-1 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Piłkarski poker z koronawirusem

Polską piłkę nożną czekają największe zmiany w historii.

Sprowadzają się do jednego: lepiej już było.

Piłka nożna w Polsce przez ostatnie 30 lat była dochodowym biznesem. Tak dla klubów jak i dla piłkarzy, trenerów i działaczy. Dziś wiadomo, że sport ten czeka wiele lat chudych. Chodzi nie tylko o straty wynikłe z pandemii i przerwy w rozgrywkach (a więc brak wpływów z biletów, gadżetów, reklam itp.). Nadchodzi kryzys firm i sponsorzy już tną budżety reklamowe. Także perspektywy na dochody z biletów, w tym luksusowych lóż dla VIP-ów, nie wyglądają dobrze. Polską piłkę nożną czekają największe zmiany w historii. Sprowadzają się do jednego: lepiej już było. W krajach zachodnich szacuje się, że spadek zarobków wśród piłkarzy i trenerów wyniesie minimum 20 proc. W Polsce rynek może się skurczyć nawet o połowę. Wznowienie rozgrywek pod koniec maja, bez udziału publiczności, poprawi trochę sytuację klubów, ale ogólnego obrazu branży nie zmieni.

Czas wielkich cięć
Największymi sponsorami piłki nożnej i ogólnie sportów w Polsce jest branża bukmacherska. Praktycznie każda z dużych firm z tej branży finansuje jakąś drużynę piłkarską. Na przykład lider rynku STS daje pieniądze na: reprezentację Polski w piłce nożnej, Jagiellonię Białystok, Lecha Poznań, Pogoń Szczecin, Koronę Kielce, Cracovię, Górnika Zabrze. Kolejny potentat rynku zakładów Fortuna finansuje I ligę piłkarską, Legię Warszawa, GKS Katowice, TS Podbeskidzie, Miedź Legnicę, Raków Częstochowa, Stomil Olsztyn i Wigry Suwałki. Wyliczanka mogłaby trwać dłużej. Kilka miesięcy bez rozgrywek, to kilka miesięcy bez zysków zakładów. A branża przecież ma koszty stałe chociażby w postaci punktów sprzedaży zakładów i ludzi w nich pracujących. Na ten kryzys nałoży się kolejny. Błyskawicznie rosnące w Polsce bezrobocie oznacza, że ludzie mniej pieniędzy będą wydawali na rozrywkę, w tym zakłady sportowe. Straty gonią straty. Nieszczęście goni nieszczęście. Brak rozgrywek oznaczał dla klubów także brak pieniędzy z wpływów z transmisji telewizyjnych meczów.

Kluby piłkarskie z każdej ligi już próbują negocjować stawki z piłkarzami i trenerami. Mówi się, że w niektórych wypadkach obniżki mogą sięgnąć nawet połowy zarobków sprzed pandemii koronawirusa. Z informacji w mediach wynika, że takie obniżki miały np. miejsce w Cracovii. Z zastrzeżeniem, że dotyczą najbliższych trzech miesięcy. Podobne cięcia miały miejsce w Pogoni Szczecin. Gorzej szło negocjowanie kontraktów w Legii Warszawy. Tam do mediów przebiła się informacja, że zarząd chciał negocjować kwotę 80 proc. wynagrodzeń z kontraktów indywidualnych. W taki sposób, że część pieniędzy byłaby zamrożona w kasie klubu, a wypłacona, gdy wszystko wróci do normy. Na tak drastyczne cięcia piłkarze mieli się nie zgodzić. To wszystko w oparciu o rady nadzorczej Ekstraklasy S.A, która jeszcze pod koniec marca wydała zgody na takie cięcia. Warunkiem jest jednak, że zawodnik musiał zarabiać więcej niż 20 tys. zł brutto przed obniżkami. Po obniżkach bowiem piłkarze nie mogą zarabiać mniej niż 10 tys. zł brutto na umowę o pracę lub cywilnoprawną. Jeżeli zawodnik zaś sam prowadzi działalność gospodarczą, to nie może otrzymywać mniej niż 10 tys. netto. Cięcia duże i bolesne, ale wciąż to kwoty bardzo duże, jak na zarobki w Polsce.


