11.7 C
Warszawa
czwartek, 28 marca 2024

Bałkany

Koniecznie przeczytaj

Niebezpieczny instrument gry

Belgrad i Prisztina miotają się z politycznej skrajności w skrajność. Przyczyna tkwi w wewnętrznych problemach i partykularnych ambicjach. Ważniejsze jest jednak instrumentalne podejście światowych mocarstw do rozwiązania konfliktu serbskokosowskiego. To grozi jego eskalacją nie tylko w skali Bałkanow, lecz i całej Europy.

W ubiegłym tygodniu prezydent Serbii Aleksandar Vučić wystąpił z dwoma dramatycznymi oświadczeniami. W pierwszym orędziu telewizyjnym powiedział otwarcie: „Serbia powinna się przyznać, że utraciła kontrolę nad Kosowem, swoją byłą prowincją i poszukiwać kompromisu, żeby znormalizować relacje z Prisztiną”.

Incydent
Dzień później, również w telewizji, zapowiedział rodakom: „Gwarantuję wam, że jeśli sytuacja ulegnie zaostrzeniu, jeśli napady na kosowskich Serbów będą się powtarzały, Serbia zwycięży”, po czym zarządził „podniesienie jednostek wojskowych na terenach przygranicznych do gotowości bojowej, tak aby w razie eskalacji napięcia armia była gotowa do interwencji”. Jaka jest przyczyna diametralnie rozbieżnych oświadczeń serbskiej głowy państwa? Bezpośrednim impulsem stała się operacja kosowskich sił bezpieczeństwa, wymierzona w serbską mniejszość. Oddziały specjalne z Prisztiny dokonały rajdu na tereny zamieszkane przez Serbów i zatrzymały 28 osób, w tym rosyjskiego przedstawiciela ONZ, którego zwolniono następnego dnia. Wysłannik Moskwy został wcześniej poturbowany, ponieważ akcja nie przebiegała gładko. Serbowie stawili czynny opór, wywiązała się strzelanina, w wyniku której kilka osób zostało rannych. Wśród zatrzymanych znaleźli się lokalni urzędnicy, biznesmeni i policjanci, bo jak tłumaczą władze Kosowa, celem operacji była walka ze zorganizowaną przestępczością i korupcją. Takie tłumaczenie nosi znamiona wiarygodności. Nie od dziś wiadomo, że całe Kosowo, a więc także serbskie rejony, jest opanowane przez zorganizowaną przestępczość. Trudno mówić o rządach prawa, gdy giną obrońcy praw człowieka, opozycyjni politycy, a do UE szerokim bałkańskim szlakiem płyną narkotyki, broń i prostytutki. Co więcej, podobna sytuacja panuje w Serbii. W ostatnich dwóch latach zamordowano siedemnastu prawników reprezentujących interesy wpływowych osób na styku świata polityki i kryminalnego. W każdym razie ostatni incydent został udokumentowany, co pozwoliło Belgradowi oskarżyć Prisztinę o ostrzał bezbronnych cywilów, a więc przestępstwo międzynarodowe.

