Jak zadziała na nas terapia koronawirusem?
– Wydaje się, że koronawirus ma pewne działanie terapeutyczne, bo ludzie nie muszą już słuchać politycznego jazgotu – mówi „Gazecie Finansowej” prof. Witold Modzelewski w rozmowie z Mateuszem Milanem.
Niektórzy eksperci twierdzą, że z powodu epidemii koronawirusa oraz trwającego zastoju ekonomicznego Polska niechybnie zmierza w kierunku katastrofy gospodarczej, jakiej nad Wisłą nie widziano od czasu zakończenia II wojny Światowej. Czy podziela pan to pesymistyczne stanowisko?
Każda tego rodzaju wizja uzależniona jest od wielu czynników i zdarzeń, które mogą, ale nie muszą, mieć miejsca. Jeżeli chcemy poprawnie sformułować prognozę, musimy wprowadzić założenia, które dotyczą ścieżki wyjścia z obecnego stanu kwarantanny. W ten sposób powstają dwa scenariusze: optymistyczny oraz pesymistyczny. Ten pierwszy zakłada, że już w czerwcu przestanie obowiązywać większość zakazów oraz powoli wzrośnie popyt. Oczywiście niektóre ograniczenia pozostaną jak chociażby te dotyczące ruchu transgranicznego. Musimy również brać pod uwagę to, że w krajach istotnych z punktu widzenia polskiej gospodarki może wystąpić nawrót epidemii. Jest więc wiele niewiadomych. Niemniej w tym optymistycznym wariancie szacunki mówią o regresie PKB w wysokości ok. 7 proc. w stosunku do prognozy. I trzeba powiedzieć, że to jest dość dobry wynik. Ten scenariusz oznacza również spadek dochodów budżetowych o ok. 12 proc. rok do roku, wynikający z ograniczonych wpływów z podatków dochodowych oraz VAT-u. To naprawdę duży i spektakularny zjazd, ale nie jest to żadna apokalipsa. Po prostu mamy do czynienia z recesją.
Jak wygląda drugi scenariusz?
Zakłada on wydłużanie procesu wyjścia z powszechnej kwarantanny. Proces ten może przekroczyć nasze gospodarcze zdolności przetrwania. To bardzo zła prognoza, bo oznacza ona zanik (upadek) funkcjonowania państwa. Miejmy nadzieję, że tego samobójstwa nie popełnimy. W tym wariancie regres PKB jest kilkunastoprocentowy w stosunku do prognozy. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Katastrofa może mieć miejsce, ale nie jest nieuchronna.
Z drugiej strony pojawiają się głosy, jakoby w dłuższej perspektywie polska gospodarka mogła zyskać na trwającym kryzysie, jeżeli epidemia okaże nam więcej litości aniżeli Niemcom, Brytyjczykom i innym krajom rozdającym karty w europejskiej gospodarce. Czy wygłaszanie takich opinii ma w ogóle sens na obecnym etapie kryzysu?
Takie opinie nie pasują do pewnej potrzeby wspólnotowości i wiary w solidarność międzynarodową w zwalczaniu kryzysu. Obecnie w dyskursie publicznym nie ma zapotrzebowania na tego typu osądy, co nie znaczy, że są one oderwane od rzeczywistości. Zauważmy, że w takich sytuacjach najczęściej wygrywa się w wyniku działania czynników, na które nie mamy wpływu. Wynika to na przykład z głupoty albo mądrości elit politycznych. Nierzadko sukces ekonomiczny pozbawiony jest przesłanek o charakterze obiektywnym. Dlaczego Polska rozpoczęła eksport węgla w okresie międzywojennym? Ponieważ przed wojną związki zawodowe w Wielkiej Brytanii wywołały strajk, co uruchomiło nasze możliwości eksportowe. W jakimś sensie podobny schemat może się powtórzyć, bo przecież widzimy autodestrukcję Unii Europejskiej. Jej organy nie mogą się odnaleźć. Są nieprzygotowane na złe prognozy. Wiemy, że najbardziej poobijane z tego kryzysu wyjdą biurokratyczne molochy – nasz wielki protektor za oceanem (USA) oraz Unia Europejska. Te wielkie struktury przeżywają głęboki kryzys funkcjonalny. Im większa skala problemu, tym większa trudność w ich rozwiązywaniu. A kiedy kurz opadnie, rozpocznie się debata rozliczeniowa, która jeszcze spotęguje koszty załamania gospodarczego tych wielkich organizmów. Z pewnością ci, którzy stoją i będą stać z boku wielkich sporów, mają szansę przetrwać w sposób mniej kosztowny. Nie oznacza to jednak, że załamanie np. w Niemczech będzie szansą dla Polski. Przeciwnie – nasza gospodarka została przez ostatnie trzydzieści lat tak uzależniona od Niemiec, że zła kondycja u naszych partnerów ma bezpośredni wpływ na sytuację polskich firm.
