Władimir Putin zwołuje nadzwyczajne spotkanie mocarstw, stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Niestety inicjatywa Kremla ma spore szanse powodzenia. To zła wiadomość szczególnie dla Polski. Nowy format, zwany przez Rosjan G5 może przewrócić do góry nogami światowy porządek, w tym NATO i UE. A to filary naszego bezpieczeństwa.
Jerozolimskie uroczystości kolejnej rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz były podporządkowane nadaniu godnej oprawy i rozgłosu najnowszej inicjatywie międzynarodowej Kremla. Najbardziej niebezpiecznej od 1945 r., gdy w Jałcie zasiedli przywódcy antyhitlerowskiej koalicji i pokroili mapę Europy. Lub raczej przykroili do własnych stref interesów, wpychając w nie narody Europy Środkowej i Wschodniej. Rzecz jasna, bez ich wiedzy i woli.
Rosyjską agencję Rosbałt trudno nazwać wielbicielem Polski. A jednak w komentarzu do jerozolimskiej wizyty padło pytanie wprost: „Po co Putinowi jest potrzebna »Jałta 2?«”. Aleksander Żelenin przypomniał, że poprzedni akt zdrady Polski, Czechosłowacji i państw bałtyckich przyniósł światu „pokój najgorszy z możliwych”. Niesprawiedliwe status quo obalono dopiero w 1989 r. solidarnym zrywem zniewolonych narodów. Tymczasem wykorzystując instrumentalnie świętą pamięć o sześciu milionach pomordowanych Żydów, Władimir Putin przystąpił w Jerozolimie do organizacji Jałty 2. Przesada? „Niepamięć przeszłości, brak jedności w obliczu zagrożeń mogą przynieść straszne następstwa. Musimy mieć odwagę nie tylko o tym mówić, ale zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby ochronić i zachować pokój”.
Doprawdy mądre, a nawet szlachetne słowa Putina. Problem w tym, że poprzedziły propozycję, aby rozwikłaniem gordyjskiego węzła historii i współczesności zajął się szczyt mocarstw. „Moim zdaniem przykład winny dać państwa założycielskie Organizacji Narodów Zjednoczonych, pięć mocarstw, które niosą szczególną odpowiedzialność za zachowanie ludzkiej cywilizacji”. Chodzi więc o spotkanie w gronie stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ: Rosji, Wielkiej Brytanii, Francji, Chin i USA. Tylko dlaczego poza siedzibą Narodów Zjednoczonych, która jest codziennym forum kontaktów i stałych konsultacji zwycięzców II wojny światowej (poza Francją dokooptowaną na wyraźne życzenie Stalina), a obecnie mocarstw uzurpujących prawo legalnego posiadania broni jądrowej?
Putin wyjaśnił to w Jerozolimie: „Symbolicznym byłoby przeprowadzenie szczytu w 2020 r. Obchodzimy 75. rocznicę zwycięstwa w II wojnie światowej i utworzenia ONZ”. Jeśli chodzi o cel, rosyjski prezydent także odkrył karty: „Szczyt zwycięskich mocarstw odegrałby ogromną rolę w poszukiwaniu wspólnych odpowiedzi na wyzwania i zagrożenia współczesności, demonstrując naszą wierność duchowi sojuszniczemu, pamięci historycznej, wysokim ideałom i wartościom, o które ramię w ramię bili się nasi dziadowie i ojcowie”.
Bezalternatywny szczyt?
Główne światowe media, takie jak „The New York Times”, dostrzegły inicjatywę Putina i nic poza tym. Podobnej uwagi udzieliły polskie tytuły, szczególnie liberalne, choć z innych powodów. Mimo oszałamiającego tempa globalnych zmian i kruszenia zimnowojennego ładu, szczyt i jego następstwa nie mieszczą się nadal w polskich głowach. Przecież nie po to była wiosna narodów 1989 r. i uparty marsz do NATO i UE, aby teraz wyśniony Zachód miał nas zdradzić.
