2.3 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Kozi róg PiS-u

Przedwczesny entuzjazm

Partia rządząca stoi przed zadaniem wręcz niewykonalnym. Będąc naciskana jednocześnie przez socjalną, jak i wolnościową opozycję, musi pogodzić całkowicie sprzeczne dążenia.

Okoliczność, w której partia rządząca czuje na sobie oddech mniejszych, opozycyjnych ugrupowań nie jest sama w sobie czymś, co stanowiłoby nierozwiązywalną trudność. Tak naprawdę w warunkach demokratycznych poszczególne partie nieustannie zabiegają o głosy wyborców i toczą zaciekły spór o zwycięstwo. W przypadku Prawa i Sprawiedliwości obecny sezon politycznych zmagań znacząco wybiega jednak poza standardową rozgrywkę. Dlaczego?

Uśpiona czujność
Przede wszystkim dlatego, że przez pierwszą kadencję swoich rządów formacja kierowana przez Jarosława Kaczyńskiego skutecznie wypchnęła poza nawias konkurencję znajdującą się po prawej stronie sceny politycznej. Na dodatek, w wyniku klęski wyborczej koalicji skrajnych partyjek skupionych wokół postkomunistów, nie musiała konfrontować się ze skrajnie socjalną i antyklerykalną lewicą. Parlament z lat 2015–2019 był jednym z najbardziej centrowych po 1989 roku i triumfował w nim jedynie schemat podziału na zwolenników lub przeciwników „dobrej zmiany”. Obóz władzy delegował do „skrajnie prawego skrzydła” niewielką grupkę swoich posłów, po drugiej zaś stronie sceny politycznej względnie najbardziej radykalni byli przedstawiciele Nowoczesnej, którzy jednak kilkukrotnie zmieniali strategię swoich działań. Tego typu układ sił był niezwykle wygodny dla partii Kaczyńskiego, która nie musiała zanadto wysilać się w konfrontacji z totalną opozycją, której przewodził Grzegorz Schetyna. Jednocześnie nieliczni posłowie prawicowi, którzy weszli do Sejmu z list Kukiz’15, nie stanowili wystarczająco silnej grupy, aby zaistnieć w świadomości wyborców.

Niemrawość opozycji i brak silnej konkurencji bezpośrednio po prawej i lewej stronie od PiS pozwolił tej partii notować przez wiele miesięcy rekordowe wyniki w sondażach, usprawiedliwiające nawet nadzieje na uzyskanie samodzielnej większości konstytucyjnej oraz skopiowaniu sukcesu Viktora Orbána odniesionego na Węgrzech. PiS popełnił jednak błąd, utożsamiając całą scenę polityczną z reprezentacją w Sejmie. Na tle centrowego parlamentu partia mogła więc odgrywać rolę partii klasycznie prawicowej (czemu służyła m.in. stosowana od lat nazwa Zjednoczona Prawica, odnosząca się do koalicji z Solidarną Polską i Polską Razem), a jednocześnie uprawiać politykę typową dla partii lewicowych, opartą na transferach socjalnych.

Przedwczesny entuzjazm
Rozwiązanie to mogło się przez pewien czas wydawać wręcz genialne, a dostrzegający doraźne korzyści płynące z tej sytuacji przedstawiciele PiS nie kryli swojego entuzjazmu. Mateusz Morawiecki w połowie kadencji przekonywał z dużą pewnością siebie, że PiS będzie rządził co najmniej do 2031 roku. Choć scenariusz ten nie jest wykluczony, dziś ten polityk z pewnością nie wygłosiłby już tak odważnej deklaracji. Uśpiony brakiem merytorycznych nacisków w Sejmie obóz rządzący stracił czujność, a na dodatek zapędził się w polityczny kozi róg, z którego ciężko będzie mu się wydostać, gdyż jest narażony na uderzenia wyprowadzane równocześnie z obydwu stron sceny politycznej. Ciosy w stronę PiS już od kilku tygodni wyprowadza przede wszystkim Konfederacja, a w mniejszym stopniu także Lewica. O ile siła merytoryczna drugiej z tych formacji jest zdecydowanie przeceniana, wytwarza ona presję na PiS z racji samego tylko faktu swojego konsekwentnego nacisku na zwiększenie zakresu transferów socjalnych i wprowadzenie zmian w zakresie prawa pracy.

