Czy afera w niemieckim Ministerstwie Obrony wysadzi szefową Komisji Europejskiej?
Niemieckie Ministerstwo Obrony, w czasach kiedy kierowała nim obecna szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, wydawało setki milionów euro na dziwne usługi doradcze. Tylko w ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2019 r. było to 154 mln euro. To niemal tyle, ile na tego rodzaju usługi wydało łącznie 14 innych ministerstw. Teraz sprawę bada komisja śledcza Bundestagu. Niemiecka opozycja ujawniła np., że telefony służbowe von der Leyen zostały wyczyszczone. Zniknęły z nich cenne dane – np. wiadomości tekstowe. Czy afera pogrąży nową szefową KE?
Problemy wice-Merkel
Skandal w niemieckim ministerstwie obrony ma swój początek pod koniec wakacji 2018 r. Wówczas to Federalna Izba Obrachunkowa (odpowiednik NIK) opublikowała raport, który okazał się dla resortu bliskiej przyjaciółki Angeli Merkel druzgoczący. Urzędnicy zarzucali jej niegospodarność i niezgodne z przepisami zatrudnianie firm eksperckich. Np. w latach 2015–2016 niemiecki resort obrony wydał co najmniej 200 mln euro na ekspertyzy zewnętrznych specjalistów. Do tego doszły zarzuty nepotyzmu. Sprawę podgrzała informacja, że von der Leyen miała zakazać żołnierzom i pracownikom Bundeswehry kontaktów z posłami Bundestagu. Miała być to reakcja na wycieki o skandalu, jaki zaczęły opisywać niemieckie media (rzecznik ministerstwa Jens Flosdorff zapewniał, że zakazów nie było). Sięgnięcie po specjalistów od wizerunku, doradców i wszelkiej maści ekspertów miało swoją genezę prawdopodobnie w tym, że von der Leyen zupełnie nie radziła sobie z krytyką mediów czy panowaniem nad resortem. Szybko też zniknął jej parasol ochronny w postaci statusu pierwszej kobiety na czele niemieckiego resortu obrony.
Kluczową postacią afery obok obecnej szefowej KE jest Katrin Suder. To była już sekretarz stanu, którą von der Leyen ściągnęła do resortu w 2014 r. ze znanej firmy doradczej McKinsey. Jej pojawienie się w ministerstwie wywołało spore zaciekawienie mediów, gdyż konserwatywnym wojskowym zadeklarowana lesbijka, niemająca wiele wspólnego z armią, na tak wysokim stanowisku nie przypadła do gustu. Zadaniem Suder było zrobienie porządku w dziale uzbrojenia. Jak się miało później okazać, Suder ściągnęła do ministerstwa rzeszę innych doradców z firmy McKinsey. Odeszła tuż przed wyjściem skandalu na jaw. Opozycja zarzuca jej, że nie jest w stanie wytłumaczyć się z zarzutów nepotyzmu przy wydawaniu zewnętrznych zleceń.
Przeczytaj również:
Blaski i cienie Ursuli von der Leyen …
Pod koniec 2018 r. aferą zajęła się komisja ds. obronności Bundestagu. Szybko jednak okazało się, że skandal może być znacznie większy niż przypuszczano i głosami członków komisji ds. obronności z opozycji zadecydowano o powołaniu specjalnej parlamentarnej komisji śledczej. Sama von der Leyen na przesłuchaniu przed komisją ds. obronności bagatelizowała sprawę, twierdząc, że zewnętrzni doradcy byli niezbędni, gdyż resort miał „ogromną potrzebę nadrobienia zaległości” oraz „działał pod presją czasu”. Natomiast Katrin Suder nawet nie stawiła się przed posłami i poinformowała, że na pytania będzie odpowiadać jedynie w formie pisemnej. To właśnie jej zachowanie zadecydowało o powołaniu komisji śledczej. Co istotne – przeciwni powołaniu komisji byli politycy rządzącej koalicji. Do powołania wystarczyły jednak głosy trzech członków komisji ds. obronności, a te zapewnili Zieloni, Liberałowie (FDP) i Lewica. Wkrótce do krytyków von der Leyen dołączył nawet Wolfgang Hellmich, który w komisji ds. obronności zasiada z SDP, pozostającego w koalicji z CDU/CSU.