Przeczytaj też:

Ekstraklasa z kasą, ale bez klasy …

Jak Ekstraklasa dzieli miliony? …

Klubowe bankructwa


Kluby dokonują cięć, bo żądają tego sponsorzy. Powrót do gry odbędzie się zapewne przy pustych stadionach, więc poprawa sytuacji finansowej klubów nie będzie automatyczna. Cięcia mają „na celu minimalizowanie negatywnych wpływów pandemii na sytuację finansową klubów, a zwłaszcza uchronienie ich przed bankructwem, zachowanie miejsc pracy i ochronę wynagrodzeń, a także zapewnienie integralności rozgrywek” – napisano w komunikacie Ekstraklasy S.A. Cięcia dotknęły też zawodowych sędziów. Polski Związek Piłki Nożnej obniżył ich wynagrodzenia o tysiąc złotych netto.

Samorządy zakręcają kurki z kasą
Już od lat większość polskich klubów funkcjonowała dzięki pieniądzom otrzymywanym od samorządów, np. Górnik Zabrze czy Śląsk Wrocław. Polska liga bowiem to nie włoska czy hiszpańska i jej poziom nie sprawiał, że sponsorzy zabijali się o to, kto kupi od klubu prawo reklamowania się na koszulkach. Pandemia uderzyła jednak bardzo także w budżety samorządów. A cięcia na sponsoring piłki nożnej wydają się najprostszą formą szukania oszczędności dla samorządowców. „W następnym roku należy zapomnieć o dotacjach na sport zawodowy” – zapowiedział pod koniec kwietnia Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku. W 2019 r. wspomógł on Jagiellonię Białystok 3,5 mln zł. Dramatyczną sytuację próbuje ratować rząd, finansując kluby w ramach tzw. tarczy antykryzysowej. Jak poinformował na twitterze Krzysztof Stanowski, dziennikarz Weszlo.com i Kanału Sportowego na twitterze, trzy kluby: Jagiellonia Białystok, Lech Poznań i Pogoń Szczecin otrzymały po 3,5 miliona złotych pomocy rządowej. Kolejne wnioski są rozpatrywane. Ale to wciąż są pieniądze, które pozwalają przetrwać, a nie odbudować poprzednie eldorado.

Kłopoty na świecie
Problemy rynku piłki nożnej to nie tylko Polska specyfika. W Niemczech 13 klubów poinformowało, że jeżeli nie zostaną wznowione rozgrywki, nawet przy pustych trybunach, to będą musiały ogłosić bankructwo. Kluby liczą, że transmisje telewizyjne pozwolą im osiągnąć przychody pozwalające kontynuować działalność. Zupełnie inny charakter miały kłopoty klubów angielskich. Tam właściciele próbowali co prawda obniżyć pensje piłkarzom o 20-30 proc., ale nie udało się to w żadnym wypadku. Doszło do skandalu, gdy jeden z klubów wysłał na przymusowe urlopy 200 pracowników po to, aby rząd zapłacił im postojowe wynoszące 2500 funtów na osobę (ponad 12 tys. zł). W lidze angielskiej jednak zyski klubów wynoszą po kilkaset milionów złotych rocznie. Trudno było im liczyć na współczucie opinii publicznej. Problemem angielskiej ligi bynajmniej nie jest przetrwanie, a fakt, że z powodu koronawirusa bardzo ubogi będzie tegoroczny rynek transferów. Po prostu klubów nie będzie stać na drogie zakupy. Polski przypadek jest inny. Polska liga piłkarska zwyczajnie jest przewartościowana. Piłkarze prezentujący słaby poziom na tle europejskich kolegów zwyczajnie zarabiają za dużo. Korekta tych zarobków, dokonana przy okazji koronawirusa, może okazać się trwalsza niż wielu myśli.

FMC27news