Czy mają zatem uzasadnienie głosy twierdzące, że sojusznicy nie dadzą się nabrać Putinowi, nie pozostawią nas w potrzebie oraz swoje veto zgłosi Polska i inne kraje naszego regionu? Niestety propozycja Putina padła w dokładnie wyliczonym czasie. Jest ukoronowaniem zagranicznej strategii Rosji realizowanej od początku XXI w. Jak podsumowuje wielkoruski portal Wzgliad, „takiego szczytu nie było od 1945 r”., gdy Wielka Trójka podzieliła „jałtański tort”. Po upadku ZSRR w rolę kolektywnego kierownictwa weszła G7, do której na prawach ubogiego kuzyna dokooptowano Rosję. Wreszcie globalne perturbacje wywołane kryzysem finansowym 2008 r. spowodowały reakcję w postaci G20. O „wielkiej piątce” słuch zaginął, aż do stycznia 2020 r. Chronologię kremlowskiej inicjatywy komentuje dyrektor Rosyjskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (RSMD) Andriej Kortunow: „Dziesięć lat temu Waszyngton zaproponował Pekinowi wspólną odpowiedzialność za losy świata. Niestety idea G2 została odrzucona przez Chiny, mające chrapkę na przejęcie od USA pałeczki globalnej hegemonii”. Tymczasem Rosja cierpliwie pracowała nad statusem samodzielnego centrum siły, aby duet amerykańsko-chiński przekształcić w triumwirat ze swoim udziałem. Jak najlepiej to zrobić? Podważyć i destabilizować ład jałtański.
Pierwszym incydentem było nieuznanie niepodległości Kosowa. Po raz kolejny Moskwa uderzyła w 2008 r., uznając niezależność separatystycznych prowincji Gruzji: Abchazji i Południowej Osetii. Tezę potwierdzają analizy Moskiewskiego Centrum Carnegie, według których wszystko radykalnie zmienił rok 2014. „Co prawda aneksji Krymu nie uznało żadne z liczących się państw świata, ale właśnie ten fakt stał się cezurą burzącą nie tylko porządek jałtański, ale cały system stosunków międzynarodowych”. Nic dziwnego, Rosja dała zielone światło wszystkim chętnym do militarnego rozstrzygania pretensji terytorialnych. Co więcej, rozpoczynając hybrydową wojnę, sama w największym stopniu zdestabilizowała porządek, który jako prawny sukcesor ZSRR zobowiązała się chronić. Także na forum RB ONZ. Krótko mówiąc, Kortunow ocenia, że szczyt G5 (bo taki termin ukuły już kremlowskie media) jest skazany na „bezalternatywny sukces”. „Najprawdopodobniej celem spotkania będzie omówienie maksymalnie szerokiego spektrum problemów międzynarodowych i globalnego ładu w całości”. Natomiast w opinii Andrieja Suszencowa, dyrektora programowego Klubu Wałdajskiego, nie jest przypadkiem, że propozycja Putina padła z Jerozolimy. „Prezydent zaapelował do »wielkiej piątki« z symbolicznego miejsca, aby wzięła odpowiedzialność za losy świata, gdyż stary porządek już się rozpadł, a nowego jeszcze nie ma”. Pytanie tylko, czy Putin zostanie wysłuchany? Już jest, zgodnie bowiem z jego własnymi słowami: „Omawiamy z niektórymi kolegami ideę szczytu. Jak można sądzić, ich reakcja jest pozytywna, dlatego spotkanie się odbędzie”.
Myśl pryncypała rozwinął rzecznik prasowy Kremla, Dmitrij Pieskow. Kilka dni temu powiedział: „Nasi partnerzy otrzymują właśnie posłania zawierające odpowiednie wyjaśnienia i informacje. (…) Celem jest wywarcie takiego wpływu na piątkę, aby postawiła się wyżej niż rozbieżności, które pomiędzy nami istnieją. Musimy znaleźć drogę odprężenia i rozwiązania problemów stojących przed ludzkością”. Kto by odmówił, tym bardziej, gdy kieruje się własnymi, a nie sojuszniczymi interesami? I tak zdaniem Suszencowa, Francja mówi „tak” ponieważ chce przejąć rolę europejskiego lidera i przemawiać w RB ONZ, czyli G5 w imieniu Unii Europejskiej. Londyn chce zatrzeć negatywne wrażenie po brexicie. Dla ambitnego premiera Borysa Johnsona spotkanie piątki to wymarzona okazja poprawy mocarstwowego prestiżu i próba odnalezienia nowego miejsca Wielkiej Brytanii w świecie. Chiny zgadzają się w ciemno, bo jeszcze nie zakończyły II wojny światowej. Status historycznego zwycięzcy tylko pomoże odzyskać Tajwan, o dodatkowych korzyściach w walce z USA o światową hegemonię nie wspominając. Nie na darmo Moskwa zawarła z Pekinem układ o strategicznym partnerstwie i również nieprzypadkowo zacieśnia z Chinami współpracę wojskową. Większość rosyjskich komentatorów zdaje sobie sprawę, że najtwardszym orzechem do zgryzienia będą USA.
