Czy niemiecka gospodarka wybroni się przed recesją?
Po raz pierwszy od lat gospodarka niemiecka się kurczy. W drugim kwartale Produkt Krajowy Brutto (PKB) Niemiec spadł o 0,1 proc. Analitycy spodziewają się, że podobnie będzie wyglądał kolejny kwartał, którego wyniki poznamy w połowie listopada. Pół roku ustawicznego spadku PKB będzie oznaczało, że do Niemiec oficjalnie zawita recesja. Coraz mniej osób wierzy w to, że w tym roku Berlinowi uda się wykazać 0,5 proc. PKB wzrostu gospodarczego w ujęciu rocznym. Chociaż i tak byłoby to najgorszym wynikiem od 6 lat. „Przeżywamy trudny okres” – potwierdziła kanclerz Angela Merkel. Ekonomiści żartują, że jak niemiecka gospodarka kichnie, to katar ma cała Europa. Tymczasem kryzys w Niemczech może się okazać sporą szansą dla Polski. Tak było przecież w 2008 r., gdy niemieckie firmy szukając oszczędności przenosiły się do naszego kraju. Teraz sytuacja może się powtórzyć.
Cykle koniunkturalne
Wszyscy znają biblijną opowieść o Józefie, który wytłumaczył faraonowi jego sen o 7 tłustych krowach i 7 chudych jako czasie 7 lat prosperity, po których trzeba przygotować się na drugie tyle kryzysu. W myśl tej przypowieści funkcjonują współczesne gospodarki, chociaż okresy dekoniunktury zwykle są krótsze niż okresy wzrostu. Ostatni kryzys miał miejsce w latach 2008–2009. Od tego czasu trwa dziesiąty rok okres wzrostu, najdłuższy od czasów drugiej wojny światowej. Wiadomo jednak, że i on się skończy, i dlatego w Niemczech przygotowują się na nadejście „gospodarczej zimy”. Przede wszystkim za Odrą pogarszają się nastroje przedsiębiorców i wyraźnie spada produkcja przemysłowa.
Dodatkowym czynnikiem ryzyka, wpływającym negatywnie na biznesmenów, jest niekończąca się telenowela związana z wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i wynikające stąd nieuniknione straty. Te zaś mogą zostać spotęgowane, jeżeli dojdzie do tzw. twardego brexitu, czyli wyjścia bez stosownej umowy. Kryzys potwierdzają coraz to nowe badania. We wrześniu opublikowano ankietę przeprowadzoną wśród menadżerów odpowiedzialnych za logistykę w niemieckich firmach. Indeks ten, zwany PMI, spadł z 51,7 pkt. w sierpniu do 49,1 pkt. we wrześniu. Wynika z tego, że dekoniunktura się pogłębia. Ostatni raz tak słaby wynik indeks PMI miał 7 lat temu. Gospodarka płaci cenę za wojny handlowe na świecie. Podstawą siły Niemców jest eksport. Tymczasem zaś do już istniejących kłopotów doszła zapowiedź amerykańskich sankcji na kraje Unii Europejskiej (a więc głównie na Niemcy) za dotowanie europejskiego producenta samolotów Airbusa.
Szansa dla Polski
Wbrew obiegowym opiniom kłopoty Niemców mogą się okazać szansą dla Polaków. Skończył się czas, w którym rodzime firmy były tylko podwykonawcami niemieckich. Coraz częściej jesteśmy zaś dla nich bezpośrednimi konkurentami. „Na niemieckim spowolnieniu i ewentualnej recesji możemy skorzystać. To jest przede wszystkim szansa dla polskich firm. Do tej pory niemieckie spowolnienie było wykorzystywane, by zwiększyć aktywność na tym rynku. Eksport z Polski zazwyczaj wzrastał, a nie malał” – komentuje Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im Adama Smitha. Taki właśnie scenariusz miał miejsce podczas kryzysu w 2008 r. Dodatkowym czynnikiem wzmacniającym polskie szanse w tej batalii jest własna waluta. Jeżeli dochodzi do kryzysu, euro jest raczej stabilne. Złotówka może się natomiast osłabić i dzięki temu poprawić konkurencyjność eksportu polskich produktów i usług. Dodatkowym czynnikiem jest też pracowitość Polaków. Niemcy są już „najedzonym” narodem, a Polacy znajdują się ciągle na dorobku.
