1.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Samobójstwo Europy

Czym jest multikulturalizm?

Zaraza politycznego ekstremizmu i przestępczości kryminalnej zaczęła się od państw „starej” Unii, a jej przyczyna tkwi w multikulturalizmie.

“Siedemdziesięciu Żydów, którzy 9 października zebrali się w jednej z synagog wschodnich Niemiec, cudem uniknęło śmierci z rąk prawicowego ekstremisty”. Takim tytułem „Deutsche Welle” zaalarmowało czytelników o najnowszym akcie terrorystycznym dokonanym na tle nienawiści etnicznej. Mówiąc wprost, młody Niemiec o szowinistycznych poglądach postanowił wprowadzić je w życie, ostrzeliwując żydowski dom modlitwy w Halle. Tyle że przypadek i styl Stefana B. nie jest dla Europy niczym nowym. Dwudziestosiedmiolatek wyposażony w hełm z kamerą dokonywał z zimną krwią morderstw online, transmitując na żywo przebieg zbrodni i wyjaśniając swoje motywy. Zamachowiec został obezwładniony i schwytany przez policję, a jego „wyczyn” uruchomił rutynową reakcję. Politycy pospieszyli z wyrazami solidarności dla ofiar, zapowiadając ukaranie, ukrócenie i niedopuszczenie do podobnych aktów w przyszłości. Prezydent Frank-Walter Steinmeier, który odwiedził synagogę, powiedział: „Osądzenie zbrodni jest daleko niewystarczające. Wszyscy muszą zdać sobie sprawę, że państwo niesie odpowiedzialność za los Żydów i za ich bezpieczeństwo w Niemczech”. Jednak młody ekstremista oprócz synagogi zaatakował również bar z kebabem należący do islamskich imigrantów. Oddał w kierunku lokalu serię z pistoletu maszynowego, ze słowami: „Żryjcie kanaken”. To pogardliwy idiom, którego Niemcy powszechnie używają w stosunku do przedstawicieli tureckiej mniejszości.

Choć media skoncentrowały się jedynie na antysemityzmie, ultrasowi przeszkadzali najwyraźniej wszyscy obcy. Morderstwo muzułmanów również miało być specyficznym aktem okazania nienawiści. Wbrew pozorom skala zagrożenia islamskiej diaspory w Niemczech jest taka sama co żydowskiej. W lipcu tego roku Koordynacyjna Rada Muzułmanów skupiająca cztery największe organizacje islamskie zwróciła się oficjalnie do władz federalnych w Berlinie z prośbą o pomoc i ochronę. Rzecznik prasowa Rady powiedziała: „Muzułmanie nie czują się już w Niemczech bezpiecznie. Nasze istnienie, a zatem demokracja są zagrożone. To niedopuszczalne”.
Reakcję wywołały dziesiątki anonimów zapowiadających podpalenie islamskich obiektów kultu. Chodziło m.in. o największy meczet w kraju wzniesiony w Kolonii.

A co powiedzieć o Francji, która zmaga się chyba ze wszystkimi zagrożeniami etnicznymi? Ich drastycznym symbolem stała się osiemdziesięcioletnia Żydówka, którą młodzi muzułmanie najpierw zamordowali nożem, a następnie podpali. Ohyda zbrodni poraża, tym bardziej że jako dziecko kobieta cudem przetrwała Holocaust. Rok wcześniej muzułmański sąsiad ciężko pobił, a następnie wyrzucił przez okno niewiele młodszą ortodoksyjną Żydówkę. Oba zabójstwa wstrząsnęły Francją i tamtejszą diasporą liczącą ponad pół miliona osób. Na tyle, że w ciągu roku 20 tys. francuskich Żydów zdecydowało się na aliję, czyli emigrację do Izraela. Tymczasem paryskiej prokuraturze pół roku zajęło stwierdzenie, że obydwu zbrodni dokonano na tle rasowym. Z pobudek antysemityzmu, a raczej antysyjonizmu, nienawiść bowiem była skierowana przeciwko polityce państwa Izrael wobec Palestyńczyków.

