Zaraza zarazą, a Berlin nie ustaje w próbach obejścia unijnej dyrektywy gazowej.
Egoistyczne starania wspiera Moskwa, minimalizując wpływ amerykańskich sankcji na Gazprom. Czy Merkel i Putinowi uda się podeptać wspólnotowe prawo i poczucie bezpieczeństwa Europy?
Na początku kwietnia orzeczenie wyda Federalna Agencja Sieciowa podlegająca niemieckiemu ministerstwu gospodarki i energii. Będzie to odpowiedź na pytanie, czy Berlin ma prawo wyłączenia drugiej nitki gazociągu bałtyckiego z unijnych regulacji energetycznych. Mówiąc prościej, resort wskaże, czy NS-2 zostanie podporządkowany wspólnotowej dyrektywie, czy też rynek gazowy Europy przy pełnej aprobacie niemieckiego rządu, zostanie oddany w ręce Gazpromu i zachodnich koncernów finansujących inwestycję? W maju 2019 r. została bowiem wydana dyrektywa gazowa Komisji Europejskiej, która podporządkowuje gazociąg NS2 unijnemu prawu. Głównie chodzi o to, że wymusza na operatorach oraz dostawcy surowca udostępnienie gazociągu państwom trzecim. Ponadto wysokość opłat za działalność drugiej nitki znajdzie się w gestii Brukseli, a nie konsorcjum eksploatującego NS2.
Problem w tym, że wspólnotowe prawo kompletnie miesza szyki wszystkim zainteresowanym wyłączną własnością gazociągu. W sensie komercyjnym chodzi o europejskie koncerny energetyczne, które liczą na sute zyski. W sensie politycznym rozwiązania przyjęte w zeszłym roku skazują projekt niemiecko-rosyjskiej dominacji gazowej w Europie na fiasko. Jeśli postanowienia o dalszych losach NS2, w tym o kierunkach i wielkości dostaw oraz cenach będą zapadały nie w Berlinie i Moskwie, tylko w Brukseli, Warszawie czy Kopenhadze, o żadnym monopolu energetycznym Niemiec i Rosji w Europie nie ma mowy.
Również z punktu widzenia Moskwy dyrektywa UE zadała cios polityczny. Rosja nie będzie mogła używać gazu jako broni energetycznego szantażu, szczególnie wobec naszego regionu. Takie państwa jak Litwa, Łotwa i Estonia, ale głównie Ukraina pozostają strategicznymi celami manipulacji surowcowych Kremla. Dla Kijowa kontynuacja rosyjskiego tranzytu gazowego jest w ogóle gwarancją suwerenności politycznej i ekonomicznej. W cieniu rozpaczliwej walki z pandemią COVID19 Berlin robi wszystko, żeby kosztem bezpieczeństwa UE, a szerzej całej Europy, wyprowadzić drugą bałtycką nitkę spod wspólnotowej kontroli. Dlaczego?
W kwietniu mija czas, jaki KE dała państwom członkowskim na ustosunkowanie się i praktyczne dostosowanie do energetycznej regulacji. Tyle że rząd w Berlinie poświęcił główną uwagę zebraniu opinii podważających unijne prawo i postawieniu dyrektywy w sprzeczność z własnym. Co najgorsze, głównymi argumentami nie są potrzeby gospodarcze i społeczne Niemiec, tylko Gazpromu, a więc interesy polityczne Moskwy. Kremlowi trudno się dziwić skoro, cytując za Hanelsblatt, dyrektywa mówi wyraźnie: – Ten sam podmiot nie może być jednocześnie operatorem gazociągu i dostawcą surowca.
Tymczasem właśnie taki status otrzymał rosyjski Gazprom. Dzięki de facto unijnym, a więc naszym pieniądzom, otrzymanym via Royal Dutch Shell (Holandia), Uniper SE (Niemcy), Engie SA (Francja) czy Wintershall AG (Niemcy), zarządzająca bałtycką rurą spółka Nord Stream AG w stu procentach należy do rosyjskiego potentata, a więc znajduje się w rękach Putina&Co. Tyle że UE, a więc i Polski nikt nie zapytał o przyzwolenie na takie właścicielskie rozstrzygnięcia.
Dlatego dziś agencja niemieckiego ministerstwa zebrała opinie negatywne dla tej regulacji. Profesorowie prawa Uniwersytetu w Tybindze poparli wniosek Gazpromu do KE o wyłączenie NS2 spod egzekucji dyrektywy. Koncern argumentuje, że prawo wspólnotowe dotyczy rurociągów mających początek i koniec na terytorium UE, a ponadto tylko tych projektów, które zostały ukończone przed majem 2019 r. Wymowa uniwersyteckiej analizy prawnej, która trafiła do agencji, uzupełnia rosyjski wniosek o stwierdzenie, że: „NS2 nie ma żadnego wpływu na funkcjonowanie wewnętrznego rynku energetycznego UE, ponieważ gazociąg bierze początek w państwie trzecim”. A to pozbawia dyrektywę sensu, wyprowadzając NS2 spod jej działania. Handelsblatt cytuje inny fragment opinii:
– Z pewnością, gdyby inwestorzy drugiej nitki gazociągu znali postanowienia przyszłej regulacji wspólnotowej, wynik ich kalkulacji, a więc kształt inwestycji byłyby inny.
