Gra o miliardy
Dyrektor generalny, prezes oraz były szef Volkswagena zostali oskarżeni przez niemiecką prokuraturę o manipulacje rynkowe. Volkswagen został też pozwany przez 470 tys. właścicieli aut.
W Dolnej Saksonii ruszył proces, w którym 470 tys. właścicieli aut pozwało Volkswagena za oszustwo w ramach afery dieselgate. Będzie to bezprecedensowa sytuacja, w której zastosowana będzie procedura tzw. pozwu wzorcowego (Musterfeststellungsklage), która powstała w niemieckim prawie zaledwie przed rokiem. Ponadto dyrektor generalny koncernu Herbert Diess, prezes firmy Hans Dieter Pöetsch i były szef koncernu Martin Winterkorn zostali oskarżeni przez niemiecką prokuraturę o manipulacje rynkowe i niepoinformowanie inwestorów na czas o aferze dieslowej. Czy te wydarzenia będą miały wpływ na przyszłość firmy?
Prokuratura w akcji
Prokuratura w Brunszwiku, wnosząc do sądu akt oskarżenia przeciwko kierownictwu koncernu Volkswagena, uznała, że tuszowanie afery spalinowej negatywnie wpłynęło na sytuację akcjonariuszy koncernu. Co więcej – zwlekanie z poinformowaniem rynku o skandalu zostało zakwalifikowane jako nielegalne wpływanie na kurs giełdowy Volkswagena. Niemieccy prokuratorzy twierdzą, że mają dowody na to, że kierownictwo koncernu wiedziało o przekręcie na długo przed przyznaniem się w oficjalnych komunikatach oraz świadomie zwlekało z poinformowaniem inwestorów o kosztach, jakie czekają Volkswagena w związku ze spalinowym szwindlem. Dla koncernu śledztwo to gra o stabilność finansową w najbliższych latach. Akcjonariusze domagają się bowiem odszkodowania adekwatnego do strat, jakie ponieśli w chwili załamania się kursu akcji w wyniku wyjścia na jaw afery. Ich zarzut jest prosty: szefostwo nie poinformowało zawczasu o ryzykach związanych ze skandalem. Pozew zbiorowy o odszkodowanie trafił już do sądu w Brunszwiku. Wyniki śledztwa zapewne staną się podstawą przy wydawaniu w tej sprawie wyroku. Prawnicy Volkswagena, na czele z Hiltrud Werner, bronią się jednak, że kierownictwo podjęło zgodne z prawem działania i badało proceder z udziałem wewnętrznych i zewnętrznych ekspertów.
„Jeśli dojdzie do procesu, jesteśmy przekonani, że wszystkie te zarzuty okażą się bezpodstawne” – twierdziła na konferencji Werner, podkreślając, że do momentu wydania wyroku obowiązuje domniemanie niewinności.
Gra o miliardy
Dotychczasowe kary i odszkodowania, jakie w wyniku afery z 2015 r. poniósł Volkswagen, wyniosły ok. 30 mld dolarów. Przypomnijmy – skandal wybuchł po tym, jak amerykańska Agencja Ochrony Środowiska ujawniła, że oprogramowanie sprawiało, iż w trakcie testów spalin samochody z 4-cylindrowymi silnikami Diesla emitowały 40 razy mniej szkodliwych dla zdrowia tlenów azotu, niż jest to dopuszczalne. Według ekspertów to jednak dopiero wierzchołek problemów, jakie czekają Niemców. Wspomniane 30 mld dolarów to bowiem kary i odszkodowania, jakie koncern wypłacił głównie w USA (m.in. w ramach ugód z amerykańskimi właścicielami aut). Jednak w toku śledztwa wyszło na jaw, iż do manipulacji oprogramowania doszło w ok. 12 mln pojazdów. Tylko część z nich trafi ła do klientów w USA. Śladem Amerykanów poszli klienci na całym świecie. W Brunszwiku pozew zbiorowy przeciwko Volkswagenowi wytoczyło 470 tys. właścicieli aut. Są to posiadacze pojazdów wszystkich modeli, w których dokonywano manipulacji ( Volkswagen, Audi, Seat, Skoda). O ile pozywający Volkswagena akcjonariusze domagają się odszkodowania w związku ze spadkiem cen akcji, to właściciele pojazdów domagają się odszkodowania za utratę wartości ich aut. Poszkodowanych Niemców reprezentuje Federacja Niemieckich Organizacji Konsumenckich (Verbraucherzentrale Bundesverband). W procesie wykorzystano tzw. procedurę pozwu wzorcowego (Musterfeststellungsklage), która do niemieckiego prawa trafi ła w 2018 r. To również „owoc” afery Volkswagena. Teraz sąd musi zadecydować, czy 470 tys. niemieckich właścicieli feralnych aut Volkswagena będzie miało prawo indywidualnie ubiegać się o rekompensaty.