„Polska na tle mizerii wzrostu gospodarczego krajów starej Unii prezentuje się dobrze, bo Polacy więcej pracują, mają więcej celów do osiągnięcia” – komentuje Andrzej Sadowski.
„Obywatele Niemiec myślą o emeryturze już od chwili pierwszego zatrudnienia. My wiemy, że na wysoką emeryturę nie mamy co liczyć i to nas motywuje, co przekłada się wskaźniki ekonomiczne” – podsumowuje Sadowski.
Polacy mogą także zarabiać na tym, że firmy zachodnie w poszukiwaniu tańszych, ale kompetentnych pracowników będą przenosić swoje centra do Polski. Taki mechanizm miał miejsce podczas kryzysu w 2008 r. Wówczas napłynęły do Polski inwestycje głównie z USA i Niemiec. Już dziś widać odważniejsze decyzje niemieckich przedsiębiorców. Pod koniec września hamburski armator Hapag-Lloyd zapowiedział otwarcie „centrum wiedzy” w Gdańsku.
Powódź pieniędzy
Szansą mogą być też duże projekty walki z kryzysem. Minister finansów i wicekanclerz (odpowiednik polskiego wicepremiera) Olaf Scholz zapowiedział, że rząd Niemiec jest przygotowany, aby „wpompować miliardy euro w gospodarkę”, gdyby do kryzysu rzeczywiście miało dojść. „Z mojego punktu widzenia, mając solidne podstawy finansowe, możemy wieloma miliardami euro przeciwdziałać dekoniunkturze, o ile faktycznie wybuchnie ona w Niemczech i Europie” – tłumaczył Scholz w niemieckim parlamencie. Wtórowała mu kanclerz Angela Merkel, krytykują, pesymistów i przekonując, że niemiecka gospodarka może wybronić się recesją. Urzędowy optymizm niemieckich polityków nie udziela się ekonomistom. Markus Krall, specjalista od oceny ryzyka przewiduje, że kryzys wybuchnie najpóźniej pod koniec 2020 r. Winą za jego nieuchronność obciąża on wspólną walutę euro. „To wadliwy pomysł, podtrzymywany przy życiu jedynie dzięki polityce, która trwale niszczy zdolność gospodarki Niemiec do konkurencji i osłabia system bankowy” – mówi Krall. Podkreśla, że wspólna waluta euro bazująca na sile niemieckiej gospodarki daje słabszym państwom tani pieniądz.
„Bez zerowych stóp procentowych w strefie wspólnej waluty Włochy, Francja, Grecja i inne kraje dawno by zbankrutowały” – przekonuje.
„Tani pieniądz utrzymuje jednak przy życiu nie tylko państwa, ale też słabe firmy. To zmniejsza dochody banków i systemu finansowego. Nieefektywne przedsiębiorstwa są obciążeniem dla banków, których są klientami. Gdy te przedsiębiorstwa wreszcie zaczną upadać, będzie to jednocześnie oznaczało ogromną falę strat dla instytucji finansowych. Tak poważną, że system bankowy w eurolandzie czeka zapaść” – podsumowuje swoją prognozę Krall. Polską szansą jest więc, po raz kolejny, brak wejścia do wspólnoty euro, bo nasza waluta jest konkurencyjna. Gdybyśmy dziś byli – jak chce część opozycyjnych partii – częścią strefy euro, to na kryzys czekalibyśmy jak na ogłoszenie wyroku. A tak to po prostu jeszcze jedna szansa na rozwój.