Z kolei Konfederacja zdołała zaistnieć w szerszej świadomości społecznej jako formacja mająca inny niż PiS pomysł na obronę konserwatywnych wartości, krytykując obóz rządzący za zbytnie rozdawnictwo i zaniedbywanie gospodarki. W rezultacie Prawo i Sprawiedliwość znalazło się dziś między młotem i kowadłem. Formuła „prawicowej partii zwiększającej bezpieczeństwo socjalne”, która przez cztery lata wydawała się genialnym rozwiązaniem, z dnia na dzień staje się prawdziwym przekleństwem. W Sejmie pojawiły się ugrupowania sprawdzające i kwestionujące odpowiednio „prawicowość”, jak i „bezpieczeństwo socjalne” zapewniane przez formację Kaczyńskiego, spychając ją do niebezpiecznej sytuacji, w której będzie musiała wybrać tożsamość na nowo: albo konsekwentnie prawicową, wolnościową, albo socjalną, centrowo-lewicową. Biorąc pod uwagę dotychczasową politykę PiS, nie dojdzie jednak do zdecydowanego zwrotu w żadną ze stron. Wypowiedzi liderów obozu rządzącego świadczą dobitnie o tym, że w ich przekonaniu zarówno Konfederacja, jak i Lewica są siłami, których nie stać na zdobycie zbyt wielu głosów i których trwałość jest raczej niewielka. Z perspektywy PiS wolnościowy program gospodarczy nie ma wielu zwolenników, postkomunistyczna lewica wraz z młodymi działaczami nie jest zaś w stanie zyskać sympatii mających wciąż silną awersję do socjalizmu Polaków. Nie dostrzega jednak przy tym, że będąc narażonym na ataki z dwóch stron może stracić rzecz niezwykle ważną: polityczną tożsamość.

Kurs na przeczekanie
Próba „przeczekania” obecnej kadencji przy jednoczesnym utrzymaniu dotychczasowego kursu może się okazać dla PiS zgubna. Pokazują to już zresztą pierwsze sondaże powyborcze, w których formacja kierowana przez Kaczyńskiego zaczyna minimalnie tracić wyborców na rzecz Konfederacji, a przyrost popularności odnotowuje także Lewica. Obecnie Prawo i Sprawiedliwość będzie zapewne o wiele bardziej skłonne do tego, aby pójść na konfrontację z Konfederacją, która stanowi zdecydowanie większe zagrożenie. Chcąc jednak wytrącić przedstawicielom tej partii najważniejsze argumenty z rąk, obóz rządzący musiałby nie tylko zaproponować zmiany w gospodarce idące w kierunku odejścia od etatyzmu, lecz także zawalczyć o konserwatywny elektorat bezkompromisową postawą w kwestiach obyczajowych. O jakiekolwiek odważne ruchy w obu obszarach będzie jednak niezwykle trudno. Po pierwsze dlatego, że Jarosław Kaczyński narzucił już wprowadzenie od 2023 roku płacy minimalnej w wysokości 4000 zł, po drugie nie jest zaś w ogóle skłonny, aby wprowadzić całkowity zakaz aborcji w obawie o odstraszenie centrowych wyborców.

PiS stał się zakładnikiem swojego centrowego programu i obawia się naruszyć jego fundamenty. Z tego właśnie względu partia Kaczyńskiego nie dokona zapewne żadnej odważnej korekty swojej polityki, stawiając na dyskredytację Konfederacji przy pomocy posądzeń o sprzyjanie Rosji bądź o antysemityzm. Zabieg ten przyniósł powodzenie przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, lecz później okazał się całkowicie chybiony. Można go było z powodzeniem stosować, gdy politycy Konfederacji byli poza Sejmem i nie mogli prezentować swojego stanowiska w mediach. W obecnych warunkach strategii tej nie da się powtórzyć. Partia Kaczyńskiego znalazła się obecnej sytuacji niejako na własne życzenie. Skupiając się na doraźnych korzyściach wynikających z centrowego kursu, zdecydowanie zlekceważyła kwestię politycznej tożsamości. W rezultacie dziś musi odparowywać ciosy sił, które wypunktowują wszelkie przejawy niewyrazistości. Kto okaże się górą w tym pojedynku, pokaże czas, ale już dziś wiadomo, że walka będzie niezwykle zacięta.

FMC27news