Ryzykowna arogancja
O ile obrońcy klientów są dobrej myśli, to prawnicy Volkswagena krytykują pozew. Ich linia obrony wywołała sporą burzę w niemieckich mediach. Adwokaci Volkswagena, pytani o pozew ze strony klientów, stwierdzili, że dostarczyli im dobre samochody, bezpieczne, które wciąż jeżdżą, zatem ich posiadacze strat nie ponieśli. W czasie pierwszej rozprawy sędzia Michael Neef wezwał Volkswagena do ugody z klientami. W odpowiedzi przedstawiciel Volkswagena oświadczył: „Te samochody są prowadzone codziennie przez setki tysięcy klientów, dlatego uważamy, że nie można mówić o żadnej ich szkodzie i nie ma podstaw do składania skarg”.
Wypowiedź przedstawiciela Volkswagena tylko zaogniła konflikt. Niemcy mają bowiem świadomość, jak potulnie zachowywał się koncern w przypadku Amerykanów. Przypomnijmy – po wyjściu na jaw skandalu w 2015 r., już w 2016 koncern odkupił od klientów ok. 350 tys. pojazdów. Jak informowała agencja Reuters, auta te były warte ok. 7,5 mld dolarów. Gdzie są obecnie? Jak wynika z ustaleń reporterów, pojazdy umieszczone są na gigantycznych parkingach. W sumie takich cmentarzysk jest 37, a auta stoją tam do dziś. Jedno z nich znajduje się na pustyni nieopodal Victorville w Kalifornii. Równie ugodowo jak wobec Amerykanów Niemcy zachowali się wobec Australijczyków. W połowie września br. Volkswagen poinformował, że chce ugody i w jej ramach zapłaci australijskim klientom ok. 87 mln dolarów. W Australii pojazdów ze zmanipulowanym oprogramowaniem mogło zostać sprzedanych nawet 100 tys. Co więcej – koncern zobowiązał się pokryć koszty postępowania sądowego. Volkswagen dąży też do ugody z australijskim urzędem ds. ochrony konkurencji (ACCC). Kara, jaka wisiała nad Niemcami, była olbrzymia – za każdy potwierdzony przypadek auta z oprogramowaniem fałszującym grzywna miała wynieść ok. 1,1 mln dolarów australijskich.
Trudno jednak nie zauważyć, że Niemcy czują się w Europie znacznie pewniej. Na korzyść koncernu orzekają bowiem lokalne sądy. Przykładem mogą być Czechy. O ile w czerwcu br. sąd krajowy nakazał Niemcom wypłatę 533 mln koron (89 mln złotych) 2435 właścicielom Volkswagenów i Skód, to październikowy wyrok praskiego sądu wywołał sporo kontrowersji. Sąd Miejski w Pradze przychylił się bowiem do stanowiska Volkswagena, iż sąd niższej instancji popełnił błędy proceduralne. Sprawa jednak nie została ostatecznie zakończona – skierowano ją do ponownego rozpatrzenia. Problemy z wprowadzaniem do obiegu pojazdów fałszujących emisję spalin mają też inni niemieccy producenci – BMW i Mercedes. W przypadku Mercedesa niemieckie władze oceniły, że wprowadził na rynek 684 tys. aut, które oszukiwały na testach pomiarów spalin. Na koncern nałożono karę w wysokości 870 mln euro i zobowiązano go do wymiany oprogramowania w autach, które sprawi, że silniki będą spełniać zakładane normy emisji.