniosek potwierdza wojskowe i finansowe kłopoty Kremla. Jak dodaje rosyjski portal gospodarczy „RBK”: „obniżanie budżetu obronnego następuje na tle wzrostu wydatków wojskowych USA i Chin”, czyli globalnych mocarstw, do których grona aspiruje Moskwa. Nad problemami armii Putina pochyla się również znana wywiadownia „Stratfor”. Najnowsza analiza ośrodka informuje: „rosyjskie ministerstwo obrony przeznaczyło w 2019 r. 1,44 biliona rubli na kontynuację programu unowocześnienia sił zbrojnych, ale ujawnione nakłady mogą nie odzwierciedlać stanu faktycznego”. W którą stronę? „Wysokość środków oznacza w rzeczywistości znaczącą redukcję zakupów broni i sprzętu w porównaniu z planami rosyjskich władz snutymi jeszcze kilka lat temu”, wyjaśnia „Strafor”. Ocenia także, że brak pieniędzy wymusza przegląd i wybór nowych priorytetów modernizacyjnych, a więc podjęcie trudnych decyzji, dokąd przesunąć posiadane fundusze. Zgodnie z amerykańską analizą na dotychczasowej szczodrości Kremla skorzystały strategiczne siły jądrowe i lotnictwo, natomiast sytuacja marynarki wojennej i komponentu lądowego nie rysuje się w różowych kolorach.

Najważniejszym wnioskiem „Strafor” jest przerwanie tendencji wzrostu nakładów na rosyjską armię odnotowywanego nieprzerwanie od 1998 r. „Po długich latach upadku militarnej siły Rosja stara się przywrócić potencjał wojskowy, ale światowa dekoniunktura na surowce energetyczne połączona z zachodnimi sankcjami, skutecznie przeciwdziałają wysiłkom Kremla”. Wprawdzie Putin planuje, że finanse na obronę zaczną ponownie wzrastać w 2020 r. lecz stan gospodarki i coraz mniej stabilna sytuacja społeczna, pod znakiem zapytania stawiają prezydenckie nadzieje. A więc bać się czy nie bać rosyjskiej armii? Odpowiedzi warto szukać w budżecie wojskowym, ale najpierw trzeba oszacować jego faktyczną wielkość, co jest kluczowym problemem. Szef sztabu generalnego Walerij Gierasimow oznajmił, że „finansowanie rosyjskich sił zbrojnych pozostaje na pułapie 50 mld dolarów rocznie, jednak z wyraźną tendencją spadkową”. Dla porównania Gierasimow wskazał budżet wojskowy USA, większy od rosyjskiego czternaście razy (716 mld dol. w 2019 r.), który „sumarycznie przewyższa budżety obronne pozostałych państw świata”. Dane szefa sztabu generalnego rodzą jednak poważne wątpliwości. Jak podkreślają rosyjskie media w trzyletniej perspektywie budżetowej 2019–2021 wydatki na obronę i bezpieczeństwo Rosji wyniosą odpowiednio 2,3; 2,4; 2,5 biliona rubli, a to oznacza, że będą rosły, stanowiąc ok. 30 proc. wszystkich wydatków budżetu państwa.

To nie wszystko. Po pierwsze, oprócz budżetu na armię Moskwa realizuje drugą już fazę modernizacji sił zbrojnych, znaną jako Państwowy Program Uzbrojenia na lata 2018–2027 (pierwsza obejmowała lata 2011–2020). Armia miała apetyt na 55 bilionów rubli, ale Kreml wyda na ten cel 22 biliony, co nie zmienia faktu, że część środków pochodzi z innych źródeł finansowania. Po drugie, rzeczywiste wydatki wojskowe ukryte są w cywilnych paragrafach budżetu. Przykładowo badania innowacyjne, czyli prace nad nowymi rodzajami broni znajdują się w punkcie „Nauka”. Koszty kształcenia oficerów pokrywa po części „Szkolnictwo wyższe”, nakłady na leczenie zaś paragraf „Ochrona zdrowia”. Budowę garnizonów finansuje dział „Budownictwo mieszkaniowe”, a ich utrzymanie „Gospodarka komunalna”. Tak kreatywną rachunkowość Kreml uprawia od kilku lat, maskując wydatki na armię. Nie można oszacować nawet rzędu wielkości, bo władze utajniają takie kwoty w niejawnej części budżetu. Wiadomo tylko, że pozycja stale rośnie. Od 11 proc. wydatków państwa w pierwszej dekadzie XXI w. do ponad 27 proc. obecnie.