Co jednak skłoniło kosowskiego przywódcę Hashima Thaçiego do tak gwałtownego kroku? Przecież jego serbski kolega nieprzypadkowo namawia rodaków do pogodzenia się z utratą prowincji. Musi to być rezultat dwustronnych, poufnych rokowań. Z drugiej strony, zważywszy na bałkańską beczkę zawsze pełną prochu, wyjaśnienie incydentu może być zawiłe i nieoczywiste. Począwszy od wspólnych ustaleń obu prezydentów, którzy w ten sposób łamią argumenty przeciwników ewentualnego porozumienia, po sprzeczne interesy Europy, Rosji i USA, bo Bałkany są ich kłębowiskiem. Wiadomo jednak, że fundamentalne przyczyny zajścia tkwią w braku oficjalnych stosunków Serbii i Kosowa, a więc w latach 90. XX w. Młodszym czytelnikom, którzy nie pamiętają tragicznych wydarzeń ostatniej dekady XX w., należy się krótkie wyjaśnienie. Po śmierci Josipfa Broz Tito okazało się szybko, że powojennej Jugosławii brak innego spoiwa. Komunistyczna ideologia w etnicznym sosie przestała oddziaływać i Wiosna Ludów dotarła także na Bałkany. Mniej patetycznie, Chorwaci, Słoweńcy, Bośniacy i kosowscy Albańczycy postanowili wyjść z federacji, w której dominowali Serbowie. Był to zatem konflikt nacjonalizmów, który doprowadził do nieszczęścia. Krwawa wojna wszystkich ze wszystkimi kosztowała życie kilkuset tysięcy osób i wymusiła czystki etniczne w milionowej skali. Syta Europa mogła online oglądać koszmar niewyobrażalny i porównywalny z tragedią II wojny światowej. Przegranym okazał się Belgrad, który na utratę statusu metropolii odpowiedział ultranacjonalizmem. Był to odruch obronny przed groźbą kompletnego rozpadu państwa okrojonego do federacji Czarnogóry i Serbii. Przyczyną stał się narastający separatyzm Albańczyków zamieszkujących południową część kraju. Uczucia Serbów można i trzeba zrozumieć, Kosowo jest dla nich historyczną kolebką. To tam znajdują się najważniejsze świątynie, to na Kosowskim Polu rozegrała się bitwa z Turkami, po której Serbia utraciła suwerenność. Imperium osmańskie, świadome historycznego znaczenia, kolonizowało Kosowo islamskimi Albańczykami i zmuszało do konwersji miejscową ludność. Jego współczesną utratę można porównać do secesji Wielkopolski z Gnieznem i Poznaniem. Separacja de facto dokonała się w 1999 r. po militarnej interwencji NATO. Belgrad został oskarżony o kolejne czystki etniczne i zbrojnie zmuszony do wyjścia z prowincji. Nieuznawana suwerenność Kosowa utrzymywała się do 2008 r., gdy 110 państw, na czele z USA, uznało niepodległość de iure. Belgrad nie uznał i nie uznaje nawet stanu de facto, a wzajemne pretensje oraz etniczna nienawiść uniemożliwiają normalizację wzajemnych relacji. Dziś Kosowo jest państwowością nadal niezdolną do samodzielnego bytu. Prawnicy zastanawiają się wciąż nad jego międzynarodowym statusem, bo nie jest członkiem ONZ. Poza tym ekonomicznym utrzymaniem zajmuje się UE, zaś bezpieczeństwem NATO. Lub raczej USA, które posiadają tam największą bazę na Zachodnich Bałkanach. Równie ważny jest fakt, że stanowisko Belgradu wspierają Rosja oraz Chiny, a podziela kilka państw Europy. Między innymi Hiszpania, Rumunia i Cypr, które same mają ogromne mniejszości narodowe i własne kłopoty z separatyzmami.

Efekt domina
Unijna, amerykańska i rosyjska dyplomacja prowadzą wobec byłej Jugosławii własne gry. Europejczycy uważają, że wzajemne pretensje Belgradu i Prisztiny znikną, gdy Serbia i Kosowo wejdą na ścieżkę integracji z UE. Prym wiedzie Berlin, który i tak przysłużył się rozpętaniu wojny bałkańskiej lat 90. Jednostronne uznanie niepodległości Słowenii i Chorwacji przez ówczesny rząd kanclerza Helmuta Kohla było rodzajem mechanizmu spustowego uruchamiającego serbską reakcję militarną. Belgrad usiłował w ten sposób ratować jugosłowiańską federację, a po secesji Zagrzebia i Podgoricy postanowił zjednoczyć siłą wszystkie obszary serbskiego zamieszkiwania. Nie trzeba dodawać, że Berlin operował wtedy pojęciem bałkańskiej strefy wpływu i to własnej, a nie europejskiej. Dziś jego następczyni Angela Merkel buja nadal w obłokach. Sprzeciwia się jakimkolwiek rozwiązaniom, które naruszają jej wizję bałkańskiego szczęścia w postaci wieloetnicznych i wielokulturowych państw byłej Jugosławii. Nie zważa na pokłady wzajemnej nienawiści po krwawym konflikcie sprzed 20 lat. Waszyngton postrzega Bałkany raczej jako instrument antyrosyjskiej strategii, uważając, że europejska integracja regionu, w tym Belgradu i Prisztiny, jest świetnym pomysłem na wypchnięcie wpływów Moskwy. Kreml uważa byłą Jugosławię za ważny instrument powstrzymywania rozszerzenia UE, a przede wszystkim NATO. Ewentualną przynależność państw postjugosłowiańskich do Sojuszu traktuje jako groźbę wrogiego okrążenia. Serbia, Kosowo i Macedonia w NATO tworzą wraz z Rumunią i Bułgarią południową flankę Sojuszu o wyraźnie antyrosyjskim ostrzu. Mało kto zwraca uwagę na interesy Serbów i kosowskich Albańczyków. Zwłaszcza Belgrad zdaje sobie sprawę, że proeuropejska orientacja, a więc perspektywa członkostwa w UE, jest szansą cywilizacyjnego i gospodarczego rozwoju. Tyle że Bruksela postawiła warunek: Serbia musi najpierw znormalizować relacje z byłą prowincją, a to oznacza konieczność międzynarodowego uznania Kosowa i zakończenie blokady w ONZ.

