W Rosji wzrasta fala społecznego niezadowolenia, dlatego Kreml coraz brutalniej pacyfikuje demonstracje
Tym samym Władimir Putin uzależnia się od aparatu represji, stając się jego zakładnikiem i marionetką. Dlaczego kremlowskie służby specjalne celowo podgrzewają nastroje, które mogą wysadzić Rosję w powietrze?
Od czerwca Moskwa znajduje się w stanie wrzenia, który przekształcił się w stan oblężenia. Po jednej stronie występują zwykli mieszkańcy oburzeni niedopuszczeniem niezależnych kandydatów do wyborów municypalnych czyli samorządowych. Drugą stronę barykady obsadzają urzędnicy komisji wyborczej, licznie wspierani przez Rosgwardię, czyli wewnętrzną armię Putina służącą pacyfikowaniu buntów społecznych. Żaden trzeźwo myślący Rosjanin, a takich jest w ostatnim czasie coraz więcej, nie wątpi, że rozkaz brutalnych rozpraw z kolejnymi demonstracjami padł z Kremla. Jednak sporo dziennikarzy, w tym Kiriłł Martynow zastanawia się „dlaczego mało znaczące w skali Rosji głosowanie przekształciło się w potężny kryzys polityczny z dalekosiężnymi skutkami”. Szef działu polityki „Nowej Gaziety” prognozuje, że na skutek brutalnych akcji policji sterowanych przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa, „Kreml tak czy inaczej już przegrał wrześniowe wybory w Moskwie”. Przynajmniej w oczach mieszkańców stolicy i „bez względu na obowiązkowe szachrajstwa przy urnach, których się dopuści”. W związku z tym pojawia się pytanie, dlaczego Władimir Putin strzela sobie w stopę, destabilizując system polityczny, który stworzył, i na czele którego stoi? Jednak po kolei. Wybory w Rosji to sprawa skomplikowana ponieważ dzięki ustawodawczym manipulacjom Kreml zablokował w nich udział różnorakich „agentów Zachodu, a szczególnie CIA”. Tak putinowska propaganda nazywa polityków tzw. opozycji niesystemowej, czyli prawdziwych opozycjonistów walczących o demokrację, prawa człowieka i oczyszczenie kraju z korupcji. Tyle że zdaniem agencji „Rosbałt”, kremlowscy technolodzy przegapili samorządy, uznając wybory lokalne za kompletnie bez znaczenia dla autorytarnego systemu politycznego. Taką furtkę otworzył w 2013 r. Aleksiej Nawalny.
Moskwa się buntuje
Właściwie nie wiadomo, dlaczego został dopuszczony do udziału w ówczesnych wyborach mera Moskwy. Prawdopodobnie spece od PR kremlowskiego nominanta i obecnego włodarza stolicy, Siergieja Sobianina chcieli dekoracyjnej konkurencji. Byli przekonani, że Nawalny z rankingiem poparcia w Rosji na poziomie 1,5 procenta nie podskoczy wyżej siebie. Tymczasem opozycjonista wywołał polityczne trzęsienie ziemi. Nie tylko zmusił Sobianina do drugiej tury, lecz uzyskał w niej oficjalnie 23 proc. głosów. Sam Nawalny twierdzi do dziś, że fałszerstwa pozbawiły go 10-15 proc. faktycznego poparcia. Zdaniem komentatorów „Rosbałt”: „Władimir Putin osobiście zabronił podobnych eksperymentów, naruszających jego dobre samopoczucie i stabilność piramidy władzy”. Nic dziwnego, z patentu Nawalnego w późniejszych wyborach do rad dzielnicowych Moskwy skorzystała dobra setka przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, wywołujących zgagę putinowskiej biurokracji. Dekoracyjna Duma Państwowa szybko wniosła poprawki do ustawy wyborczej, wprowadzając tzw. filtrowanie kandydatów. Do największych świństw należy weryfikacja podpisów na listach społecznego poparcia. Dyspozycyjna komisja wyborcza zarzuca niewygodnemu opozycjoniście fałszerstwa, najczęściej w postaci umieszczania martwych dusz, co jest równoznaczne z wykreśleniem jego