Jaką ocenę w skali od 1 do 10 wystawiłby pan rządowi za pierwszą wersję „tarczy antykryzysowej”, obowiązującą od 1 kwietnia?
Chciałbym, żebyśmy nie dzielili tego procesu na poszczególne wersje, ponieważ program pomocowy należy analizować kompleksowo, jako całość. Pierwszy etap przypominał akcję ochotniczej straży pożarnej, za którą wystawiłbym 6-stkę w skali od 1 do 10. W mojej ocenie zrobiono ok. 60 proc. tego, co można było zrobić. W przepisach znalazło się dużo głupot, które wynikały z pośpiechu, ale przecież wszyscy debiutujemy. Natomiast w drugim etapie trzeba będzie bezpośrednio subwencjonować przedsiębiorstwa po to, by przywrócić popyt i zdolności przetrwania kwarantanny. Jeżeli będzie to wyglądało tak, jak zapowiedział rząd, wówczas ocena będzie wyższa. Jak do tej pory władza uczy się szybko i jest stosunkowo sprawna. W skali 1–10 jesteśmy z pewnością powyżej połowy.
Na jednej z konferencji prasowych premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że z pomocy publicznej skorzystają wyłącznie firmy, które płacą w Polsce podatki. W jaki sposób należy ustalić kryterium dla tego podziału?
Problem jest dość prosty. Jeżeli ktoś ma w Polsce tzw. nieograniczony obowiązek podatkowy, a więc posiada tutaj siedzibę, stałe miejsce zamieszkania lub miejsce pobytu i z tego tytułu płaci nad Wisłą podatki dochodowe, wówczas należy mu pomóc. W innym wypadku niektóre podmioty otrzymywałyby podwójną pomoc: w swoim kraju oraz w Polsce, gdzie mają tylko swój zakład. Nie łudźmy się – z pewnością będzie potężny lobbing za tym, by pomoc dostały również firmy nieposiadające tutaj rezydencji podatkowej. Biznes podatkowy jest przecież ogromnie wpływowy. Mam jednak nadzieję, że władza skutecznie przeciwstawi się tym naciskom.
Część przedsiębiorców oraz ekspertów domaga się dokonywania szybszych zwrotów przez fiskusa, a także uwolnienia środków z tzw. rachunków VAT. Z drugiej strony pojawiają się głosy, iż stanowiłoby to zachętę do nielegalnego wyłudzania podatku VAT? Do której z tych opinii jest panu bliżej?