Kolejnym dowodem w sprawie jest:
– Znaczne zaawansowanie budowy (pozostał jeszcze odcinek na dnie morskim o długości 160 km), a przede wszystkim jej faktyczne zakończenie na lądowym terytorium Niemiec. Trzeba przyznać, że argumentacja jest tyleż oryginalna, co bezczelna. Niestety stanowi podstawę orzeczenia Agencji, które wpłynie na polityczną decyzję niemieckiego rządu. Czy spodziewana reakcja zabezpieczy egoistyczne interesy Berlina, przecinając zdolność Brukseli i państw członkowskich do kontynuacji prawnego sporu, a więc blokowania NS2?
Nieoczekiwany cios
Na szczęście europejska legislacja zobowiązuje niemieckie władze do konsultacji unijnych. Dlatego Agencja musi uwzględnić negatywne stanowisko aż 11 państw protestujących przeciwko budowie i własnościowym rozwiązaniom gazociągu. W połowie marca nasze PGNiG oficjalnie przystąpiło do procesu niemieckiego opiniowania. A to daje naszemu koncernowi prawo medialnego przedstawiania polskich racji, czyli wpływu na opinię publiczną. Co ważniejsze, także wgląd w kompletowaną dokumentację agencji, a więc ekspertyzy prawne.
Gruszek w popiele nie zasypują także Amerykanie. Po wprowadzeniu grudniowych sankcji nałożonych na firmy budujące gazociąg z pracy wycofała się szwajcarska All Seas Group SA, jedyny specjalista na świecie dysponujący technologiami i statkami do morskiego układania rur. Gdy Putin zapowiedział, że jednak ukończy budowę w 2021 r., Amerykanie zagrozili „atomowymi retorsjami”, tym razem wobec europejskich koncernów finansujących inwestycję. Optymizmem napawają słowa sekretarza energetyki USA Dana Brouillette’a. Na pytanie Bloomberga, czy sankcje nie zakończą się dla Gazpromu jedynie lekkim opóźnieniem, odpowiedział: – Nic im wyjdzie. Na ich próby znalezienia rozwiązań natychmiast zareagujemy własnymi.
Zdradziecki, bo prawny cios w plany Merkel zadali sami Niemcy. Jak poinformował tygodnik finansowy Wirtschafts Woche, Niemiecki Związek Ochrony Środowiska Naturalnego przedstawił własną ekspertyzę ekologicznego niebezpieczeństwa stwarzanego przez NS2. Opinia oparta na najnowszych badaniach szkodliwości metanu dla globalnego klimatu podważa rolę gazu ziemnego jako kluczowego paliwa niemieckiej gospodarki. Została już złożona w ministerstwie gospodarki, stanowiąc kontrargumentację dla najwyraźniej związanych z lobby gazowym uniwersyteckich mędrców.
Ekspertyza jest tym groźniejsza, że neguje nie tylko sens obu nitek bałtyckich, ale gazociągów w ogóle, z Rosji zaś w szczególności. Żąda ekologicznej lustracji technologii wydobywczych Gazpromu i pragnie uzależnienia dalszego eksportu surowca od oceny szkodliwości rosyjskiego wydobycia dla globalnej przyrody. Można powiedzieć, że obecnie wszystko zależy od politycznej woli Berlina. Niestety w tej dziedzinie nie ma zmian na lepsze. Niemcy zamierzają podeptać wspólnotowe prawo Europy oraz ekonomiczne i ekologiczne interesy państw członkowskich Unii.
W odpowiedzi na najnowsze zawirowania wokół bałtyckiej rury, minister gospodarki i energii Niemiec zainicjował zacieśnienie współpracy gazowej z Rosją i wzmocnienie jej dwustronnej koordynacji. Peter Altmaier mówi twardo: – Dostawy rosyjskiego paliwa muszą zostać zwiększone. Tego wymaga plan zamknięcia niemieckich kopalń węgla i elektrowni atomowych. – Projekt Nord Stream-2 został już zaakceptowany powstanie niemiecko-rosyjskiej grupa robocza ds. polityki energetycznej. Jej zadaniem będzie wzmocnienie kontaktów gospodarczych. Najbardziej symptomatyczny jest jednak „żal” Altmaiera z powodu amerykańskich sankcji wobec Gazpromu.