Katalonia to dopiero początek problemów
W całej Europie i Azji bogate regiony coraz głośniej domagają się politycznych przywilejów.
W ciągu pierwszego tygodnia starć na ulicach Barcelony dokonano zniszczeń na ok. 2,5 mln euro. Rannych zostało ponad 600 osób. Powodem starć były ogłoszone przez hiszpański Sąd Najwyższy wyroki skazujące na liderów katalońskich separatystów, oskarżonych o organizację nielegalnego referendum niepodległościowego w 2017 r. Katalonia nie jest odosobniona. Niepodległości ponownie domagają się m.in. Szkoci, którzy po opuszczeniu Wielkiej Brytanii byliby jednym z najbogatszych państw Europy. Z kolei w Hongkongu trwają protesty przeciwników integracji z Chinami.
Wyrok za referendum
W październiku 2017 r. władze Katalonii zorganizowały referendum niepodległościowe. Aż 90,18 proc. biorących udział w głosowaniu (frekwencja wyniosła 43 proc.) opowiedziało się za oderwaniem Katalonii od Hiszpanii. Dwa lata po tych wydarzeniach, 14 października 2019 r., Sąd Najwyższy Hiszpanii wydał wyroki skazujące na współautorów referendum, których pojmała hiszpańska policja. Wiceprezydent Katalonii Oriol Junqueras został skazany na 13 lat, minister spraw zagranicznych Raül Romeva na 12 lat, rzecznik rządu Jordi Turull na 12 lat. Oprócz nich wyroki pozbawienia wolności usłyszało sześciu innych polityków. Pozostali dostali grzywny i zakaz pracy w administracji publicznej. Ogłoszenie wyroku przez hiszpański sąd, wydanie Europejskiego Nakazu Aresztowania na zbiegłych członków rządu Katalonii oraz oświadczenie premiera Hiszpanii Pedro Sáncheza, że wyroki zostaną wykonane „w pełni” i nie dojdzie do ułaskawienia separatystów, stały się iskrą, która podpaliła prowincję. Na ulice Barcelony i innych katalońskich miast ruszyli zwolennicy odłączenia się od Hiszpanii, którzy domagali się amnestii dla autorów referendum. Tylko w ciągu pierwszych dwóch dni w stolicy Katalonii protestowało ok. 8 tys. osób, a rannych zostało ok. 30 manifestantów.
Później było już tylko gorzej, a konflikt zaogniały obie strony. Katalońskie media publikowały nagrania pokazujące skrajną brutalność, z jaką hiszpańscy policjanci obchodzili się z protestującymi – także tymi nieagresywnymi. W związku z akcjami protestujących do utrudnień doszło na barcelońskim lotnisku El Prat, a katalońska kolej wstrzymała ruch na odcinku z lotniskiem oraz między Barceloną a Geroną. Wiele lotów z El Part zostało odwołanych. W poniedziałek 21 października bilans zamieszek był druzgoczący. Według hiszpańskiego MSW w trakcie protestów zatrzymano 104 osoby, a 28 z nich zostało tymczasowo aresztowane. W samej Barcelonie zniszczenia oszacowano na 2,5 mln euro. Rannych zostało ponad 600 osób. Barcelońska straż miejska poinformowała, że największe manifestacje miały miejsce w Barcelonie w piątek, gdy na ulice stolicy Katalonii wyszło ponad 525 tys. osób. Natomiast najbardziej widowiskową akcję urządzono w weekend pod siedzibą przedstawicielstwa rządu Hiszpanii. Blisko 3000 osób przyniosło tam worki ze śmieciami i zasypano nimi wejście do urzędu. Podpalono też barykady ogradzające policjantów od protestujących. Konflikt na linii Madryt–Barcelona zaognił spór między premierami. Sánchez domagał się od szefa katalońskiego rządu Quima Torry potępienia protestujących. Ten tego nie zrobił i domagał się spotkania z premierem Hiszpanii, które nie zechciał jednak spotkać się z Torrą.
Najbardziej nerwowy był szef hiszpańskiego MSW Fernando Grande-Marlaska. Minister co prawda przekonywał, że funkcjonariusze policji oraz żandarmerii starają się opanować sytuację, ale wkrótce wyszło na jaw, że spośród 600 rannych prawie połowa to właśnie funkcjonariusze, którzy zebrali odwet za brutalne traktowanie protestujących. Dość powiedzieć, że z Barcelony ewakuowani byli dziennikarze, a reporterzy największych europejskich telewizji nie spieszyli się do centrum zamieszek. W trakcie starć rannych zostało aż 60 pracowników mediów. Z kolei rzeczniczka Komisji Europejskiej Mina Andreeva oświadczyła, że proces i wyroki na liderów katalońskich separatystów to wewnętrzna sprawa Hiszpanii. Premier Katalonii Quim Torra zapowiedział, że domaga się od władz Hiszpanii podjęcia rozmów na temat zorganizowania nowego, wiążącego referendum.
