Jak i kiedy?
Polsko–amerykańskie porozumienia obronne i energetyczne wzmacniają naszą suwerenność i bezpieczeństwo geostrategiczne. Jakość sojuszniczej obecności w Polsce wychodzi poza ramy dwustronne i NATO, wpływając na całą Europę, a nawet świat. Taka też będzie reakcja Moskwy, dlatego pytanie o rosyjski odwet nie brzmi czy, tylko jak i kiedy?
Rezultaty amerykańskiej wizyty prezydenta RP zostały obszernie przedstawione przez krajowe media, niezależnie od ideowych preferencji i politycznych sympatii. Oczywiście można, a nawet warto toczyć debaty o kosztach i innych szczegółach dokumentów podpisanych przez Andrzeja Dudę i Donalda Trumpa.
Plusy
Meritum wpisuje się jednak w konsensus polskiej polityki zagranicznej po 1989 r. Kwestię ujął dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, który, oceniając wspólną deklarację dotyczącą polityki obronnej, powiedział: „Mamy do czynienia z dokumentem, o który zabiegaliśmy od 1999 r., czyli od chwili wstąpienia do NATO”. Jeszcze przystępniej rezultaty waszyngtońskich rozmów bezpieczeństwa wyjaśnił były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Według generała Romana Polko: „przestaliśmy być członkiem Sojuszu drugiej kategorii”. Jednak znaczenie deklaracji oraz, o czym w żadnym razie nie można zapominać, porozumień energetycznych wychodzi daleko poza ramy polsko–amerykańskich stosunków dwustronnych. Jeśli chodzi o obronę, Polska została główną kotwicą amerykańskiej obecności militarnej zarówno na wschodniej flance NATO, jak i w całym regionie Europy Środkowej i Wschodniej. Warszawa bardzo udanie zagrała więc na korzyść Sojuszu, zaniepokojonego w ostatnim czasie możliwością osłabienia więzi transatlantyckich. W zakresie energetyki umowa o dostawach amerykańskiego kondensatu gazowego tworzy po raz pierwszy realną alternatywę dla rosyjskiego monopolu surowcowego do tego stopnia, że możemy renegocjować ceny dostaw Gazpromu lub w razie konieczności odwrócić się doń plecami. Chodzi jednak o Ukrainę, a także o Białoruś, która w ostatnich latach stała się ofiarą rosyjskiego szantażu gazowego i naftowego. Wzrasta polski potencjał hubu surowcowego, konkurencyjnego (wraz z projektem gazociągu duńskiego) wobec rosyjsko– niemieckiej dominacji na kontynencie. I na tym nie koniec, bowiem ewentualna polska elektrownia jądrowa wybudowana według amerykańskich technologii i zasilana amerykańskim paliwem stanie się wyrwą w dotychczasowym kremlowskim monopolu koncernu Rosatom. Korzyści polityczne i gospodarcze dla państw V-4 są oczywiste. Mało kto podnosi potencjalne skutki dla państw poradzieckich, wbrew rosyjskiej propagandzie wynikającej z doktryny tzw. bliskiej zagranicy.
Cywilizacyjna alternatywa
Dzięki amerykańskiej obecności w naszym kraju, a raczej polsko– amerykańskiemu sojuszowi, NATO i UE odzyskują w b. ZSRR reputację alternatywy cywilizacyjnej i rozwojowej wobec imperialnych resentymentów Moskwy. Podstawą współczesnej suwerenności jest przecież bezpieczeństwo militarne i energetyczne, występujące jako filary nieskrępowanego udziału w globalizacji. Poczynając od Ukrainy i Białorusi, poprzez Mołdawię, Gruzję i Armenię, aż po Kazachstan. Amerykańskie czynniki militarne, ekonomiczne i polityczne nie są już „teoretyczne” ze względu na geografię, bowiem Amerykanie są w Polsce, czyli na wewnętrznej granicy byłego imperium. Z drugiej strony ogromne korzyści w strategicznym wymiarze uzyskują USA. Przewodniczący wpływowego Instytutu Herzla w Jerozolimie opublikował nie mniej wpływową pracę, poświęconą dobroczynnemu wpływowi nacjonalizmu na światową stabilność. Analiza izraelskiego filozofa Yorama Hazony’ego stała się w USA bestselerem. Autor zauważa, że wobec malejącej efektywności setek baz wojskowych USA na całym świecie oraz rosnącej niepewności dotychczasowych sojuszników, Waszyngton musi wzmacniać alianse z krajami bliskimi ideowo. Taka jest potrzeba strategiczna wobec wyraźnych postępów „osi zła” na czele z Chinami, Rosją i Iranem. Do kluczowych partnerów Waszyngtonu Hazony zalicza państwa grupy V-4, Wielką Brytanię, Izrael, Japonię i Australię. Dla Warszawy partnerstwo z Waszyngtonem jest długofalową polisą bezpieczeństwa narodowego, szczególnie na wypadek załamania liberalnej demokracji i jej instytucji, jakimi są NATO i Zjednoczona Europa. Wzajemne interesy są oczywiste.