Kompletnym zaskoczeniem jest wybuch nienawiści rasowej w Szwecji, w kraju uchodzącym za ostoję tolerancji, z opinią najbardziej przyjaznego miejsca dla wszelkich uchodźców. Tymczasem od 2017 r. uaktywniła się radykalna młodzież, która pod hasłami obrony skandynawskiego stylu życia dokonuje ataków na obozy imigrantów. Od Szwecji niewiele różni się Wielka Brytania, która wiele lat prowadziła politykę sprzyjającą osiedlaniu społeczności z byłych kolonii korony. Tym bardziej dziwi wybuch ksenofobii skierowany nie przeciwko diasporom odmiennym kulturowo od anglosaskiej cywilizacji. Wystarczy spojrzeć w litewską, rumuńską, a zwłaszcza polską prasę, aby dowiedzieć się, skąd pochodzą ofiary brytyjskich radykałów. Nienawiść wobec naszych rodaków, wprawdzie na tle ekonomicznym i socjalnym, powoduje, że nie ma miesiąca, a coraz częściej tygodnia bez agencyjnych doniesień, że polskie domy, firmy i wreszcie sami Polacy padli ofiarami przemocy. Od zabójstw, pobić i napadów ulicznych po niszczenie mienia, podpalenia czy falę internetowego hejtu. Długą listę drastycznych zmian nastrojów społecznych, które zmieniają europejski dobrobyt w rasowe piekło, zamyka erupcja przestępczości pospolitej. Według raportów niemieckiej policji przybysze są sprawcami coraz większej ilości aktów natury kryminalnej. Krzywa ich niezgodnej z prawem aktywności idzie w górę. Na przykład imigranci z Bilskiego i Środkowego Wschodu oraz Afryki Północnej są sprawcami 17 proc. wszystkich przestępstw przeciwko mieniu i życiu, podczas gdy stanowią mniej niż 2 proc. populacji zamieszkującej Niemcy.

Jeśli nowi imigranci przodują w kradzieżach, oszustwach i gwałtach, to prawdziwą plagą Zachodniej Europy jest etniczna przestępczość zorganizowana. Turcy, Irakijczycy, Syryjczycy, ale także Czeczeni i inne postsowieckie narodowości, zdominowali europejski świat kryminalny, tworząc własne enklawy i dzieląc rynek nielegalnych usług. Przybyszy cechuje niezwykłe okrucieństwo i bezwzględność wychodzące poza ramy porachunków we własnym gronie. Nic więc dziwnego, że patrole policji uzbrojone w długą broń automatyczną i pojazdy opancerzone to już chleb powszedni europejskich stolic, takich jak Paryż, Bruksela czy Berlin. Nie może być inaczej, skoro jak mówi znany politolog Aleksander Rahr, w niemieckiej stolicy wszyscy przywykli do codziennych strzelanin, które przestały być domeną etnicznych gett, w jakie zamieniły się poszczególne dzielnice. Akty przemocy, teraz także dokonywane wobec rdzennych berlińczyków, wylewają się coraz szerzej na ulice metropolii. Z kolei badania Eurostatu dowodzą, że sto tysięcy ciężkich przestępstw odnotowanych w Londynie plasuje w kryminalnych rankingach brytyjską stolicę przed Nowym Jorkiem czy Miami.