Prisztina natomiast jest świadoma iluzorycznej władzy nad częścią własnego terytorium, zamieszkanego zwarcie przez wrogą serbską mniejszość. Jak informują serbskie „European Western Balkans”: „Nikt w Kosowie nie wątpi, że w serbskiej części obowiązuje prawo stanowione w Belgradzie”. Z Serbii pochodzą dotacje, a sieć transportowa i kolejowa, poczta i środki masowego przekazu są zintegrowane z metropolią. Kandydatury lokalnych urzędników i samorządowców są uzgadniane z Belgradem i realizują politykę serbskiego rządu. To samo można powiedzieć o oświacie i kulturze, co razem składa się na obraz dwuwładzy. Jak zauważa tytuł: „Mimo wzajemnych formalnych uzgodnień obu stolic o integracji administracji w kosowską państwowość, proces pozostaje pełną fikcją, podobnie jak serbski udział w kosowskich wyborach”. Nie pomogła nawet demarkacja granicy, co obie strony uznały za ważny gest dobrej woli na użytek międzynarodowej opinii publicznej. Dlatego na początku obecnej dekady Belgrad i Prisztina podjęły nieoficjalny dialog, poszukując dróg wyjścia z impasu. Początkowym wariantem preferowanym przez Serbię była autonomia serbskich jednostek administracyjnych bez prób secesji z Kosowa. Jak zauważa chorwacki portal Advance: „W Prisztinie słowo autonomia, skojarzone z ewentualną federalizacją, wywołuje polityczną wysypkę”. Od 2013 r. obie strony dialogu rozważają opcję wymiany terytoriów, która w 2018 r. nabrała rumieńców. Chodzi o przekazanie rejonów serbskiego zamieszkania włącznie z lokalną stolicą w Mitrowicy, w zamian za pograniczne obszary Serbii, w których przeważa ludność pochodzenia albańskiego. Niby proste, ale amerykańska „Foreign Policy”, rozkładając problem na czynniki pierwsze, dostrzegła więcej minusów niż plusów. I tak, po transakcji w Kosowie pozostałoby nadal 70 proc. miejscowych Serbów żyjących poza wymiennymi rejonami.

Z kolei przekazanie „albańskich” jednostek administracyjnych pozbawiałoby Serbię kluczowego odcinka korytarza transportowego o strategicznym znaczeniu ekonomicznym, łączącego kraj z Adriatykiem. To jednak mniejszy problem w porównaniu z politycznymi kłopotami inicjatorów wymiany. Vučić zmaga się z rosnącym oporem opozycji, a spory przenoszą się coraz częściej na ulicę. Istotą politycznego starcia jest defi cyt demokracji, korupcja i kontrola nad mediami. Wśród oponentów ważne miejsce zajmują nacjonaliści, którzy biją obecnie w prezydenta zarzutem zdrady narodowych interesów. Hashim Thaçi również napotyka opór własnej opozycji, której marzy się Wielka Albania, czyli zjednoczenie z Tiraną. Przede wszystkim terytorialna transakcja wzbudza sąsiedzki sprzeciw. Chorwaci, a zwłaszcza Bośniacy i Macedończycy, jak ognia boją się uruchomienia efektu domina, który może ponownie rozpalić wojenne ognisko na Bałkanach. Advance rysuje ponury obraz, przewidując, że jakakolwiek zmiana granic pobudzi wszystkie narody byłej Jugosławii do wysunięcia podobnych pretensji. Granice nowych państw mają bowiem mało wspólnego z etnicznymi. Chorwaci widzą dwa groźne i sprzeczne warianty. Na skutek wymiany terytoriów z Kosowem Serbowie zażądają podobnych ustępstw od Bośni i Hercegowiny. Tamtejsza Republika Serbska, czyli autonomiczna enklawa wystąpi z BiH, dołączając do właściwej Serbii. Wtedy kto wie, jak zareagują bośniaccy Chorwaci, również nie ukrywający chęci połączenia z Zagrzebiem. Serbskim nacjonalizmem będzie także zagrożona Czarnogóra, w której ta grupa narodowościowa jest bardzo liczna. Przeciwnym biegunem jest nacjonalizm albański, którym zagrożone jest nie tylko serbskie pogranicze, lecz przede wszystkim Macedonia. Wielka Albania byłaby wyzwaniem dla stabilności całego regionu, nie wyłączając Grecji. Wszyscy boją się więc wszystkich, mając w pamięci masowe czystki etniczne końca XX w. Nikt, włącznie z Belgradem i Prisztiną, nie ma wątpliwości, że zmiana granic wymusiłaby nową wędrówkę ludów, która nawet w przypadku cywilizowanego przebiegu wywołałaby ekonomiczny wstrząs, załamujący dotychczasowy rozwój regionu.