kandydatury. Tak było do tej pory. Mechanizm został sprawdzony praktycznie, działając bez zgrzytu w Moskwie, Petersburgu i innych metropoliach Rosji. Oszukani opozycjoniści składali zażalenia, odrzucane oczywiście przez równie dyspozycyjne sądy. Do 2019 r., gdy w Moskwie wybuchło regularne powstanie. Oburzeni wyborcy gremialnie stawili się na jedynie legalne, czyli jednoosobowe pikiety przed budynkami komisji wyborczej i odpowiednich instancji wymiaru sprawiedliwości. Mało tego, w liczbie ok. 80 tys. Moskwianie potwierdzili autentyczność własnych podpisów złożonych na niezależnych listach poparcia. Ich upór „nie poszedł na marne”. Stołeczne sądy nakazały, a policja dokonała zatrzymań niepożądanych kandydatów w oparciu o zarzut „obrazy członków komisji wyborczej”. Tak, tak, na polecenie Kremla Duma uchwaliła i taką ustawę, karzącą za szkalowanie każdej władzy. 27 lipca i 3 sierpnia, nawet bez udziału aresztowanych zawczasu liderów protestu, na ulice wyszło kilkadziesiąt tysięcy demonstrantów oburzonych pogwałceniem ich praw konstytucyjnych. W obu przypadkach Rosgwardia odpowiedziała brutalnym pałowaniem i masowymi aresztowaniami. W sumie zatrzymano grubo ponad 2 tysiące osób. W tym samym czasie gwardziści Putina szturmowali kilka redakcji mediów internetowych prowadzących transmisję wydarzeń na żywo. Dzięki nim ekscesy aparatu represji wobec pokojowego protestu obejrzało kilka milionów Rosjan, a skandal wylał się w świat. Tym bardziej, że jego skala jest porównywalna z największymi dotąd antykremlowskimi wystąpieniami z 2011 r. Nasuwają się więc dwa pytania. Dlaczego Moskwa uległa politycznej radykalizacji? Choć taki proces można nazwać już powszechnym w całej Rosji. Z jakiego powodu prezydent zarządził brutalną pacyfikację?
Epikryza Rosji
Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, odpowiedź jest prosta. Zdaniem francuskiego „Atlantico”: „Spadek ratingów społecznego poparcia i popularności Putina stał się faktem. Czy oznacza to rewolucyjną falę?” – na razie nie, twierdzi portal, dodając: „Motywy coraz liczniejszych demonstracji nie mają na razie charakteru czysto politycznego. Rosjanie protestują przeciwko sytuacji ekonomicznej, tragicznemu stanowi ekologicznemu, przeciwko korupcji i zagrożeniom socjalnym”. Moskwa, podobnie jak Petersburg stanowią wyjątki. Wielkomiejska inteligencja, a obecnie, tzw. klasa kreatywna, czyli mały i średni biznes, rozczarowali się w Putinie po wprowadzeniu zachodnich sankcji. Dla pierwszej grupy jest to kwestia wartości złamanych agresją na Ukrainę. Dla drugich polityka zagraniczna Kremla to bariera biznesowa. Przedsiębiorcy tracą majątki. Tyle że, nawet zdaniem lojalnych wobec Kremla mediów, ilość protestów na prowincji również stale rośnie. Co najważniejsze, jak dotąd Putin ustępował, idąc pozornie za głosami oburzonych obywateli. Tak było w Jekaterynburgu, którego mieszkańcy nie dopuścili do samowolnego wycięcia parku pod budowę cerkwi bez społecznych uzgodnień. Tak było z prowokacją wobec dziennikarza Iwana Gołunowa, który demaskuje korupcyjne powiązania moskiewskiej policji, FSB i rynku usług pogrzebowych. W czerwcu Gołunow padł ofiarą policyjnej prowokacji. Podczas ulicznej kontroli dziennikarzowi podrzucono narkotyki, co stało się powodem aresztowania. Na ratunek pospieszyły tym razem media (wszystkie zgodnie), które nagłośniły sprawę pod hasłem „Wszyscy jesteśmy Iwanem Gołunowem”. Pech chciał, że w tym samym czasie prezydent Rosji spotykał się w Petersburgu z chińskim alter ego.