Amerykańska okupacja
Moskiewscy stratedzy bardzo pragmatycznie oceniają międzynarodowe alianse z punktu widzenia kompleksowego wpływu na Rosję. Od geopolityki poprzez zagrożenie militarne po gospodarkę. Polsko–amerykański sojusz jest więc dla Kremla niezwykle wyzywający, a wręcz groźny, szczególnie w dłuższej perspektywie czasowej. Nie dość, że wywiera destrukcyjny wpływ na strefę interesów politycznych oraz ekonomicznych, uważaną w Moskwie za swoją, to jeszcze dowodzi politycznej skuteczności Waszyngtonu, którą Hazony nazywa zdolnością do tworzenia nowego aliansu globalnego. Jednak największy niepokój wzbudza ograniczenie buforowej strefy bezpieczeństwa. „Amerykańskie bazy w Polsce doprowadzają Kreml do szaleństwa. Zagrożą rosyjskiej armii, stanowiąc barykadę dla rosyjskich wpływów” – skomentował wizytę prezydenta RP ukraiński „Siegodnia”. Ich sensem jest zakończenie podziału NATO na kraje pierwszej i drugiej kategorii. Tym samym znika nareszcie szara strefa, ziemia niczyja w Europie Środkowej, dająca Kremlowi szansę na jej finlandyzację, a następnie podporządkowanie.
Ponadto chwieje się moskiewski monopol na obszarze b. ZSRR. Deklaracja Duda-Trump staje się wyzwaniem bezpieczeństwa, tradycyjnie interpretowanym przez Moskwę jako maksymalne odsunięcie obcych wojsk i wpływów od własnych granic. Takie myślenie to spadek po rosyjskim i sowieckim imperium, ale obowiązuje do dziś. Dlatego jako pierwsze z krytyczną oceną wizyty wystąpiło oficjalnie rosyjskie MSZ, rozpoczynając oświadczenie od tradycyjnej frazy: „z głębokim żalem”. Istota rosyjskich pretensji zawiera się zdaniu: „Po raz pierwszy nastąpiła sytuacja, w której na podstawie dwustronnych umów z »uprzywilejowanymi« sojusznikami USA, obejściu uległy zobowiązania zawarte pomiędzy NATO i Rosją (tzw. Akt Stanowiący)”. Tym samym, jak możemy dalej przeczytać: „Polska przekształciła się w nowy czynnik wojskowo-politycznego napięcia w Europie”. Co najważniejsze: „Ciągły wzrost potencjału wojskowego USA na kontynencie dokonuje się bez uwzględnienia wielostronnych zobowiązań Waszyngtonu, a obecnie także bez oglądania się na interesy jego europejskich sojuszników. Takie działania podrywają jeden z ostatnich dokumentów stworzonych dla zabezpieczenia europejskiej stabilności”.
Mimo oficjalnych zwrotów, które można uznać za umiarkowane, oświadczenie MSZ jest stanowcze i zapowiada adekwatne kroki. O poziomie stresu Kremla świadczą jednak fragmenty odnoszące się do USA i Europy. Po pierwsze, inicjatorem i beneficjentem polsko-amerykańskich porozumień jest Biały Dom. To tyleż uznanie, że Polska zmierza zawsze w nurcie amerykańskiej polityki, co równie stała odmowa przyznania Warszawie równego, partnerskiego statusu z Moskwą. Fragment odnoszący się do europejskich sojuszników USA ma na celu wzmacnianie ewentualnych podziałów wspólnoty euroatlantyckiej, a jego adresatami są Berlin, Paryż i Rzym. Namacalnym wyrazem zdenerwowania są medialne echa wizyty Andrzeja Dudy. Prasa i Internet zaroiły się od wypowiedzi różnych „ekspertów”, których wywody można streścić następująco: Polska awansowała z pozycji konia trojańskiego USA do roli „wyrzutka” zagrażającego bezpieczeństwu „prawdziwej” Europy. Wariacją na temat są dociekania o antyrosyjskich celach przekształcania naszego kraju w „wojenny taran” oraz przyczyn, dla których zgodziliśmy się na „amerykańską okupację”. Odpowiedź jest prosta skończyły się unijne dotacje, które na wzór grecki przejedliśmy. Projekt uczynienia z Polski „Europejczyka” zakończył się fiaskiem. W obliczu kryzysu gospodarczego i społecznego Warszawa rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy i wyciąga ręce po amerykańskie dolary. Ot, taka podświadoma projekcja sytuacji, w jakiej znajduje się Rosja i jej egzystencjalnych problemów nie do rozwiązania.