Po trzecie, Kreml prowadzi politykę wsparcia przemysłu zbrojeniowego, subsydiując produkcję wojskową poprzez zamówienia państwowe. Coroczna kwota „żelaznych kontraktów” waha się od biliona do dwóch bilionów. Państwo spłaca także zadłużenie konkretnych firm przemysłu obronnego, ok. 150 mld rubli rocznie. Nie czyni tego systematycznie, ale okresowymi przelewami środków z rezerwy budżetowej. W 2019 r. takie nakłady przewyższą bilion rubli. I wreszcie po czwarte, Kreml finansuje dwie armie. Tę klasyczną, która liczy ok. 900 tys. żołnierzy i oficerów. Putin zafundował sobie także armię wewnętrzną nazwaną Federalną Służbą Gwardii FR (w skrócie Rosgwardia), szacowaną na ok. 650 tys. osób. W sumie siły zbrojne Rosji liczą zatem ponad 1,5 mln ludzi. Mimo takich sztuczek można uzmysłowić sobie skalę budżetu obronnego i dysproporcje z innymi dziedzinami finansowania. Warto porównać kwotę oficjalnie zawartą w budżecie z wydatkami na oświatę, która także pozostaje tzw. projektem narodowym, czyli priorytetem Kremla. Jeśli wydatki obronne w trzyletniej perspektywie wynoszą ponad 7 bln rubli, to na oświatę przeznaczono 650 mld, ale w latach 2019–2025, a więc w perspektywie sześcioletniej. Jakie są zatem prawdziwe nakłady militarne Kremla, rozumiane jako łączna kwota na wojsko, bezpieczeństwo wewnętrzne i zbrojenia? Zapewne mimowolnie w 2017 r. rąbka tajemnicy ujawnił Putin. Na odprawie w ministerstwie obrony zapowiedział redukcję wydatków do poziomu 2,8 PKB. Zdaniem sztokholmskiego Instytutu SIPRI, rok wcześniej Rosja wydała na armię rekordową kwotę 66,8 mld dolarów, czyli 3,8 proc. PKB. Jednak w tym samym 2017 r. międzynarodowa firma konsultingowa „PwC” opublikowała globalną analizę wydatków wojskowych, z której wynikało, że rosyjskie nakłady sięgnęły 5,3–5,4 proc.

PKB. Natomiast w ubiegłym roku niezależni ekonomiści na antenie Radia „Swoboda” oszacowali całościowy budżet militarny Rosji na 7,4 proc. PKB. Dopiero w takim przekroju sens ma porównanie wydatków Moskwy z analogicznymi działami w USA i Chinach. Waszyngton w zależności od źródła informacji przeznacza na armię od 3,1 do 4 proc. Ostatnią wielkość ujawnił Donald Trump. Pekin wydaje od 2,1 do ponad 3 proc. PKB. Tyle że gospodarka Rosji jest mniejsza od amerykańskiej dziewiętnastokrotnie, a od chińskiej piętnastokrotnie. Wyśrubowany budżet wojskowy jest dla niej zabójczy, bo kraj wpada w radziecką pułapkę wyścigu zbrojeń. Wiele osób pamięta rewelacje Michaiła Gorbaczowa, gdy ujawnił, że w latach 80. XX w. sowieckie zbrojenia grubo przekraczały 25 proc. PKB. Wszyscy zdają sobie sprawę, czym skończyło się zbrojeniowe szaleństwo dla gospodarki i samego ZSRR.