Tymczasem skandal nagłośniony na Zachodzie skradł mu polityczne show. Wściekłość Putina nie miała granic. Zagrożony dymisją minister spraw wewnętrznych wywalił prowokatorów na zbity pysk. Dziennikarza natychmiast uwolniono. Zagranica, a przede wszystkim rosyjskie społeczeństwo obywatelskie, doszli jednak do fałszywych wniosków o postępującej słabości Putina. Bezwzględne poparcie sytych obywateli, krymska i syryjska euforia zostały przecież zastąpione obawami o byt. Dochody Rosjan kurczą się piąty rok z rzędu, rośnie inflacja, spada siła nabywcza rubla, a więc wartość płac i emerytur. Według Centrum Socjologicznego „Lewada” na czele zainteresowań przeciętnego Rosjanina znajdują się następujące kwestie: jak dociągnie finansowo do kolejnego miesiąca; czy nie straci pracy; jak długo ogromne wysypiska śmieci będą narażały życie jego i dzieci? Można powiedzieć, że Rosjanie zeszli na ziemię po mocarstwowym upojeniu finansowanym z surowcowej hossy. Elity także nie mają się z czego cieszyć. Gospodarka nie może wyjść z recesji, a amerykańskie i unijne sankcje boleśnie uderzają w państwową gospodarkę oraz oligarchów. Takie jest tło rosnącej aktywności Rosjan. Już ponad 30 proc. z nich deklaruje gotowość wyjścia na ulice, a to skokowy wzrost w porównaniu do „tłustych lat” naftowo-gazowego dobrobytu. Wbrew pozorom Putin nie jest bohaterem, woli manipulować, niż pałować, szczególnie w wielkiej skali. Pozostaje realistą, którego obecnym celem wydaje się być kontrolowana, czyli bezpieczna dla siebie i rodziny abdykacja. Prognozy jego rządów na kolejne kadencje, gdy będzie miał ponad 80 lat, są raczej nietrafione. W 2024 r. możemy być więc świadkami kolejnej operacji „następca”. Dlatego wokół jej scenariuszy rozgrywa się walka kremlowskich „wież”, czyli klanów, w której górę biorą siłowicy ze służb specjalnych i armii.
Putin marionetką
Jak ocenia „Die Welt”: „Strach Putina przed społeczeństwem rośnie, czego dowodzą represje wobec moskiewskich demonstrantów. Przyczyną niepokojów Kremla jest zbliżający się w 2024 r. koniec obecnego systemu władzy”. Lęki Putina definiuje także portal „Atlantico”, twierdząc: „Afera Gołunowa świadczy o tym, że Kreml nie kontroluje swojego aparatu represji zgodnie z zachodnimi wyobrażeniami o absolutnym posłuchu”. Kropkę nad „i” stawia bodaj najbardziej utytułowany zachodni ekspert w sprawach rosyjskich służb specjalnych. Mark Galeotti pyta w niedawnym wywiadzie dla „Guardiana”: „Czy Putin, uchodzący za pierwszego szpiega Rosji, sam nie jest kontrolowany przez struktury siłowe?” Dochodzi do wniosku: „Służby specjalne, które Putin uważał dotąd za jedną z głównych podpór władzy, stają się dla niego głównym problemem”. Galeotti stawia tezę, że Kreml przestaje panować nad aparatem represji, robiąc dobrą minę do złej gry. Przypadek Gołunowa jest dowodem, jak Putinowi w ostatniej chwili udało się przekuć wizerunkową i polityczną klęskę w propagandowy sukces. Rozkaz uwolnienia dziennikarza ułożył się w bajkę o dobrym carze, karzącym skorumpowanych prowokatorów. Tymczasem, jak mówi ekspert, większość międzynarodowych „ekscesów” Rosji, w tym Donbas, Krym, Syria i Wenezuela, to wynik informacyjnego i mentalnego wpływu doradców ze służb, którzy otaczają tron. Galeotti nie odkrywa Ameryki. O znaczeniu FSB, GRU i SWZ (wywiadu cywilnego) dla Kremla od lat huczą rosyjskie media i Runet. Prawda o wzajemnych zależnościach stała się głośna szczególnie od 2007 r. Wtedy to jeden z najbliższych pretorianów, generał FSB i dyrektor agencji antynarkotykowej Wiktor Czerkiesow, opublikował głośny artykuł. W tekście zatytułowanym „Czekistowski hak” dowodził, że funkcjonariusze byłego KGB uratowali Rosję od rozpadu. Wskazywał jednak na ogromne zagrożenie, jakim jest „zamiana wojowników w handlarzy”. Miał na myśli korupcję i wejście czekistowskiej kasty do „brudnej gry polityczno-biznesowej”.