I wreszcie zamachy terrorystyczne. Wprawdzie statystyki mówią, że od 2014 r. ich ilość maleje, zmienia się za to skala i charakter. Europejskie organizacje lewackie lub separatystyczne lat 70. XX w. stosowały terror indywidualny wymierzony w elity polityczne i biznesowe. Dało to powód ówczesnym ekspertom do ukucia tezy, że terrorystom potrzebny jest rozgłos, a nie wiele ofiar śmiertelnych. Dziś obowiązuje inna tendencja. Mordercom chodzi o krwawą jatkę, ich celem stało się bowiem zastraszenie europejskich społeczeństw. To obywatele wstrząśnięci brakiem elementarnego bezpieczeństwa mają skłaniać elity władzy do kapitulacji przed żądaniami islamistów. Terror bowiem nabrał religijnego, a więc również rasistowskiego, a przede wszystkim fanatycznego oblicza. Wyniki badań opinii publicznej dokonanych w zachodniej części kontynentu wprost porażają. Wskaźniki etnicznej, wyznaniowej i rasowej nietolerancji oscylują wokół 70 proc. niezależnie czy będą to Niemcy, Szwecja lub Francja. Policyjne statystyki mówią o wzroście przestępczości z pobudek nienawiści kulturowej o 300 i więcej proc. Przoduje w nich Francja, w której tylko liczba wrogich aktów wobec Żydów wzrosła z 6 tys. w 2012 r. do 15 tys. w 2018 r. Na takim tle nieliczne przypadki ataków na cudzoziemców, inną religię czy z przyczyny wrogości na tle etnicznym czynią z Polski oazę bezpieczeństwa i tolerancji w całej UE, a nawet w Europie.

Mądry Europejczyk po szkodzie
Tymczasem unijne elity dopiero od niedawna pojmują powagę sytuacji. Eksperci ostrzegali od dawna, że polityka multikulti znalazła się na zakręcie, stając się jądrem ciemności wielowymiarowego kryzysu paneuropejskiego. Ostatnie fale imigrantów ekonomicznych lat 2015–2017 są tylko potwierdzeniem i przyczynkiem stanu chorobowego. Musieli to uznać najwięksi zwolennicy tygla wielokulturowej Europy. Były prezydent Francji Nicholas Sarkozy przyznał: „Tak, to porażka. Chodzi o to, że nasza demokracja dba bardziej o tożsamość tych, którzy przybyli, a nie przyjmującej strony”. Jego następca Emanuel Macron wyraził opinię w jeszcze ostrzejszym tonie: „Jeśli ktoś przyjeżdża do Francji, powinien integrować się z naszym społeczeństwem. Inaczej niech w ogóle nie przyjeżdża”.

Prezydent wskazał palcem na muzułmanów: „Nasi rodacy mogą praktykować swoją religię, tak inne wyznania, pod warunkiem, że rzecz idzie o francuskim islamie, a nie islamie we Francji”. Po serii krwawych zamachów w Paryżu i atakach na diasporę żydowską, Macron wezwał do wytępienia „hydry islamizmu”, zapowiadając, że „antysyjonizm będzie ścigany równie mocno, jak antysemityzm”. Były premier Wielkiej Brytanii David Cameron ostrzegał już 10 lat temu, że jego rodacy mają dość multikulti, a gdy nie pomogły apele, Londyn przeszedł od słów do dzieła brexitu. Kanclerz Merkel na spotkaniu z niemiecką młodzieżą powiedziała po prostu: „Eksperyment się nie udał”, a mimo tego w 2015 r. wpuściła do Europy milion imigrantów, wywołując kryzys, który podzielił UE i wstrząsnął tak, że nie może podnieść się do dziś. Dlaczego?