Skutki
Dlaczego Putin, który uważa rozpad czerwonego imperium za największą geopolityczną katastrofę XX w., pakuje Rosję w identyczne kłopoty? Diagnozę postawił rosyjski klon „Forbesa”, który wskazał na fatalną symbiozę mocarstwowych ambicji Kremla i niezaspokojonych apetytów generalicji. Wojskowa kasta uznała wznowienie międzynarodowej konfrontacji za doskonałą okazję przywrócenia roli, jaką armia posiadała podczas zimnej wojny. Ku zachodniemu zaskoczeniu, rosyjskie siły zbrojne stanęły na wysokości zadania. Gruzja, Ukraina, Syria i wojna hybrydowa świadczą o ich wzrastającej skuteczności, ale jest to raczej kwestia nieprawidłowej reakcji świata. W każdym razie rosyjska generalicja nie jest sama, jej roszczenia wspiera bowiem przemysł zbrojeniowy, który kieruje się identycznymi celami. Patrząc na lata 2014–2018 łatwo dostrzec mechanizm samonapinającej się spirali. Wojna z Ukrainą posłużyła utworzeniu 20 armii osłaniającej Rosję przed rzekomą agresją UPA. Kiedy NATO odpowiedziało na rosyjską destabilizację Europy szczytami w Newport i Warszawie, Kreml natychmiast utworzył 1 armię pancerną. Potem przyszła pora „fortyfikowania” Krymu, obwodu kaliningradzkiego oraz wzmocnienia 54 armii na Kaukazie i utworzenie kolejnych dwóch armii w centrum, oraz na Dalekim Wschodzie. W sumie Kreml powołał ponad 40 nowych związków taktycznych różnych rodzajów wojsk oraz czterech związków operacyjnych. Od brygad i dywizji po korpusy i armie. Tyle że Rosja to nie ZSRR. Nawet wyśrubowane wydatki nie są w stanie utrzymać powiększonego ponad zdrowy rozsądek wojska. Moskwa ma oficjalny budżet obronny na poziomie Francji i Niemiec. Berlin i Paryż są stolicami państw NATO, a więc Sojuszu, którego sumaryczny budżet wielokrotnie przewyższa rosyjski. Tymczasem Rosja, która już nie ma satelickich armii w Europie, gra w samotną konfrontację z NATO i USA. I tak rosyjska armia została rozdęta, jak balon, który nigdzie nie poleci z braku militarnego paliwa. Trzeba wiedzieć, że w globalnym rankingu sił zbrojnych Rosja zajmuje stabilne trzecie miejsce po USA i Chinach.

Tymczasem przestała być naukowym supermocarstwem, plasując się na 54 miejscu w świecie. Putin twierdzi co prawda, że spuścizna sowieckiej szkoły konstrukcji wojskowych nie umarła. Być może, lecz na pewno nie narodziła się myśl rosyjska. Cały produkowany sprzęt oraz najnowsze koncepcje broni są spadkiem po radzieckim imperium. Skutek, na który wpływ mają także rozszalała korupcja i brak konkurencji państwowych monopoli, jest taki, że przemysł obronny nie jest w stanie zaspokoić potrzeb armii, a państwo nie jest w stanie zapłacić za kolosalne zamówienia. Takie są skutki kryzysu gospodarczego i zachodnich sankcji. Zresztą ostatnie uderzają w armię ze szczególną siłą. Przemysł zbrojeniowy jest w decydujący sposób uzależniony od zachodnich komponentów: 10 tys. części europejskich, amerykańskich i ukraińskich. Tak wielki jest głód technologiczny sfery zbrojeniowej. Bez jego zaspokojenia produkcja nowych systemów jest opóźniona o wiele lat, a nawet kompletnie stanęła podobnie jak modernizacja armii. Ze względu na błyskawiczny postęp technologiczny kolosalne sumy wydane na wstrzymane programy to pieniądze wyrzucone w błoto. Putin przegrywa wyścig zbrojeń na starcie. Rozdęta ponad miarę armia, nie ma więc wyposażenia odpowiedniej jakości i ilości. Wobec braków finansowych podjęto salomonową, a więc najgorszą z możliwych decyzję. Siły zbrojne nie będą redukowane, za to Kreml nakazał modernizację starej broni. Wstrzymano program utylizacji 10 tys. transporterów i czołgów made in ZSRR znajdujących się od 40 lat w zakonserwowanym stanie. Nowe dywizje i armie będą walczyły czołgami T-72 i T-80 oraz bojowymi wozami BWP-1 i BWP- 2. Tylko wojskowi pytają, czy ma sens instalacja nowoczesnych, a więc drogich systemów uzbrojenia (elektronika) na pojazdy, które można zniszczyć kamieniem. Przede wszystkim finansowy. Za to Rosja wstrzymała badania nad szeroką gamą uzbrojenia znanego z telewizyjnych parad oraz propagandowych wystąpień Putina. W miejsce 2300 superczołgów T-14 wojsko dostało 60 egzemplarzy i na więcej się nie zanosi, bo są drogie. Wśród rosyjskich ekonomistów krąży nawet dowcip: „batalion nowoczesnych czołgów ma tak niszczycielską siłę, że jest w stanie wysadzić w powietrze budżet państwa”. A przecież chodzi o 7,5 mln dolarów za sztukę, co w porównaniu z „Abramsem” lub „Leopardem” nie jest kwotą wygórowaną. Tak samo wygląda perspektywa myśliwca V generacji, perspektywicznego bombowca strategicznego i ciężkiego samolotu transportowego, które amerykański „The National Interest” nazwał programami zawieszonymi, jeśli nie zamkniętymi. Tymczasem z obecnie latających 300 myśliwców Mig-29, 80 proc. samolotów nie nadaje się do służby z powodu korozji stateczników.