Czynnik rosyjski
Bałkany mają dla Moskwy ogromne znaczenie ekonomiczne, a jeśli chodzi o politykę odgrywają wręcz kluczową rolę w Europie. Z gospodarczego punktu widzenia ważne są inwestycje energetyczne. Moskwa jest właścicielem kontrolnego pakietu akcji serbskiego monopolisty w tej dziedzinie, którego wpływy rozciągają się na Kosowo i BiH. To ważne, ponieważ Kreml kusi Belgrad miejscem w systemie tranzytu paliw na południe Europy. Plan jest opozycją wobec chorwackiego terminalu LNG, a zatem jest dedykowany storpedowaniu dostaw gazu z USA i Bliskiego Wschodu. Polityczne znaczenie Bałkanów jest niepoliczalne. To ostatni region Europy, o który Moskwa rywalizuje z UE i NATO. Niebezpodstawnie, ponieważ 90 proc. Serbów uważa Rosję za gwaranta swojego bezpieczeństwa, podczas gdy 80 proc. Serbów jest nastawionych anty-NATO. Wyrazem takich preferencji jest zaufanie do Władimira Putina sięgające 56 proc., czyli takiej samej wartości, jaką osiąga prezydent Vučić. Ponadto ponad 50 proc. Serbów uważa, że Rosja jest największym źródłem pomocy ekonomicznej i finansowej, podczas gdy UE tylko w 21 procentach. Oczywiście proporcje są dokładnie odwrotne, jednak błędna wiedza dowodzi tylko skuteczności rosyjskiej soft power. W ostatnim czasie rosyjskie możliwości manipulacji na Bałkanach rosną wprost proporcjonalnie do kryzysu wewnętrznego UE. Do niedawna Bruksela traktowała integrację Serbii w kategoriach priorytetowych, uznając, że jest to dowód na świetną kondycję Unii po brexicie. Serbscy politycy przyjmowali takie obietnice na poważnie do chwili, kiedy kres ich nadziejom położył Berlin. Zawirowania na niemieckiej scenie politycznej oraz zapowiedź końca kanclerskiej, a zatem europejskiej emerytury Angeli Merkel uczyniła Niemcy ostrożnymi. W ostatniej wersji strategii dla Serbii nadzieje szybkiej integracji zastąpiły niejasne sformułowania „o potrzebie utrzymania przez Belgrad europejskiego kursu”.

Jak smętnie ocenia serbska „Politika”: „Mamy prowadzić dialog dla dialogu, stając się instrumentem już nie zachodnio- rosyjskiej gry, tylko narzędziem sporów europejsko-amerykańskich”. Tytuł apeluje, aby władze nabrały elastyczności, same wygrywając sprzeczne interesy światowych graczy. W takim kontekście jedną z pewnych możliwości jest kwestia uznania kosowskiej suwerenności. Kreml, który dotychczas sprzeciwiał się jakimkolwiek zmianom bałkańskich granic, chyba nieprzypadkowo otworzył Belgradowi furtkę. Wysocy urzędnicy rosyjskiego MSZ oświadczyli, że: „Moskwa poprze wszystkie rozwiązania korzystne dla Serbii”. W 2008 r. po wojnie z Gruzją Moskwa wykorzystała precedens zachodniego uznania Kosowa do legalizacji separatystycznych republik Południowej Osetii i Abchazji. Możliwa wymiana terytoriów i ludności pomiędzy Belgradem i Prisztiną to kolejny kamyczek prawomocności aneksji Krymu lub wręcz jeden z regionalnych kamieni węgielnych ewentualnej transakcji rosyjsko-amerykańskiej, o czym wiele spekulują serbskie media. Podstawą miałaby zostać zgoda Rosji na wymianę terytorialną, która jest warunkiem wstępnym do odległego w czasie, a więc bezpiecznego dla Moskwy akcesu Belgradu i Prisztiny do UE. W zamian Rosja dostałaby już obecnie amerykański placet na Krym, co z kolei w poważny sposób złagodzi sankcje Brukseli i Waszyngtonu. Każda niepewność sprzyja mniej lub bardziej prawdopodobnym teoriom. Kto więc stoi za ostatnią eskalacją napięcia w relacjach Serbii i Kosowa oraz jakie intencje mu przyświecały? Paradoksalnie nie można wykluczyć ani Belgradu, ani Prisztiny. Nie można również zaprzeczyć ewentualnym korzyściom najbliższych sąsiadów i światowych mocarstw. Nie można też wyeliminować Turcji, która mianowała się obrońcą i sponsorem wszystkich muzułmanów Bośni, wijąc tam sploty wpływów. Lista zainteresowanych jest naprawdę długa.

Najnowsze

Parasol Nuklearny

Co z Ukrainą?

Wpadka Google’A

„Szok Trumpa”