Odkrycia komisji
Komisja śledcza Bundestagu rozpoczęła prace pod koniec stycznia. Od tego czasu na jaw zaczęły wypływać kolejne dziwne umowy zawierane przez resort. Okazało się np., że opiewające na gigantyczne sumy porozumienia zawierano z pominięciem procedur obowiązujących przy zamówieniach publicznych. Śledczy zaczęli przyglądać się sieci powiązań między pracownikami ministerstwa a firmami doradczymi. Co bardziej szokujące, członkowie komisji ocenili, że doradcy resortu mogli wynosić i udostępniać tajne informacje. Posłowie opozycji i media doszli do wniosku, że von der Leyen mogła stracić kontrolę nad swoją sekretarz stanu. Dziennikarze zaczęli opisywać również niejasne ruchy samej minister. Wśród nich poufny raport z 2018 r., w którym von der Leyen żądała od rządu większych nakładów na wojsko. A dokładnie aż 15 mld euro do końca kadencji – więcej, niż przewidywało ministerstwo finansów. Z kolei tylko na rok 2022 ven der Leyen domagała się dodatkowych 10 mld euro. Część opozycji i mediów spekulowała, że to efekt nacisków Donalda Trumpa, który chciał od Niemiec większych nakładów na obronność. Chadecy bronili swojej wiceprzewodniczącej, twierdząc iż obejmując resort w 2013 r., zastała Bundeswehrę w opłakanym stanie, stąd domaganie się coraz większych środków w kolejnych latach było uzasadnione.
Oprócz ww. związków resortu obrony z ludźmi McKinsey’a na pierwszy plan wysunął się wątek firmy doradczej Accenture. Jej ekspert Timo Noetzel miał na blogu przechwalać się niejawnymi informacjami, których źródłami najpewniej byli wysocy rangą wojskowi. Co więcej, „Frankfurter Rundschau” ujawnił, że tylko w 2018 r. Accenture zarobiła na zleceniach od ministerstwa ok. 20 mln euro. Po ujawnieniu tych umów Noetzel szybko zrezygnował z dalszej współpracy z resortem obrony. Wkrótce okazało się, że umowa z Accenture nie była wynikiem konkursu. Z kolei samego Noetzla miał polecić jeden z generałów, który jest ojcem chrzestnym jego dziecka. Niemieckie media szacowały, że dzięki kontraktom z resortem obrony Accenture w ciągu dwóch lat dziesięciokrotnie zwiększyła dochody. Sam Noetzel chwalił się w Internecie, że ministerstwo zostanie diamentowym klientem Accenture. Przechwałki publikował w wewnętrznej sieci firmowej Accenture i były one dostępne dla pracowników tej firmy na całym świecie. Jak na speca od cyberbezpieczeństwa, nie był zbyt lotny.
Bilet do Brukseli
Gdy afera wokół von der Leyen zaczęła coraz bardziej zagrażać przyszłości minister, przyjaciółka Angeli Merkel została nieoczekiwanie kandydatką na przewodniczącą Komisji Europejskiej. Złośliwi mogą doszukiwać się tu podobieństwa z awansem w środku afery taśmowej Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej. Jednak wraz z objęciem przez von der Leyen nowego stanowiska niemiecka komisja śledcza nie zmierzała jej odpuszczać. Najnowszym etapem prac komisji miało być zapoznanie się z treścią korespondencji elektronicznej z telefonów byłej minister obrony. Jak się jednak okazało, parlamentarzyści nie dostaną tych danych… bo zniknęły. Dane z telefonów zostały bowiem „bezpowrotnie” usunięte. Pierwszy miał zostać urzędowo wyłączony i sformatowany w 2019 r., po wykryciu kradzieży danych z telefonów komórkowych wielu ważnych polityków w całych Niemczech. Kto i w jakim celu „wyczyścił” drugi telefon, który von der Leyen otrzymała w zastępstwie, nie wiadomo.
Opozycja podejrzewa, że aparat sformatowała sama von der Leyen. Taką tezę wysnuł też tygodnik „Der Spiegel”, który podkreśla, że von der Leyen musiała wiedzieć, że dane te będą przedmiotem śledztwa parlamentarnej komisji śledczej. A w okresie, gdy korzystała z drugiego telefonu, jej ministerstwo zleciło firmom doradczym kolejne prace. Tylko w pierwszych sześciu miesiącach 2019 r. zlecenie to oszacowano na ok. 154 mln euro. Dla porównania, w tym samym okresie 14 innych ministerstw podpisało umowy łącznie na 178 mln euro.