Czerkiesow popadł natychmiast w niełaskę Putina, ale jego proroctwa spełniły się w stu procentach. Służby specjalne weszły w alians z państwowymi i prywatnymi oligarchami, często i gęsto emigrantami z tychże służb. Tak powstały kremlowskie „wieże”, czyli grupy wpływu polityczno-finansowego walczące zaciekle o wpływ na decyzje prezydenta. Od ponad 15 lat trwa wojna klanów, a więc także formacji specjalnych o podział majątku narodowego, a szczególnie łakomych kąsków gospodarki. Efektywność służb osłabła, pod niebo wzrosła natomiast korupcja funkcjonariuszy i ich sprzedajność. Proces znacząco przyspieszył w 2014 r., od kiedy siłowicy prowadzą dla Kremla wojnę hybrydową z Zachodem, lecz równocześnie zmalał tort złodziejskiego podziału. Galeotti ma rację twierdząc, że Putin zaczyna każdy dzień pracy od przeczytania trzech dokumentów: „oceny sytuacji wewnętrznej autorstwa FSB; analizy lojalności elit władzy napisanej przez Federalną Służbę Ochrony (odpowiednika polskiej SOP) oraz oceny wydarzeń międzynarodowych na podstawie analiz SWZ i GRU”. Już cztery lata temu uwagę na ten fakt zwróciło Moskiewskie Centrum Carnegie. Jego eksperci stwierdzili, że podziały na grupę liberalnych technokratów, przedstawicieli sił zbrojnych i FSB w otoczeniu Putina nie mają sensu. Od chwili konfrontacji z USA i UE obowiązuje nowa systematyzacja. Na grupy interesu opowiadające się za odprężeniem i normalizacją stosunków gospodarczych oraz politycznych z Zachodem. Tego wymagają względy biznesowe oraz korupcyjne. Drugą stronę barykady stanowią grupy wpływu czerpiące zyski z konfrontacyjnej polityki zagranicznej Kremla, międzynarodowej izolacji Rosji oraz wewnętrznych represji. Po obu stronach znajdują się wyżsi funkcjonariusze służb specjalnych, kierujący „wieżami” lub świadczący im siłowe usługi. Problem w tym, że jak mówią dziennikarze Agencji „Rosbałt”: prawdziwą osią sporu nie jest los Rosjan, ich dobrobyt lub rozwój gospodarczy i społeczny. Takie bzdury są nieistotne. Chodzi o przejęcie faktycznego steru władzy, a zatem o kontrolę surowców, strumieni eksportowo-importowych oraz środków budżetowych. Słowem o aktywa ekonomiczne i dobrobyt dla wybranych. Jedyną różnicą są wyobrażenia o szczęściu. Wielu wysokich funkcjonariuszy wiąże je z kontami, biznesem i przyszłością swoich pociech na Zachodzie. Inni chcą rządzić Rosją na miejscu. Budują rodzinne dynastie, wchodzą w klanowe alianse, obsadzając kluczowe stanowiska w państwie i gospodarce.