Podobny jest los nowych fregat i korwet, które stoją stoczniach bez ukraińskich silników. Najważniejsze jest zawieszenie trzech programów broni jądrowej oraz dwóch programów obrony powietrznej, w tym S-500. Największymi przegranymi są jednak rosyjscy wojskowi, w latach 2012–2017 rozpieszczani płacowo i socjalnie. Tymczasem według tegoż „The National Interest” obecnie ich płace straciły na wartości 50 proc. Winnymi są inflacja, dewaluacja rubla zależnego od koniunktury na ropę naftową oraz kryzysowy wzrost cen żywności, mieszkań i usług. W czasie gdy Kreml wydaje miliardy na drogie „zabawki”, nie ma środków na indeksację żołdu i poprawę opieki medycznej wojskowych. Dziś rośnie rozgoryczenie oraz liczba kadry porzucającej służbę. Dotyczy to szczególnie żołnierzy kontraktowych, którzy mieli stanowić kręgosłup nowoczesnych sił zbrojnych. Tymczasem w ich szkolenie włożono grube miliardy rubli. Rozbuchana struktura, rosnąca presja płacowa i socjalna, adekwatna korupcja generalicji oraz systemowy brak racjonalności w wydatkowaniu pieniędzy, czynią z armii obciążenie, którego nie może dalej unieść rosyjska gospodarka. Czy wady czynią z rosyjskiej armii mniej groźnego przeciwnika? Nic podobnego. Źle wyszkolone, dowodzone i źle opłacane wojsko może stać się przyczyną fatalnych decyzji, pomyłek, a więc incydentów groźnych dla światowego pokoju. Czynnikiem zapalnym pozostają niezmienne ambicje Putina i jego generałów. Z drugiej strony, Kreml jest na tyle przezorny, że wszystkie środki rzucił do realizacji dwóch-trzech projektów, które przemysł ręcznie wyprodukuje w kilku egzemplarzach. Chodzi o najbardziej niszczącą broń, dzięki której rosyjskie elity władzy i biznesu będą nadal skutecznie szantażowały świat. W takim razie, po co Putinowi renesans masowej armii typu sowieckiego? Czyżby szykował się do globalnej wojny konwencjonalnej? Jak można się domyślać, istota tkwi w wewnętrznej strategii utrzymania władzy. Wielka armia to miejsca gwarantowanej pracy opłacanej przez państwo. Przestarzała, ale masowa produkcja niewydolnego przemysłu to z kolei metoda stabilizacji kilku milionów pracowników i ich rodzin. Siły zbrojne są również pomysłem na przymusowe koszarowanie młodzieży, szowinistyczna indoktrynacja gwarantuje zaś panowanie nad umysłami potencjalnie najbardziej niebezpiecznej grupy wiekowej. Czyli wszystko po staremu. Mimo propagandowej szopki z broniami hipersonicznymi i ogromną armią konwencjonalną warunkiem przetrwania reżimu Putina jest nadal „stara” triada jądrowa. W razie potrzeby, wszystkich niezadowolonych, włącznie z generalicją i koncernami zbrojeniowymi, weźmie „za łeb” armia wewnętrzna – Rosgwardia.

 

Najnowsze

Korea a sprawa polska

Lekcje ukraińskie

Wojna i rozejm

Parasol Nuklearny