– Domagamy się, aby rząd centralny natychmiast rozpoczął z nami dialog, abyśmy mogli znaleźć polityczne i demokratyczne wyjście z tej sytuacji. Dziękuję wszystkim Katalończykom za ich demokratyczną siłę i przywiązanie do wolności oraz praw politycznych, obywatelskich oraz praw człowieka. Te prawa oraz pragnienie wolności są nie do powstrzymania. Żądamy od premiera rządu Hiszpanii, aby wyznaczył datę i czas, kiedy usiądziemy do rozmów bez żadnych warunków wstępnych. Chcemy tylko rozmowy. Taka polityka to odpowiedzialność rządu centralnego – powiedział Torra w lokalnym parlamencie. Według m.in. ekspertów Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych premier Hiszpanii nie zgodzi się jednak na nowe referendum, nawet przy obecnej, niemal równej, liczbie zwolenników i przeciwników oderwania się Katalonii. Lewicowy rząd boi się bowiem wielkiej mobilizacji wśród separatystów i ich zwolenników, którzy podnoszą kwestie ekonomiczne. Bardzo bogata Katalonia wyróżnia się na tle reszty Hiszpanii, a Katalończycy często poruszają sprawę dokładania się do budżetu biednych prowincji. PKB Katalonii sięgnął w ubiegłym roku ponad 231 mld euro – to ponad 40 proc. PKB Polski. Gospodarka Katalonii odpowiada za niemal 20 proc. gospodarki całej Hiszpanii (dla porównania w Madrycie powstaje tylko 9,3 proc. PKB Hiszpanii).
Bogaci mają dość
Brutalny przebieg protestów w Katalonii przyćmił inne wydarzenia o tym samym charakterze. Przykładem jest Szkocja, w której zaledwie dwa dni przed ogłoszeniem wyroku w sprawie katalońskich separatystów odbywały się wielotysięczne demonstracje zwolenników odłączenia się od Wielkiej Brytanii. 13 października premier Szkocji (pierwsza minister) Nicola Sturgeon oświadczyła w wywiadzie dla BBC, że w najbliższych tygodniach zażąda przeprowadzenia nowego referendum ws. niepodległości. Powołała się przy tym na wyniki badań Panelbase, wskazujące, że poparcie dla niepodległości ciągle rośnie i obecnie wynosi już 50 proc. Co ciekawe – według innych badań (np. sondażu przeprowadzonym przez Michaela Ashcrofta, byłego zastępcę przewodniczącego torysów) już ponad połowa Szkotów jest za niepodległością. Co bardziej zadziwiające – według najnowszego badania Ashcrofta aż 51 proc. ankietowanych Anglików nie miałoby nic przeciwko oderwaniu się Szkocji od Wielkiej Brytanii. 6 proc. wręcz byłoby zadowolonych z takiego obrotu wydarzeń, a tylko 39 proc. zadeklarowało, że przyjęłoby taką decyzję z przykrością. Warto podkreślić, że po opuszczeniu Zjednoczonego Królestwa Szkocja może przejąć 84 proc. zasobów ropy i gazu Wielkiej Brytanii. Nic więc dziwnego, że wzbudza to zaniepokojenie brytyjskiego BP i Shell.
Z kolei w Hongkongu od sześciu miesięcy trwają protesty, których początkiem było ogłoszenie projektu nowelizacji prawa w zakresie ekstradycji obywateli do Chińskiej Republiki Ludowej. To największe demonstracje od przyłączenia Hongkongu do Chin w 1997 r. Dziś zwolennicy utrzymania jak największej niezależności Hongkongu sprawiają niemałe problemy m.in. amerykańskim koncernom, które chcą robić interesy w Chinach. Przykładem jest skandal wokół zawodnika e-sportowego, który został wyrzucony z rozgrywek za okazanie poparcia dla protestujących w Hongkongu. „Banując” gracza Activision Blizzard ściągnęło na siebie m.in. amerykańskich kongresmenów i senatorów, którzy nie kryli oburzenia zachowaniem koncernu.