Lecz poza bzdurami w stylu agitpropu i kominternu wszystko wydaje się w normie. Organ prasowy Dumy „Parłamientskaja Gazieta” cytuje wiceprzewodniczącego komisji ds. obrony. Aleksander Szerin ocenił: „USA szykują się do moralnego nacisku na Rosję, dlatego machają szabelką na naszych granicach. Jako że jest to proces kosztowny, Amerykanie kalkulują. Uważają, że najlepiej opłacić swoje działania kontrybucjami ściąganymi z państw, które znajdują się w ich strefie wpływów”. Jeśli chodzi o Warszawę, deputowany Szerin twierdzi: „Polska nie raz w historii sąsiedztwa z Rosją demonstrowała wrogość, a w takiej sytuacji zadanie Moskwy polega na zastraszeniu, tak aby Polska nie ośmieliła się uczestniczyć w kolejnej awanturze”. Identycznego zdania jest jego parlamentarny zwierzchnik generał Szamanow, według którego po polskiej wizycie w USA „świat zmierza ponownie w kierunku kubańskiego kryzysu rakietowego w 1962 r.”. Szamanow wyjaśnił: „Amerykańskie drony, których stacjonowanie w Polsce zostało przewidziane, są porównywalne z rakietami średniego zasięgu, co oznacza możliwość przenoszenia broni jądrowej”. Tego Rosja nie pozostawi bez odpowiedzi. Wspólnym mianownikiem rosyjskiej reakcji jest zapowiedź wzmocnienia armii w Obwodzie Kaliningradzkim oraz na Białorusi, ze szczególnym uwzględnieniem systemów Iskander, S-400 oraz lotnictwa uderzeniowego. To standardowa reakcja na fakty stojące w sprzeczności z kremlowską percepcją rzeczywistości. Taki sam jest poziom krytyki ograniczony do „dyżurnego” MSZ, dyspozycyjnych „ekspertów” oraz upoważnionych parlamentarzystów. Jednak tym razem sytuacja jest odmienna.
Minusy
Amerykański „National Interest” oraz centrum wywiadowcze Stratfor wyraziły zaniepokojenie tym, że Polska stanęła na „ostrzu sprzecznych interesów USA i Rosji”. W skali globalnej należy dodać natychmiast Chiny. Stratfor definiuje naszą rolę państwa frontowego, prognozując zwiększenie sił militarnych Rosji u polskich granic. Natomiast generał Waldemar Skrzypczak wyraził opinię, że Moskwa w ogóle zrezygnuje z wojskowej odpowiedzi na wzmocnienie sojuszu polsko-amerykańskiego. Ma rację w tym sensie, że zwiększenie liczebności amerykańskich żołnierzy o tysiąc osób nie wymaga takiego działania. Poza tym od czasu decyzji o budowie bazy antyrakietowej w Redzikowie Rosjanie zrobili już wszystko, co mogli, a więc wycelowali w nas rakiety z głowicami jądrowymi. Mówiąc cynicznie, obecnie zwiększyli tylko ilość potencjalnych celów do zniszczenia. Jaka zatem jest różnica pomiędzy czasem przed i po deklaracji waszyngtońskiej? Pozornie żadna, skoro i tak podczas niedawnych manewrów „Zapad” rosyjska armia ćwiczyła uderzenie jądrowe w Warszawę i mosty na Wiśle. Obecnie znacząco zwiększyły się jednak potencjalne koszty Moskwy. Doktryna wojskowa rosyjskiej armii przewiduje natychmiastowe użycie broni jądrowej, co otrzymało przewrotną nazwę „eskalacji dla deeskalacji”. Kreml nie ukrywał nigdy, że jeśli przyjdzie co do czego, postara się o jak największe straty USA. Tylko że jeśli amerykańscy żołnierze stacjonujący w Polsce „wyparują” w atomowym grzybie, można gwarantować, że z powierzchni ziemi zniknie Putin wraz z Kremlem. Upraszczając, taka jest główna korzyść Polski z sojuszu z USA, znana w języku wojskowym jako odstraszanie nieuchronnym odwetem.