Oddzielmy obie sprawy. Po pierwsze terminy dokonywania zwrotów będą się faktycznie wydłużać, a nie skracać. Przecież organy podatkowe również nie pracują teraz w takim tempie jak przed epidemią. Po drugie urząd musi najpierw zebrać pieniądze, żeby moc później zwrócić VAT. Jeżeli zaś chodzi o rachunki VAT (stosowane do tzw. podzielnej płatności – red.) to z pewnością ich wysokie stany są groźne dla firm. To są przecież pieniądze, które mogłyby poprawić płynność. Wyobrażam sobie pewne rozwiązania polegające na kontrolowanym uwolnieniu części środków w celu pokrycia pilnych wydatków takich jak np. wynagrodzenia. Bez wątpienia trzeba przez pewien czas rozszerzyć możliwości wydatkowania pieniędzy z rachunku VAT. Jednak nie należy całkowicie likwidować tego rozwiązania, bo daje ono realne skutki fiskalne. Niestety jest silne lobby, żeby pod pozorem trwającego kryzysu, odejść od stosowania tej formy uszczelnienia wpływów podatkowych.
W pierwszej wersji „tarczy” znalazły się przepisy, zgodnie z którymi terminy procesowe w postępowaniach oraz kontrolach podatkowych ulegają zawieszeniu, natomiast w pierwotnym projekcie była mowa o możliwości zawieszenia tych procedur na wniosek podatnika. Czy Pana zdaniem rząd popełnił błąd, wycofując się z początkowej wersji, zakładającej całkowite zawieszenie kontroli i postępowań?
Bez względu na to, co zostało zawarte w przepisach, aktywność fiskusa zmalała z przyczyn obiektywnych, wynikających ze stanu epidemii. Część organów publicznych w ogóle nie pracuje. Co do przepisów, to uważam, że ta ostateczna wersja jest gorsza od pierwszej, chociaż w tym momencie ma to znikome znaczenie, bo i tak regulacje jeszcze nie raz się zmienią. Zobaczymy, jak zachowają się organy skarbowe, kiedy już wrócimy do normalności. Moim zdaniem upłynie wiele czasu, zanim organy przywrócą restrykcyjny stosunek wobec podatników. Najpierw będą musiały zająć się ogromną ilością postępowań odroczeniowo-umorzeniowych.
Ciężko uciec od polityki, więc zapytam: czy przeprowadzenie w maju wyborów prezydenckich w formie korespondencyjnej to dobry pomysł?
Powiem najprościej: nie mamy możliwości prawnej odroczenia tej operacji, bo metoda polegająca na wprowadzeniu stanu nadzwyczajnego jest wytrychem, w dużej części bezzasadnym. Zastosowanie tych stanów musi mieć swoje uzasadnienie, a w przypadku jego braku takie działanie jest przekroczeniem kompetencji w rozumieniu prawno-karnym. Nie mamy żadnej istotnej przesłanki do uruchomienia tych przepisów (o stanach nadzwyczajnych – red.). Potrzeba odroczenia terminu wyborów nie jest przesłanką, o której mowa w Konstytucji. Te wybory w jakiejś formie trzeba przeprowadzić. A jaki będzie wynik i jak zostaną ocenione pod kątem wiarygodności? To będzie koszt przeprowadzenia tej operacji. Moim zdaniem potrzeba nam ciągłości rządzenia i stabilizacji politycznej kraju. Ponowny wybór Andrzeja Dudy jest obiektywnie wariantem stabilizującym. Jednak o wszystkim ostatecznie jednak zadecydują wyborcy: dajmy im szansę.
Na koniec znów poproszę o wystawienie oceny, ale tym razem szeroko rozumianej polskiej klasie politycznej w kontekście trwającego kryzysu. Czy ujawnili się jacyś mężowie stanu? A może wręcz przeciwnie – okazało się, że próżno ich szukać w dzisiejszych realiach?
Moim zdaniem nie jest aż tak źle. Akurat klasa polityczna jako całość nie dokonała regresu. Nawet nastąpiła pewna poprawa. Wielu polityków, którzy do tej pory zajmowali się wyłącznie atakami werbalnymi, nagle zamilkli (dziękujemy, prosimy dłużej). Wydaje się, że koronawirus ma pewne działanie terapeutyczne, bo ludzie nie muszą już słuchać tego jazgotu. Uważam, że dotychczas obecna większość parlamentarna stanęła na wysokości zadania.