Czym jest multikulturalizm?
W uproszczeniu to ideologia, a zatem polityka obliczona na popieranie i wzmacnianie kulturowej różnorodności w ramach jednego kraju lub ich wspólnoty. Zwolennicy multikulturalizmu twierdzą, że jest logiczną konsekwencją szeroko rozumianej tolerancji, poszanowania praw każdego narodu lub grupy etnicznej do odrębności. Przeciwstawiają się koncepcji znanej pod nazwą „hutniczego pieca”, przetapiającego różnorodne związki chemiczne w jednorodną stal. Na przykład uważają za démodé politykę USA, którym udało się zintegrować miliony emigrantów z różnych kontynentów. Tak powstał naród amerykański kierujący się uniwersalnymi wartościami demokracji i wolnego rynku. Mówiąc prościej, praktyka „pieca hutniczego” uwolniła niesłychaną energię i kreatywność wszystkich obywateli bez rasowego i religijnego wyjątku, „wytapiając” supermocarstwo i globalnego hegemona. Tymczasem zjednoczona Europa doszła do odmiennego wniosku. Zdeformowała amerykańskie hasło: „w różnorodności siła”. Tak powstała polityka „sałatkowa”, w której różne składniki tworzą niby całość, ale każdy smakuje inaczej. Idea jak najbardziej szczytna, przecież w założeniu różnorodne kultury istniejące obok siebie miały wzbogacić europejską cywilizację o masę pozytywnych wartości. Powinny sprzyjać wzajemnemu poznaniu, zrozumieniu, a więc oparciu teraźniejszości o tak pożądany humanizm.

Największymi zwolennikami mieszania ludzkiej „sałatki” nieprzypadkowo okazały się Francja, Wielka Brytania, Włochy, Niemcy oraz inne państwa zachodniej Europy i jednocześnie „starej” Unii. Przecież to dawne mocarstwa kolonialne, których dobrobyt opierał się na drenowaniu zasobów materialnych i ludzkich podbitych narodów całego świata. Upadek imperiów pozostawił jednak kłopotliwy spadek: miliony imigrantów, którzy poszukują lepszego losu w dawnych metropoliach. To ludzka masa o kompletnie odmiennych zwyczajach, a najczęściej religii. Multikulturalizm miał być receptą na ich integrację nie tyle w cywilizację europejską, ile w narodowe państwa. Oczywiście z korzyścią ekonomiczną w postaci taniej siły roboczej, co jest na rękę ponadnarodowym koncernom i rynkom finansowym, które są sponsorami europejskich polityków. Tyle że multikulti wywołało efekt odwrotny od zapewnień ideologów, którzy jako szefowie największych mediów i polityczni decydenci sterują opinią publiczną. Skąd wynika ich tzw. poprawność? Przecież zasada jest prosta jeśli poziom kulturowy słabo edukowanych przybyszów faktycznie się podwyższa, to dzięki temu, że obniżają pułap europejskiej cywilizacji. A na to z różnych względów nie ma zgody obywateli, narażonych najbardziej na wszelkie negatywne następstwa.

Rację ma premier Węgier Viktor Orbán. Na spotkaniu z dziennikarzami konserwatywnych mediów z USA powiedział wprost: „Wśród premierów krajów unijnych jestem jedynym niezależnym człowiekiem, bo w zachodniej kulturze nie można obecnie mówić o tym, co naprawdę się myśli”. Dodał przy tym, że cały problem wynika z braku przejmowania przez zachodnich liderów doświadczeń Europy Środkowej, żyjącej narodowymi i chrześcijańskimi wartościami. „Francja i Niemcy były niegdyś kolonialnymi mocarstwami, ale naszą część Europy kolonizowali sowieccy ateiści i osmańscy muzułmanie”, podkreśli węgierski premier. Jego zdaniem „Jeśli obcym kulturowo przybyszom damy palec, zjedzą natychmiast nasze ciała, zamieniając nas samych w uchodźców z naszych ojczyzn”. Tymczasem zachodnia poprawność polityczna każe starej UE zamykać oczy na egzystencjalne problemy przetrwania i przyszłości całego kontynentu. Unijne elity postanowiły zbudować postchrześcijańskie, postnarodowe społeczeństwa, a niezbędnym instrumentem stał się multikulturalizm. Istota tożsamościowego problemu Europy nie tkwi zatem w kolejnych falach imigracji, a nawet nie w terroryzmie i erupcji nietolerancji. To jedynie skutki.