Jak taki proces wpływa na masę niższych funkcjonariuszy? Zgodnie z przysłowiem ryba psuje się od głowy, nad wyraz demoralizująco. Powszechna korupcja służb przechodzi właśnie w fazę otwartego bandytyzmu. Ostatnio aresztowano ośmiu oficerów elitarnej jednostki „Alfa” podległej FSB, a jeszcze siedmiu jest poszukiwanych listami gończymi. Wykorzystując stanowiska i umiejętności, grabili banki i kradli miliony skonfiskowanych dolarów, które mieli chronić. Nawet sowieccy weterani specnazu łapią się za głowy, krzycząc głośno: co za upadek! Jednak prawdziwym problemem jest manipulacja Putinem. Ma rację Radio „Echo Moskwy”, że „kastę czekistów charakteryzuje specyficzne i mocno ograniczone postrzeganie świata”. Podział na dobrych i złych, chorobliwa podejrzliwość wobec obcych i bezustanne węszenie oraz wskazywanie wrogów. Taka jest przecież obecna polityka zagraniczna Rosji, kreowana przez ludzi służb w otoczeniu Putina. Tym bardziej, że rosyjski prezydent to ex-podpułkownik KGB, a więc wychowanek tej samej szkoły myślenia. Gorzej, że taki sam jest styl sprawowania władzy. V kolumna czyli „ulica i zagranica” stanowią według Putina największe zagrożenie rosyjskiego mocarstwa podnoszącego się z kolan. Prezydent chętnie daje wiarę codziennym meldunkom FSB, Rady Bezpieczeństwa i wywiadów, że czyhają nań rodzimi spiskowcy opłaceni przez CIA. Zapewne jest to problem polityki i psychologii ale taka jest kremlowska rzeczywistość. Obrazu dopełnia czas sprawowania urzędu. Pretorianie dobrze wiedzą, że władca oczekuje przewidywalnych, a nie nieprzyjemnych informacji o stanie państwa. Nic dziwnego, że jak pisze „Nowaja Gazieta”: „Putin wręcz zamknął się na pozostałe środowiska, elity, a więc źródła wiedzy o Rosji i świecie”. Tyle że w taki sposób głównym beneficjentem putinowskiego schyłku stają się ludzie służb i same służby, na czele z FSB. Federalna Służba Bezpieczeństwa w toku licznych wojen z konkurencją (na materiały kompromitujące, prowokacje i areszty), dąży do wchłonięcia pozostałych struktur specjalnych, w tym MSW i obu wywiadów. Tym samym pretenduje do roli KGB-bis, lecz tym razem kontrolującego przede wszystkim finanse i gospodarkę.
Jeśli chodzi o sytuację społeczną, trzeba powiedzieć, że FSB dokonała wielu udanych prowokacji, które najpierw zmroziły a potem rozwścieczyły Rosjan. Przez ostanie miesiące aresztowano już naukowców, grupy młodzieży, artystów i sportowców. Bać mają się wszyscy, lecz równie zamierzonym efektem jest stałe, choć kontrolowane podgrzewanie nastrojów. Dbają o to posłuszne media. Identycznie wygląda działalność specjalna za granicą. Zabójstwa, zamachy i szpiegostwo mają być tak głośne, żeby wszyscy wiedzieli, kto jest bezczelnym sprawcą. Tymczasem dzieje się tak po to, aby zameldować o wszystkim Putinowi, wskazując, że FSB jest jedynym ratunkiem dla jego dalszej władzy i bezpieczeństwa lub wyłącznym gwarantem kontrolowanego procesu przekazania prezydentury, czyli wyboru lojalnego następcy. Tyle że za kuluarową grą FSB, która pociąga sprytnie za lęki i emocje Putina, kryją się tysiące aresztowanych, setki pobitych i dziesiątki zamordowanych aktywistów obywatelskich, polityków opozycji czy dziennikarzy. Również wręcz przypadkowych ofiar państwowego lub zgoła bandyckiego terroru rosyjskich służb specjalnych.