„Niestety Stany Zjednoczone weszły w cykl wyborczy i nie jest jasna reakcja elektoratu Trumpa na jego udział w szczycie” − mówi Suszencow. Dodaje jednak, że „jeśli amerykański prezydent zobaczy w tym możliwość wzmocnienia pozycji wyborczej i zapragnie przekształcenia szczytu w swój kolejny, osobisty triumf, jego obecność jest więcej niż pewna”. Był przecież w Polsce z okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Odwiedził miejsca desantu aliantów w Normandii i Paryż w setną rocznicę zakończenia I wojny światowej. Dlaczego miałby nie przylecieć do Moskwy, jeśli taką potrzebę wykażą sondaże opinii publicznej? A co z własnej inicjatywy będzie miał Putin? Komentarz opiniotwórczych „Wiedomosti” nie pozostawia złudzeń: „Historyczny czas biegnie jednakowo w Rosji i Chinach zaś kompletnie inaczej w USA, Francji i Wielkiej Brytanii. Państwa demokratyczne żyją cyklami wyborczymi, zmianami władzy, liderów i kursów politycznych. Uwikłanie w sprawy wewnętrzne sprawia paradoksalnie, że są zainteresowane normalizacją sytuacji międzynarodowej”.
Według „Wiedomosti” drugą przesłanką jest gospodarka. To prawda, że Moskwa zajmuje wraz z Pekinem i Waszyngtonem miejsce w globalnym triumwiracie, ale Rosja ustępuje partnerom wielokrotnie, jeśli chodzi o PKB. Zresztą nie tylko im, na co wskazuje 11. miejsce na świecie, m.in. za Japonią, Niemcami, Kanadą, Indiami oraz Brazylią i Włochami. Miejsce w mocarstwowej trójce to wyłączny rezultat posiadania broni jądrowej wraz z „gotowością militarnej zmiany granic i siłowego rozwiązywania problemów”. Niemiecki dziennik ekonomiczny „Handelsblatt” mówi o złej sytuacji ekonomicznej Rosji i socjalnej Rosjan. „Kreml nie jest gotowy do niezbędnych reform instytucjonalnych i strukturalnych” − twierdzi Andriej Nieczajew, były minister gospodarki. Dodaje przy tym, że 20 proc. społeczeństwa, a więc 14,5 mln Rosjan żyje poniżej progu biedy.
„Żeby wymazać gospodarczą klęskę, Putinowi potrzebne jest coś więcej niż otwarcie krymskiego mostu”. Tym czymś jest sukces międzynarodowy, który przerzuci koszty braku reform na barki Zachodu. Normalizacja, czyli zniesienie sankcji, ponownie otworzy drzwi inwestycji, kredytów i technologii. Z kolei Francja i Wielka Brytania do światowych mocarstw raczej nie należą, choć do klubu jądrowego już tak. Mają też gospodarki większe od rosyjskiej, ale do miana centrów siły im daleko. Putin zaprosił Paryż i Londyn, bo jest konserwatystą myślącym kategoriami XIX w. Ponadto chciałby oficjalnie potwierdzić obecne status quo. W tym miejscu zaczyna się obszar politycznych gdybań i spekulacji. Tezą lansowaną przez rosyjskich komentatorów niezależnych jest chęć „spokojnego przetrawienia geopolitycznych sukcesów Kremla ostatnich lat”. Bliski Wschód, punktowo Afryka i Ameryka Południowa, a przede wszystkim cała Europa na czele z Ukrainą, która z braku zdecydowanej polityki wobec Rosji drży przed agresją hybrydową Putina. Pora więc przekuć sukcesy w traktaty, a jeszcze lepiej w prawo współdecydowania o losach całego świata bądź poszczególnych regionów, na czele z Europą Środkową i Wschodnią.