Problemem są same elity Unii, które w ten sposób chcą zachować władzę, wpływy i gwarantujący zyski model ekonomicznego oraz socjalnego rozwoju. To projekt zakładający sterowanie emocjami i nastrojami ludzkich mas poprzez pozbawienie ich narodowej historii i tożsamości. Plan przewiduje wzajemną alienację, czyli podział na sytą klasę polityczną i biurokrację, za cenę ogromnego rozwarstwienia, czyli ciągłej pauperyzacji zwykłych ludzi zamienionych w prekariat. Narzucona poprawność polityczna jest próbą totalitarnego zmiksowania myślenia, która wyklucza samodzielność wyrażania opinii, osądów, a więc niezgodę na odgórnie zaplanowaną rzeczywistość. Jakie niebezpieczeństwa rodzi dla nas taka polityka, przewrotnie ukazuje przykład USA. W opinii konserwatywnego „American thinker”, póki w Stanach Zjednoczonych działała koncepcja „hutniczego pieca”, zintegrowane społeczeństwo szło drogą sukcesów. Dopiero gdy demokratyczne administracje zaczęły egoistycznie, czyli w imieniu najbogatszych korzystać z europejskiego modelu „sałatkowego”, obywatele stracili drogowskazy historycznych wartości. Skutkiem jest największy i najostrzejszy podział społeczny od czasu wojny domowej połowy XIX w. Następstwem socjalnym jest zmarginalizowanie szerokich grup, a to wpycha Amerykanów w objęcia skrajnych ideologii rasistowskich. Zarówno białych, jak i czarnych oraz chrześcijan i wyznawców islamu. Na szczęście produktem owego podziału stała się prezydentura Donalda Trumpa, który chcąc odwrócić negatywny trend rzucił hasło przywrócenia wielkości Ameryce. Tak wyraził się sprzeciw obywatelski wobec wprowadzenia do USA zasad multikulti. Nie może więc dziwić, że liberalne i lewicujące media europejskie oraz mająca te same korzenie elita UE robią wiele, żeby w naszych umysłach powiązać antyamerykanizm z następstwami ich własnych błędów polityki kulturowej. To Stany Zjednoczone i osobiście Trump odpowiadać mają bowiem za antysemityzm i wszystkie -izmy, jakie hulają obecnie po naszym kontynencie.

Tymczasem pomieszanie wartości, pojęć, a często ich celowe odwrócenie, stoją za samobójstwem Europy. Tradycjonaliści są skonfliktowani z mniejszościami obyczajowymi. Konflikt religijny puka do naszych drzwi, grożąc wojną muzułmanów z chrześcijanami oraz wyznawców każdego Boga z ateistami. Padają wszystkie autorytety, skompromitowane egoizmem, chciwością i partykularyzmami. Ulice wypluwają wzajemną nienawiść pomiędzy rasami i grupami etnicznymi. Kolorowa ludność nazywa Europejczyków pedałami. Arabskie sieci społecznościowe na wieść o zniszczeniu symbolu chrześcijaństwa, katedry Notre Dame, reagują zachwytem: jaki piękny pożar! Tylko Putin wyciąga gorące ziemniaki z europejskiego ogniska, mówiąc o końcu epoki liberalnej demokracji. Multikulti urasta do rangi instrumentu polityki zagranicznej Kremla wymierzonego w Europę. O wymiarze wewnętrznym nie wspominając, narastający bowiem europejski chaos, podany Rosjanom w propagandowym sosie, został najlepszą gwarancją utrzymania władzy przez putinowskie elity. Zamiast podsumowania warto odwołać się do „Le Monde”, którego zdaniem Unia Europejska idąca drogą multikulturalizmu jest podobna do upadającego imperium rzymskiego. Cywilizacji stojącej u źródeł współczesnej Europy, która tak samo jest rozdzierana wewnętrznymi podziałami, i która jak starożytny Rzym staje w obliczu wojen domowych, rozpadu wspólnoty społecznej, ekonomicznej i politycznej.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news