Jeśli nie atak militarny na Polskę, jak inaczej może zareagować Rosja? Generał Skrzypczak niezwykle celnie zauważył, że „Moskwie pozostaje sianie chaosu” i warto, aby na tej radzie skoncentrowały się polskie władze wojskowe oraz cywilne. Po pierwsze, chodzi o rosyjską strategię wzmocnienia podziałów w UE poprzez uczynienie z Polski czynnika X, dzięki któremu Europa nie mówi jednym głosem w kwestiach bezpieczeństwa na Wschodzie. Po drugie USA, Francja, Wielka Brytania i Niemcy stały się obiektami hybrydowych ataków informacyjnych i cybernetycznych Kremla. W naszym regionie podobny los spotkał Estonię, Łotwę i Ukrainę. Zatem albo Polska jest doskonale zabezpieczona, albo ślepa. Pierwszy wariant nie wchodzi w grę ze względu na kolosalne opóźnienia, a wręcz niezrozumienie zagrożeń hybrydowych, a zatem brak linii obrony. To samo można powiedzieć o naszym kontrwywiadzie. Nie należy do skutecznych, co udowodniły afery podsłuchowe, gospodarcze i czystki kadrowe. Wobec tego może wariant trzeci? Póki co korzyści z obecnej linii politycznej Warszawy są dla Moskwy większe niż straty wywołane deklaracją Duda–Trump. Oczywiście korzyści hybrydowe. I wreszcie wariant czwarty. Mocniejsza obecność amerykańska w Polsce wpisuje się w strategię Moskwy wobec Ukrainy i Białorusi, stanowiąc dogodny pretekst do hybrydowej ingerencji lub otwartej agresji.
Mińsk znajduje się w coraz ostrzejszym konflikcie z Kremlem, a jego tłem są rosyjskie zakusy na białoruską suwerenność. O tym, że taki sam scenariusz obowiązuje dla Ukrainy przekonuje trwająca od pięciu lat wojna. W obu przypadkach nie chodzi wyłącznie o zawrócenie z europejskiego szlaku lub zapobieżenie takiej możliwości. Cel jest ważniejszy lub wręcz egzystencjalny, a jest nim przetrwanie reżimu Putina. Ukraiński tygodnik „Dzerkało Tyżnia” nakreślił cztery warianty zachowania władzy przez obecne elity Rosji. Wchłonięcie Białorusi i rozbiory Ukrainy powtarzają scenariusz krymski ze wzrostem notowań Kremla wśród obywateli. Szczególnie jeśli Putin zostanie prezydentem poszerzonej federacji, licząc kadencje od nowa. Po drugie, identyczne możliwości daje sytuacja nadzwyczajna, związana na przykład z rosnącym zagrożeniem agresją NATO lub wywrotową działalnością USA zmierzającą do wywołania w Rosji „kolorowej rewolucji”. W tym przypadku Putin nabiera nadzwyczajnych uprawnień dyktatora. Trzeci scenariusz przewiduje fikcyjne przekazanie prezydentury następcy, podczas gdy Putin przez długi czas „pociąga za sznurki”. Czwarty wariant jest związany z możliwym rozpadem Rosji na tle niewydolności gospodarczej, która wywoła bunt regionów. W pierwszym i drugim przypadku amerykańska obecność wojskowa jest doskonałym pretekstem organizacji zewnętrznego napięcia i wewnętrznego stanu wyjątkowego. Ale w ostatnim scenariuszu staje się doskonałą tarczą chroniącą Polskę przed pozostałościami rosyjskiej armii i jej arsenałów, sprywatyzowanych przez elity regionalne. Na czele z Putinem, bo nie ulega wątpliwości, że wykroi dla siebie kawałek władzy i pola naftowe. Tylko że wtedy polsko-amerykański sojusz, a wraz z nim gwarancje bezpieczeństwa przydadzą się z zupełnie innego powodu. Będziemy mieli granicę z Chinami.