Polska
Do krajów najbardziej poszkodowanych nowym prawdopodobnym porządkiem międzynarodowym będzie należeć Polska. Znowu grozi nam decydowanie o nas bez nas, za zielonym stolikiem nieformalnej grupki, jaką ma szansę stać się G5 czy „wielka piątka”. Bez względu na nazwę nowe forum ustawia nas w roli petenta bez prawa głosu. Przecież będą nas reprezentowali sojusznicy, którzy na pierwszym miejscu postawią swoje interesy, o co nie można mieć do nich pretensji. Nasza pozycja międzynarodowa osłabnie choćby z tego powodu, lecz to nie koniec nieszczęść. Jaki będzie sens Unii Europejskiej lub NATO w roli filarów polskiego bezpieczeństwa militarnego i ekonomicznego, jeśli o ich polityce zagranicznej i strategii wewnętrznej będzie współdecydowała Rosja? Która dogada się w kuluarach z Waszyngtonem, Londynem, a zwłaszcza z Paryżem, aż proszącym się o inaugurację G5? A przecież Francja ma aspiracje przewodniczenia UE i europejskiemu komponentowi bezpieczeństwa i obrony.
Z tego punktu widzenia nieobecność Andrzeja Dudy w Jerozolimie była ogromnym błędem. Na miejscu mógł zwołać głośną konferencję prasową i storpedować inicjatywę Putina. Miał do tego prawo, bo reprezentował państwo będące istotnym członem antyhitlerowskiej koalicji od pierwszego do ostatniego dnia wojny. Mógł tym samym okrężną drogą zdemaskować kłamstwa historycznej narracji Putina, a jednocześnie powiedzieć głośne weto kremlowskim próbom Jałty 2. Nie tylko zresztą w imieniu Polski, ale całego regionu. Kortunow wymienił bowiem jeszcze jeden cel jerozolimskiego exposé Putina: „Było wycelowane w nacjonalistyczną wersję historii II wojny światowej, którą aktywnie lansują państwa Europy Środkowej i Wschodniej, wykorzystując tę narrację jako instrument walki politycznej”. Oczywiście przeciwko Rosji.
Jeszcze raz potwierdza się zatem stara prawda: nieobecni nie mają racji. Z tym, że nie można za to obwiniać prezydenta RP. Była to po prostu kolejna klęska naszej dyplomacji, wywiadu, a wreszcie doradców Andrzeja Dudy do spraw międzynarodowych. Cóż nam pozostało? Wizyta prezydenta Macrona w Polsce ma z pewnością przekonać Warszawę do zmiany polityki wobec Rosji. Może warto poważnie podejść do francuskiej wizji przyszłości Europy włącznie z Rosją, żeby nie znaleźć się na szarym końcu rankingu państw o sile przebicia w świecie równej zeru? Lub wręcz całkowicie ubezwłasnowolnionych.
Możemy także grać na arenie międzynarodowej razem z Berlinem. Wyjaśniając niewystosowanie zaproszenia na szczyt mocarstw dla Niemiec, Pieskow obraźliwie podkreślił elitarność piątki: „Tylko ojcowie założyciele ONZ”, co zabrzmiało nieomalże jak: „poszli won”! Tymczasem Berlin aspiruje do rangi stałego członka Rady Bezpieczeństwa. Identyczne ambicje mają Japonia, Indie i Brazylia. Może więc warto przestać się oglądać wyłącznie na USA i aktywnie wesprzeć koalicję pretendentów do światowego klubu mocarstw? Powstanie konkurencyjnej platformy nazwanej umownie „anty-G5” leży tylko w naszym dobrze pojętym interesie. Oczywiście wszystko w ramach reformy ONZ, po której ojców założycieli będzie znacznie więcej.